Rozdział 112 - Wiele nieodebranych połączeń

289 23 33
                                    

Perspektywa Vincenta


    Na początku nie za bardzo wiedziałem, o co właściwie chodzi Charlotte z wezwaniem tutaj tej policji. Po głowie chodziło mi tylko kilka opcji, wobec których nie miałem pewności, czy są do końca prawdziwe. Jedną z nich było to, że specjalnie się do mnie przytuliła, aby mnie tu zatrzymać i powiedzieć tym funkcjonariuszom, że niby się tu włamałem. Poniekąd może to i było trochę zgodne z prawdą, ale to nadal nie zmienia faktu, że to ona chciała mnie zabić, a nie ja ją.

    Po naprawdę dość długiej chwili, która chyba ciągnęła się już w nieskończoność, łaskawie puściła mnie. Ponownie spojrzała się na mnie, przez pewien czas się nie odzywając ani słowem.

    Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest, ale ja bardziej żałuję tego, że ona po prostu mnie nie zabiła. Robiąc to, by wyświadczyła mi niezwykle ogromną przysługę.

    I nie tylko tobie.

     - Jak oni tu przyjadą, to powiesz im wszystko, co wiesz. - powiedziała, a ja popatrzyłem się na nią pytającym wzrokiem.

    Jakby żaden problem, z chęcią odpowiedziałbym im o tym, jak się oblicza objętość graniastosłupa prawidłowego, a także o strukturze gospodarki w Nowej Zelandii.

    Dobra, teraz tak na poważnie. Domyślam się, o co tak mniej więcej jej może poprzez to chodzić. Tylko po co jej to?

     - Konkretniej o czym?

     - To znaczy, że o wszystkim, co się działo w przeciągu ostatnich miesięcy. Rozumiesz?

    Nie odpowiadając na to słownie, po prostu skinąłem głową. Czy ona naprawdę ma zamiar wydać samą siebie?

    Bezsens.

    Nie no, ale osobiście ja nigdy nie wpadłbym na tak beznadziejny pomysł, jak ten. Przecież to nawet nie przyniesie jej żadnych korzyści, a tylko same problemy.

    Masz absolutną rację. Twoje pomysły są znacznie bardziej beznadziejne, niż ten.

    Możliwe, że tak jest, ale dlaczego ja się tym w ogóle przejmuję, co? Nie powinno mnie to nawet zresztą obchodzić. To jej życie i wybory, nie moje.

    Około piętnastu minut później w tym domu zawitali ci policjanci, których wezwał ochroniarz Charlotte. Nie trzeba było długo czekać na to, żeby ona zaczęła obciążać siebie rozmaitymi oskarżeniami, zaczynając od morderstwa Rettera, przechodząc do sytuacji, do której doszło w rezydencji Santanów i kończąc na tym, co miało miejsce dzisiaj.

    Te dwie osoby, które tu przyjechały w ramach wykonania swojej pracy, tylko słuchały tego wszystkiego oraz patrzyły się głównie na nią i to z dość dużym zdziwieniem. Założę się, że zapewne oczekiwali tego, że znowu będą interweniować w jakiejś praktycznie nic nie znaczącej sprawie, na przykład bójki lub zniszczenia mienia, a tu teraz się okazuje, że mają do czynienia ze sprawą większego kalibru.

    Nawet zbyt wiele razy się wtedy nie odzywałem. Od czasu do czasu przytakiwałem, mówiąc coś w stylu: "tak, potwierdzam, że tak było". Tak poza tym to tylko stałem gdzieś z boku, obserwując to, jak dalej potoczy się to wszystko. Niezbyt bardzo mi to przeszkadzało, gdyż wtedy nie byłem zbyt skory do jakichkolwiek rozmów, a tym bardziej z policją.

    Co jak co, ale mimo wszystko nadal wolałbym mieć dość dobre kontakty z tą instytucją.

    Gdy Charlotte w końcu zakończyła tą swoją wspaniałą opowieść, to minęła może z jakaś chwila, zanim założyli jej kajdanki na ręce. W taki oto sposób już tak naprawdę ją zatrzymali, co już zapowiadali od jakiejś połowy tej całej gadaniny.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now