— Wrócisz jak najszybciej? — zapytał brunet, kiedy kilka minut później stali przy drzwiach, a on poprawiał jeszcze poły marynarki Louisa i wygładzał je, choć te nie mogły być już lepiej ułożone.
— No jasne, jak zaczniesz układać nasze ubrania, zobaczysz, jak zleci ci czas. A później wrócę, zawiniemy się pod kocem w salonie i pooglądamy coś, co ty na to?
Harry uśmiechnął się.
Ale to wcale nie był aż tak szczęśliwy uśmiech.
———
Droga do posiadłości Martinów zawsze wydawała mu się długa. Jakby miał jechać na koniec świat, a może i jeszcze dalej. Nie śpieszył się. Normalnie jechał szybciej, ale uznał, że tego dnia nie było warto. W jednej dłoni trzymał papierosa. Denerwował się. Jakby miał nie.
Wiedział, że Harry miał wiele racji. Że powinien zostać w domu. Ale nie mógł tego zrobić; ten ostatni raz chciał pokazać, że był silny i mógł zmierzyć się ze wszystkim i ze wszystkimi.
Zanim nie wyszedł obiecał jeszcze kilkukrotnie obiecał brunetowi, że będzie uważny i nie wda się w żadne niepokojące rozmowy. W końcu chciał ujść z życiem, skoro ich dwójka miała takie cudowne plany.
Wydawało się, że powoli przestawało liczyć się dla nich cokolwiek prócz nich samych. Harry zaczął pracować nad zwolnieniem, a i Louis chętnie dogadywał się ze wspólnikami na temat odpowiedniego podziału kancelarii po jego wyjeździe.
Tego wieczora był gotowy niemal na każdą docinkę, która tylko mogła w jego stronę paść. Kiedyś pewnie zareagowałby nieco bardziej agresywnie, ale od kiedy nie brał to czuł się jakoś lepiej, nawet jeśli czasami musiał walczyć ze sobą, aby do tego wszystkiego nie wrócić. Jednak wiedział, że miał o co walczyć, więc robił to, wierząc, że wszystko ułoży im się idealnie.
Gdy pojawił się nie miejscu, widział już sporo samochodów. Gdyby pojawił się w tym miejscu jakiś złodziej, to Louis zgadywał, że ten miałby naprawdę niezły zarobek chociaż z jednego takiego auta. Tomlinson nawet sam przypuszczał, że go samego na niektóre z nich nigdy nie będzie stać, więc mógł sobie co najwyżej popatrzeć.
Szybko ruszył za jednym z pracowników w domu, który zaprowadził go do ogromnej jadalni, gdzie wydawało się, że większość zaproszonych już się pojawiła. Przywitał się z kilkoma osobami, jednak nie zatrzymał się, aby wymienić z nimi jakiekolwiek słowo więcej. Na to miał jeszcze sporo czasu. W końcu nie mógł uciec po godzinie, chociaż tego na pewno oczekiwał od niego Harry.
Rozejrzał się. Dom wydawał mu się dziwnie pusty. I nie chodziło o brak służby czy gości, bo te dwie grupy kręciły się po korytarzach. Raczej chodziło mu o to, że na ścianach nie wisiało już tyle obrazów, a i komody wydawały się być mniej ozdobne.
Nie miał jednak czasu się nad tym aż tak mocno zastanawiać. Ponieważ, kiedy tylko ledwo jednak znalazł swoje miejsce, które mieściło się tuż obok samych gospodarzy, ci pojawili się w Sali. George jak zawsze nosił tą samą czerń, w której Louis widział go za każdym razem i szczerze wątpił, aby ten miał w swojej szafie coś w innym kolorze. Obok niego zaś szła Amanda, która wyglądała zdecydowanie lepiej niż w czasie zamknięcia. Jej włosy i cera zdawały się odżyć, a spojrzenie nie wydawało się być tak mętne, jak zapamiętał to Tomlinson.
Wyglądała olśniewająco w długiej, srebrnej sukni i idealnie wystylizowanych włosach. Uśmiechała się zwycięsko, ba, nawet może i nieco arogancko. Szła, jakby była panią wszystkiego. I w tych okolicznościach faktycznie tak było.
Znaleźli się przy stole, zajmując najbardziej zaszczytne miejsca, na jakie tylko oni mogli zasłużyć.
— Zebraliśmy się tutaj, aby móc powitać moją córkę, która wróciła do domu — powiedział George, nie czekając na nic. Wszyscy bowiem byli cicho, kiedy tylko ci pojawili się w jadalni. W dłoni trzymał kieliszek, jakby chciał wznieść toast. — Po tych wielu miesiącach mogłem odzyskać ją spod szponów niesprawiedliwego, okrutnego prawa. Dlatego dzisiaj zebrałem wszystkich, którzy są nam bliscy, aby móc rozpocząć nowy rozdział w naszym życiu!
CZYTASZ
✓ | Taste of Evil
FanfictionŻyciowa mądrość mówi, aby nie pracować w tym samym miejscu. I chyba było w tym coś prawdziwego, ponieważ Louis i Harry zajmowali się prawiem, lecz na sali sądowej mogli co najwyżej stanąć po dwóch przeciwnych stronach. Ten pierwszy nazywany był adw...