~Chapter thirty-one~

Start from the beginning
                                    

Ben i Bryce z trudem zdołali przywiązać kobietę do krzesła. Gdy po raz kolejny obdarzyła byłego partnera obraźliwym przezwiskiem, mężczyzna wściekł się i walnął ją w twarz, pozostawiając na tym miejscu czerwony ślad. Rodzicielka już więcej się nie odezwała i z głośnym przełknięciem śliny pozwoliła, aby ją przywiązali.

— Dobre są te muffinki — uznała Rowe, która siedząc na starych kartonach, zajadała się pysznościami, które najprawdopodobniej je upiekła kobieta.

Gdy reszta rodziny także skosztowała bananowo-orzechowych muffinek, nie umknął mi chytry uśmiech na twarzy kobiety. Jest to część planu.

— Co do nich dosypałaś? — zapytałam na tyle cicho, aby Suntly'owie nie byli w stanie tego usłyszeć.

— Środek przeczyszczający — szepnęła.

— Nie mogłaś cyjanku lub arszeniku? — zapytał Ray.

— Nie chce ich zabić tylko wybawić z pomieszczenia — wyjaśniła. — To część planu Charlotte.

— Co wy tam szepczecie? — zainteresował się Bryce.

Coldman podchodził do krzeseł, ale w połowie drogi skulił się na podłodze, jęcząc niezrozumiałe dla nas słowa.

— Działa natychmiastowo i bardzo boleśnie — powiedziała Izabell, ale tym razem głośniej.

Zaśmiałam się widząc skulonych Suntley'ów, pełzających po podłodze do drzwi. Kiedy wyszli z pomieszczenia posłałam rozbawione spojrzenie mamie, Henrykowi i Rayowi.

— Dobry był ten plan — odparł z uśmiechem Manchester.

— Wiecie co? — zaczęłam pogodnie. — Czuję, że niedługo się stąd wydostaniemy.

— Wszystko się ułoży — powiedziała Castellano.

— W ogóle, Bell, jak to możliwe, że tak spokojnie zareagowałaś na to, że jestem Kapitanem? — zapytał brunet.

— Szczerze? — kobieta spojrzała na swojego wybranka. — Od początku podejrzewałam, że to możesz być ty. Jednak nie chciałam nic mówić, dopóki się nie upewnię — zakończyła szatynka.

— Widzicie jaką mam mądrą kobietę? — powiedział z dumą Kapitan, a ja i Henryk westchnęliśmy ciężko.

Do pomieszczenia wbiegł wściekły Ben. Jego przepełniony nienawiścią wzrok był utkwiony w mojej rodzicielce.

— Czyś ty zwariowała?! — wrzasnął cały rozemocjonowany.

— Nie — odparła na spokojnie moja rodzicielka.

Nie minęła chwila, gdy mężczyzna podniósł nóż, leżący na pobliskim stoliku. Z emanującą furią wbił go w brzuch mojej rodzicielki. Nóż dalej tkwił w jej ciele, gdy Ben oddalał się z uśmiechem. Nie krzyczała, tylko ze spokojem patrzyła jak jej sweter wsiąka czerwona ciecz. Przez związane sznurem z tyłu krzesła ręce, nie była w stanie go wyjąć i zatamować krwotok.

— Zostaw ją! — krzyknęłam, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.

— Hmm, pomyślmy... nie — odparł wściekły rudzielec. — A wiesz co jest najlepsze Meg'uś? Jeżeli ja jej nie wyciągnę tego noża, nikt tego nie zrobi — mężczyzna zaśmiał się złowrogo. — Radzę się pożegnać, bo niedługo się wykrwawi — dodał.

Dostałam nagłego napływu energii. Wierciłam się, krzyczałam, płakałam, ale było to wszystko na marne. Nadal tkwiłam na tym przeklętym krześle i patrzyłam jak kobieta, która dała mi życie, właśnie umiera.

— Megan uspokój się — poprosiła brunetka. — Straciłam je — szepnęła, patrząc pusto na drzwi przez, które kilka sekund temu wyszedł naukowiec.

— Uratuję cię Bell! — wrzasnął zdesperowany Ray.

Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wnioskując po minie jego pomocnika, on także. Z całych sił próbował wydostać się. Sznur był za mocny, nawet na niego.

— Przestańcie — Izabell nie dała rady powstrzymać więcej łez. — I tak umrę — uznała. — Muszę wam przekazać kilka ważnych informacji — syknęła z bólu.

— Ale mamusiu...

— Nie Megan! To tak bardzo boli — płakała. — Jestem w ciąży.

— Co?

— Z tobą Ray.

Spojrzałam zapłakana na Manchester'a, który także nie powstrzymywał łez. To koniec. Nie wiadomo ile czasu jej zostało, ale wnioskując po tym jak z sekundy na sekundę była słabsza, może to nastąpić w każdej chwili. Nie mogłam pogodzić się z tym faktem. Chyba nie można pogodzić się ze świadomością utraty rodzica.

— Będę miał dziecko?

— Nie — pokręciła smutno głową. — Tracę je i zaraz ja stracę przytomność — powiedziała słabo. — Kocham was. Tak bardzo was kocham. Megan... córeczko, zawsze byłaś dla mnie najważniejsza. Jestem z siebie dumna, że zdołałam wychować cię na tak wspaniałą osobę. Proszę tylko nie rozpaczaj za mną długo — zaśmiała się krótko. — Chcę, abyś robiła to co kochasz z osobą, którą kochasz, ale proszę skończ bynajmniej szkołę.

— Też cię kocham mamusiu — wyszeptałam przez łzy.

— Mam tylko małą prośbę. Musisz pojechać do Włoch, do babci Margaret. Na strychu znajduje się niebieskie, kartonowe pudełko w kwiatki. Przejrzyj je i odnajdź tą dziewczynę. Daj jej coś co ja się jej bałam dać, prawdę...

Prosiłam, aby mi wytłumaczyła, ale ignorowała to. Z jej ust zaczęła wydobyć się czerwona ciecz, którą była zmuszona połykać. Plama krwii na szarym swetrze, także zaczęła się powiększać.

— Bell, jesteś miłością mojego życia. Proszę, nie odchodź — prosił zrozpaczony Ray.

— Cieszę się, że mogłam dać ci miłość, której tak bardzo potrzebowałeś — kobieta delikatnie się uśmiechnęła. — Znajdziesz jeszcze tą jedyną, musisz ją znaleźć. Tymczasem wiedz, że mimo naszej krótkiej znajomości to cię pokochałam. Zajmij się moją córką i zemścij się na Suntley'ach. Zasługują na gnicie w więzieniu — ponownie syknęła. — To już czas... myślę, że już swoje przeżyłam. Przepraszam was za wszystko. Za każdą kłótnie, krzywdę i za to, że musicie widzieć mnie w takim stanie. Przekażcie mojej mamie, siostrze, reszcie rodziny, przyjaciołom, że ich kochałam. Matko, ale te pożegnanie wyszło żałosne — przełknęła krew.

— Mamo!

— Bell, proszę...

— Mamusiu nie zamykaj oczu! — krzyknęłam, gdy mimo wysiłku opadały jej powieki.

Chwila, w którym głowa kobiety opadła na prawy bok, zamknęła oczy, a z ust swobodnie leciała jej krew, była tą najgorszą. Nie wiedziałam czy jeszcze żyje. Nie mogłam wstać i tego sprawdzić, a z tej odległości, nie byłam w stanie dostrzec czy jej klatka piersiowa się nadal podnosi.

Izabell Castellano odeszła.

Odeszła jako kochająca matka i przyjaciółka, która na zawsze pozostanie w naszych wspomnieniach.

— Żegnaj, Bell... — wyszeptał Manchester, tracąc miłość swojego życia.

~♡~

The cold touch |Henry Danger| ✔Where stories live. Discover now