Rozdział dwudziesty ósmy

405 46 9
                                    


                                                 Rozdział dwudziesty ósmy

                                                                       THOREN

W sklepie panuje nieprzyjemny ścisk i nic dziwnego, bo w Skagway jest tylko jeden market. A do niedawna miasteczko funkcjonowało bez żadnego sklepu wielkopowierzchniowego. Tak, w tym miejscu nie ma galerii handlowych. Mieszkańcy robią zakupy w małych spożywczaka lub na targu, gdzie mogą liczyć na świeże ryby czy mięso z fok, ale cały urok związany z wspieraniem lokalnego przemysłu pęka jak mydlana bańka, gdy niemal połowa miasteczka wpada pomiędzy sklepowe alejki i nierzadko używając przemocy wydzierają sobie produkty z rąk. Trzymamy się z Lucille blisko siebie. Ona pcha wózek, a ja idąc obok prześwietlam każdego, kto tylko ma czelność na nas spojrzeć. Muszę mieć absolutną pewność, że jest tutaj bezpieczna. Odkąd wszedłem do przepełnionego ludźmi sklepu przestałem zachowywać się swobodnie. Moje mięśnie mimowolnie stały się sztywne, a oczy niczym dwie wiązki laserów podążały za wszystkim, co stwarzało potencjalne zagrożenie. Dwie przemiłe panie oferujące degustację mlecznych produktów pod ladą mogły trzymać nabitą broń zamiast terminala i działać na zlecenie sekty. A chłopacy w kapturach wyjąć noże i zacząć atakować. Byłem świadkiem niejednych z pozoru całkiem normalnych sytuacji. Widziałem rozlew krwi i wołania na pomoc w strefie objętej wojną, ale także i szkole, szpitalu czy sklepie budowlanym. Zerkam kątem oka na Lucille, a moje instynkty coraz mocniej się wyostrzają. Czuję się jak żołnierz na misji i nawet rwący obojczyk nie może tego zmienić. Odpowiedzialność ciąży mi na sumieniu podobnie jak żal za wcześniejsze zachowanie. Czy kiedykolwiek będzie w stanie mi zaufać?

– Co potrzebujemy? – Pyta prowadząc wózek w kierunku regałów chłodniczych z nabiałem.

– Weź wszystko, na co masz ochotę. – Odpowiadam dość enigmatycznie.

– Jesteś pewny? – Dziwi się. Wiem, że oczekuje ode mnie jakiejś reakcji, ale w tym samym czasie zauważam jakiegoś chłopaka, który bezczelnie się na nią gapi i ledwo opanowuje nerwy, by złapać go za szmaty i kazać wypierdalać z marketu.

– Thoren.

– Weź wszystko. – Powtarzam mierząc typa groźnym spojrzeniem.

– A jeśli nie będzie cię na to stać?

– To uciekniemy.

– Ucieczka? Co na to twoi koledzy z biura federalnego?

Słyszę wyraźną zaczepkę w jej głosie i prawie parskam śmiechem.

– Ja nie mam kolegów. – Rzucam krótko, a potem ładuję do wózka czteropak jogurtów proteinowych.

– Jesteś samotnikiem. – Stwierdza. – Wielkim, złym czarnym wilkiem.

– Wielki zły wilk – Uśmiecham się – Fajne. Podoba mi się.

– Ale nawet one nie są samotne przez całe życie. Gdzie podziała się twoja wataha? Co z twoją rodziną? Dlaczego nigdy o niej nie wspominasz?

Ukłucie w sercu jest tak silne, że na moment brakuje mi tchu.

– Oczekujesz, że odpowiem na te pytania będąc w pieprzonym sklepie?

– Może. – Staje obok mnie i sięga po mleko. – Co za różnica? Wcześniej byliśmy w domu i niczego się nie dowiedziałam.

– Zostali zamordowani. – Wyrzucam z siebie. Gdy wypowiadam te słowa mam wrażenie, że każda litera rani mi krtań. Potężne uczucie gorąca jak lawa spływa po moim kręgosłupie. Mój świat znów przybiera odcień krwistej czerwieni.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now