Rozdział 106 - Rana na pół twarzy

331 26 20
                                    

    Patrzyłem się na niego z przerażeniem, a on na mnie, jak na jakiegoś idiotę. Powód, dla którego byłem wtedy przerażony, nie był taki błahy, jak mogłoby się wam wydawać. Od jednej z jego skroni, aż do brody, poprzez jego prawy policzek, ciągnęła się jakaś podłużna, zapewne cięta rana, z której cały czas sączyło się trochę krwi. Jakimś cudem ta rana omijała jego prawe oko, ale to nadal wyglądało dość strasznie. Ponadto miał rozciętą wargę oraz jeszcze najwidoczniej złamany nos, gdyż co jakiś czas się za niego łapał.

     - Po co ty tu tak stoisz i się gapisz, co?! - warknął, próbując mnie wyminąć, co mu aktualnie utrudniałem.

    Może i będę tego żałować, ale chuj z tym. Muszę się dowiedzieć, co się z nim stało podczas tej wycieczki po mleko.

     - No, ja pierdole, Vince, daj mi w końcu przejść! To nawet nie jest śmieszne, do jasnej cholery!

     - Powiedz mi, kto ci to zrobił?

     - Skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć?! A zresztą co cię to tak obchodzi?!

     - Po prostu się o ciebie martwię. To nie jest normalne, że znikasz na trzy godziny, a potem widzę cię w takim stanie.

     - O Boże, no i co z tego?! I tak mnie chuj obchodzi z tego, czy się o mnie martwiłeś, czy też nie, a teraz daj mi nareszcie przejść!

     - Dobrze, ale poczekaj chociaż jeszcze chwi... - zacząłem mówić, ale najwidoczniej to już kompletnie zdenerwowało Dylana, gdyż w tamtym momencie popchnął mnie.

    Iż zrobił to dość za mocno, to straciłem równowagę i w taki oto sposób poleciałem prosto na szafkę, znajdującą się tuż za mną. Walnąłem się o nią tak mocno, że właściwie tyle wystarczyło, abym się następnie wywalił na podłogę. Nie chcąc już robić z siebie jakiejś ofiary, szybko się podniosłem, pomimo, że to tak cholernie mnie zabolało.

    Zabolało i to podwójnie.

    Jeszcze jak się podnosiłem, to zauważyłem jakiś stary wazon, który przed tym całym zdarzeniem stał na tej szafce, a teraz leży rozbity na podłodze. Zapewne zbił się, gdy musiałem upaść na nią.

    Nagle z kuchni wychyliły się wszystkie osoby, które tam się znajdowały i teraz patrzyły się na naszą dwójkę. Najwidoczniej Dylan też musiał to zauważyć, gdyż się zatrzymał i odwrócił się w ich stronę. Lindsay, jak i cała reszta, spojrzała się najpierw na Dylana, następnie na ten wazon, a na samym końcu na mnie.

     - Czy wy już do końca oszaleliście?! - wrzasnęła, już prawdopodobnie nie próbując ukrywać tego, że jest na nas zdenerwowana. - Naprawdę was nawet na pięć minut nie można zostawić samych, bo już robicie sobie nawzajem krzywdę?!

     - To jest święta prawda! - przytaknęła jej równie wkurwiona Maya. - Niby już jesteście dorośli, a zachowujecie się gorzej, niż pięcioletnie dzieci w przedszkolu!

    Niedługo ten dom to faktycznie będzie jak te całe przedszkole.

     - Nie denerwujcie się niepotrzebnie. - powiedziałem, starając się być teraz najbardziej obojętnym, jak tylko potrafię. - Nikt tu nikomu krzywdy nie robi, racja, Dylan?

     - Tak było? - zapytała matka, przenosząc swój wzrok na mojego młodszego brata.

    Dylan spojrzał się na wszystkich tutaj zgromadzonych, po czym jego wzrok zawisł na mnie. Skinąłem lekko widocznie głową, żeby on po prostu potwierdził moje wcześniejsze słowa, mając przy tym nadzieję, że on w ogóle zrozumie, o co mi chodziło poprzez ten gest.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz