Przeznaczenie

By Markulki

46.7K 1K 6.1K

"Wierzysz w przeznaczenie? Jak dwoje ludzi jest sobie przeznaczonych to jakby cokolwiek się nie działo, to m... More

Część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 8
Część 9
Część 10
Część 11
Część 12
Część 13
Część 14
Część 15
Część 16
Część 17
Część 18
Część 19
Część 20
Część 21
Część 22
Część 23
Część 24
Część 25
Część 26
Część 27
Część 28
Część 29
Część 30
Część 31
Część 32
Część 33
Część 34
Część 35
EPILOG
Od autorki

Część 7

963 25 16
By Markulki

Marek już po siódmej zawitał do biura na Lwowskiej. Jakiś rok temu zastanawiał się z ojcem nad zmianą siedziby firmy. Znalazł ciekawe pomieszczenia w nowym biurowcu w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia, ale niemal w ostatniej chwili zrezygnował. Nie umiał stąd tak po prostu odejść. Jakaś tajemna, a może wcale nie tajemna siła ciągle go tu trzymała. Wiedział, że inne biuro nie było by już tym samy biurem i wcale nie przez zmianę rozmieszczenia gabinetów czy kolor ścian. Nie byłoby biurem w którym pracowała Ula, a to przecież właśnie te ściany były świadkiem ich współpracy, intrygi, romansu i uczucia. Uczucia, którego znaczenie tak późno zrozumiał.

Wchodząc do biura zastanawiał się, co by się stało gdyby je wtedy zmienił. Nie spotkałby pewnie Uli w parku, ale czy spotkaliby się w inny sposób? Czy lawina niespodzianek, jaka miała miejsce od dwóch tygodni w ogóle by powstała? Czy przeznaczenie, o którym mówił Sebastian, dopadło by go i w innym miejscu? Miał nadzieję, że tak, ale jakaś obawa w nim była. Odrzucił ją jednak szybko od siebie. Ważne było to co tu i teraz. A teraz był gabinet na piątym piętrze biurowca przy ulicy Lwowskiej i sterta dokumentów do przejrzenia, która już na niego czekała, a potem... a potem spotkanie z Ulą. Miał nadzieję, że to będzie spotkanie nie tylko z Ulą, ale z jego Ulą. Jego Ulą, która rozkochała go w sobie ponad pięć lat temu i nie dawała o sobie zapomnieć. Wczoraj gdy zadzwonił potwierdzić, że się widzą znów czuł ten błogi stan, który towarzyszył mu pięć lat temu. Nie chciał się nakręcać na wielkie rzeczy, ale obiecał sobie, że nie odpuścić i zawalczyć. Przecież nie ma nic do starczenia, a do zyskania? Do zyskania wszystko.

- Dzień dobry panie prezesie – powitała go z uśmiechem na twarzy niewysoka brunetka.

- Cześć – odpowiedział i spojrzał na zegarek – Już dziewiąta? Ten czas stanowczo za szybko leci.

- A ty co? Od znów od świtu w biurze? Bo mam nadzieję, że nie spałeś tutaj – zapytała z troska asystentka Marka.

Od dwóch lat piastowała stanowisko jego prawej ręki i nie raz przyłapywała go na tym, że zasypiał nad dokumentami w biurze. Wiedziała, że jest pracoholikiem, sama lubiła wszystkiego dopilnować, sprawdzić kilka razy i dopieścić każdy szczegół, ale jego zachowanie czasem ją wręcz przerażało. Szczególnie po śmierci państwa Dobrzańskich niemal nie wychodził z biura, choć pracy wtedy nie było aż tak dużo. Miała nadzieję jednak, że ten etap leczenia bólu po stracie bliskich ma już za sobą.

- Ola, spokojnie. Spałem w domu, śniadanie zjadłem i przyjechałem coś koło siódmej.

- To dobrze – odetchnęła z ulgą i położyła mu kilka listów na biurku. – Przysłali ofertę na catering na bal karnawałowy z Mariotu. Niby nie jest zła, ale ja jeszcze poszukam czegoś. Nie obraź się, ale wydaje mi się, że dwa lata temu w Belwederskim było fajniej niż w Mariocie. Może to kwestia muzyki. Ale i jedzenie nie było jakieś najlepsze w zeszłym roku.

- W Belwederskim to była chyba najlepsza impreza na jakiej byłem – odpowiedział z uśmiechem wspominając bal sprzed kilka lat. – Pamiętasz Daniela wodzireja.

- A pan Phemko, który chyba zdarł podeszwy na parkiecie – dodała z uśmiechem brunetka. – Szkoda, że otwierają się dopiero na wiosnę.

- Spróbujesz namierzyć tamten zespół, co nam wtedy grał? I zadzwoń do Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Organizowaliśmy tak kiedyś pokazy, może tam przeniesiemy bal, skoro z Mariotem jeszcze nie wszystko ustalone?

- Okej, zaraz poszukam kontaktu do nich. Kawy – zapytała wychodząc z gabinetu.

- Nie, dziękuję, jeszcze tej porannej nie dopiłem.

- I zimna chcesz pić? To nie zdrowe na żołądek, daj zrobię ci świeżej – stwierdziła zabierając filiżankę z biurka Marka. – Nie martw się, sobie też idę zrobić, więc to tylko tak przy okazji.

- Dziękuje – odpowiedział z uśmiechem i pogrążył się w czytaniu jednego z raportów jaki leżał na jego biurku. – A! Ola – zawołał jeszcze za asystentką, zanim ta zniknęła za drzwiami. – Ja wiem, że ty w piątki zazwyczaj wychodzisz wcześniej, ale dałabyś radę dziś zostać do siedemnastej. Muszę wcześniej wyjść, a nie chciałbym by tu nikogo nie było.

- Randka – zapytała bez ogródek.

Marek popatrzył przez chwilę zszokowany na dziewczynę i nie wiedział jak zareagować. Wiedział, że Ola bywa bardzo bezpośrednia, ale słowo randka nagle go zmroziło. Tak, umówił się z Ulą, ale nie nazywał ich popołudniowego spotkania randką. Zwykłe, przyjacielskie spotkanie po latach. No dobra, nie do końca zwykłe. Takie po prostu spotkanie, na dobry nowy początek. Ale czy randka? Czy on nie jest za stary na randki? Lata młodzieńcze już dawno przecież mu minęły. Ale jednak spotkanie z osobą dla której bije jego serce.

- Czemu tak myślisz?

- Pracuję tu już ponad dwa lata i nigdy nie widziałam cię takiego radosnego, jak od kilku dni. Aż ci się oczy cieszą.

- Serio?

- Serio, serio – stwierdziła z uśmiechem asystentka. – Mam nadzieję, że jest ciebie warta.

- Zastanawiałbym się raczej, czy ja jestem wart jej – odpowiedział rozmarzonym wzrokiem zerkając w okno za którego szybą rozciągał się widok na park. Ich park.

***

Było kilka minut po piętnastej gdy podjechał na parking neurologii polikliniki przy ulicy Bardzkiej. Czuł lekkie zdenerwowanie. Niby nic, niby tylko zwykła przyjacielska kawa, ale przecież kawa z niezwykłą osobą. Próbował za wszelką cenę studzić swój entuzjazm, jednak było mu bardzo ciężko ukryć swą radość.

Zabrał ze sobą papierową torebeczkę do której wrzucił solidną garść krówek, a z bagażnika wyjął parasol i podszedł w pobliże wejścia do szpitala, tak by mógł ją szybko odnaleźć gdy będzie wychodziła.

Po chwili zobaczył ją wychodzącą z ze szpitala w towarzystwie wysokiego bruneta. Oboje roześmiani, idący ramie w ramię. Miał już podejść, ale postanowił im nie przeszkadzać. Może to jacyś znajomi, chciał pozwolić im się spokojnie pożegnać. Czekał na tę kawę z Ula pięć długich lat, więc poczeka jeszcze kilka minut. Jednak jego optymizm prysł jak bańka mydlana gdy zobaczył jak na pożegnanie przytulają się do siebie i składają na swych policzkach pocałunki. Zabolało go. Wielka zazdrość uderzyła mu do głowy. Niby coś niewinnego, ale jednak. W kontekście Uli znaczyło to dla niego bardzo dużo. Zbyt dużo. Tak, on też się ostatnio z nią pożegnał w ten sposób, ale to był przecież on! A jeśli i ten mężczyzna, z którym przed chwilą się pożegnała myślał, że może być dla Uli kimś więcej niż zwykłym znajomym?

Kiedy w głowie Marka zaczęły kotłować się kolejne myśli wywołane najczystszą zazdrością, Ula rozglądała się w poszukiwaniu Dobrzańskiego. Po chwili dostrzegła go stojącego pod wielkim dębem z nieodgadnioną miną. Podeszła do niego z uśmiechem na twarzy i dopiero cmoknięciem w policzek wybudziła go z transu myślowego.

- Cześć.

- O hej! – odpowiedział z nieco wymuszonym uśmiechem.

- Co tam ciekawego widziałeś, co?

- Ciekawego – zapytał nieco zdezorientowany nie wiedząc co ma na myśli jego towarzyszka.

- Tak. Szłam wprost na ciebie, a ty nawet tego nie zauważyłeś – powiedziała Ula tłumacząc swe zapytanie.

- Nie, nic takiego. Po prostu zamyśliłem się nad czymś i dlatego – odpowiedział rozkładając nad nimi parasol ochraniając jego i Ulę od padającego śniegu z deszczem.

- Nad czym?

- Czy żelazko wyłączyłem – próbował żartując odwieźć ją od tematu. Przecież nie mógł jej się przyznać, że jest o nią cholernie zazdrosny. Zazdrosny równie mocno jak pięć lat temu gdy widział ją u boku Piotra. – Proszę, to dla ciebie – powiedział podając jej torebeczkę pełną smakołyków.

- Ojej, krówki. Pamiętałeś – zapytała a jej oczy zabłysły ze wzruszenia, co potwierdził tylko delikatnym skinieniem głowy.

Cały Marek – pomyślała wyjmując jedną z nich i kładąc na dłoni Marka. Wiele osób uważało go za bawidamka i rozpieszczonego jedynaka, jednak przy bliższym spotkaniu zyskiwał wiele. Dla niej był twardym facetem o niezwykle romantycznym sercu, które dostrzegało wiele szczegółów.

- Całe wieki ich nie jadłem – stwierdził odpakowując z papierka cukierek. – Już zapomniałem jakie są dobre.

- Wszystkie krówki są dobre, oprócz anyżkowych.

- A pamiętasz jak ci Viola raz w ramach jakiś przeprosin kupiła anyżkowe?

- No cóż, cała Violetta. Przynajmniej się starała.

- A tak a porpo, bo bym zapomniał. Masz od niej pozdrowienia. I od Seby oczywiście też. Oboje prosili by cię wyściskać i wycałować od nich.

- Od Violi – pytała zaskoczona Ula, chowając zmarznięte ręce do kieszeni płaszcza.

- Tak, od Violi. Byłem wczoraj wieczorem u nich i mówiłem, że się z tobą umówiłem. Chyba nie masz mi tego za złe?

- Nie, coś ty. Po prostu zaskoczyło mnie, że Viola o mnie pamięta.

- Pamięta, pamięta i z chęcią by się chciała z tobą kiedyś spotkać. Twierdzi że jej doskwiera brak damskiego porozumienia na tym macierzyńskim.

- Może, kiedyś – odpowiedziała lekko zamyślona. Nie to, że nie chciała się zobaczyć z Violą. Bardzo by chciała znów usłyszeć swą zwariowaną współpracownicę z sekretariatu, jednak to nie byłby teraz najlepszy pomysł. Nie teraz gdy jest w ciąży. Ale czy kiedykolwiek będzie lepszy moment?

- Dobra, koniec gadania o Olszańskich. Choć, jedziemy bo zaraz mi tu zamarzniesz.

- A gdzie jedziemy – zapytała podążając obok Marka w stronę parkingu.

- Rano myślałem o Łazienkach, ale pogoda zbytnio nie zachęca, więc proponuje taką przytulną kawiarenkę, tutaj niedaleko. Serwują znakomitą szarlotkę z lodami. Musisz spróbować.

- No tak krówki, szarlotka, a potem się dziwić, że się w ubrania z zeszłego roku nie mieszczę.

- Oj Ula, no już nie przesadzaj. Nikomu odrobina lukru jeszcze nie zaszkodziła, wręcz przeciwnie – stwierdził otwierając przed nią drzwi swojego czarnego mercedesa.

- A jak wizyta – zapytał odjeżdżając z parkingu. – Wszystko okej?

- Wiesz, na tyle ile może być to tak. Ręka nigdy nie będzie już w pełni sprawna, ale i tak jest coraz lepiej. Jakieś czucie w niej jest, rehabilitacja przynosi skutki i nie czuję takiego drętwienia w niej.

- Skoro są efekty to musisz dalej dzielnie ćwiczyć...

- I się nie poddawać – odpowiedziała cicho jakby sama do siebie.

- Chciałaś się poddać – zapytał spoglądając prosto w jej oczy schowane za okularami.

Nie odpowiedziała. Odwróciła swą twarz w drugą stronę by nie widział jak po jej twarzy płynie łza. Tak. Chciała się poddać. Wiele razy. Ale na szczęście nikt jej na to ostatecznie nie pozwolił.

Zapanowała cisza w samochodzie. Ona nie chciała nic powiedzieć, aby się nie rozpłakać, on nie wiedział co jej teraz powiedzieć. To nie było przecież ani miejsce, ani czas na prawienie morałów. Sam wiele razy chciał się poddać. W jednej kwestii, najważniejszej, kilka lat temu się poddał, tracąc całkiem sens swojego życia. To rodzice przywrócili go nieco do żywych. Zajął się pracą próbując ich już więcej nie zawieść. A potem, gdy i ich stracił... Dobrze wiedział w jakiej sytuacji była Ula, jak niewiele i jego dzieliło od poddania się definitywnie.

Zaparkował przed jedną z warszawskich kawiarni. Wysiadł i obszedł samochód dookoła otwierając drzwi Uli. Nadal płakała, choć skrzętnie próbowała to ukryć.

Po chwili wysiadła, a Marek widząc jej twarz mocno ją do siebie przytulił chowając swą twarz w jej rozpuszczonych kasztanowych włosach.

- Obiecaj, że się nigdy nie poddasz – wyszeptał. - Proszę, obiecaj mi to.

- Obiecuję – odpowiedziała cicho wtulając się w Marka. Marka, przy którym znów poczuła się spokojnie i bezpiecznie. Marka, dla którego obiecała sobie znów walczyć o swoją sprawność.

- Chodź już do środka, bo aż dygoczesz z zimna – stwierdził po chwili delikatnie się od niej odsuwając. – I proszę, nie płacz już. Wolę jak się uśmiechasz.

Wytarła chusteczką policzki i nieśmiało się do niego uśmiechnęła.

- Od razu lepiej – powiedział i uśmiechając się do niej serdecznie gestem ręki zaprosił do środka.

W lokalu nie było zbyt wielu osób. Było cicho i spokojnie. Marek zaprowadził ich do stolika w naprzeciw kominka w którym rozpalony był ogień.

- Przytulnie tu – stwierdziła Ula rozglądając się po kawiarni, gdy kelnerka odebrała od nich zamówienie.

- Tak, tak. Prawie jak w domu.

- Tylko więcej osób w salonie. Ale piękny ten kominek – mówiła z zachwytem Ula przyglądając się tańczącym iskrom w jego wnętrzu. - Zawsze mi się marzył taki w domu.

- Może jeszcze kiedyś taki będziesz mieć.

- Raczej nie – odpowiedziała smutno. – W Rysiowie niestety nie ma jak takiego postawić, a stamtąd raczej się nie wyprowadzę.

- Raczej, ale nie na pewno. Zobaczysz, jeszcze chwilę i cię jakiś niegłupi chłopak o rękę poprosi.

- Marek, proszę. Nawet się nie wygłupiaj - odpowiedziała smutno. - Kto by mnie chciał. Nawet Bartek się ode mnie odczepił.

- No a ten brunet z którym widziałaś się przed szpitalem.

- Krzysiek? To jest młodszy brat Piotra.

- Brat – zapytał zaskoczony Marek.

- Tak. Jest kardiochirurgiem i przypadkiem spotkaliśmy się na korytarzu jak wychodziłam.

- Chyba się lubicie – odpowiedział próbując być jak najbardziej naturalny dusząc w sobie płomień zazdrości.

- Tak, tak. Bardzo fajny chłopak. I jeszcze fajniejszą ma żonę – odpowiedziała akcentując ostatnie słowo. – A ty co? Zazdrosny?

- Ja? Nie no skąd. Przecież nie mam o co – odpowiada pewnie unikając jej wzroku.

- Jasne. Widziałeś nas przed szpitalem i dlatego potem taki zamyślony stałeś.

- Mówiłem ci że się zastanawiałem, czy żelazko wyłączyłem.

- I co? Wyłączyłeś?

- Tak – odpowiedział robiąc przy tym głupią minę co rozśmieszyło Ulę.

- Oto państwa zamówienie – powiedziała kelnerka stawiając przed nimi szklanki z dużym latte i talerzyki z deserem. – A od naszego zespołu, z okazji dzisiejszych andrzejek chińskie ciasteczka z wróżbą. Mamy nadzieję, że będzie ona dla państwa bardzo pomyślna.

Z uśmiechem podziękowali młodej dziewczynie i z ciekawością przyglądali się ciasteczkom postawionym na ich stoliku.

- Z tego wszystkiego całkiem zapomniałam, że to dziś andrzejki – powiedziała Ula rozgrzewając swoje dłonie o wysokie naczynie wypełnione gorącą kawą.

- A pamiętasz, jak sobie z dziewczynami wróżyłaś w bufecie.

- Proszę cię, myślałam, że się tam ze wstydu przed tobą spale.

- Ale i tak stwierdziłaś, że nie chcesz sobie nikogo lepszego wywróżyć.

- No wiesz, w tej firmie wtedy był jeszcze tylko Aleks i Władek, więc wolałam już na ciebie trafić.

- Szkoda, że to się potem tak pogmatwało – odpowiedział smutnie spoglądając na nią.

- Marek, proszę. Nie rozmawiajmy dziś o przeszłości, o tym co było. Może, kiedyś, ale nie dziś.

- Dobrze. To co? Otwieramy te ciasteczka?

Ula z aprobatą pokiwała głową i sięgnęła po to leżące bliżej niej. Na szczęście było dość kruche i bez problemów mogła je rozkruszyć w jednej dłoni. Wyjęła karteczkę i po przeczytaniu jej roześmiała się serdecznie przyglądając się Markowi.

- Co tam masz ciekawego?

- Nic takiego, jakieś głupoty – odpowiedziała próbując ukryć paseczek w kieszeni swego swetra.

- Nie bądź taka tylko czytaj.

- „Ktoś kogo imię zaczyna się na literę M. bacznie cię obserwuje".

- Ja nie wiem czy to takie śmieszne, raczej przerażające – stwierdził z pewną powagą Marek. - A jak to jakiś złoczyńca? Ostatnio już cię ktoś napadł w parku. Może to on?

- Mam inne typy.

- Jakie?

- Taki Marek Dobrzański, co chwila gdzieś na niego wpadam.

- A to chyba go znam. Taki facet przed czterdziestką, popełnił trochę błędów w życiu, ale ogólnie mu dobrze z oczu patrzy.

- Skoro tak mówisz, to może mu zaufam. A ty co tam masz?

Marek rozłupał swoje ciasteczko, jednak na tyle silnie i niezdarnie to zrobił, że okruszki rozsypały się po całym stoliku, a jego karteczka z wróżbą się rozdarła.

- No, może i dobrze mu z oczu patrzy, ale niezdara lepszy ode mnie.

- Oj no już nie przesadzaj. Nie wiedziałem, że one takie kruche. Hmmm „Szczęście, którego szukasz jest w drugim ciasteczku" noo jak w drugim, jak drugiego już nie ma.

- Upss, czyli nie będzie szczęścia dla pana.

- Będzie – odpowiedział pewnie zabierając z talerzyka Uli kawałek jej ciastka.

- Ej! To nie fair.

- No co, twoja wróżba się spełniła, to i moja musiała. Jestem szczęśliwy – powiedział z uśmiechem ukazując swe urocze dołeczki. – Pierwszy raz od bardzo dawna – dodał delikatnie głaszcząc dłoń Uli.

***

Spędzili długie popołudnie i wieczór w swoim towarzyskie. Nie wracali do przeszłości. Nie mówili o swoich uczuciach. Rozmawiali jak starzy dobrzy przyjaciele, którzy nie widzieli się kilka lat i postanowili to nadrobić. Oboje, mimo, że żadne nie powiedziało tego głośno, chciało zacząć od nowa. Spróbować zalać nowe fundamenty, które będą solidną podstawą czegoś nowego. Ale czego? Przyjaźni czy miłości rozpalonej na nowo.

- Może wejdziesz. Zjesz z nami kolację – zaproponowała Ula, kiedy podjechali pod jej rysiowski dom.

- Nie, Ula. Nie chcę przeszkadzać.

- Nie będziesz przeszkadzał – zapewniała Cieplak, jednak Marek nie dał się przekonać.

- Może innym razem, jeśli oczywiście...

- Zaproszę – odpowiedziała przerywając Dobrzańskiemu. = Już cię zapraszam. Zawsze możesz wpadać. Tak jak kiedyś.

- Nadal z Beti wystawiacie wieczorne przedstawienia – zapytał przywołując na wspomnienie jedną z jego późnych i niespodziewanych wizyt.

- Nie, wyrosła z tego, choć zamiłowanie do teatru zostało. Chodzi na kółko teatralne w szkole i ostatnio nawet główną rolę zagrała.

- Zdolna ta twoja siostra.

- Tak, tata się śmieje, że ja odziedziczyłam smykałkę do cyferek a ona do literek. Nic tylko by książki czytała.

- To dobrze. Teraz dzieciaki to raczej tylko prze komputerami by przesiadywały.

- Na szczęście nie ona. Na pewno nie chcesz wejść?

- Na pewno – opowiedział spoglądając na uśmiechniętą Ulę. – Mogę cię o coś zapytać?

- Jasne.

- Byłaś z nim, znaczy się z Piotrem... czy byłaś z nim szczęśliwa?

Nie do końca wiedział, dlaczego zapytał ją właśnie teraz. Mieli nie mówić o przeszłości, a przynajmniej nie dziś i twardo się tego trzymał, jednak pytanie, które co wieczór nasuwało mu się do głowy znów przyszło w najmniej oczekiwanym momencie.

Ulę nieco zszokowało to pytanie. Domyślała się, że kiedyś taka rozmowa między nimi będzie musiała nastąpić, jeśli mieliby dalej się spotykać, ale nie myślała, że już dziś. Sama do końca nie znała odpowiedzi na to pytanie.

- Przepraszam, nie powinienem o to pytać – powiedział Marek widząc zmieszanie na twarzy Uli.

- Nie, nie. W porządku. Po prostu... to nie jest takie proste pytanie. Nie byłam z nim nieszczęśliwa, ale czy szczęśliwa? Chyba nie na tyle jakbym chciała być w życiu szczęśliwa, ale to też nie jego wina.

- Nie kochałaś go – zapytał zdzwiony jej odpowiedzią.

- Kochałam. W pewnym sensie kochałam, ale nie był tą wielką piękna miłością, o której marzy każda dziewczyna. Ten nasz związek to był bardziej związek z takiej potrzeby stabilizacji. Byliśmy razem, wzajemnie gwarantowaliśmy sobie spokój, poczucie bezpieczeństwa. Byliśmy bardziej partnerami w życiowej codzienności niż kochankami. Po prostu byłam nam ze sobą okej, przyzwyczailiśmy się do siebie przez te trzy lata.

Nastała cisza. Marka z jednej strony uspokoiła ta wiadomość, a nawet nieco ucieszyła, że nie kochała go tak mocno, jak kiedyś jego, ale z drugiej miał świadomość, że mówią o tragicznie zmarłej osobie i gdyby nie ten wypadek, zapewne nie siedziałby by tu teraz z Ulą w samochodzie i nie rozmawialiby nawet i o pogodzie za oknem.

- Dobrze nie zatrzymuję cię dłużej. Dziękuje za bardzo miłe spotkanie.

- To ja dziękuje – odpowiedział całując jej dłoń. – Potrzebowałem wyjść, porozmawiać z kimś innym niż tylko Seba i Viola.

- Jeśli tylko będziesz chciał to zawsze możesz zadzwonić.

- Na pewno zadzwonię – odpowiedział i chciał coś dodać, jednak ugryzł się w język. To jeszcze nie czas na żadne deklaracje i obietnice. Wszystko powoli, żeby się nie sparzyć jak ćma lecąca w stronę światła.

- Będę czekać. Daj znać jak dojedziesz do domu. Ślisko się robi, a ja...

- Nie bój się, będę jechać ostrożnie i dam znać gdy dotrę do celu.

- Będę czekać. Do zobaczenia – odpowiedziała i wysiadła z samochodu.

- Ula! Twoje krówki – krzyknął za nią zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi.

- Przepraszam, całkiem o nich zapomniałam – powiedziała wyciągając rękę po torebkę z cukierkami. – A to dla ciebie, na kolację. Tylko żeby potem umyj.

- Na pewno tak robię – odpowiedział z powagą widząc jej groźną minę. - Dziękuje. Pa

- Pa – odpowiedziała z uśmiechem Ula i zamknęła drzwi samochodu Marka, który gdy tylko Ula zniknęła za furtką ogrodzenia spokojnie ruszył w drogę powrotną do domu. 

Spokojnie i szczęśliwie wracał do swego mieszkania na Siennej. Wracał z coraz większą nadzieją na lepsze jutro. Na jutro u boku Uli. Jego ukochanej Uli. 

Continue Reading

You'll Also Like

57.5K 3.7K 13
-Alexandro Katherine Middleton czy ty nas w ogóle słuchasz?!-krzyknęła moja matka przez co podskoczyłam na krześle i wybudziłam się z moich myśli. -U...
8.2K 964 21
Kamienne ściany szybko wysysały ciepło z pomieszczenia, a w jego postępującym wyziębianiu niemały udział miał też hulający za oknem lodowaty, późnoje...
96.2K 3.4K 51
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
51K 1.8K 200
PROSZĘ NIE ZAMAWIAĆ TUTAJ OKŁADKI PRZENIESIONE https://www.wattpad.com/story/82026004-book-covers-•-3