Rozdział czterdziesty pierwszy

308 36 5
                                    

                                                             Rozdział czterdziesty pierwszy

                                                                            

                                                                          THOREN


– Wynocha.

Mówię groźnym tonem wyrzucając Tinę za próg mieszkania. Kobieta jest zdziwiona, otwiera usta, ale nie wypowiada ani słowa. Zapewne próbuje zrozumieć co się stało i czemu wyganiam ją z mieszkania po prawie tygodniu przetrzymywania. Cóż, odpowiedź jest prosta; wiosna to czas porządków.

– Pozwalasz mi odejść? – Patrzy na swoje posiniaczone dłonie, które nie są skrępuje żaden plastik.

– Znikaj i już nigdy nie wracaj.

– Nie obawiasz się, że doniosę Tony'emu o tej dziewczynie?

– Donoś. – Wbijam w nią chłodne spojrzenie. – Będę na niego czekał z naładowanym M18.

Nie oczekuję na jej reakcję. Zamykam drzwi, a następnie wolnym krokiem idę do kuchni i łapię w dłoń pękatą butelkę ze złocistym płynem. Niedawno minęła szósta rano, Lucille nadal śpi, ale coś w głębi duszy nie pozwala mi się uspokoić. Dlatego piję. Po kilku sporych łykach opieram dłonie o blat, a rodzinny sygnet jak magnes przyciąga mój wzrok. Gdy przymykam powieki obrazy z przeszłości stają się boleśnie żywe i jedyne o czym marzę, to łeb Edgara wetknięty na pal. Dla zemsty jestem gotów spalić cały świat

Czy na pewno?

Wahanie.

Opuszkami palców muskam kamień osadzony w pierścieniu, jakbym w ten sposób mógł otrzymać wskazówki, dzięki którym będę wiedział jak poradzić sobie z chaosem wypełniającym moje pokaleczone serce.

Co robić? Mamo, tato, co powinienem zrobić? Pragnę sprawiedliwości, ale jeśli Was pomszczę, to co stanie się z Lucille? Zależy mi na niej...

Pochylam głowę, bo nagle czuję się jak zagubiony dzieciak i nie mam już sił, żeby po raz kolejny zmierzyć się z przeciwnościami. Niespodziewanie Shadow zrywa się ze snu i leniwym krokiem człapie w moją stronę. Wgląda na śpiącego, ale z jakiegoś powodu siada tuż obok mnie, unosi łapę i trąca nią moją łydkę. Do głowy przychodzą mi najdziwniejsze i najbardziej odjechane wizje reinkarnacji. Odrywam się od blatu, siadam na podłodze i ujmuję w obie dłonie psi pysk.

– Nie martw się. – Mówię spoglądając mu w ślepia.

Shadow wydaje z siebie dźwięk podobny do skomlenia, a potem liże mnie po twarzy.

– Wiem. – Wzdycham. – Wiem, że to wszystko jest zdrowo porąbane, ale cokolwiek by się nie stało... – głaszczę go za uszami. – Będzie dobrze. Musimy w to wierzyć.

Zwierzak wciska łeb w moją pierś i nie wiem ile czasu mija, ale kiedy postanawia się oderwać, moje mięśnie są sztywne i obolałe. Podnoszę się na nogi i snuję po mieszkaniu. To nie w porządku, że mam tyle wątpliwości lecz, co do cholery, było w moim życiu okej? Siadam na stołku przed fortepianem i gapię się na czarno-białe klawisze. Dawno nie grałem. Nie było czasu. Gdy powoli naciskam klawisz, w całym pokoju rozbrzmiewa dźwięk struny uderzanej przez młoteczek. Uśmiecham się do siebie, dostawiam drugą dłoń i pozwalam melodii płynąć. To nie żaden klasyk. Z jakiegoś powodu nigdy ich nie lubiłem, wydawały się zbyt pompatyczne. Szukające atencji. Wyobrażam sobie minę mamy, kiedy słucha mojego coveru Nothing Else Matters lecz ta myśl szybko zostaje wyparta przez rzeczywistość.

Nie ma jej.

I nigdy nie będzie.

Zatracam się w melodii, którą znam na pamięć. We wspomnieniach, które gryzą moją duszę. Im więcej czuję bólu, tym szybciej palce tańczą po klawiaturze, aż niespodziewanie czuję dotyk dłoni Lucille na ramieniu i wszystko zaczyna się wyciszać. Spowalniać.

– Obudziłem cię. – Stwierdzam nie odrywając wzroku od klawiszy.

– Nie, to nie twoja wina. – Zapewnia i pochyla się, by mnie przytulić. Odchylam głowę, która lekko opada na jej piersi. – Uwielbiam słuchać jak grasz.

– Dzięki.

– Gdzie podziała się Tina?

– Kazałem jej spierdalać.

– Jak to? Zmieniłeś zdanie? –Nie kryje zdziwienia – Coś się stało?

– Nic się nie stało. Po prostu ją wyrzuciłem.

– A jeśli ona powie Tony'emu i tu przyjedzie?

– To zabiję go, zanim zdąży mrugnąć.

– Skoro tak twierdzisz.

– Niepotrzebnie ją przyprowadzałem, ale jak widać, nawet kostucha popełnia błędy.

– Eze cię tak nazywał, prawda?

– Tak. – Odsuwam się lekko i wstaję z miejsca. – Stary miał poczucie humoru.

Przechodzę do kuchni. Czuję jej obecność tuż za sobą, ale nie spodziewam się, że nagle bez żadnego wahania owinie ręce wokół moich bioder i przytuli się do moich pleców.

– A wracając do poprzedniego, to...wcale nie był błąd. Podjąłeś tę decyzję ze względu na moje bezpieczeństwo.

Tak, dokładnie tak było. Mimo wszystko, patrząc na sytuację z perspektywy czasu, jestem pewny, że mógłbym wiele zmienić.

– Zrobiłeś to dla mnie. – Ciągnie spokojnym głosem.

– Zgadza się.

– Zatem przestań już o tym myśleć.

Przesuwa się i staje naprzeciwko mnie. Musi zadzierać podbródek, żeby spojrzeć mi w oczy, co uznaję za wyjątkowo urocze.

– Co zjesz na śniadanie, Lu? – Pytam pochylając się w jej stronę.

– Cokolwiek.

– Cóż za szczegółowe określenie. – Ironizuję.

Wyjmuję składniki na naleśniki, a potem wbijam jajka do miski jednocześnie zerkając w stronę dziewczyny, która bawi się z psem. Cholera, dlaczego musi być taka upierdliwie uzależniająca? Stała się moim jebanym narkotykiem.

Spójrz na mnie. Czemu tego nie robisz?

Dodaję mąki i mieszam powstałe ciasto, które wlewam na rozgrzaną patelnię.

– Ile zjesz?

Przełamuję to dziwne milczenie.

– Dwa.

– Jesteś pewna? – Spoglądam krytycznie na ciasto. – Nie są zbyt duże.

– Chyba nie jestem aż tak głodna.

Marszczę brwi nie rozumiejąc dlaczego stała się taka...wycofana. Przekładam trzy naleśniki na talerz i polewam sosem karmelowym, bo to jej ulubiony dodatek. Zanoszę jedzenie na stół, a następnie podchodzę do sofy i wyciągam ręce w kierunku dziewczyny.

– Śniadanie już na ciebie czeka.

– Thoren, ja... – Widzę niepewność w brązowych oczach. – Dziękuję ci. Nie tylko za śniadanie ale za wszystko. Domyślam się, że Tina wyleciała z mojego powodu. Narażasz się... znowu.

– Nie biorę na siebie więcej niż mogę udźwignąć. – Mówię łapiąc ją za rękę i pomagając wstać z miejsca. – Wiem, że zdołam nas obronić, dlatego kazałem jej odejść. Nie czuj się winna.

–Ale...

– Skończyłem rozmowę. – Uśmiecham się łagodnie. – Smacznego, Lu.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz