Rozdział 101 - Wyczucie czasu

341 23 32
                                    

    "Co się tutaj stało?" - właśnie tylko to pytanie słyszałem już od nieco ponad godziny od każdej możliwej osoby, która się znajdowała na terenie tej posesji. Po raz pierwszy usłyszałem je od jednego z ratowników medycznych, którzy przyjechali tutaj jako pierwsi, jakieś kilka lub nawet kilkanaście minut po wszystkim.

    I tak już było za późno.

    W następnej kolejności przyjechała policja, a iż byłem jedynym świadkiem tego całego zdarzenia, to ciągle się mnie o to pytali. W sumie to ja już sam nie mam pojęcia, o co im do końca chodziło, ponieważ za żadne skarby nie potrafiłem się skupić na tym, co do mnie mówili. Mogło to wynikać też z tego, że zanim oni tu przyjechali, to ci, pożal się Boże, ratownicy naćpali mnie dość dużą ilością leków uspokajających, gdyż z tego, co wiem, to przed tym, jak przybyli na miejsce, znowu przeżyłem jakiś cholerny atak paniki i podobno nie mogli mnie wtedy uspokoić przez długi czas.

    Jak ci ludzie w końcu zdali sobie sprawę, że w tym momencie do niczego im się nie przydam, to zostawili mnie w świętym spokoju i sobie gdzieś poszli. Siedziałem sobie na schodach przy wejściu do tego, już niezbyt potrzebnego mi, domu, patrząc się, jak wyryty, w tę stronę, gdzieś znajdowała się duża kałuża krwi. Ciągle tam kręcili jacyś technicy kryminalistyki pewnie po to, żeby znaleźć jakiekolwiek ślady, jasny chuj już wie, po co, skoro i tak to już nic nikomu nie pomoże.

    Przecież sprawcę tego całego zdarzenia mają, jak w garści, prawda?

    Po pewnym czasie po raz kolejny usłyszałem to nieszczęsne pytanie. Tym razem zadawali mi je Dylan i Tony, którzy dosłownie pojawili się tutaj znikąd. Znając życie, to te gliny ich tu sprowadziły, bo jeszcze ich mi teraz brakuje. Próbowali jakoś do mnie dotrzeć, aby się czegokolwiek dowiedzieć, jednakże ja i tym razem nie umiałem wydusić z siebie ani jednego słowa. Po prostu cały czas patrzyłem się w tamto miejsce, nie mogąc odwrócić od niego uwagi przez jakąś chwilę.

    Pewnie spytacie, gdzie była cała reszta? Pomijając ten fakt, że przez większość czasu nie wiedziałem, co się dzieje wokół mnie, to i tak w którymś momencie poznałem odpowiedź na to pytanie. Otóż Shane stał jakieś kilkanaście metrów dalej, próbując jakoś odciągnąć, a także pocieszyć Hailie, która odkąd tu przyjechali krzyczała, przy tym jeszcze tak strasznie płacząc.

    Jak nic ona pewnie mnie teraz za to wszystko znienawidzi. Zresztą oni wszyscy. I słusznie, ponieważ za to, co zrobiłem, absolutnie nie należy mi się jakakolwiek miłość, a nawet i chociaż trochę współczucia.

    Bo dla kogoś takiego, jak ja, w ogóle nie powinno być miejsca na tym świecie.

***

    Zanim zdążyłem sobie te wszystkie wydarzenia na spokojnie poukładać w głowie, to wyszło tak, że już nadszedł ten nieszczęsny dzień, w którym miał się odbyć pogrzeb Willa. Jak to dziwne brzmi, nieprawdaż?

    Dzisiaj na tym cmentarzu zebrało się naprawdę wielu ludzi, którzy zapewne przyszli tutaj z przymusu albo z tego samego powodu, co nasza rodzina. Mi się tu tak cholernie nie chciało być tym bardziej, że byłem świadomy tego, iż właśnie przez moją chwilową głupotę my wszyscy się zebraliśmy w tym ponurym miejscu.

    Jeśli miałbym mówić o nastrojach najbliższych mi osób podczas tego wydarzenia, to bywały one naprawdę różne, jednakże jestem pewien jednego - każdy z nas w pewnym stopniu to przeżywał. Każdy z moich braci, oczywiście tych, których jeszcze nie zdążyłem zabić, płakał. Nie liczę już Hailie, ponieważ ona to już dosłownie tam ryczała. A ja? Ja, no cóż, chyba zbyt dosłownie wziąłem do siebie jedne z ostatnich słów naszego, już martwego brata. Nie uroniłem tam ani jednej łzy, ale nie oszukujmy się. Ja już wtedy nawet nie miałem na to siły. Ostatnie dwie noce przepłakałem, co sprawiło, że stały się one praktycznie bezsenne, a teraz i tak byłem już na skraju wytrzymałości.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now