— Umarłam? — zapytała po chwili.

Przecież słyszała avadę Stevensa i widziała śmiertelny błysk, więc dlaczego miałaby żyć? On też mógł zginąć. Stracił dużo krwi. Możliwe, że zbyt wiele, aby przetrwać...
W odpowiedzi Draco roześmiał się szczerze i wrócił na sąsiednie łóżko.

— Oj, Lottie, Lottie... — Westchnął. — Wiem, że moja anielska uroda może mylić, ale z tego co mi wiadomo, oboje żyjemy.

Lotta spojrzała na swoje ręce. Oprócz kilku zadrapań, nadgarstki wyglądały całkiem normalnie. Nie było nawet najmniejszego śladu po otarciach. Rozejrzała się wokół. Faktycznie, znajdowali się w szpitalnym skrzydle MACUSA'y. Bywała w nim już kilka razy, odprowadzając z przesłuchań małomównych czarodziejów. Nie pochwalała tych metod i sama od nich stroniła, lecz nie mogła tego powiedzieć o wszystkich aurorach.

Skierowała wzrok na wiszący zegar. Była szósta rano. Skoro nie zginęli tamtej nocy, to porywacze musieli zostać schwytani. Tak jak myślała, Benedict jako doświadczony strateg, był przygotowany na niejedną okoliczność. W tym także i tę, w której sam musiał zatrzymać dwóch uzbrojonych czarodziejów. Mimo osłabienia, zaczęła trzeźwo myśleć. To, co widziała musiało być jedynie kolejnym złym snem. Ułudą, mającą na celu prześladować dziewczynę. Od śmierci Dana regularnie miewała koszmary, jednak żaden z nich nie był tak realistyczny jak ten. Pierwszy raz nocna mara nie prześladowała jej morderstwem Daniela, choć towarzyszyły jej podobne emocje. I ten zabójca na sam koniec... W każdym koszmarze była nim najczęściej ona sama, jednak tym razem jej funkcję przejął jeden z porywaczy. Cóż, jak to bywa ze snami, nie znalazła w tym żadnego uzasadnienia. Stevens nie miał w interesie okaleczyć Brytyjczyka, bo nawet jeśli ten był jego największym utrapieniem, to wciąż pozostawał żyłą złota. Jeśli chciał otrzymać okup, to chcąc nie chcąc, musiał powstrzymać się od morderstwa. Nie poszczęściło się chytremu Stevensowi, gdyż zamiast widoku sterty galeonów, zostało mu najpewniej gnić we więziennej celi. Benedict miał na jego winę wystarczająco dużo dowodów. Samo przyznanie się podczas akcji, obciążało go po całości, zaś pojmanie braci Abramsów pod wielosokiem, pozbawiało fałszywego alibi. W starciu z Davidsem porywacze nie mieli najmniejszych szans i teraz tylko kwestia długości wyroku grała rolę.

Charlotte zaczęła podnosić się z łóżka. Kręciło jej się w głowie, ale nie czuła już odrętwienia, a promieniujące ciepło. Była pewna, że wlano w nią kilka dobrych eliksirów. Nawet przykryto ją podwójną kołdrą. Spojrzała na nocną szafkę tuż obok sterty pustych fiolek. Dostrzegła swoje ubrania, złożone w równą kostkę. Nie miała czasu do stracenia. Musiała się upewnić, czy faktycznie pojmano złoczyńców, a ona nie spartoliła całkowicie powierzonego zadania.

— Co robisz? — zapytał wyraźnie zaciekawiony Draco.

Anglik siedział nonszalancko oparty o wezgłowie metalowego łóżka. Nawet w szpitalu z opuchniętą twarzą wciąż miał tę swoją arystokratyczną manierę. U każdego innego wyglądałoby to komicznie, jednak Malfoy w kraciastym garniturze prezentował się przeraźliwie naturalnie.

— Wracam do pracy — oświadczyła spokojnie, przenosząc wzrok na zegar.

Pewnie Davids przesłuchiwał właśnie któregoś z porywaczy. Sięgnęła po wczorajsze ciuchy i zwlokła się z łóżka, prawie tracąc równowagę.

— Wykluczone. Ledwo stoisz na nogach — odparł surowo.

— Mam robotę do wykonania. Im wcześniej zacznę, tym szybciej wrócisz do Anglii — oznajmiła, tłumiąc kolejny zawrót głowy.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz