- Podczas ataku w Haven słał Koryfeusza i jego czerwonych templariuszy do samej Pustki, obkładając po drodze wszelkimi możliwymi klątwami i nieszczęściami – powiedziała rozbawiona Elia, zwracając głowę w kierunku, z którego padło pytanie.

Rekrut nie roześmiał się, lecz spochmurniał. Amalrik przestąpił z nogi na nogę i chrząknął, zmieszany i zawstydzony dziwnym zachowaniem towarzysza.

- Pamiętam też, że dobrze walczyłeś. Dzielnie. – Kobieta spoważniała, gdy znów skierowała swoją uwagę na żołnierza. – I gdyby nie twoja obrona tej katapulty, może by mnie tu nie było. Serannas. Dziękuję.

Z tymi słowami skłoniła głowę i przyłożyła dłoń do serca, po czym odwróciła się, kierując w stronę swojego wierzchowca. Gdy wyciągnęła dłoń i cicho gwizdnęła, jeleń podszedł do niej tak, by mogła do dosiąść. Żołnierz, oniemiały, obserwował ją, nie wiedząc co powiedzieć. Herald właśnie mu podziękowała...

- Inkwizytorko Lavellan... - wykrztusił w końcu ze ściśniętego gardła. - To ja dziękuję. Gdyby nie ty...

Nie zaatakowano by Haven – pomyślała. Nie powiedziała jednak tego na głos.

Milczała przez chwilę, siedząc nieruchomo.

- Vir Adahlen, razem jesteśmy silniejsi niż w pojedynkępowiedziała w końcu cicho z wysokości swojego rumaka i ruszyła powoli przed siebie.

Młodzik zacisnął z całej siły pięści, przestąpił z nogi na nogę tocząc jakąś wewnętrzną walkę, po czym w końcu rzucił:

- Zabiłaś ich!

W okrzyku było tyle tłumionej wściekłości i żalu, że Herald zatrzymała się. Amalrik złapał młodego za ramię, jednak ten wyszarpnął rękę z jego uścisku. Postąpił krok w przód.

- Byłem w Zaziemiu. Otoczyli nas ze wszystkich stron, a my... czekaliśmy na ciebie. Mówili nam, że nie zawiedziesz, że... - Głos mu się załamał. - Prawie wszyscy zginęli! Czekaliśmy na ciebie... - dokończył łamiącym się głosem. Łzy leciały nieskrępowanie po policzkach, na których dopiero zaczynał pojawiać się zarost.

Eliandir nie odwróciła się, nie była w stanie nic uczynić. Poczucie winy i żal przytłoczyły ją tak bardzo, że nie mogła nawet oddychać. Nie znalazła żadnych słów, które by wyraziły choć w minimalnym stopniu, jak bardzo jej przykro, albo przynajmniej takich, które jakkolwiek by ją usprawiedliwiły. Śmierć tych wszystkich ludzi w Zaziemiu, którym nie przyszła z pomocą, ponieważ pojechała do Wycome, spadła na nią po raz kolejny, z całą swoją obezwładniającą mocą. Nie znała twarzy poległych, dlatego umysł bardzo wyraźnie podsunął jej inny obraz - człowieka, który poświęcił się, by mogła żyć. Strouda, Szarego Strażnika. Wiedziała, że jego poświęcenie będzie ją prześladowało do końca życia.

Była morderczynią.

- Przepraszam - szepnęła jedynie przez boleśnie ściśnięte gardło.

***

Ludzie powiadają, że ostatni etap podróży jest zawsze jednocześnie najgorszy i najlepszy. Z jednej strony, właśnie wtedy najbardziej doskwiera zmęczenie i znużenie trudami drogi, z drugiej jest to radosne wyczekiwanie i świadomość rychłego osiągnięcia celu. Ta właśnie antycypacja sprawia, że mięśnie odnajdują nową energię, samopoczucia poprawiają się, ludzie stają się rozmowniejsi, zupełnie jakby budzili się z odrętwienia. Nawet konie jakby żwawiej tupią.

Nie tym razem. Nie w przypadku Inkwizytorki i jej towarzyszy.

Zamiast wyczekiwania był niepokój, zamiast energii znużenie, rozmowy natomiast ginęły w gąszczu niepewności i pytań, z którymi każdy się borykał, nie znajdując odpowiedzi. Była jeszcze nadzieja. Nie ta radosna, przynosząca pocieszenie, lecz ta rozedrgana, nieproszona, wypierana przez widmo rozczarowania. Niechciana.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now