- Kocham cię, T.
Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Tak, właśnie tak. Ian mnie kochał. Na dobre i na złe. To właśnie było dobre. Tak powinien wyglądać szczęśliwy związek. Zdrowy związek. Tego właśnie chciałam od życia.
Nie wiedziałam dlaczego, ale nie umiałam jednak odpowiedzieć tym samym w tamtym momencie. Powiedziałam za to:
- Kiedy to wszystko się skończy, wyjedźmy. Gdzieś daleko. Tak jak chciałeś.
Ian odsunął się odrobinę i przyjrzał mi się badawczo. Nie znalazł chyba nawet najmniejszego śladu niepewności na mojej twarzy, bo po chwili uśmiechnął się ciepło i pogłaskał mnie po policzku.
- Pojedziemy gdzie tylko będziesz chciała, słońce.
Przymknęłam powieki i skinęłam głową.
- Gdzieś daleko.
RIVER
Kiedy wreszcie znalazłem się w swoim pokoju, przeklnąłem po raz ostatni i padłem plecami na łóżko. Przez chwilę zakrywałem twarz dłońmi, a potem przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywałem się w sufit i odliczałem do dziesięciu, próbując się uspokoić. Kiedy to nie pomagało - zaczynałem od początku. I tak w kółko przez dobre piętnaście minut.
Miałem ochotę krzyczeć, miałem ochotę niszczyć rzeczy. Wiedziałem jednak, że nic z tego nie przyniesie mi prawdziwego ukojenia. Wiedziałem, co mogłoby to zrobić. Tylko, że właśnie to mnie tak bardzo wyprowadzało z równowagi.
Wyciągnąłem z kieszeni spodni zmięty dzwonek górski i zacząłem się mu przypatrywać. Przypomniałem sobie obraz Tatum. Zmęczonej po treningu, z zaróżowioną twarzą, klatką piersiową, która szybko się unosiła w próbie złapania oddechu, z takim właśnie niebieskim dzwonkiem górskim delikatnie wsuniętym za ucho, i, matko przenajświętsza, z tą swoją cudownie przepiękną twarzą...
Cholera jasna. Właśnie takich, absolutnie zbędnych, myśli miałem unikać. Nie były mi do niczego potrzebne. Jedynie plątały mi w głowie. Gwałtownie odłożyłem dzwonek na szafkę nocną, odsuwając od siebie wspomnienie z dzisiaj.
Usiadłem i znowu zacząłem liczyć do dziesięciu. Tak w kółko - jak poprzednio. Kiedy jednak już prawie że wróciłem na właściwe tory, przed moimi oczami stanęło wspomnienie z rana. Uroczo zaspane oczy mojej mate, za duża koszulka pod którą miało się ochotę wsunąć ręce, nieudolnie rzucane spod rzęs spojrzenia, kiedy szliśmy na wolne miejsce do treningu...
- KURWA MAĆ!
Poderwałem się i zacząłem chodzić po pomieszczeniu, znowu zaczynając liczyć do dziesięciu. Co się ze mną, do cholery jasnej, działo? Czy więź naprawdę zrobiła ze mnie niewolnika? Nie miałem już żadnego wpływu na samego siebie, nawet moje myśli musiały być przestać należeć do mnie? Chyba, że należały do mnie i tego właśnie podświadomie chciałem...? Nie, chciałem Riley. Przecież chciałem jej od zawsze. To właśnie Riley ma być Luną. Przecież nadaje się do tego idealnie, prawda? Prawda?! Jest lubiana, pewna siebie, przygotowywała się do tego...chyba, że jest ktoś, kto został do tego stworzony. Wybrany do tego przez samą Boginię, ale...
Prawda była taka, że byłem nastawiony na zupełnie inny przebieg wydarzeń. Riley miała być moją mate. Całe swoje życie wmawiałem sobie, że tak ma być - że tak właśnie będzie dobrze. Upatrzyłem ją sobie już jako dzieciak. Najsilniejsza z dziewczynek w Wilczym Przedszkolu. Inne dzieciaki jej słuchały. Nawet te z grupy starszaków. Każdy chciał chociażby odrobiny jej uwagi. Czy to nie cechuje prawdziwej luny? Przez tyle lat myślałem, że tak właśnie jest i nastawiałem się, że kiedy tylko dziewczyna skończy osiemnaście lat, sparujemy się i stworzymy silne przywództwo w tym stadzie. Presja na to była duża i czułem ją mocno w każdej sekundzie dnia od samych narodzin. Kiedy inne szczenięta rozrabiały i dokazywały, ja nie mogłem sobie na to pozwolić. Od najmłodszych lat wiedziałem, że kiedyś zostanę przywódcą. Alfą tego stada. Alfa zaś nie miał czasu na zabawy. Alfa musiał prowadzić stado i dbać o jego dobrostan. Alfa do tego celu musiał być silny. Więc kiedy inne szczenięta miały dzieciństwo, ja miałem nieustanny trening. Ćwiczyłem walkę, potem wraz z ojcem ćwiczyłem zarządzanie: przeróżnymi sferami...zarządzanie finansami, zarządanie ludźmi, taktyki na ewentualne starcia z innymi stadami...było tego naprawdę dużo. Jedynie w szkole mogłem sobie pozwolić na chwilę luzu i trochę tego nadużywałem, przez to mogłem się wydawać dupkiem. Jednakże nikt tak naprawdę nie zrozumie co oznacza prawdziwa presja, póki nie poczuje jej na sobie. Myśli z kategorii "A co jeśli sobie nie poradzę i stado przeze mnie zginie?" pojawiały się codziennie. Budziłem się z koszmarami w których stałem przy stosie martwych wilków z mojej watahy - tylko po to, by na drugi dzień stanąć przed moim ojcem, który kręcił głową z dezaprobatą. Mówił, że dalej jestem za słaby. Mówił, że muszę pracować ciężej. Dokonywać mądrzejszych wyborów. Nigdy te wybory nie były dla niego wystarczająco dobre.
CZYTASZ
Odrzucona mate | W TRAKCIE
WerewolfNikt nie pragnął poczuć więzi mate bardziej niż Tatum Edwards. Tatum czekała na nią od zawsze. Kiedy tylko pierwszy raz usłyszała o tym magicznym powiązaniu dusz, wiedziała, że chce czegoś takiego doświadczyć. Patrzyła na zakochanych w sobie rodzicó...
Gdzieś daleko, dzwonek i chwila prawdy | ROZDZIAŁ 11
Zacznij od początku