Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)

382 47 33
                                    

Dziś  rozdział z dedykacją dla FictionalmenSIMPUS. Twoje zaangażowanie w moją historię dodaje mi skrzydeł :)


– Czujesz się zależna od Thorena?

– To nie jest syndrom sztokholmski. – Odpowiadam z pełnym przekonaniem.

– A więc co innego?

Nie wiem. Mój umysł nie potrafi ogarnąć tego, co się między nami dzieje. Odwracam się tyłem od Vincenta, żeby móc zająć myśli czymś co pozwoli mi odetchnąć od ciągłego analizowania mojej relacji z czternaście lat starszym facetem. Być może, dla osób z zewnątrz wygląda to dość niepokojąco, ale jestem pewna iż moje uczucia nie mają nic wspólnego z nieświadomym mechanizmem obronnym. Wręcz przeciwnie wiele razy udowodniłam, że jestem w stanie walczyć z Thorenem. Nie bagatelizuję jego zachowania, nie szukam usprawiedliwień dla działań, które podejmuje. Martwię się sugestiami Vince'a lecz jednocześnie nie umiem w racjonalny sposób wyjaśnić mu powodu, dla którego wciąż tutaj jestem. Sięgam po chleb i rozsmarowuję masło. A jeśli Vincent współpracuje z sektą i chce mnie odsunąć od Thora? Szlag, mam tyle obaw!

Nie. Nie mogę dać się zwariować.

– Jesteś z nim z własnej woli? – Pyta wciąż powracając do tematu.

– Tak.

– W świetle prawa to średnio legalne.

– Zamierzasz na mnie donieść? – Ironizuję, choć w głębi zaczynam się trząść z nerwów.

– Ja? Skąd. – Uśmiecha się. – Chciałem tylko mieć pewność, że jesteś świadoma sytuacji.

– Co z tym śniadaniem?! – Zniecierpliwiony głos Thorena przerywa nasz dialog. Przygotowuje kanapki w krępującej ciszy, a potem zanoszę je do pokoju i dziwię się, kiedy widzę mężczyznę opartego o ścianę tuż przy progu kuchni. Mój wzrok prześlizguje się po śnieżnobiałym opatrunku, który ciasno przylega do jego lewego ramienia chroniąc obolały obojczyk.

– Widzę, że znalazłaś z Mercerem wspólny język. – Odzywa się chłodnym tonem. – O czym tak dyskutowaliście?

– Jestem pewna, że stoisz w tym miejscu wystarczająco długo, by wiedzieć.

– Powiedz mi. – Nalega nie spuszczając ze mnie wzroku. – Może zaczniesz od syndromu sztokholmskiego?

– Nie ma żadnego syndromu. – Denerwuję się.

– Czyżby? – Czy w jego głosie właśnie wyczuwam złość? Wzdycham głęboko i już chcę coś odpowiedzieć lecz wtedy dołącza do nas Vincent i Thoren odpuszcza. Bez słowa odbiera ode mnie talerz z kanapkami i kładzie na stole, a następnie zajmuje miejsce na krześle i z wściekłością wgryza się w pieczywo.

– Jak się czujesz? Ból zleżał po leku? – Vince siada obok niego, bierze kanapkę łypiąc okiem na opatrunek.

– W obu przypadkach; wystarczająco.

– Za cztery dni wpadnę na kontrolę.

Thoren nie reaguje na słowa Vincenta i mimo, że wszyscy pochłaniamy kanapki, to atmosfera jest tak gęsta i ciężka, że ledwo ją wytrzymuję. Zastanawiam się, czy mężczyzna rzeczywiście stał nieopodal kuchni wystarczająco długo, by usłyszeć całą rozmowę, a nie na przykład jedynie jej marny strzęp, który mógłby doprowadzić do różnych, niepotrzebnych nieporozumień.

– Cholera, te kanapki są fantastyczne. – Vince uśmiecha się do mnie szeroko. – To chyba zasługa tego masła, które wcześniej odrobinę posoliłaś.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now