Rozdział czterdziesty czwarty

328 34 5
                                    

                                                               Rozdział czterdziesty czwarty

                                                                                   THOREN

Siedemnaście lat

Ile dni minęło? Ile nocy? Ile czasu żyję w całkowitym odizolowaniu od świata? Zwijam dłonie w pięści, a te niemal natychmiast odnajdują ścianę. To nie pierwszy raz, kiedy walę w beton z poczucia kompletnej bezsilności. Mam na sobie białe spodnie i koszulkę. Edgar dał mi te ubrania jakiś czas temu, gdy poprzednie zrobiły się zbyt luźne. Wiem, że chudnę i wiem, że winę za to ponoszą kroplówki, którymi jestem karmiony. Nie dostaję normalnego posiłku. Wszystko na co mogę liczyć to ohydny przezroczysty woreczek i cienkie rurki. Nagle drzwi się otwierają, a do środka wpadają umięśnieni mężczyźni. Znam ich z widzenia, bo często bili mnie do nieprzytomności za pyskowanie.

– Pan cię prosi. – Mówi niespodziewanie.

– Pan? – Drwię. – To morderca!

– Stul dziób.

– A gdy poprosi, żebyś zaszczekał, to też to zrobisz? Zaszczekasz dla swojego pana?

Za tą śmiałą ironię otrzymuje dwa ciosy w brzuch. Ból znoszę z dumą, radzę sobie znacznie lepiej niż wtedy gdy byłem młodszy. Moje ciało wie, że cierpienie to tylko stan przejściowy, potem następuje spokój. Prostuję się i patrzę z pogardą na tych dwóch typów.

– Do budy. – Warczę, a następnie pluję im w twarz.

Wkurzają się tak bardzo, że nawet w ciemności dostrzegam jak poczerwienieli. Nie mam wobec nich ani krzty szacunku. Zamykam powieki, gdy ich pięści uderzają mnie między żebra, barki i kręgosłup. Za wszelką cenę próbuję uciszyć panikę i skupić się na...bólu. Na przeszywającym, palącym bólu, który z każdą sekundą sprawia, że pochłania mnie jeszcze większy mrok. Każdy cios jest moją siłą. Każda kropla krwi umacnia moje mięśnie. Długo dojrzewałem do tej chwili, myślałem o niej, analizowałem, aż w końcu przyszła. Kiedy facet znowu chce uderzyć mnie w twarz, w locie zatrzymuję jego pięść, a potem unoszę nogę i kopię go w brzuch tak długo, dopóki nie słyszę obrzydliwego dźwięku cofania się treści pokarmowej. Nie spodziewali się. I dobrze, ich zaskoczenie działa na moją korzyść.

– Co się tutaj dzieje?!

Basowy ton Edgara powoduje, że zastygam. Nienawiść do tego człowieka paraliżuje mnie od środka.

– Thoren, czy to ty pobiłeś moich ludzi? – Pyta lecz zna odpowiedź. – Wiesz, że za takie coś powinienem wydłubać ci oczy?

– Dotknij mnie, a przysięgam, że cię zabiję. – Cedzę przez zaciśnięte zęby.

– Ach, doprawdy? Tak samo jak miałeś mnie zabić wczoraj, przedwczoraj i miesiąc temu?

– Tym razem to zrobię. Nie mam nic do stracenia.

– Właśnie. – Wuj pstryka palcami, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł. – Nie masz nic do stracenia i dlatego zachowujesz się w ten szczególny sposób. Osoby, które pobiłeś uchodzą za jedne z silniejszych. Nie jest łatwo je powalić, a tobie, dzieciaku, to się udało.

– Mam dość! – Wydzieram się. – Chcę stąd wyjść! Chcę jeść! Chcę się, kurwa, umyć!

– Zapewnię ci wszystko, ale pod jednym warunkiem.

Trzęsę się ze złości.

– Nie chce cię słuchać!

Ruszam na niego, unoszę pięść ale ta mija się z torsem wuja, gdy jeden z ochroniarzy szarpie mnie za ramiona i odciąga.

– Puszczaj mnie! – Szarpię się.

– Od dzieciaka miałeś w sobie tę ikrę. – Edgar podchodzi bliżej, podnosi palcem mój podbródek i przygląda się uważnie mojej wychudzonej twarzy. – Z roku na rok coraz bardziej przypominasz Arthura.

– Zabiję cię. – Syczę.

– Z jednym małym wyjątkiem. On nigdy nie był tak bojowy. Płynie w tobie krew prawdziwego wojownika i to zbyt cenne, byśmy to zmarnowali.

– Zabieraj te łapy!

– Chcę żebyś dla mnie pracował w zamian za jedzenie, dostęp do światła i ciepłej wody.

– Nigdy!

– Zastanów się. Naprawdę jestem w stanie ci to zapewnić. Od ciebie oczekuję jedynie tego, czego sam pragniesz; krwi. Spuśćmy ze smyczy tego porządnego Thorena. Niech zacznie siać grozę wśród naszych wrogów. Bądź moim wojownikiem.

– Ale panie, on... – Jeden z mięśniaków milknie, gdy Edgar podnosi dłoń.

– On ma potencjał. To chciałeś powiedzieć, prawda?

W pomieszczeniu następuje ciężka cisza, która rani mi uszy. Mam do niego pracować? Prędzej zdechnę! Nie będę podawał dłoni skurwielowi, który zamordował moich bliskich. Z drugiej strony, to byłaby dobra okazja, żeby wreszcie się uwolnić i sprowadzić pomoc, która być może dotrze do tego gówna. Sama myśl o tym, że mógłbym wydostać się z tej mrocznej nory powoduje, że moje oczy zachodzą wilgocią.

– Dobra. – Godzę się ponurym tonem.

– Wspaniale. Wiedziałem, że dokonasz odpowiedniego wyboru.

To nie był wybór tylko konieczność, przez którą skłamałem.

– Wyprowadź mnie stąd! – Krzyczę.

– Ależ oczywiście, mój gladiatorze. – Edgar znowu pstryka palcem. – Zaprowadź go do sali treningowej.

Sala treningowa była cholernie jasnym pokojem. A może wcale nie było tak jasno, tylko ja nieprzyzwyczajony do światła odebrałem to jako coś nadzwyczajnego. W każdym razie ze ścian wystawały łańcuchy, a na środku ustawiono metalowe blaty z klatkami pełnymi szczurów. Nie wyglądały jednak jak te, które mnie gryzły. Były inne. Mniejsze. Zdrowsze.

– Co mam zrobić? – Pytam gapiąc się na łańcuchy.

Mięśniak nie odpowiada na moje pytanie. Zachowując milczenie sięga po jeden z grubych łańcuchów i przytrzymując mnie w miejscu próbuje spętać nim moje dłonie.

– Wal się! – Odpycham go lecz tym razem przegrywam. Typ krępuje mi nadgarstki, a potem ku mojemu zdumieniu podaje mi nóż.

– Zabijaj. – Warczy wskazując ruchem głowy na piszczące szczury.

– Nie.

Odmawiam, a wówczas on jednym ruchem pozbawia mnie broni i zadaje kopniaka na wysokości żołądka. Czuję uginające się pode mną kolana i prawie upadam. Prawie, bo łańcuchy zaciskające się na moich nadgarstkach nie pozwalają mi dotknąć betonowej podłogi.

– Dlaczego szczury? – Charczę. – Co one wam, do kurwy, zrobiły?

– Szczury to początek, ale nie wyruszysz w teren dopóki pan nie będzie z ciebie zadowolony. Chcesz być jego wojownikiem? To weź ten nóż i wbij go w te żałosne zwierzęce ciała. Naucz się oddzielać dobro od zła.

– Dobro od zła? Kpisz sobie?!

– Pan został wybrany. Otrzymał eliksir, który pomoże przywrócić harmonię na całym świecie.

– Ukradł. I to żaden eliksir tylko jakieś rozpuszczone proszki. Edgar was ćpa!

– Jesteśmy stworzeni do wyższych celów. Nie sądzę, że zdołasz to zrozumieć, ale skoro pan cię wybrał, to musi widzieć w tobie coś więcej niż wściekłego nastolatka.

– O, tak. – Warczę. – Widzi we mnie swój koniec.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE  2025 /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz