- D-dlaczego, dlaczego się tak uśmiechasz i n-na m-mnie tak patrzysz?

- Nie jąkałeś się, mówiąc tamto zdanie, w ogóle.

-Serio?

-No serio! - szturchnąłem go, a potem przyciągnąłem bliżej siebie. Śmiał się, a ja razem z nim.

- Pierwszy raz mi się to udało.

- Teraz już drugi — zauważyłem, a on spuścił wzrok, ale delikatny uśmiech malował się na jego twarzy. - Oby tak dalej — szepnąłem, opierając głową o jego ramię.

***

Kolejna lekcja z Keatingiem, czekałem na nią odkąd zakończyła się ta poprzednia. Było chyba jeszcze ciekawiej, choć od pierwszych minut, obawiałem się, że atrakcyjność nauczyciela, zaczęła i skończyła się na pierwszych zajęciach.

Zaczęło się na tym, że miałem przeczytać wstęp do działu w podręczniku, potem Keating kazał wyrwać te stronę i zaczął opowiadać o znaczeniu i genezie tworzenia poezji. To było niesamowite, patrzeć, z jaką pasją wykładał. To było znacznie lepsze od znudzonych życiem, podstarzałych belfrów, klepiących wyuczone, nudne formułki. Z każdym kolejnym słowem Keatinga, rodziło się we mnie pragnienie, chciałem zrobić coś. Tylko nie wiedziałem jeszcze, czym to coś jest. Chciałem się wyłamać ze sposobu, w jaki żyłem, cos zmienić. Dopisać wers.

- Na przyszły tydzień macie napisać własny wiersz. - dodał profesor i wyszedł z sali. Fala ekscytacji obalała moje ciało i umysł, podczas gdy wielu z chłopaków zawyło z dezaprobatą. Bezcenna była również mina Todda, który z paniką w oczach szukał drogi ucieczki z tej sytuacji. Ucieczki, która nie była możliwa. Najzabawniejsze w całej sytuacji było to, że ja nie martwiłem się, jak ja poradzę sobie z pisaniem własnego utworu, a jak poradzi sobie Anderson.

***
- Macie jakieś pomysły na ten wiersz? - zapytał przyciszonym głosem Meeks. - Nie mam pojęcia, o czym napisać.

- Napisze o... namiętności, pożądaniu, dotyku i...

-Tak, bo ty się akurat na tym znasz.

- Ażebyś wiedział, że tak, Cameron — Charlie pogroził palcem rudemu chłopakowi, którego jawnie nie lubił. - O czym ty niby napiszesz?

- Jeszcze nie wiem.

- A ty, Knox?

- Eee...chyba o Chris — chłopak aż zaczerwienił się na myśl o dziewczynie, którą poznał na kolacji u państwa Dunberrych. Overstreet ostatnimi czasy albo milczał w rozmarzeniu, albo mówił o Chris. Był absolutnie i beznadziejnie zauroczony.

- Ja już mam pomysł, ale nic wam nie zdradzę — oznajmiłem, energicznie zamykając zeszyt od łaciny. - Todd, masz jakiś pomysł?

Chłopak aż podskoczył, nerwowo się rozejrzał i dopiero kiedy przeanalizował co i kto do niego mówi, zaczął odpowiadać.

- Emm... n-nie jeszcze nie. Właściwie t-to tak, a-ale jeszcze n-nie wiem. Ee... t-tak.

- W porządku, Todd — uśmiechnąłem się do niego, kładąc dłoń na szczupłym ramieniu blondyna. - Idę do już pokoju, też idziesz? - kiwnął szybko głową. Zaczął pakować swoje podręczniki i zeszyty.

- Dobranoc, panowie — powiedziałem, wychodząc starymi, ozdobnymi drzwiami.

Niedługo później, położyliśmy się w swoich łóżkach. Zimnych, zniszczonych łóżkach, które pamiętało wiele pokoleń uczniów akademii.

- Jak ci się tutaj podoba? - zapytałem, bo w kościach czułem, że dla nas obojga to będzie długa, nieprzespana noc. - Dogadujesz się z chłopakami? - chyba niechcący zabrzmiałem jak nadopiekuńcza mamusia.

-Cameron j-jest dziwny, ale resztę polubiłem, są dla mnie mili.

- Za to pewnie nie przekonali cię nasi wspaniali belfrzy i dyrektor Nolan?

-Taaak.

- Oni są wszyscy trochę jak mój ojciec, mają jeden pogląd na to wszystko, jeden wzór dobrego obywatela i chcą, żebyśmy byli jak od linijki. Ja tak nie...nie chcę tak, Todd. Wiesz, ja chciałbym inaczej to wszystko jakoś zrobić. Nie chcę być lekarzem, nie wiem, kim chce, ale na pewno nie lekarzem- zacząłem nawijać z prędkością światła i nawet nie wiedziałem, kiedy on siedział obok mnie, z dłonią na moim ramieniu. -To wszystko, ta presja, te wymagania. Mam wrażenie, że się uduszę, że to mnie wykończy i muszę coś zmienić, natychmiast. Rozumiesz mnie, Todd? - blondyn kiwnął nieśmiało głową i wrócił do siebie. Ja poczułem się niesamowicie lekki, trochę nagi, ale wiedziałem, że Anderson jest odpowiednią osobą to poznania mnie od prawdziwej strony.

- Dobranoc — szepnąłem do niego, chcąc jeszcze usłyszeć dziś ten zachrypnięty, cichy głos, który zaczynałem utożsamiać z czymś bezpiecznym i ulubionym.

- Dobranoc, Neil — sposób, w jaki wypowiedział moje imię, był moim ulubionym sposobem na zrobienie tego. Uśmiechnąłem się do sufitu i nie mogłem przestać szczerzyć się jak głupiec.

Jednak godziny mijały, a ja gapiłem się w ten cholerny sufit, teraz już bez uśmiechu na ustach. Nie mogłem zasnąć, co nie było niczym nowym w moim życiu. Często nie mogłem zmrużyć oka do samego rana, a to doszczętnie wyczerpywało mój organizm. Wtedy miarowy oddech Todda, dobiegający z drugiej strony pokoju, zamienił się w łapczywe nabieranie, a raczej walka o powietrze, przerywane rozpaczliwym chlipieniem.

-Nie...nie...- łkał chłopak przez sen. Zerwałem się z łóżka i usiadłem na materacu Andersona. Wyglądał jak obraz wszelkiej rozpaczy tego świata.

-Todd? Todd, obudź się. To tylko sen — głaskałem jego dłoń, dopóki nie podniósł powiek, okazując tym zapłakane oczy. - Wszystko w porządku? - nie odpowiadał.

-Cz-czasem... tak mam... p-przepraszam.

-Nie masz za co przepraszać, wszystko okej — znów zapadła długa cisza, podczas której Todd próbował wyrównać szalejący oddech i zaprzestać płakaniu, a ja zastanawiałem się jak mu pomóc.

-Neil? - odezwał się w końcu.

-Tak?

- P-poleżysz ze mną? - to pytanie dotarło do mojego mózgu z jakimś nieznanego pochodzenia opóźnieniem. Od razu wiedziałem, że odpowiedzią jest tak, ale urosła we mnie dziwna panika, ekscytacja, stres. To samo widziałem na jego twarzy. Zestresowanie całą sytuacją mieszało się z zestresowaniem zadanym pytaniem i spływało w dół policzków razem ze świeżymi łzami.

- Oczywiście — mruknąłem, nie chcąc trzymać go dłużej w tej drażniącej niepewności. Blondyn kiwnął głową, zapewne z ulgą, a potem położył się plecami do mnie. Nie będąc pewien, co powinienem zrobić, położyłem się twarzą do niego. Byłem bardzo blisko, pierwszy raz dzieliła mnie z kimkolwiek tak mała odległość. Dziwny głos z tyłu głowy podpowiadał mi, że to nie wystarczy. Niepewnie wtuliłem się w jego plecy, całkowicie rujnując przestrzeń między nami. Moje usta były przy jego karku, on natomiast skurczył się w moich ramionach. Był taki mały, mimo iż w rzeczywistości nasze postury były podobne. Nadal drżał, ale to też wydawało się maleć. Znikać razem z lękiem.

- Już dobrze, cokolwiek ci się śniło, już tego nie ma, już jesteś bezpieczny — szepnąłem najspokojniej, jak tylko potrafiłem. - Spróbuj zasnąć, ze mną nic ci nie grozi.












Life is beautiful| anderperry| DPSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz