Rozdział 3 - Sonia

1 0 0
                                    

Włocławek 22 lutego 1979, czwartek 16:30

Za oknem szalała śnieżyca, na szybie wykwitł ogromny lodowy kwiat, a przez szczelinę między połówkami okna wcierało się mroźne powietrze. Pokój hotelowy był skromnie umeblowany, na podłodze leżał dość mocno wydeptany i wytarty dywan z trudnym do określenia wzorem.

Centralny element stanowiło jednoosobowe łóżko przykryte teraz grubym kraciastym kocem, obok niego stała szafka nocna, na której znajdował się odbiornik radiowy marki Unitra. Płynęła z niego lekko słyszalna muzyka, przerywana szumami i trzaskami. Pod ścianą znajdowało się proste biurko na wysoki połysk, a nad nim wisiało prostokątne lustro. Jedynym źródłem światła w pokoju była lampa na suficie z dwoma miejscami na żarówki, ale w tej chwili świeciła tylko jedna.

Cóż hotel Wodnik nigdy nie uchodził za perłę hotelarstwa, a swoje najlepsze czasy miał już za sobą. Obecnie jego klientelę stanowili przejezdni, którzy mieli w mieście do załatwienia jakieś sprawy urzędowe i zależało im na bezpośredniej bliskości z dworcem PKP.

Sonia Olsen, która wynajęła ten pokój na fałszywe nazwisko, wstała i podeszła do lustra, poprawiła swoją fryzurę, z politowaniem spojrzała na swój strój z epoki i głęboko westchnęła. Była wysoka, dobrze zbudowana, o mocno zaznaczonej szczęce, jej bladoniebieskie oczy były czujne, a ruchy krótkie i zdecydowane. Pod żakietem skrywała się atletyczna sylwetka.

Nagle w kieszeni poczuła wibrację. Szybko wyciągnęła z niej prostokątne urządzenie, dotknęła jednej ścianki ręką, a ta zaświeciła się, chwilkę później pojawił się na niej tekst: Wszystko zgodnie z planem. Możesz działać. Soren.

Sonia uśmiechnęła się gorzko po przeczytaniu wiadomości, schowała pudełko do kieszeni. Potem sprawdziła na swoim zegarku godzinę i usiadła przy biurku, biorąc do ręki teczkę z dokumentami jaka leżała na jego blacie. Otworzyła okładkę i zaczęła czytać.

Jej oczom ukazała się najpierw czarno–biała fotografia paszportowa. Znajdował się na niej człowiek w średnim wieku, na oko miał może 45 lub 50 lat. Był pulchny, lekko łysiejący, a oczy miał wesołe. Był to Andrzej Buzek, kawaler z Pułtuska, który do Włocławka przyjechał służbowo.

Pracował jako sekretarz powiatowego koła łowieckiego, mieszkał sam w małym domu odziedziczonym po rodzicach. Nie miał żony ani rodzeństwa. Przekonany był, iż do końca swoich dni będzie samotny. Pogodził się z tą myślą już dawno i było mu z tym wygodnie.

Jednak czego nie wiedział, a o czym w jego aktach przeczytała Sonia, za dwa dni w pociągu powrotnym spotka uroczą, pełną radości kobietę. Nie tylko młodszą, ale i bogatszą od siebie. Jednak nic z tych rzeczy nie będzie miało dla tych dwojga, znaczenia. Szaleńczo się w sobie zakochają, a Bożena, bo tak jej było na imię, urodzi syna. A za kilka stuleci ich potomek najwidoczniej nadepnął komuś na odcisk, dlatego też Janusz Buzek musiał dzisiaj zginąć, w obcym mieście i nieswoim łóżku.

Znajdował się on piętro wyżej niż Sonia, w pokoju z tabliczką 402. Starszy, szpakowaty mężczyzna podśpiewywał wesoło w takt muzyki dobiegającej z radioodbiornika. Był całkiem z siebie zadowolony, udało mu się wziąć ciepły prysznic, a zamówione do pokoju jedzenie było całkiem dobre. Planował teraz poczytać POLITYKĘ, a potem położyć się spać. Żeby wstać i zdarzyć na poranny pociąg do domu. Nagle usłyszał pukanie do drzwi, co bardzo go zdziwiło, gdyż nikogo się nie spodziewał.

Założył szlafrok, na stopy wsunął kapcie i przeklinając pod nosem nieoczekiwanego gościa. Otworzył drzwi, na korytarzu nie było nikogo, panowało lekko żółte światło, powietrze, za sprawą mokrego grubego dywanu, pachniało zdechłym psem. Tak jak we wszystkich pokojach, tutaj także panował przeciąg, ale znacznie większy. Szybkim ruchem głowy rozejrzał się w lewo i w prawo, ale na całej długości korytarza hotelowego panowała cisza i nikogo nie było.

Biuro Bezpieczeństwa TemporalnegoWhere stories live. Discover now