110. Wśród Ludu

Zacznij od początku
                                    

Clarke: Zajmiesz się tonami papierzysk w wieży.

Rozbawiona wypowiedziała przenosząc niebytnie, błękitne patrzenie, w jakim radośnie szemrzał plusk strumyka.

Clarke: Lub będziesz rozstrzygać sąsiedzkie waśnie...

Wymieniając dalej odbiegła oczyma od mych ukierunkowywując je względem składających pokłon postaci.

Clarke: ...siedzieć na tronie i słuchać senatorów. Składających skargi ludzi z najdalszchych zakamarków koalicji.

Lexa: Prawdziwie prawisz...

Wtórnie zasiadwszy poprawnie w rzędzie przyznałam rację przynależnej. Zapewna bezlik istotniejszych, czy błachych sprawunków oczekuje na me przybycie piekląc się bardziej, niźli niejeden zagorzalec w zgromadzeniu powitalnym.

Lexa: ...lecz zawżdy odnajdę czasowość, ażeby pobyć z mą lepszą połową.

Clarke: Wiem kochanie.

Znów odwiodując chabrowe połacie tęczówek od pałających się rolnictwem przekazała kochliwe spojrzenie.

Clarke: A jak znajdę minutkę. To wpadnę do ciebie trochę poprzeszkadzać.

Posyłając ukradkiem całusa obdarowała mą osobę niefrasoblicznością za sprawą nieustannie zachwycających me wnętrze pięknych uśmiechów uwidaczniających to, cóż blondynka skrywa w sercu.

Clarke: Nawet mam wrażenie, że szybciej idą narady ambasadorów, gdy jestem obecna.

Obie zaśmiawszy się, najpewniej wspomniałyśmy momentowości bytowania w sali głównej przez niezmierzoną długość okresową, kiedy to posiadałam już nadmiar nadszarpniętej wytrzymałości, za to Clarke postrzegając to doskonale osobiście rozprawiała się z aspektami przynoszącymi znój pogłowiu koalicji.

Lexa: Któż odważyłby się podjęcia dyskusji z waleczną...?

Ponownie przyginając się do jasnookiej niespodziewanie wstrzymałam wysłowienia jako i wprzódy chód kobyłki zdumiała Clarke sytuując wzrok bocznie w dół na wypowiadacza.

Chłopiec: Wanheda!!

Natrafiając na śmielącego się, który z racji niewysokości pociągnął za pas strzemienia zwisającego przy mączasto porośniętym brzuchu, na co zaskoczona blondynka kiełznając klacz zastygła zaintrygowaniem na podrostku przekrzykującym zbiorowisko.

Chłopiec: Pragniem wdzięczność tobie okazać.

Wskazał ramieniem po młodszej dziatwie pędem przemieszczającej się w morzu pszenicznym, w jakim to jeszcze prędko dobierała kwiatostanu, niby barwnością okalającą oczęta niewiasty, to znów dorywała kielichów przyodziannych o szkarłatne płatki, których doszukać się jestem w stanie w strukturze pełnych warg partnerki.

Dziewczynka: Przyjmij dobrotliwa pani!

Wystawiając zbiórczość polnego kwiecia w górę z dziecięco pokorno wesołkowatym nastawieniem odczekała, aż jasnooka odbierze podarek.

Czarnowłosa: Jeno tak zdolni jesteśmy dziękczynność złożyć.

Wznosząc posturę na palcach bosych stóp oparła dłoń o łopatkę siwki równie podając niebieskookiej pokaźną wiązkę kwiatostanu, którą w sposobie nabyć była wśród niezliczonej masy plonodajnej rośliny.

Malec: Bo toś ty osobiście...

Podnoszon, najmniejszy z gromadki przez tego kwapiącego się zakłócić przejazd, także przekazać powziął się naręcze ledwie mieszczące się w dziecięcych dłoniach.

Dwa Światy | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz