Liam spojrzał na niego z politowaniem i pokręcił głową. Czasami nie wierzył jak Harry to ze sobą łączy. Jak może być taki chłodny i lekceważący względem Louisa, żeby potem jęczeć jego imię, kiedy się pieprzą. Nie było to żadnym odkryciem, że ich relacja była zdystansowana i szorstka, ale jeśli Liam miałby się łudzić, że na świecie jest osoba, na której Harry'emu w jakiś jego pokręcony sposób zależy, to obstawiałby właśnie Louisa.

- Trasa dopiero się zaczęła, nie możemy go tak po prostu wykluczyć – naciskał dalej. Chciał jakoś go ruszyć, och Boże, nigdy nie przestał próbować, ani wierzyć, że Harry gdzieś głęboko w sobie kryje jakieś oznaki empatii, albo czegokolwiek ludzkiego. Niestety, ale po wszystkim zazwyczaj spotykał się z gorzkim rozczarowaniem. – Trzeba będzie mu coś załatwić.

- Nie jesteśmy jego rodzicami, Liam. Sam spieprzył sobie życie, to niech teraz sam się z tego wykaraska.

- Jesteśmy zespołem – powiedział twardo, jakby nagle te dwa słowa miały cokolwiek zmienić. – Musimy o siebie dbać.

- Masz rację. – Harry pokiwał zgodnie głową, ciągnąc palcami za swoją wargę, kiedy wydawał się nad czymś mocno zastanawiać. Liam mógłby w tym momencie podskoczyć z radości, gdyby nie znał go tak dobrze. Jego naiwność miała jakieś granice. – Przyniesiesz mi piwo i jakiegoś batona? – spytał z uśmiechem, na który Liam jedynie wywrócił oczami i odwrócił się, żeby przemówić do rozsądku komuś innemu. – No co, Lima?! – krzyknął za nim, w połowie się śmiejąc. – Musimy o siebie dbać! Nie możesz mnie tak zostawiać, kiedy umieram z pragnienia!

Liam odpuścił sobie dalsze próby, widząc, że pomimo fatalnego dnia, Harry jest w wyjątkowo dobrym humorze. Przynajmniej na tyle, ile może być wiecznie niezadowolony i impulsywny dupek. O wiele bardziej wolał, żeby ten się z wszystkiego nabijał, niż na kogoś krzyczał z tylko sobie znanych powodów.

- Chodź, Niall, przyda nam się trochę świeżego powietrza – powiedział Liam, ciągnąc go za ramię do wyjścia. Widział jak Louis z nudów zaczął rzucać w niego kostkami od gitary, więc zapewne będzie najlepiej jak oboje się stąd ulotnią. Zresztą uważał, że jeśli zostawi Harry'ego samego z Louisem, to może ich zapatrzony w siebie wokalista wyciągnie głowę z tyłka i po kryjomu zainteresuje się swoim chłopczykiem od pieprzenia.

- Zły dzień? – zapytał Harry, podchodząc do perkusji, przy której siedział Louis. – Słabo ci dzisiaj idzie – powiedział z aroganckim uśmiechem, opierając się biodrem o największy z bębnów.

- Moje słabo i tak jest o niebo lepsze od maksimum twoich możliwości wokalnych. To tylko kwestia czasu aż ludzie zaczną zatykać uszy na koncertach – burknął, patrząc na niego spod zmierzwionej grzywki. Może i jego głos brzmiał pewnie, ale cała reszta zaczynała się trząść i nie miało to nic wspólnego z Harrym i jego głupimi komentarzami. Odstawienie zaczynało w niego uderzać, całkowicie go dekoncentrując i przyprawiając o ciągłe mdłości.

- Spokojna twoja rozczochrana. Dzień, w którym ludzie przestaną uwielbiać mój głos, będzie dniem, w którym będziesz mógł się poszczycić miesiącem trzeźwości, a oboje dobrze wiemy, że tak się nie stanie. Chryste, założę się, że wolałbyś zdechnąć w jakiejś dziurze, wciągając swoją ostatnią działkę niż żyć pełnią życia i koncertować po świecie. Spójrz na siebie, jesteś o krok od samozniszczenia, żałosny ćpunie.

- Stul pysk, Styles. Robię co mogę, żeby dobrze to zagrać – warknął, wstając ze swojego miejsca i spoglądając na Harry'ego ze złością.

I Louis mógł być denerwującym gnojkiem, który wciąż się z kogoś naśmiewa i wykłóca tak długo, aż nie odpuścisz, bo najzwyczajniej w świecie jest to jego pojebanym hobby, ale rzadko kiedy tracił nad sobą panowanie i pozwalał opaść swojej masce wiecznej beztroski. To był kolejny objaw odstawienia, które pewnie swędziało jego skórę i podrażniało każdy najczulszy nerw.

SUCK IT & SEEWhere stories live. Discover now