13. Opór i uległość

Zacznij od początku
                                    

— Nie pozwoliłem ci odejść! Siadaj!

— Nie! — odpowiedziała płaczliwie.

— Nie? Ośmielasz się powiedzieć mi "nie"? — syknął śmierciożerca z niedowierzaniem w głosie.

Wszyscy zamarli. Prawdopodobnie spodziewali się tego, co za chwilę miało nastąpić. Amberly jednak nie była gotowa na taki ból.

Crucio!

Całe ciało Amberly spięło się w konwulsjach. Dziewczyna zapomniała, kim jest. Jej tożsamość określało tylko ogromne, bezkresne cierpienie. Po chwili jednak wszystko się skończyło, a Amberly załkała cicho, klęcząc skulona przy stole. Stanęła na drżących nogach obawiając się spojrzeć na swojego dręczyciela.

— Ostrzegałem cię. Mówiłem, że masz mnie szanować, więc nie miej do mnie pretensji, złotko — powiedział Lestrange spokojnym tonem.

Octavian Shepherd zdusił w sobie emocje. Ćwiczył się w tym przez wiele lat. Gdyby nie posiadał tej umiejętności, już wdałby się w pojedynek z Rudolfem. Niemal czuł fizycznie ból, którego doświadczyła Amberly. Nie mógł jednak nic zrobić. Nie miał szans w potyczce pięciu na jednego. Poza tym w całym dworze roiło się od ochroniarzy Lestrange'a.

— Gaspardzie, skoro szlama ma być twoją wybranką, daj jej kilka lekcji posłuszeństwa — zwrócił się do niego Rudolf. — Ja nie mam nerwów na tresurę bab.

— Co masz na myśli? Mam jej przemówić do rozsądku? Wiesz przecież dobrze, że nie toleruję przemocy wobec kobiet.

— Ach tak, zapomniałem o tej rycerskiej plamie na twoim charakterze — zadrwił Lestrange.

Shepherd zaśmiał się sztucznie.

— Cóż, jeśli bardzo nalegasz, to mogę sięgnąć po inne metody perswazji — odparł Shepherd.

— No nie, nie mów że chcesz użyć Imperiusa. To takie pozbawione finezji, nie poznaje cię, Gaspard.

— Nie mówię o Imperiusie. Mam na myśli inny sposób na wyegzekwowanie posłuszeństwa. Spodoba ci się.

— W takim razie zamieniam się w słuch — odrzekł z dziwnym uśmiechem Lestrange, opierając się jednym ramieniem na podłokietniku.

— Zatem pozwól, że ci zademonstruję. Obediento — mruknął Grindelwald jakby od niechcenia, kierując różdżkę w stronę Amberly.

Dziewczynę opanowało dziwne uczucie. Z jednej strony zdawała sobie sprawę z tego, kim jest i gdzie się znajdowała, a z drugiej odczuwała jakiś dziwne wewnętrzne oczekiwanie i gotowość. 

— Chodź tutaj, Miles — powiedział Shepherd.

Amberly spojrzała na niego. Wiedziała, że jest zdrajcą i wrogiem. Pomimo to, wiedziona jakimś niepojętym wewnętrznym przymusem, ruszyła posłusznie w jego stronę, zatrzymując się tuż przed nim.

— Uklęknij i pokłoń mi się — ciągnął Shepherd znudzonym głosem.

Umysł Amberly mocował się z ciałem, jednak ta walka była z góry skazana na porażkę. Nie była w stanie oprzeć się działaniu zaklęcia.

— No no, Gaspardzie, jestem pod wrażeniem — zacmokał z uznaniem Lestrange. — Nie widziałem jeszcze takiego zaklęcia. Wspaniałe, wyborne — rozpływał się, sięgając po kieliszek czerwonego wina. — Gdzieś się tego nauczył? — zapytał szczerze rozbawiony.

— Sam je wynalazłem. W czasach, kiedy kobieca uległość była mi potrzebna dla powodzenia pewnych interesów — odrzekł Shepherd tajemniczo, po czym sięgnął po serwetkę i łagodnie wytarł policzek Amberly z krwi, niepostrzeżenie muskając kciukiem jej dolną wargę. Amberly miała wrażenie, że chciał jej tym drobnym gestem coś przekazać. A może jej się tylko wydawało?

— Nigdy nie uznawałem przemocy wobec kobiet, wiesz dlaczego — ciągnął. — Prawie przez to oblałem czwarty stopień wtajemniczenia śmierciożerców. Ale dzięki twojemu wstawiennictwu udało mi się przejść cały proces inicjacji. Tuż przed samą śmiercią Czarnego Pana... Pamiętasz?

— Tak, pamiętam. Rzeczywiście wstawiłem się wtedy za tobą. Miło mi, że o tym pamiętasz do dziś, Gaspardzie.

— Nigdy nie zapomniałem, ile ci zawdzięczam, Rudolf — odparł Shepherd. Jego oczy rozbłysły dziko w blasku palących się w wężowych kandelabrach świec, a górna warga leciutko mu zadrżała.

— Mam nadzieję, że nasza współpraca znów będzie tak owocna... — zaczął Lestrange, jednak urwał w połowie zdania, kiedy na korytarzu przyległym do jadalni rozległ się jakiś hałas. Po chwili w drzwiach pojawiła się wysoka postać mężczyzny.

— O, widzę uczta powitalna z okazji mojego powrotu. Jak milutko — odezwał się przybyły gość.

Lestrange powstał z miejsca, a na jego twarzy odmalowała się wręcz szaleńcza radość.

— Rabastan, zasmarkany szczeniaku, witaj w domu, bestio!

— Rudolf, ty cholerny draniu, zostawiłeś mnie w Azkabanie! Obiłbym ci ryj, gdybym nie był tak głodny! — odparł mężczyzna nazwany Rabastanem.

— Siadaj i zajadaj, bracie! — zarechotał Rudolf, po czym wskazał bratu miejsce, na którym uprzednio siedziała Amberly. Dziewczyna w tej chwili klęczała przy Shepherdzie, który pochylił się do przodu, tak jakby zależało mu, żeby Rabastan jej nie zauważył. Niestety jego oczy szybko odnalazły skuloną postać Amberly.

— Hmm Rudolfie, nie wiedziałem, że o takiej uczcie mówiłeś — powiedział, oblizując powoli dolną wargę. – Przepyszny deser, doprawdy wyborny — dodał i sięgnął po sztućce, nie spuszczając wygłodniałego wzroku z Amberly.

Bursztyn i Lód - ZAKOŃCZONE ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz