Miała nadzieję, że jej pośpiech nie wywoła podejrzeń medyka. Nie chciała ściągać na swoją rodzinę nadmiernej uwagi. Myliła się.
– Nie musi pani tego robić. Nie może pani do niczego zmusić.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
Uzdrowiciel podszedł do niej i złapał ją za rękę. Uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Miała ochotę odsunąć się od mężczyzny, ale opanowała ten odruch. To by było podejrzane. Czuła, jak oblewa ją zimny pot.
– Doskonale pani wie. Proszę powiedzieć, jeżeli potrzebuje pani pomocy. Mogę zgłosić do ministerstwa, że jest pani napastowana... Mogę dać pani odpowiedni eliksir.
Ami wyszarpnęła rękę z jego uścisku i z trudem powstrzymała się przed uderzeniem uzdrowiciela. Zmrużyła oczy, czując, jak ogarnia ją gniew. Gorąco uderzyło ją w policzki. Oczywiście! Tak było najłatwiej. Przecież to oczywiste, że jeżeli jakaś dziewczyna spotykała się z wilkołakiem (bądź, uchowaj Merlinie, wyszła za niego za mąż) to robiła to pod przymusem. Jakby sam pomysł związku z kimś takim budził zdziwienie. Nienawidziła tego. Ludzie oceniali, nie znając sytuacji, nie znając człowieka, którego fałszywe skarżenie mogło skrzywdzić.
Czuła, jak krótkie włoski na karku unoszą się, gdy uświadomiła sobie, co naprawdę oznaczały słowa uzdrowiciela. Gdyby zgłosił sprawę do Departamentu Kontroli byliby skończeni. Nie po to Remus tyle się nagimnastykował, by Rejestr nie dowiedział się o ich małżeństwie, żeby teraz miał to zniszczyć jeden nadgorliwy medyk. Rejestrowi będą wściekli, jeżeli się dowiedzą. Chłód i gorąco na przemian ogarniały jej spięte ciało. Jedno słowo uzdrowiciela i mogła stracić wszystko – męża i nienarodzone dziecko.
– Nie potrzebuję eliksiru. I nie potrzebuję, by wtrącał się pan w nasze życie. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Jestem z nim, bo go kocham, chociaż domyślam się, że pan tego nie zrozumie.
Wyszła... raczej wypadła z gabinetu, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Kompletnie nie zwróciła uwagi na fakt, że uzdrowiciel chciał jeszcze coś powiedzieć. Nie chciała go słuchać. Nie chciała słuchać kolejnych oszczerstw i oskarżeń. Nie potrafiła. Nie chciała. Przez głowę przeszła jej myśl, ile jeszcze razy będzie musiała zmagać się z tego typu wypowiedziami. Ile jeszcze razy będzie musiała słuchać, że z jej dzieckiem może być coś nie tak? Ile jeszcze razy będą jej sugerować, że nie powinna rodzić? Ile jeszcze razy będą niedowierzać, że jest z Remusem z miłości? Tylko dlatego, że był wilkołakiem i, według większości, nie powinien być kochany. Odmawiali mu prawa do czegoś tak podstawowego jak rodzinne szczęście. Nie. Nie godziła się na to!
Ruszyła do wyjścia ze szpitala, oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Z trudem powstrzymywała się od przebiegnięcia tego odcinka. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, do miejsca, gdzie była bezpieczna. Minęła Remusa, kompletnie nie zwracając na niego uwagi.
– Ami, poczekaj! – zawołał za nią.
Dogonił ją dopiero w holu. Złapał ją w momencie, gdy szykowała się do teleportacji. Zniknęli ze szpitala w mgnieniu oka.
Wylądowali na trawniku pod domem. Remus zgiął się w pół, z trudem utrzymując zawartość żołądka na miejscu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio aportacja wywołała u niego taką reakcję... dwa lata temu? Raczej trzy – tuż po tym, jak zdał licencję teleportacyjną. Nienawidził nagłych teleportacji. Zresztą, czy ktokolwiek je lubił?
– Rem, przepraszam – powiedziała przerażona Ami, nachylając się nad mężem. – Nie wiedziałam...
– Czego? – wydyszał ze złością Remus. – Że pójdę za tobą? Czy chciałaś mnie tam zostawić? Co w ciebie wstąpiło, na Merlina?!
CZYTASZ
Różyczka
FanfictionWojna z Voldemortem osiągnęła apogeum. Co dzień giną ludzie. Co dzień do młodych czarodziejów docierają coraz gorsze wieści. Jednym z nich jest Remus Lupin. Próbując pozbierać się po stracie, stara się ze wszystkich sił działać jak należy. Los jedna...
Rozdział 16
Zacznij od początku