ETH FF

21.9K 742 3.9K
                                    

Notka od autorki: Nigdy tyle nie napisałam i w zasadzie nie wiem, co pchnęło mnie do tego, żeby stworzyć monstrum o długości 104 stron A4. Cóż, pisało mi się naprawdę dobrze i lekko i być może to kwestia właśnie tego. Ze strony technicznej – opowiadanie przeszło cztery korekty, gdyż nie mam polskich znaków na klawiaturze i wklejałam je pojedynczo, jednak, jeśli jakaś literka mi umknęła – serdeczne przepraszam.

W kwestii akcji opowiadania – wszystko dzieje się po 7 rozdziale ETH ( Asa kier ). Z pewnością nie wszystko będzie zgadzało się z wizją autorki, o ile cokolwiek się z nią pokryje. Moje opowiadanie to mocno skrótowa wersja całego ETH oparta na teoriach moich i innych czytelników, opatrzona mocno w wątek Natorii – zgodnie z tematem. Nie wyobrażałam sobie pisać o nich bez udziału pozostałych bohaterów Hell, stąd mój ( może nieco zbyt ambitny ) pomysł, żeby po prostu napisać własną wersję tej ostatniej, najbardziej tajemniczej części. Podsumowując – akcja od 7 rozdziału ETH, trwa mniej więcej przez osiem miesięcy.

Dziękuję za możliwość wzięcia udziału w konkursie, mam nadzieję, że podołacie przeczytaniu moich 46 000. Wypocin i że przypadną Wam do gustu pomimo ... potężnego rozmiaru ( Natorii nie spodziewajcie się od razu – wprowadziłam stopniowo, bo tak właśnie widzę ich relację ). Na dole przypisy do słów włoskich/łacińskich i niektórych sytuacji. Bez zbędnego przedłużania, miłego czytania!

Praca napisana na potrzeby konkursu, związanego z twórczością Pizgacz, ogłoszonego na Pizgacz Army.

Extinguish The Heat – FF – One shot

Lata mijały a ja nigdy nie przestałam się zastanawiać nad tym, ile jest w stanie wytrzymać pojedynczy człowiek. Zastanawiało mnie to zarówno w kwestii fizycznej, jak i psychicznej. Ile może wytrzymać tak słaba jednostka, jaką jest niewątpliwie istota ludzka? Cóż. Wbrew jej kruchości, marności godnej średniowiecznego vanitas vanitatum et omnia vanitas*, każdego dnia dochodziłam do wniosku, że możemy – jako ludzie – przejść naprawdę wiele. Pozornie słabi jak domek z kart, który przy delikatnym podmuchu powietrza rozsypuje się na stole. Pozornie nic nieznaczący. Ci, którzy nie potrafią dźwignąć ciężaru własnego losu. Jednostki, które wpływ na losy świata mają jedynie w marzeniach niespełnionych artystów, śniących gwieździstymi nocami o sławie. Opisywani na łamach epok, jako Ci, którzy mogą. Antyczni, renesansowi, romantyczni, tak bliscy ideału. Stworzeni na wzór Boga. Perfekcyjni w swojej nieidealności. Silni, inteligentni i bystrzy. Kreatury doskonałości sięgające absolutu własnych możliwości. Czerpiący z każdego dnia jak najwięcej, kierując się horacjańskim carpe diem. Kreowani na kartach książek, jako Ci, którzy dzierżą los we własnych rękach. Budują nimi swoją historię, nie pozwalając, by do ich życia wkradł się przypadek. Nieskazitelni. Tutaj pojawia się paradoks, który nigdy nie umykał w moich przemyśleniach. Ilekroć sięgnięcie po poezję czy powieść, w której autor wytwarza utopijny obraz człowieka, tylekroć przekonacie się, że mu to nie wychodzi. Jego praca prędzej czy później zamienia się w historię o fatum. Przewrotności losu, której nie sposób powstrzymać. Nieprzewidywalności, która doprowadza do obłędu tak silnego, że człowiek gubi się pomiędzy uwielbieniem życia i chęcią rychłej śmierci. Wszyscy jesteśmy zagubieni. Jestem nawet skłonna pokusić się o słowo ,, zgubieni ''. Niemal na ślepo poruszamy się po własnym życiu, podejmując miliardy decyzji. Sami siebie spychamy na ścieżki opatrzone kierunkowskazami ,, dobra '' i ,, zła'', ale robimy to całkowicie nieświadomie. Nigdy nie ma pewności czy nasz wybór nie przyniesie bolesnych konsekwencji.

Każdy ruch w naszym życiu jest ważny, bo choć brzmi to absurdalnie, stoimy na szali, która przechyla się w kierunku piekła lub nieba za każdym razem, gdy postawimy najmniejszy krok. Każdy wybór, każda podjęta decyzja, wszystkie słowa, jakie wypływają z naszych ust nie tylko pod wpływem emocji. Każda najmniejsza cząstka nas i tego, co zrobiliśmy. To wszystko determinuje nasz dalszy los. Nasz los tworzony jest nawet wcześniej, choć nie jesteśmy tego świadomi. Być może dlatego, gdy tylko przychodzi do nas bolesna świadomość – cierpimy. Problem ze świadomością polega na tym, że myślimy, iż mamy ją ciągle. Jesteśmy świadomi, bo znamy swoją wartość. Jesteśmy świadomi, bo potrafimy realnie ocenić daną sytuację. Jesteśmy świadomi, bo jesteśmy zdrowi psychicznie. Świadomość jest dla człowieka łatwa, choć nie powinna. Gdy tylko przychodzi nam odkryć mroczne tajemnice losu, które na zawsze powinny pozostać pod osłoną nocy, świadomość uderza w nas z taką siłą, której nie jesteśmy w stanie odeprzeć. Zsyła na nas niewyobrażalne cierpienie, które tli się w każdej, najmniejszej komórce naszego ciała. Przepływa przez żyły, paląc je od środka piekielnym ogniem. Zwyczajnie zadaje nam ból i nabiera nowego wymiaru. Staje się naszym największym koszmarem, bo nie jesteśmy w stanie wyprzeć prawdy. Palą nas płuca, gardło, liny żalu zaciskają się na naszym sercu. Na jakiś czas znajdujemy się w próżni rozpaczy. Wydaje się, że nie ma z niej ucieczki. Jesteśmy uwięzieni w pułapce bez wyjścia. Sami dla siebie jesteśmy więzieniem. Aż w końcu coś się zmienia. Ból łagodnieje, powietrze łatwiej przechodzi do naszych płuc. Wraca czystość umysłu. Regenerujemy się. Toczymy błędne koło, wierząc w to, że cokolwiek zależy od nas. Szybko przychodzi otrzeźwienie. Okazuje się, że jesteśmy naprawdę podobni do bohaterów antycznych tragedii. Targa nami ironia tragiczna. Uciekamy od porażki i rozpaczy, biegnąc prosto w ich ramiona. Szpony, które nas rozszarpią. I tak w kółko, i w kółko. Do znudzenia. Ze względu na to trudno mi jednoznacznie stwierdzić, jaki jest człowiek. Sama, spoglądając na siebie, nie mogę powiedzieć, że jestem dumna z tego, kim jestem. Kim się stałam? Tym bardziej nie przyznam, że mogę cokolwiek zdziałać, bo ilekroć próbuję uciec od problemów, one wracają do mnie z podwójną siłą. Czasami czuję się jak marionetka. Mam wrażenie, że ktoś patrzy na mnie z góry, ze świata metafizyczności i naprawdę dobrze się bawi, pociągając za sznurki, do których przypięta jest bezradna Victoria Joseline Clark. Ten ktoś szarpie za mój emocje, przemyślenia i czyny. Pcha mnie w stronę tego, co najgorsze. Nie wiem czy on istnieje. Najpewniej nigdy się tego nie dowiem. Pewna jestem jedynie tego, że popełniłam w ostatnich latach tyle błędów, że i tak nie jestem w stanie się z nich wyplątać. Brnę w nie dalej. Nawet, gdybym chciała się wycofać, to odwrotu zwyczajnie dawno nie ma. Droga ucieczki została zamaskowana i nie ma możliwości, żebym ją znalazła. Zgubiłam się. W plątaninie błędów ludzi, którzy mnie kochali i mieli chronić. W gęstym, ciemnym lesie własnych emocji, które niejednokrotnie nie dawały mi zmrużyć oka nocami. W gąszczu decyzji, które podjęłam, kierując się uczuciami. W bagnie ciekawości, która ani na moment nie chciała mnie opuścić, pchając w kierunku coraz gorszych scenariuszy mojego życia. Niesamowicie bawi mnie to, jak szybko zmieniło się moje zdanie na różne tematy. Mam ochotę parsknąć głośnym śmiechem, przyozdobionym nutą goryczy, gdy przypominam sobie siebie sprzed czterech lat. O tak, Victorio Clark, jesteś absolutną hipokrytką. Robię, to, czego nie chcę, bo mnie intryguje. Robię to, czego chcą inni, bo chcę odkryć karty, gdy tylko mam do tego sposobność. Robię to, co daje mi złudne poczucie tego, że w tym obłudnym świecie cokolwiek zależy ode mnie. Robię to, czego nigdy nie powinnam robić.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 04, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Extinguish The Heat FanfictionWhere stories live. Discover now