-NAWЬ.

70 7 0
                                    

"I sokół z bielikiem krążyły nad płonącym grodem. Jakby zahipnotyzowani, uciekający ludzie przystawali, żeby obejrzeć ich taniec. Wszyscy mieszkańcy tych ziem wiedzieli, że te ptaki polowały na siebie dla rozrywki. Nigdy wspólnie nie atakowały innych. A wtedy wydawały się razem szukać ofiary."
– Kroniki Bogumily Harienowny, 5 lipca 964 rok naszej ery.

؂

Miloslavie.

Dziecko w ramionach matki wzdrygnęło się, lecz tym razem nie odsunęło i nie wydało z siebie żadnego dźwięku, gdy pulchne palce kobiety zahaczyły o kołtuna w jego włosach. Nastała chwila ciszy przerywana trzaskaniem ognia w kominku. Mała chata oświetlona była pomarańczowym blaskiem, a w tym odcieniu ich skóra wyglądała, jakby upodobniła się do odcienia lodu. Tak jasna, że prawie przezroczysta. Zmarszczone czoła, głęboko osadzone oczy i obojczyki, które wyglądały jak sztylety, które pragnęły wyrwać się spod ich skóry na wolność.

Wiesz, co znaczy slava? — zapytała, odkładając grzebień na koc, na którym siedzieli i pozwoliła sobie objąć chłopca od tyłu oraz położyć swój podbródek na jego ramieniu. Miloslav, jak jego imię brzmiało, zaczął uciekać z uścisku matki, narzekając na jej kanciastą brodę, która wbijała się w jego wystające kości. Zaledwie cień uśmiechu pojawił się na jej suchych ustach, lecz tyle wystarczyło, aby zaczęły one pękać i krwawić na nowo.

Siłą zmusiła syna do tego, żeby przestał się ruszać i przycisnęła jego plecy do swojej klatki piersiowej, jakby trzymała w swoich rękach umierające nowonarodzone dziecko, którego nie chciała opuścić aż do śmierci.

— Slava, Miloslavie. Slava oznacza chwałę — wyszeptała do ucha chłopca, jej słowa skierowane tylko do niego. — Tyś jest Miloslav. Kiedyś miałeś siostrę, którą zwałam Leshlava. Bo jako dziecko przerażona byłam Leszego i chciałam, aby trwoga mnie opuściła. Tudzież miała być ona darem dla niego. Ale twoje imię to Miloslav. Moja droga chwała.

Odetchnęła głęboko, przymykając swoje ciężkie powieki. Nad matką i synem zawisło widmo snu. W ciepłej chacie, która była ich ostoją, schronieniem przed otaczającym polowaniem śnieżnej zamieci, czuli się bezpieczni. Ale bezpieczeństwo to było ułudą. Bo mimo jego obecności, wciąż czyhało na nich jego przeciwieństwo. Słychać było to w krzyku ptaków na zewnątrz, w huku wiatru między szczelinami podłogi.

— Ale nie przewidziałam, że wszystko, co drogie się świeci i łatwo to wypatrzeć z wysoka.

؂

Nie była przystosowana do słońca, i chociaż jego piękno ją pociągało, kusiło niczym obietnice składane przez zło, jeden pocałunek jego promieni zadawał jej ból...

Pod czujnym okiem srebrnych tęczówek, kobieta nie mogła nie czuć się obserwowana. Jednak nie doświadczyła ukłucia dyskomfortu w jej sercu, ani odrobina paniki nie przylgnęła do jej umysłu, który w tamtym momencie był przejrzysty niczym przybrzeżna woda w magicznej zatoce. Na jej ustach wykwitł uśmiech - leniwy, usatysfakcjonowany, choć dźwięk, który wydobył się z jej ust nie należał do takowych. Po jej ciele przeszły dreszcze, gdy poczuła dotyk zimnych palców podróżujących w górę jej nagich ramion i malujących wzory, których nie starała się nawet odczytać, wiedząc, że uczynienie tego byłoby dla niej niemalże niemożliwe. Nigdy nie przyszło jej poznać tej sztuki. Wątpiła również, żeby kiedykolwiek miała takową możliwość i chęć. Każdej cząstki jej głosu, która nie była nacechowana lodowatą ignorancją, nie tolerowano. Istota, w której ramionach się znajdowała, bała się ciepła i słów, w których przemycić można było każde możliwe kłamstwo. A tak łatwo było człowiekowi powiedzieć coś, co nie zaliczało się do spectrum prawdy i zostać ukaranym przez kogoś, kto oczekiwał szacunku oraz ciszy i dawał w zamian rozkosz i śmierć.

NAWЬWhere stories live. Discover now