Dwadzieścia cztery

Zacznij od początku
                                    

Nic dziwnego, że próba przeprosin nie została zaakceptowana. Ta ckliwa historia odbiegała od szarych realiów, a ona starała się zmanipulować Orenem. Zagrać na jego emocjach, złudnie robiąc z siebie ofiarę. Oren nie był podatny na jej grę. Wcale jej nie wybaczył. Wręcz przeciwnie. 

Oderwałam się od książki, dopiero po przeczytaniu jej w całości. Pierwsze spotkanie z tą historią, męczyło mnie. Tym razem pochłonęło mnie bez reszty, bo wiedziałam czego szukać w jej słowach. Moje oburzenie rosło z każdą przerzucaną stroną, ale brnęłam w to dalej, bo nie potrafiłam przestać. 

Kiedy odsunęłam ją od siebie było po trzeciej w nocy. Może chwilę przed czwartą. Napuchnięte od zmęczenia oczy, nie pozwalały mi w pełni przyjrzeć się wskazówką zegara. Zmusiłam swoje ciało do wstania i wzięcia ciepłego prysznica, który i tym razem nie okazał się być wystarczającym lekiem na zmęczenie. Zasnęłam ponownie, kiedy tylko moja głowa zetknęła się z poduszką. Nie chciałam zaspać i tym razem. Nie przez Aspen Reed i jej ukryte pomiędzy wierszami błędy młodości. 

*

Kiedy przebudziłam się na kilka minut po ósmej, czułam się dziwnie nieswojo. Nie pamiętałam jakie sny nawiedziły mnie tej nocy. Widziałam nic nie znaczące urywki, które nie składały się w żadną całość. Byłam pewna, że Oren Gardner odegrał w nich główną rolę, bo sama myśl o możliwości spotkania go tego dnia, przyprawiała mnie o jeszcze bardziej nieprzyjemne dreszcze niż zazwyczaj. Dotykało mnie jedno z tych nieprzyjemnych doznań, kiedy sny niekontrolowanie wpływały na postrzeganie przez nas drugiej osoby. 

Usiadłam na krawędzi łóżka, splatając przed sobą dłonie. Usilnie starałam się przypomnieć cokolwiek z koszmaru, po którym obudziłam się mokra od potu z włosami przyklejonymi do twarzy. Trwało to kilka minut. Może kilkanaście. Nie przyniosło żadnych efektów, a ja poderwałam się z frustracją na równe nogi. Mój wzrok zatrzymał się na, dalej zajmujących na stoliku nocnym miejsce, książkach. Tego ranka moje wewnętrzne przeczucie mówiło mi, że nie należy przeciągać struny. Że tego dnia powinny wrócić do właściciela. Że być może cierpliwość Orena Gardnera właśnie się kończy. 

Ignorowałam protest w mojej głowie, którego argumentem był fakt, że nie przeczytałam jeszcze trzeciego z tomów. Nie poświęcałam mu uwagi w obawie, że przezwycięży zdrowy rozsądek, który dopiero co doszedł do głosu. Złapałam za książkę, napawając się jej okładką i finezyjnie zapisanym tytułem. Jeszcze raz przeczytałam dedykację widniejącą na pierwszej ze stron. Zauważyłam, że ilość kolorowych karteczek oznaczających fragmenty, jest znacznie mniejsza niż u dwóch poprzednich. 

Przeczytałam zapisane na nich notatki. Przebrnęłam przez kolejne głupie wspomnienie, kiedy to Oren Gardner własnoręcznie wykonał dla kobiety laurkę z okazji Dnia Matki lub ucząc się jazdy na rowerze, wjechał w stertę liści z tyłu ogrodu. Westchnęłam, przypatrując się linijką tekstu. Biłam się z myślami. Identyczną książkę mogłam wypożyczyć w bibliotece. Joelle byłaby wniebowzięta, widząc powieść współczesną w moich dłoniach. Ale myśl o czytaniu książki, która nie była własnością Orena, w której nie było kolorowych kartek, krzywej dedykacji i wprawiających mnie w irytację notatek, nie budziła we mnie tak ogromnej ekscytacji. Jakby była to zupełnie inna książka. O zupełnie innej zawartości. 

Wcisnęłam książki do torby, jakby to miało odciąć mnie od trwającego w mojej głowie dylematu. Wyszłam z pokoju, bo każda kolejna minuta spędzona nad rozmyślaniem co należy zrobić, potęgowała moje zawahanie. Potrzebowałam zająć czymś myśli. Sięgnęłam więc po miskę, produkty spożywcze, by przygotować naleśniki z masłem orzechowym. Ulubione śniadanie taty, które od czasu jego śmierci jadałyśmy bardzo rzadko. Nikt nie robił ich tak dobrze jak on, ale postanowiłam podjąć rękawicę. Starałam się mu dorównać i byłam pewna, że pewnego dnia to osiągnę. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz