Rozdział 105 - Ściszony głos Monty'ego

346 25 25
                                    

Zgodnie z moimi wcześniejszymi planami, następnego dnia po południu odebrałem wypis. Nadal nie miałem wystarczająco dużo sił do tego, aby w miarę normalnie funkcjonować. Nawet lekarz do ostatniej chwili starał się mnie namówić na to, żebym został tam chociaż na przynajmniej jeszcze jeden dzień, ale jak ja coś postanowię, to tak ma być i chuj.

Brak dalszych chęci do przebywania w tym szpitalu nie był jedynym powodem, dla którego postanowiłem go tak szybko opuścić. Kolejnym powodem było to, że gdy tamtego samego dnia, którego trafiłem do szpitala, tylko tym razem wieczorem, przyszedł do mnie Dylan z jakieś trzy i pół godziny po tym, jak ostatnio była w w tej sali jakakolwiek inna osoba, niż ja. Dowiedziałem się od niego o tym, że nasza matka straciła przytomność, będąc jeszcze w tym szpitalu i to właśnie trzy i pół godziny wcześniej, czyli zapewne kilka minut po tym, jak wyprosiłem ją stąd. W taki sposób ona także wylądowała w tym szpitalu, ale z tego, co wiem, też od Dylana, to prawdopodobnie nic poważnego się z nią nie stało, co mógłby potwierdzić ten fakt, że również dość szybko wyszła stąd i to jeszcze kilka godzin przede mną.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie potem zacząłem mieć cholerne wyrzuty sumienia z tego powodu. Przecież doskonale wtedy wiedziałem, że ona nie powinna się stresować, ani martwić, ze względu na jej stan zdrowia, a ja wtedy, bez większego zawahania, zacząłem mówić jej takie rzeczy, których zdecydowanie nie powinna teraz usłyszeć z moich ust.

Bo ja już taki jestem - potrafię tylko ranić.

Dobra, niby matka, gdy byliśmy już oboje w rezydencji, mnie jeszcze zapewniała o tym, że nic nie szkodzi, ponieważ ja też mam prawo do tego, aby móc powiedzieć, co myślę, a także o tym, że to omdlenie to też nic takiego, bo coś takiego już jej się zdarzało wcześniej, ale ja tam jej nie wierzyłem. Po prostu nie mogłem uwierzyć w to, że ona tak zwyczajnie wybaczyła mi takie coś i to bez większego problemu.

Tak poza tym, to również było dość ciężko mi uwierzyć w to, że żaden z moich braci, ani razu, nie wydarł się na mnie, bo jak ja w ogóle śmiem sobie tak mdleć z byle jakiego powodu. Nikt, ale to dosłownie nikt, mnie nie opierdolił tak na poważnie za to, że aż sam w szoku jestem, gdyż za każdym, poprzednim razem, jak trafiałem do szpitala, to znalazła się chociaż jedna osoba, która by to zrobiła, a teraz nic, żadnych pretensji. Jedynie zauważyłem, że co niektórzy naprawdę zaniepokoili się moim aktualnym stanem zdrowia, który z kolei nie należał do tych najlepszych.

Na przykład Monty, Dylan, a także nawet i Maya, odciążali mnie w pracy, aż czasami miałem wrażenie, że przeze mnie teraz ta trójka musi pracować zdecydowanie więcej, niż powinna. W ciągu pierwszych dni oni nie dawali mi normalnie pracować, ponieważ ciągle słyszałem: "ja to zrobię, a ty idź odpocząć". Z kolei bliźniacy i mama głównie wspierali mnie w tym, żebym znowu zaczął normalnie się odżywiać. O dziwo, nikt z nich do niczego mnie nie zmuszał, gdy już naprawdę nie miałem siły, aby dalej jeść. Natomiast to właśnie Hailie starała się mnie pocieszać i uspokoić, a przy tym ścierała łzy z moim policzków, podczas gdy wieczorami płakałem z nieznanych zarówno jej, jak i mi, przyczyn. Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek będę mógł liczyć na wsparcie z jej strony. Nawet Camden już kilka razy do mnie zadzwonił nie po to, żeby znowu mnie za coś zjebać, ale aby się spytać, jak się czuję, czy też, żeby powiedzieć coś miłego, co już w ogóle nie było do niego podobne.

Wydaje mi się, że oni są po prostu dla mnie za dobrzy po tym wszystkim. Tak cholernie nie zasługuję na to, a na nich to tym bardziej.

Mimo tego, że nadal czułem, jak bardzo nie potrzebuję pomocy, to i tak nie odrzucałem ich dobrych chęci. Starałem się być z nimi szczery w wielu kwestiach, ale prawda jest taka, że tylko ja wiedziałem, że ze mną wcale nie jest dobrze i ich pomoc praktycznie w większości idzie na marne. Tylko ja wiedziałem, że w mojej głowie pojawia się coraz więcej myśli samobójczych, które nie zostawiają mnie nawet na chwilę. Tylko ja wiedziałem o tym, że z każdym dniem na moim ciele pojawia się wiele nowych i świeżych ran, których póki co nikt jeszcze nie zauważył, gdyż robiłem je głównie na udach. Jak przed chwilą przestałem się głodzić, to teraz zacząłem się, kurwa, ciąć. Tak bardzo chciałbym komuś o tym wszystkim powiedzieć, żeby po prostu wyrzucić to z siebie, ale nie potrafiłbym normalnie spać z tym, że ktoś przez to będzie musiał się o mnie jeszcze bardziej martwić, niż robi to teraz.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOnde histórias criam vida. Descubra agora