One shot

11.5K 1K 744
                                    

Zawiera spoilery dotyczące Buenaventury. Jej znajomość absolutnie nie jest wymagana, ale jeśli ktoś czyta i nie dotarł jeszcze do dwudziestego ósmego rozdziału, polecam odłożenie one shota na później.

One shot ma charakter humorystyczny i został napisany w ramach eksperymentu.

Jest jedna osoba, która prawdopodobnie mi wierzy, usiłuje wierzyć lub potakuje z litości — moja ciocia Grace, poczciwa staruszka

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jest jedna osoba, która prawdopodobnie mi wierzy, usiłuje wierzyć lub potakuje z litości — moja ciocia Grace, poczciwa staruszka. Mieszka ze mną, w zamian za co każdego ranka wita mnie świeżą kawą, chrupiącymi goframi domowej roboty i pytaniem „jesteś gotowy na to, co Jack dziś dla ciebie przygotował?".

Nie. Nigdy. W przeciwnym razie nie leżałbym teraz skrępowany w jakiejś opuszczonej fabryce, z której Przeistoczeni uwili sobie gniazdko.

Brud, chłód i twardy, szorstki beton. Dlaczego to zawsze muszą być jakieś pustostany, zaśmierdłe stacje metra, najohydniejsze alejki Los Angeles, do których nawet członkowie gangów się nie zapuszczają? Ja rozumiem, łowcy patrolujący każdy bardziej zatłoczony zakątek, ludzie Exodusu incognito wśród normalnych pracowników w niemal każdym budynku i inne przeszkody, ale czy Jack choć raz nie mógłby dać mi jakiejś fuchy w przyjemniejszym miejscu? Albo chociaż, ja nie wiem, za dnia?

Usiłowałem wyswobodzić nadgarstek zza pleców, ale ręce miałem związane i wygięte w nienaturalnej pozycji przez nie wiadomo jak długi czas, co skutecznie skomplikowało mi robotę. Trudno powiedzieć, ile tak leżałem nieprzytomny, jednak skoro za oknem już powoli zaczynało świtać, to o wiele za długo.

Przeszedłem do pozycji siedzącej, mimowolnie krzywiąc się z bólu. Nie byłem jakoś specjalnie zaskoczony tym, że mnie nie zabili. Jack nie pozwalał na to w znacznie gorszych sytuacjach, zamordowanie głównej postaci w tak banalny sposób by mu uwłaczało. Zapewne szykował coś wyjątkowego — pozwoli mi myśleć, że dokonałem zemsty, a na łożu przeraźliwie bolesnej śmierci, gdy będę pewien, że chociaż odchodzę usatysfakcjonowany, dowiem się, że nie zgładziłem właściwego potwora, że zabójca żyje i ma się dobrze, do tego puścił moją chatę z dymem z Grace w środku.

Skoro pozwolił mi wpaść na ten pomysł, to znaczy, że się mylę i będzie jeszcze gorzej. Spotka mnie coś, czego nie potrafię sobie wyobrazić. Cudownie.

Ktoś przemknął pod oknem, kątem oka zobaczyłem tylko cień. Byłem głodny, obolały, głodny i zmęczony, ale przede wszystkim głodny i wściekły na siebie za wyjście z domu, choć dobrze wiedziałem, że tak naprawdę nie mogłem nic zrobić. Każda decyzja doprowadziłaby mnie tutaj, skoro to przecież nie ja piszę swój scenariusz.

Sapnąłem z bezsilności, bo cóż innego mi pozostało.

Najpierw przyglądał się z bezpiecznej odległości, szacując zagrożenie. Stał pod światło, więc dostrzegłem tylko jasne włosy i zarys sylwetki, ale już po jego posturze wiedziałem, z kim mam do czynienia.

Łowca z Exodusu. Zawsze wyżej srają, niż dupę mają. Prężą się dumnie, zadzierają brodę, jakby stali ponad wszystkimi ludźmi, choć w hierarchii całego programu eliminacji Przeistoczonych zajmują najniższą pozycję. Ach, no i te ubrania w moro, których główną funkcją jest chyba utwierdzanie ich w przekonaniu, że są ważni.

Pieprz się, AutorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz