Nie mogłem spać. Przez wiele kolejnych tygodni, marzyłem, żeby mnie znów zamrozili. I obudzili najwcześniej po lądowaniu. Oczywiście tak szybka re-hibernacja mogłaby się skończyć tragicznie dla regenerującego siły organizmu. Zresztą, raczej nikt nie zdołał zbadać efektów zamrożenia, zaraz po wybudzeniu z tak długiego snu. To my byliśmy pierwszą grupą testową najbardziej pionierskich rozwiązań dwudziestego pierwszego wieku. My i cała reszta ostatniej wspólnej inicjatywy Ziemian — wspaniałego New Earth Space Program.
Snułem się po statku, nieraz godzinami wpatrując się w bezkres kosmosu. Znałem na pamięć czas i miejsce każdego punktu, gdzie zmieniliśmy prędkość lub zmodyfikowaliśmy kierunek lotu. Wiedziałem o wszystkich asystach grawitacyjnych, jakich mieliśmy dokonać. Znałem nazwy pobliskich układów. Podróż przebiegała monotonnie. Żadnych niespodzianek, jak chociażby niespodziewana kometa lub odłączona planetoida. Przez większość czasu mknęliśmy z prędkością zero dziewięć c w stronę gwiazdozbioru Wężownika i GJ124c, zwanej potocznie Planetą lub Światem Węża. Zgodnie z planem zostało nam jeszcze jedenaście miesięcy lotu.
Gdy podczas jednej z bezsennych "nocy" skończyły mi się książki, wybrałem się do luku bagażowego, by odnaleźć tę część mojego majątku, którą z jakichś powodów postanowiłem ze sobą zabrać. Każdy pasażer NESS-6 mógł wziąć ze sobą wycinek dawnego życia, spakowany do bagażu trochę większego niż te dozwolone w liniach lotniczych. Ponieważ statek liczył niemalże pięćdziesięciu członków załogi plus około półtora tysiąca zahibernowanych kobiet, mężczyzn i dzieci; pomieszczenie — nazywane Salą Wspomnień — przypominało sporą halę magazynową. Zbliżyłem oko do czytnika przy drzwiach. Na wysokości piersi pojawiła się falująca niebieska nić, prowadząca prosto do mojego bagażu. Szedłem wzdłuż niej, gdy nagle usłyszałem głosy. Zakradłem się w ich stronę. Najciszej jak się dało, wychyliłem się zza kilkumetrowych regałów i zobaczyłem. Nie dalej niż piętnaście metrów ode mnie żywo dyskutowali Rodriguez i Twardowsky. Janek był wkurzony. Intensywnie gestykulował. Drugi oficer zachował spokój. Stał wyprostowany, trzymając jedną rękę w kieszeni. Drugą wykonywał uspokajające gesty. Wyglądał jakby cierpliwie, kolejny raz, tłumaczył coś niepokornemu dziecku. W końcu Janek trochę się uspokoił. Ernest poklepał go po ramieniu. Zaczęli iść w moją stronę. Na szczęście znalazłem lukę w najniższym regale. Wczołgałem się, zaciskając zęby. Nie mogłem się nadziwić swojemu zachowaniu i absurdowi sytuacji. Mężczyźni przeszli obok. Dobiegł mnie pewny siebie głos Rodrigueza:
— Wytrzymaj jeszcze. To nie potrwa długo. Na Wężu James Black już nie będzie kapitanem. Przypomnij sobie o tym, gdy znowu będziesz miał wątpliwości.
Wyczołgałem się dopiero, gdy mężczyźni opuścili pomieszczenie. Rodriguez realizował jakiś plan. Prawdopodobnie związany z nowym podziałem, jaki musi nastąpić, gdy dotrzemy do celu. Najgorsze, że wciągał w to innych. Janek był porządnym, wyluzowanym gościem, ale od czasu fatalnego deszczu meteorów zachowywał się inaczej. Teraz już wiedziałem, że to przez drugiego oficera. Choć jeszcze nie wiedziałem co knują, czułem, że efekt mi się nie spodoba.
Wróciłem do swojej holograficznej nici Ariadny i w końcu dotarłem do bagażu. Nie był zbyt duży. Nie potrzebowałem wielu wspomnień. Rozpamiętywanie dawnego życia przynosiło ból. Mimo to, oprócz mikro-pamięci z muzyką i stareńkiego czytnika książek elektronicznych, wziąłem ze sobą naszyjnik, który dostałem od M. na naszą piątą rocznicę. Krył on chip, zawierający tysiące zdjęć i filmów, upamiętniających nasze wspólne dni. Mogłem je odtworzyć w każdej chwili: hiperrealistyczny obraz i dźwięk bezpośrednio w mojej głowie. Pytanie czy kiedykolwiek się na to odważę.
YOU ARE READING
Szczury
Science FictionStatek kolonizacyjny z garstką ziemskich niedobitków przybywa na planetę w układzie GJ 1214, położoną w gwiazdozbiorze Wężownika. Planeta wydaje się być dawno utraconym, nietkniętym cywilizacją rajem, w którym ludzkość będzie mogła rozpocząć swoje d...