Rozdział 104 - Sen

327 29 13
                                    

    Pokój, którego próg przed chwilą przekroczył ciemnowłosy chłopak, był pogrążony w mroku ze względu na to, jaka aktualnie była wtedy pora dnia. Był to już kolejny dzień, w którym chłopak pokłócił się ze swoim ojcem i to o rzecz, która niezbyt wiele wnosiła do życia ich obojgu.

    Chociaż, czy on nadal może nazwać go swoim ojcem po tym, co mu zrobił parę minut temu?

     - On jest jakiś zjebany, czy co? - mruknął cicho, stojąc przed lustrem i obserwując, jakie szkody zostały mu wyrządzone podczas tejże kłótni.

    Podsumowując, rozciętą miał dolną wargę, która prezentowała się co najmniej źle. Spory siniak, formujący się w okolicach jego lewej skroni, wcale nie wyglądał lepiej. Jedno było pewne - te dwa małe "prezenty", które otrzymał od swojego kochanego ojca, zostaną z nim na najbliższe dni. Kto wie, czy ślad na psychice, po tym całym zdarzeniu, nawet i na dłużej?

    Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy drzwi od pokoju po raz kolejny się otworzyły. Nieśmiale do środka wszedł nieco młodszy od poprzedniego, blondwłosy chłopiec, na którego widok wzrok tego drugiego nieco złagodniał. Co tu więcej mówić - tylko dla niego nie potrafił być taki oschły, jak jest dla wielu innych osób.

     - To tata ci to zrobił, prawda, Vince? - zapytał ten młodszy, podchodząc do niego.

    Chłopak lekko się uśmiechnął, zastanawiając się nad tym, co ma odpowiedzieć swojemu bratu. Bo przecież to tylko dla niego ich ojciec jest taki surowy, a całą resztę swoich dzieci kocha całym swym sercem.

     - Nie przejmuj się tym, dobrze? To nic takiego. - powiedział po chwili, przytulając lekko blondyna do siebie, na co ten cicho westchnął.

     - Okej... Tak w ogóle to dziękuję, że obroniłeś mnie wtedy przed Arthurem.

     - Przed kim? - chłopak lekko zmarszczył brwi.

     - Em, no przed tym typkiem dzisiaj w szkole.

     - Aha, więc chodzi o tego zjeba...

     - Dokładnie tak... Jeszcze raz dziękuję.

     - Żaden problem. Najwidoczniej taki jest mój obowiązek, żeby cię chronić.

    I w tamtym momencie otworzyłem oczy.

    Aha, czyli to był tylko jakiś pojebany sen. Co gorsza, to te wydarzenie faktycznie miało miejsce w moim życiu i w żadnym przypadku nie wiązało się z dobrymi wspomnieniami.

    Szczerze, to już zdążyłem o tym zapomnieć i teraz zaczynam się zastanawiać, po jaki chuj mój mózg postanowił sobie przypomnieć coś związanego z tym.

    Zacząłem analizować ten sen, gdyż ten potrafiłem sobie w miarę dobrze przypomnieć i po pewnej chwili chyba zrozumiałem jakiś jego sens. W obecnej sytuacji słowa "żeby cię chronić", i to wypowiedziane z moich ust, brzmiały co najmniej śmiesznie. Przecież wtedy w jego urodziny też chciałem go ochronić, a tak jakoś wyszło, że właśnie zginął z moich rąk.

    No, co za ironia losu...

    Postanowiłem rozejrzeć się wokół siebie i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie byłem już w swoim pokoju, czy w ogóle w rezydencji, a w szpitalu. Leżałem na łóżku, które znajdowało się tutaj, jeszcze na dodatek będąc podpiętym do jakiejś kroplówki.

    Jak ja mam już dość pobytów w tych cholernych szpitalach, naprawdę. Jeśli jeszcze raz do jakiegoś trafię, to mnie coś popierdoli.

    Przecież ty sam doprowadziłeś się do tego stanu, więc do kogo teraz masz pretensje?

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now