▪️Rozdział XXVI: Koniec historii▪️

Zacznij od początku
                                    

Dopiłem piwo do samego końca, by móc wrzucić do środka butelki zwinięty w rurkę list. Nie miałem w planach kolejnej próby przekazania go Jungkookowi. Już i tak czułem się wystarczająco żałośnie z faktem, iż taki list w ogóle zaistniał. Przegryzłem w zamyśleniu wargę i ostatni raz rzuciłem okiem na bladą kartkę ukrytą za zielonym szkłem, a następnie ruszyłem z miejsca w stronę lasu. Droga przez niego była skrótem do strumyka. Chciałem zrobić coś, co wówczas znałem jedynie z książek czy opowiadań z gazet - chciałem wrzucić butelkę z utkwioną w niej wiadomością do wody, by porwał ją prąd i zaprowadził do rąk kogoś innego. To był jedynie strumyk, więc nie łudziłem się, iż popłynie ona nie wiadomo jak daleko, ale wystarczająco, bym mógł być spokojny, że docelowa osoba, która miała przeczytać list, nigdy nie dowie się o jego istnieniu.

Dróżka była wydeptana, bowiem przechodziliśmy przez nią wystarczająco często, by tak się stało. Korony drzew sprawiały, iż jakiekolwiek światło, próbujące dostać się z Nieba na Ziemię, było blokowane przez gęste skupiska gałęzi. Gdzieś w górze słyszałem pohukiwanie sowy, które brzmiało wówczas tak nieperfekcyjnie i żałośnie w akompaniamencie szelestu trawy i krzaków, spowodowanego moimi niezdarnymi krokami.

Czułem się, jakbym miał za chwilę zrobić coś zakazanego. Adrenalina mi skoczyła, jak to zawsze miała w zwyczaju robić, gdy byłem wówczas małym brzdącem, robiącym psikusa rodzicom. Niezbyt trafne porównanie zważywszy na fakt, że oni również, tak jak miłość do Jungkooka, burzą harmonię mojego życia.

Do strumyka dotarłbym nawet z zamkniętymi oczami, więc nawet delikatne podchmielenie nie powstrzymało mnie przez odnalezieniem tego miejsca. Opadłem szybko na wyścielony piaskiem brzeg, nie zwracając uwagi na powbijane przy upadku drobne kamyczki w wewnętrzną skórę dłoni i nie zastanawiając się zbyt długo, cisnąłem butelką jak najdalej przed siebie. Jednocześnie z odgłosem chlupnięcia jej o taflę spokojnej wody, poczułem, jakby całe napięcie ze mnie zeszło. Istnienie tego listu sprawiało, że czułem się przynależny do tego, by dotarł on do odbiorcy, a kiedy zniknął, cały stres z tym związany, powoli odparowywał. Gdyby jeszcze załatwiło to istnienie miłości... Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bowiem miłość jedyne co dawała, to tylko zawód i cierpienie.

Wstałem po dłuższej chwili z piasku i niezdarnie otrzepałem swoje ubrudzone kolana. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale poczucie to szybko odeszło w niepamięć, gdy usłyszałem szelest krzaków dochodzący z lasu. Naprędce odwróciłem się w tę stronę i z jednej strony poczułem ulgę, gdy zobaczyłem tam Jungkooka, a z drugiej rozczarowanie, bo wszystko inne zdawało się lepsze na jego miejscu. Cień słabego uśmiechu zawitał na jego twarzy i zmierzając w moją stronę, wepchnął dłonie do kieszeni jeansów. Jasna katana luźno leżała na jego ramionach, a biała koszulka niechlujnie wkasana w spodnie zdawała się poplamiona. No tak, pewnie znowu oblał się piwem, często mu się zdarzało.

- Nie wiem dlaczego, ale tak trochę byłem pewny, że tutaj cię znajdę. - Wydawał się rozkojarzony, mówiąc to. Miałem również wrażenie, że tak jak ja, wyczuł napięcie, które między nami wyrosło. - To niezbyt odpowiedzialne włóczyć się po brzegu strumienia w takim stanie. Mogłaby stać ci się krzywda.

Prychnąłem w odpowiedzi, usilnie unikając jego spojrzenia. Już i tak czułem się zbyt mały, gdy wyszedł mi na spotkanie.

- Tae, słuchaj, czasem między nami nie jest najlepiej, ale zawsze jesteśmy przyjaciółmi. Jeśli coś się z tobą dzieje, chcę wiedzieć o tym pierwszy. - Podszedł bliżej i zdawało się, że ciężko odetchnął. - Nie chcę, żeby stało się to, co ostatnim razem.

- Co masz na myśli? - odezwałem się cicho, nie ufając wówczas swojemu głosowi.

- Zamykasz się w sobie. Odsuwasz się ode mnie w ciszy, a obiecaliśmy sobie, że nie będzie między nami żadnych sekretów.

A year without Rain || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz