Dodatek świąteczny: Ostatnia Gwiazdka panny Lightburn

182 13 5
                                    

24 grudnia 2001r., Stany Zjednoczone

Kiedy Valentina błagalnym machaniem wzywała taksówkę, śnieg nad Nowym Jorkiem rozpoczął kolejny etap ataku, lekko prósząc i pozostawiając na głowach wiecznie śpieszących się przechodniów okruszki prosto z nieba. Jedna z dziewczynek, która znacząco pokazywała mamie - kopniakami i szarpnięciami, że nie chce opuszczać Central Parku, poprzestała ze swą agonią i zaczęła kołysać się lekko, jakby śnieg zahipnotyzował ją do szpiku kości.

Osiemnastoletnia Lightburn jeszcze raz, znacznie bardziej stanowczo, pomachała za żółtym pojazdem, by wreszcie się zatrzymał. Miała już syknąć przekleństwo, co rzadko jej się zdarzało, ale wyjeżdżająca zza rogu taksówka przyprawiła ją jedynie o lekki uśmiech. I ból brzucha. Ból brzucha z powodu wydatków. Przejazd z Manhattanu na Brooklyn w Wigilię na wadze był równoważny z brylantem o niezliczonej liczbie karatów. Na tę myśl otuliła się cieplej swoim płaszczykiem.

Chociaż mam taksówkę, pomyślała. Czy nie tego chciałam?

Pojazd zaparkował blisko niej, a zza szyby wyłoniła się postać ciemnoskórego mężczyzny, który wiekiem nie przekraczał prezydenta, ale nie był również młodszy od gwiazd pop. Ot, facet w średnim wieku, który mógł mieć zarówno trzydzieści trzy, czy też czterdzieści dziewięć lat. Znaczącym gestem głowy zachęcił ją do wejścia do samochodu. Valentina wpakowała się do pojazdu, niczym antylopa w sidła pułapki, bojąc się, że jakiś wylansowany biznesmen, śpieszący między łóżkiem kochanki, a domem, gdzie czekała żona z dzieckiem, może zaraz porwać jej kierowcę wraz z jego żółtym środkiem transportu.

- Dokąd, śliczna dziewczyno? - zapytał kierowca, odwracając się w jej stronę. Na głowie miał czapkę z wyszytym imieniem DAVE, a wokół twarzy rozciągały się grube, głębokie zmarszczki. Mimo to, przyjazny uśmiech, który towarzyszył mu od początku, sprawiał, że Dave,  jako tako, należał do osób, przy których nie czuje się niebezpieczeństwa związanego z gwałtem, porwaniem, czy wywiezieniem do Kanady.

- Old Fulton Street - wymamrotała, chuchając powietrzem z ust na zmarznięte dłonie.

- To na Brooklynie? - Dave zdecydowanie był z czegoś zadowolony.

- Tak.

- Szef kazał kasować dwadzieścia dolarów więcej, za przejazd przez Most Brooklyński. - Tym razem uśmiech na jego twarzy nie był już taki szczery, lecz bardziej odnoszący się do glorii, jaką odczuwał. Valentina jednak w myślach go usprawiedliwiła, przynajmniej ją o tym poinformował przed podróżą.

- Trudno. - Oplotła szalik mocniej wokół szyi.

- Skoro panienka już będzie tak płacić, to może pojedziemy przez Broadway? - jego oczy zaświeciły. - To, co się dzieje na Time Squere, zapiera dech w piersiach. A sądziłoby się, że po tym, jak straciliśmy tysiące ludzi jeszcze trzy miesiące temu*, nikt nie będzie chciał przyjeżdżać do NY.

- To miasto ma w sobie magię. Poza tym, trudno stąd nagle dostać się na drugi koniec miasta. Pewnie czują się tutaj bezpiecznie. Nadal bezpiecznie. - Zatrzymała się na moment, na wspomnienie wujka Billa, którego ciało nawet nie zostało odnalezione pod tonami gruzu. Myślami poruszała się też po ulicach Broadwayu, gdzie odbywały się jej lekcje tańca. Natychmiast zasmuciła się i odwróciła wzrok. - Wolę bocznymi ulicami - wyznała i nieco straciła na rezonie, gdy zobaczyła rozczarowanie w jego oczach. - Chciałabym być szybko w domu. Sam pan rozumie, dziś Wigilia. Możemy jedynie wstąpić na moment do jednej knajpki w Chinatown?

- Jak sobie panienka życzy.

Taksówka pachniała Nowym Jorkiem: trochę lakieru do włosów, potu i dymu tytoniowego. Myślą pofrunęła gdzieś daleko, przypominając sobie, że obiecała, iż nigdy w życiu nie zapali papierosa. W radiu rozbrzmiewało O' Holy Night w wykonaniu Destiny's Child. Przymknęła na chwilę oczy, by uciec od wszystkich zmartwień.

CAN'T CONTROLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz