Rozdział 111 - Jeden strzał i już leżałby martwy

283 29 56
                                    

Perspektywa Charlotte

    Nadal pamiętam ten bal charytatywny, który odbył się w drugiej połowie czerwca. Typowy przepych, oczywisty brak ciszy, tłumy obrzydliwie bogatych ludzi, a przede wszystkim pieniądze, które oni wpłacali na rzecz Fundacji, należącej do Monetów, były głównymi cechami tych poniekąd wyjątkowych uroczystości.

    Muszę przyznać, że bardzo lubiłam te bale i na praktycznie każdym się zjawiałam, przynajmniej na jakieś dwie godziny, a nawet również również wpłacałam jakieś datki. Niestety tym razem zawitałam tutaj na mniej niż jedną godzinę. Doskonale wiedziałam, co się za niedługo tutaj wydarzy i nie ukrywam, że jednak lepiej by było, gdyby w tym czasie mnie tu już nie było.

    A to tylko dlatego, że planowałam mały zamach na jedną z osób, znajdujących się tego wieczoru w tym miejscu. Zapewne domyślacie się, o kogo mi chodzi.

    Podczas tego balu głównie trzymałam się z dala od wszelkiej uwagi innych osób. Stałam gdzieś z boku, popijając jakiegoś szampana i obserwując z dość daleka to, jak Shane i Tony Monet właśnie urządzają sobie zawody na to, kto więcej drinków wypije tej nocy. Zdecydowanie w tej konkurencji prowadził starszy z nich, który po kilku krótkich minutach zgarnął opieprz od Williama. Nie wyglądało na to, żeby on się jakoś tym przejął, ponieważ po zaledwie chwili od tego, jak ich starszy brat odszedł, ponownie zaczął coś pić.

    Faktycznie niektórzy z nich zachowują się jak jakaś dzieciarnia.

    Obserwowanie mojego młodszego rodzeństwa przynosiło mi jedynej rozrywki podczas tamtego balu. Nic innego, a tym bardziej ciekawego, póki co, się jeszcze nie działo. Praktycznie z nikim tam nie rozmawiałam i jedynie, pod sam koniec mojego pobytu tam, zamieniłam kilka słów z Keirą Santan, która z niewiadomych mi powodów postanowiła mnie zaczepić.

    Jakiś czas przed godziną dwudziestą trzydzieści postanowiłam w końcu stąd wyjść. Pamiętam, jak zmierzałam w stronę wyjścia, to wtedy prawdopodobnie Tony posłał mi dość dziwne spojrzenie. Nie miałam jednak zamiaru się tym jakoś specjalnie przejmować.

    Nieco ponad godzinę później, gdy wciąż byłam w drodze do domu, usłyszałam, jak ktoś do mnie dzwoni. Zauważyłam, że był to jeden z moich ludzi i to akurat ten, który miał nadzorować przebieg tego całego zdarzenia. Szybko skontrolowałam to, która obecnie była godzina, i zdałam sobie sprawę, że z kilka minut temu to wszystko już musiało się zakończyć.

    Postanowiłam zjechać na pobocze, żeby przez przypadek nie doprowadzić do jakiejś kolizji. Następnie odebrałam ten telefon.

     - Już jest po wszystkim? - zapytałam od razu, nie chcąc jakoś przedłużać tej rozmowy.

     - Tak. - potwierdził i kontynuował. - Mamy dla pani dobrą wiadomość.

     - Zabiliście go?

     - Niestety nie udało się nam to, pani Clarke, ale myślę, że to też panią ucieszy.

     - Nie każ mi teraz się bawić w jakieś zgadywanki. Powiedz, co wy znowu zrobiliście.

     - Porwaliśmy Hailie Monet.

    Zamrugałam i spojrzałam się na drogę, niedowierzając w to, co on mi właśnie powiedział. No, ja po prostu w to nie wierzę!

     - Że co zrobiliście?!

     - No, porwaliśmy ją...

     - Po prostu świetnie! Jak prosiłam was o to pół roku temu, to wtedy stwierdziliście, że ją pomyliliście z Vincentem, a teraz co?! Znowu ich ze sobą pomyliliście?!

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now