Wchodząc do szatni, spotkali się z niesamowitą ciszą panującą nie tylko w pomieszczeniu, ale w całej hali oraz prawdopodobnie pustym stadionie. Jedynym dźwiękiem przerywającym nieprzyjemną głuchotę były dwa melodyjne i czasami zbyt głośne śmiechy, unoszące się w całej wielkości budynku. Kiedy tylko oboje przebrali się w swoje czarne stroje, które tego upalnego dnia będą męczyć, Harry spojrzał na Louis'a z wyzwaniem i chwytając za but leżący na ławce, uciekł niczym dzieciak w stronę boiska. Louis pokręcił tylko głową w rozbawieniu, ale zaraz ruszył za brunetem, który nie miał szans.

On zawsze wygrywa.

Szatyn wychodząc na boisko niemal od razu ujrzał pustkę i pięknie świecącą się trawę, która była mokra i na taką też wyglądała. Słońce, choć jeszcze nie grzało tak mocno, oświetlało większą część boiska, a w tym słońcu stał Harry, w tej dalszej części obiektu. Louis mógł wyczuć jak bardzo zdeterminowany i energiczny jest loczek, pokazując że może biegać cały dzień i wygra.

Cóż, tak oczywiście nie było.

Harry może i był pomysłowy, a nawet nazbyt inteligentny, kiedy odczytywał niemal każdy ruch Louis'a, ale to szatyn był kapitanem przez kilka lat i znał słabości chłopaka.

W jednym momencie, kiedy Harry chciał uniknąć dotyku Louis'a i szybko skręcić, on ruszył w całkiem innym kierunku i gdy brunet go nie widział, ten wpadł w niego, przez co oboje upadli na mniej wilgotną trawę. Harry wydał z siebie krzyk zaskoczenia, a kiedy spotkał się ze wzrokiem szatyna, zaśmiał się mu prosto w twarz, mimo że Louis'owi nie było do śmiechu.

- Oh, nie złość się. Szybka rozgrzewka.- zażartował, ponownie chwytając w dłoń but, machając nim w zasięgu wzroku Louis'a.- Twój but.- powiedział poważnie, lecz po chwili ta powagą zniknęła, kiedy głośny śmiech rozbrzmiał w ich uszach. Był cholernie uroczy, ale jednak szatyn wciąż czuł w sobie lekką irytację.- Okej, przepraszam...- dodał po chwili, mimo niewzruszenia Louis'a.

Szatyn wciąż spoglądał na niego z góry i nie rozumiał jak można być tak pięknym człowiekiem. Przecież nie można od tak włożyć w oczy szmaragdy, skórę pozostawić czystą bez skaz, a w wargi wcisnąć kolor malin i czereśni. Był idealny pod każdym względem i było tu nawet niedomówień. To jak szedł lub po prostu nic nie robił, leżąc na trawie i śmiejąc się z głupot. Kiedy opowiadał z fantazją w oczach o przeczytanej książce, a później rumienił się wiedząc, że trochę go poniosło i być może Louis'a to nie interesuje (oczywiście, że interesuje). I w momencie, gdy w każdej możliwej sytuacji szukał go wzrokiem, bo przy szatynie czuł się najbezpieczniej.

To wszystko było zbyt nierealne, więc w skrócie można było powiedzieć, że Louis żyje w bajce.

I nim mógł spostrzec co robi, jego oczy niczym zatracone wpatrywały się w zielone tęczówki, a później trochę bardziej chaotycznie po całej twarzy, końcowo skupiając się na przygryzanej malinowej wardze.

Ale jak mógł tego nie robić, skoro jego myśli wariowały?

I pocałował go.

Harry naprawdę go pocałował, unosząc się na zgiętych rękach i wypijając się w jego usta niby z delikatnością, a jednak niesamowitą pewnością. Poruszył wargami zachęcająco, budząc zatraconego w tym wszystkim Louis'a, który nie mógł się nacieszyć zbyt długo. Harry niepewnie odsunął się, choć ta niepewność szybko zniknęła, kiedy kilka sekund później ponownie to zrobił, jakby żałując swojej decyzji.

Bo kim on był, aby decydować, że właśnie to jest dla niego najlepsze wyjście? Był za młody. Nie potrafił decydować o najmniejszych rzeczach. Każda rzecz robiona przez niego była krytykowana. Głos rozpaczy nigdy nie docierał do sprawców, a on sam nie potrafił zgłosić się do odpowiedzi, bo nie wiedział, czy akurat ta odpowiedź jest odpowiedzią trafioną, mimo że wyszedł mu ten sam wynik trzy razy.

Two Faces || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz