Copycat ✔️

By Sa-San-ka

5K 633 1.8K

W nie tak dalekiej przyszłości, gdzie znaczenie mają jedynie pieniądze, żyje Gertie- dwudziestodwulatka miesz... More

1. Gertie
3. Gertie
4. Allisson
5. Allisson
6. Allisson
7. Allisson
8. Gertie
9. Allisson
10. Gertie
11. Gertie
12. Allisson
13. Gertie
14. Gertie
15. Allisson
16. Allisson
17. Gertie
18. Gertie
19. Allisson
20. Allisson
21. Gertie
22. Gertie
23. Gertie
24. Allisson
25. Gertie
26. Gertie
27. Gertie
28. Allisson
29. Gertie
30. Gertie
31. Allisson
32. Gertie
33. Gertie
34. Gertie
35. Kaiden
36. Allisson
Druga część

2. Gertie

180 31 121
By Sa-San-ka

Wróciłyśmy do naszego domku i ignorując pytania naszych współlokatorek, od razu udałyśmy się do naszego pokoju. Posadziłam nieobecną Joy na łóżku, a sprężyny jęknęły nieprzyjemnie, wywołując u mnie ciarki. Ściągnęłam z ramion dziewczyny szarą, znoszoną bluzę i popchnęłam ją lekko, by się położyła. Przykryłam przyjaciółkę kołdrą i kucnęłam, by być na wysokości jej oczu. Spojrzałam w niebieskie tęczówki, które od płaczu zmieniły kolor na bardziej intensywny. Teraz wydawały się szafirowe i gdyby nie fakt, że było to spowodowane głębokim smutkiem, mogłabym je nazwać pięknymi.

— Spróbuj się zdrzemnąć. — Pogładziłam Joy po ciemnych włosach i posłałam najweselszy uśmiech, na jaki było mnie stać. — Podobno sen jest lekarstwem na wszystko.

Chciałam wstać, ale poczułam dotyk na mojej ręce.

— Będziesz tutaj, prawda? Gdyby przyśnił mi się koszmar, obudź mnie, zanim zacznę krzyczeć. Wiesz, że nie chcę, by znowu się ze mnie śmiali. Nie cierpię, jak dziewczyny z naprzeciwka mówią do mnie beksa albo dziecko. — Joy wpatrzyła się we mnie z nadzieją.

— Jasne. Nigdzie się stąd nie ruszam. Śpij.

Przesunęłam się na kuckach po podłodze i sięgnęłam ręką pod moje łóżko. Kilka razy dotknęłam ściany, aż moje palce natrafiły w końcu na niewielki, stary karton. Pociągnęłam go do siebie, aż w końcu znalazł się na tyle blisko, bym mogła go chwycić w obie dłonie. Przyjrzałam się pudełku tak, jak robiłam to za każdym razem, zanim je otworzyłam. Pokrywka była wykonana z trochę twardszego materiału i miała na drukowane drobne, czerwone kwiatki. Po prawie piętnastu latach kolor mocno wyblakł, a sam karton wydawał się być blisko rozpadu. Jednak za żadne skarby nie chciałam się go pozbywać, bo miał dla mnie dużą wartość.

Dostałam go od Judith, jednej z pracownic farmy, najwspanialszej kobiety, jaką przyszło mi poznać. Razem z Joy uwielbiałyśmy ją z wzajemnością. Gdy pierwszy raz spotkałam Judith, miałam sześć lat, a ona koło czterdziestu. Zatrudniła się jako sprzątaczka i codziennie przychodziła ogarniać domki oraz budynek, gdzie wychowywano dzieciaki. Pewnego dnia, podczas zabaw w świetlicy, Joy zdarła sobie skórę na kolanie, gdy przewróciła się podczas naszej wspólnej zabawy. Ogarnął mnie strach przed rozmową z pracownikami farmy, którzy wydawali się surowi, a także niezbyt pomocni. Nie chciałam, żeby ktoś na nas krzyczał. Bezradnie patrzyłam na krwawiącą ranę, zastanawiając się, skąd wziąć jakikolwiek opatrunek. Wtedy w świetlicy zjawiła się Judith, która niczego nieświadoma przyszła umyć podłogę w pomieszczeniu. Postanowiłam zasłonić przyjaciółkę i skuliłam się, gotowa na awanturę. Kobieta jednak uśmiechnęła się ciepło, a jej kręcone, czarne włosy podskoczyły na głowie, niczym miliony małych sprężynek. Bez słowa podeszła do Joy i opatrzyła skaleczone kolano. Cały czas nieufnie na nią spoglądałam, ale Judith wydawała się być inna niż reszta pracowników farmy. W oczach mojej przyjaciółki szybko zapłonęły iskierki nadziei i nieśmiało sama rozpoczęła rozmowę.

Okazało się, że sprzątaczka faktycznie miała dobre serce, a my szybko zaczęłyśmy mówić do niej ciociu, gdy miałyśmy pewność, że nikt niepowołany nas nie słyszał. Pod okiem kobiety uczyłyśmy się w tajemnicy podstaw czytania i pisania. Szło mi to dość opornie, ale ostatecznie czułam dumę z moich postępów.

Judith mając dostęp do budynków laboratoryjnych, po kryjomu zajrzała do naszych dokumentów i pewnego dnia podarowała mi kartonowe pudełko, zdobione w czerwone kwiaty. Powiedziała, że to prezent z okazji ósmych urodzin, które według niej przypadały na siódmego kwietnia. Kobieta nakazała schować mi prezent, gdzie nikt go nie znajdzie i otworzyć, gdy będzie ze mną tylko Joy. W środku znajdował się magazyn dotyczący architektury i nie tylko. Wydawał się kiepskim prezentem dla dziecka, ale ja pokochałam go, gdy tylko otworzyłam pierwsze strony.

W wolnym czasie uwielbiałam przeglądać zdjęcia starych budowli, rzeźb czy obrazów. Jednak najbardziej zachwycały mnie meble. Judith przynosiła mi kolejne książki oraz gazety, dzięki którym poznałam wiele różnych stylów. Wiedziałam, jak rzeźbiono wzory w drewnie w baroku, renesansie czy w epoce wiktoriańskiej. Uwielbiałam patrzeć na fotografie drewnianych szaf, łóżek czy też biurek. Skupianie się na ich pięknie odciągało mnie od problemów, dając poczucie spokoju.

Pewnego razu Judith nie pojawiła się więcej w pracy, a mi zostało po niej jedynie pudełko i jego zawartość.

Chwyciłam jeden z magazynów i przejechałam dłonią po fotografii pięknej, drewnianej toaletki z dużym lustrem w zdobionej ramie. Mimo że znałam wszystko na pamięć, po raz kolejny przewracałam kartki, by móc zachwycać się zdjęciami tak, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu. W czasopismach tego typu uwielbiałam to, że nie zawierały zbyt wiele tekstu. Moja umiejętność czytania była w dalszym ciągu na niskim poziomie. Judith nauczyła mnie więcej, niż kiedykolwiek bym pomyślała, ale w porównaniu do osób spoza farmy, moje umiejętności wydawały się takie, jak te u pięcioletniego dziecka. Wolałam sobie nie przypominać, jak bardzo byłam zacofana w porównaniu do miejskich ludzi, więc zamiast zajmować się literaturą, karmiłam swój wzrok obrazkami oraz zdjęciami. To dawało mi o wiele więcej przyjemności niż cokolwiek innego.

Magazyn pochłonął mnie tak bardzo, że nie usłyszałam zbliżających się kroków. Szybko rzuciłam czasopismo do kartonu i kopnięciem wepchnęłam go pod łóżko w tym samym momencie, gdy otworzyły się drzwi.

— Dzień dobry, inspekcja! — rzucił rozbawionym głosem Sora, a w jego skośnych, brązowych oczach błysnęły iskierki rozbawienia.

— Czyś ty postradał zmysły?! — wrzasnęłam. — Prawie zeszłam na zawał ze strachu przez ciebie! Myślałam, że serio przyszedł, ktoś z pracowników...

— Oj, nie bądź taka mrukliwa, Gertie. Nie zamierzam na ciebie donosić.

— Urwałabym ci łeb, gdybyś tylko próbował. — Moja wcześniejsza złość ulotniła się i pozwoliłam sobie na żarty.

— Nigdy bym nawet nie śmiał! Przychodzę z nowymi ploteczkami.

— Tylko może nie krzyczmy już, bo Joy śpi. Nie chcę jej budzić.

Sora spojrzał w stronę łóżka, z którego dochodziło ciche pochrapywanie. Na jego twarzy malowało się współczucie, a oczy pod jego czarnymi jak noc rzęsami wyraźnie posmutniały.

— Przeżyła dzisiaj zbyt wiele jak na jej delikatną duszę — odezwał się w końcu. — Tyle jest wrednych gnojków na tej cholernej farmie, a oni postanowili pokroić najbardziej kochaną osobę, jaka tu mieszka. Co za kurwa niesprawiedliwość. — Chłopak zacisnął dłonie w pięści.

Nie trzymałam się z Sorą. Ograniczałam kontakty z ludźmi innymi niż Joy do absolutnego minimum. Wiedziałam jednak, że chłopak był dobrym źródłem informacji ze świata poza farmy i zawsze przemycał jakieś ciekawe opowieści. O nowych wynalazkach, o wypadkach i codziennym życiu South San Francisco. Nikt nie wnikał, skąd czerpał swoją wiedzę. Wszyscy chcieli mieć do niej dostęp, lecz Sora ufał jedynie nielicznym. Już jakiś czas temu zauważyłam, że lubił Joy w sposób inny niż wszyscy, ale nigdy oficjalnie się nie zdradził ze swoimi uczuciami. Farma to nie było miejsce, w którym ludzie ze sobą randkowali. Zawiązywanie z kimkolwiek bliższych relacji powodowało, że potem strata tej osoby bolała jeszcze bardziej. Informacja o wykorzystaniu Joy na przeszczep serca za kilka miesięcy musiała go dotknąć równie mocno, co mnie.

Postanowiłam odgonić od siebie przykre myśli i porozmawiać z Sorą. Bez udziału mojej przyjaciółki zapowiadało się na dość niezręczną konwersację, ale uznałam, że powinnam spróbować.

— Mówiłeś coś o jakichś ploteczkach. Zamieniam się w słuch.

Chłopak ocknął się i uśmiechnął szeroko, jak gdyby nigdy nic. Był mistrzem w ukrywaniu swoich prawdziwych emocji pod maską wesołego śmieszka. Pracownicy farmy zawsze się na to nabierali, ale ja obserwując go przez tyle czasu, zdążyłam zauważyć, kiedy jego uśmiech stanowił przykrywkę. Może w innej sytuacji spróbowałabym go lepiej poznać, ale nie chciałam zawiązywać kolejnej więzi. Jedna mi wystarczyła.

— Mam dwie informacje. Jedna z miasta, a druga stąd.

— Zamieniam się w słuch. — Postanowiłam nie wstawać z podłogi i tylko podciągnęłam kolana pod brodę.

— Chodzą plotki, że dzisiaj w mieście miał miejsce wypadek.

— Zastanawiam się, skąd ty o tym wszystkim wiesz... — Spojrzałam na niego podejrzliwie.

— Gdyby moje źródło wiedzy nie zostało owiane tajemnicą, moje opowieści przestałyby być tak interesujące dla wszystkich. — Uniósł zawadiacko brew. — Wracając do wypadku, podobno auto zwinęło się harmonijkę. Byłby to zwykły wypadek, gdyby nie fakt, że podobno brała w nim udział córka tych, co mają banki w całych stanach. Są drugą najbogatszą rodziną w mieście.

— Mocno się poturbowała?

— Tego niestety nie wiem. Zapewne jej starzy już pracują nad tym, by wszystko zatuszować. Od zawsze robią odpowiednie kroki, by unikać skandali. Nie zdziwię się, jeśli niedługo nie będzie żadnych dowodów na to, że córka bankowców została sprasowana przez blachy limuzyny.

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o takim wypadku. To musiało być coś okropnego.

— A ta druga wiadomość?

— Dzisiaj w nocy jest potajemny turniej gry w ping-ponga na terenie świetlicy. Tak się składa, że twoja przyjaciółka wygadała mi kiedyś, że jesteś całkiem dobra w odbijaniu piłeczki. Liczę, że się pojawisz i zmieciesz konkurencję.

Sora puścił mi oczko i zniknął sprzed oczu, zanim zdążyłam zaprotestować. Chyba nie miałam wyboru. Musiałam się wybrać na ten turniej.

***

Joy wydawała się spać głęboko i spokojnie, więc wbrew danej obietnicy postanowiłam wyślizgnąć się z pokoju. Cicho otwierałam, a potem zamykałam wszystkie drzwi w domku, by ostatecznie znaleźć się na zewnątrz. Włosy na rękach niekontrolowanie stanęły dęba, gdyż wyszłam na dwór jedynie w spodniach i koszulce. Był październik, a silny, nocny wiatr przypominał smagnięcia lodowym biczem. Zaszczękałam zębami, ale nie wróciłam się po cieplejsze ubranie. Niepotrzebny hałas mógłby kogoś obudzić, a ja miałabym kłopoty. Po godzinie dziesiątej wieczorem zakazano komukolwiek wychodzić, pod groźbą kary. Nie chciałam dowiedzieć się, jak takowa wyglądała, więc starałam się zachować jak największą ostrożność.

Obłoczki pary wydobywały się z moich ust, gdy oddychałam, idąc cicho ścieżką prowadzącą do świetlicy. Rozejrzałam się dookoła, by sprawdzić, czy nikt mnie nie obserwował, po czym ostrożnie uchyliłam drzwi do budynku. Ze środka biło delikatne światło z niedużej lampki stojącej w rogu pomieszczenia. W całej sali przebywało około dwudziestu osób rozmawiających ze sobą półszeptem. Wszyscy jednocześnie odwrócili się zaniepokojeni w moją stronę, ale szybko odetchnęli z ulgą. Weszłam do środka i ruszyłam w stronę zgromadzonego tłumu. Jeden ze stojących chłopaków wyszedł na przód i prychnął na mój widok.

— No proszę! Czyż to nie lodowa księżniczka? — zaśmiał się szyderczo. — Chociaż po dzisiejszej akcji powinienem mówić na ciebie beksa o miękkim serduszku.

W jednej chwili znalazłam się obok niego i zacisnęłam wściekle pięści na jego szarej bluzie. Chociaż miał przewagę wzrostu, byłam o krok od przywalenia mu w jego parszywą gębę.

— Zamknij się, ty świnio! — warknęłam. — Może i jestem tylko dziewczyną, ale potrafię odpowiednio się zamachnąć, by wybić ci połowę zębów!

— Spokojnie, spokojnie. Przemoc nie będzie konieczna. — Jeden z kumpli złośliwego chłopaka odsunął mnie na bezpieczną odległość, próbując załagodzić sytuację.

Niechętnie odpuściłam, bo wiedziałam, że wszczęcie bójki wiązałoby się z niepotrzebnym hałasem, który mógłby ściągnąć tu pracowników farmy. Do nazywania mnie lodową księżniczką już przywykłam, ale gdy ktoś zarzucał mi bycie w jakikolwiek sposób słabą, budziła się we mnie niepohamowana złość. Przez lata pracowałam na wizerunek zimnej suki bez serca po to, by nikt nie próbował zbliżać się do mnie, ani tym bardziej do Joy. Wiązało to się z ciągłymi żartami, na które po jakimś czasie przestałam zwracać uwagę. Wystarczał mi fakt, że tylko niewielkie grono osób próbowało nawiązać ze mną kontakt, a reszta trzymała się na bezpieczną odległość ode mnie oraz mojej przyjaciółki.

— Przyszłam tutaj, bo z pewnego źródła dowiedziałam się, że dzisiaj organizujecie turniej gry w ping-ponga.

— No nie gadajcie, że lodowa księżniczka potrafi grać w ping-ponga — zdziwił się teatralnie złośliwiec.

— Nie tylko potrafię grać. — Uniosłam w górę brew. — Zamierzam też was wszystkich pokonać.

Turniej polegał na tym, że drogą losowania dobieraliśmy się w pary. Potem zwycięzców łączono razem do kolejnej rozgrywki i tak, aż do finału. Po dokładnym przeliczeniu okazało się, że w świetlicy mieliśmy dwudziestu czterech zawodników i jedną osobę, która pełniła funkcję sędziego. Wylosowałam z dużego, szklanego słoika cyfrę sześć, więc czekało mnie najpierw pięć pojedynków jako widz. Gdy przyszła moja kolej, ku zdziwieniu wszystkich zebranych, bez problemu wygrałam ze swoim przeciwnikiem, zyskując nad nim dość dużą przewagę. Podobnie poszły mi kolejne pojedynki i został jedynie finał. Jako że zgodnie z ilością uczestników do końca dotarły trzy osoby, zwycięzca miał zostać wyłoniony po meczach każdego z każdym. Czekały mnie więc jeszcze dwie gry, a od ich wyniku zależało czy z lodowej księżniczki, zmienię się w królową ping-ponga.

Na moje nieszczęście przeciwnikami, z którymi przyszło mi się zmierzyć, był złośnik i jego kumpel. Musiałam trzymać nerwy na wodzy, żeby skupić się na rozgrywce. Nie mogłam sobie pozwolić na żadne rozproszenie. Jeśli przegram z którymkolwiek z nich, przez długi czas będę narażona na szyderstwa i inne formy żartów z ich strony. Chłopcy najpierw stoczyli bój między sobą, a potem ja miałam zmierzyć się z przegranym. Emocje rosły, a przebywające w świetlicy osoby z trudem powstrzymywały się od głośnego kibicowania. Wszystkich dookoła rozsadzała ciekawość, by poznać zwycięzcę całego turnieju. Moje dłonie zaczęły pocić się ze stresu, więc gdy przyszła moja kolej, niewiele brakowało, by paletka wyślizgnęła mi się z dłoni. Niezauważalnie wzięłam głębszy oddech, po czym podeszłam do stołu, jakbym była najspokojniejszym człowiekiem na świecie. Spojrzałam beznamiętnie na mojego przeciwnika, czekając, aż rozpocznie grę. Mimo że chłopak przegrał ze złośnikiem, nie wydawał się zdenerwowany tym faktem. Prawdopodobnie liczył na zwycięstwo ze mną, by doprowadzić do dogrywki ze swoim kumplem. Przykro mi, mój drogi, ale tu się skończy twój udział w turnieju.

Pewność siebie u mojego przeciwnika uleciała, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że spuszczałam mu łomot podczas gry. Jego koncentracja malała z każdym odbiciem, przez co jego ruchy stały się powolne i ociężałe. Coraz częściej nie trafiał paletką w piłkę, co skutkowało przyznaniem mi kolejnego punktu. Widziałam, że na czole chłopaka pojawiły się krople potu, a on sam nerwowo mrugał oczami, by poprawić swoje skupienie. Na nic mu się to zdało, gdyż bez większego problemu wygrałam wszystkie trzy rundy w grze.

Uniosłam głowę triumfalnie i rozprostowałam palce w dłoniach, posyłając wszystkim uśmiech zwycięzcy. Dotąd pewny siebie złośnik, widząc przegraną swojego kumpla, wyraźnie spochmurniał. Patrzył na mnie z wyrzutem, a z jego miny mogłam wyczytać pretensje, że miałam czelność wygrać, i teraz on mi pokaże, gdzie moje miejsce. Im dłużej o tym myślałam, tym mniej obawiałam się starcia z chłopakiem. Był odważny na pokaz, a gdy coś nie szło po jego myśli, budził się w nim zwykły tchórz.

Gdy rozpoczęliśmy finałową rozgrywkę, byłam spokojna i opanowana jak nigdy wcześniej. Nie zwracałam uwagi na ciche piski podekscytowania dochodzące z tłumu obserwujących nas osób. Skupiłam się jedynie na piłce i obserwowaniu ruchów przeciwnika. Widziałam, jak robił się coraz bardziej wściekły i sfrustrowany, co przekładało się na coraz gorszą grę. Jego dłonie drgały, a on sam co chwilę rzucał w moją stronę obelgi, licząc, że wyprowadzi mnie tym z równowagi. Cały czas spokojnie patrzyłam prosto w jego jasnoniebieskie oczy, udowadniając mu, że jego groźby na mnie nie działały. Widziałam, że to doprowadzało go do białej gorączki. Czułam dzięki temu niepohamowaną satysfakcję. Uderzenia piłki o paletkę były coraz silniejsze, a trzecia runda zbliżała się do końca. Przez całą grę szliśmy łeb w łeb. Złośnik wygrał pierwszą rundę, a ja drugą, przez co w trzeciej toczyła się zażarta bitwa. Odbicie za odbicie. Punkt za punkt. Żadne z nas nie chciało odpuścić i nawet nie zauważyliśmy, kiedy mecz przeciągnął się do czterdziestu punktów. Zmęczenie dawało o sobie. Dłoń bolała niemiłosiernie, ciągle zaciskałam ją na paletce, a oddech stał się ciężki. Resztką sił udało się mi znaleźć lukę w postawie przeciwnika i odbiłam piłeczkę tam, gdzie nie był w stanie jej trafić. Złośnik zamachnął się, ale jego próba zakończyła się niepowodzeniem. Wszyscy zebrani zaczęli wiwatować, a ja opadłam boleśnie na kolana tuż przy stole.

Spojrzałam w stronę niewielkich okien znajdujących się blisko sufitu i zauważyłam, że świtało. Zrozumiałam, że musiała dochodzić godzina siódma rano. Turniej trwał całą noc, a ja musiałam jak najszybciej wrócić do domku. Chciałam się ulotnić ze świetlicy, ale wtedy z głośników rozmieszczonych po całej farmie rozległ się komunikat.

— Obiekt 673251 ma natychmiast stawić się w biurze centralnym zarządu.

Zamarłam. Komunikat powtórzono jeszcze dwa razy, ale ja już za pierwszym zorientowałam się, że chodziło o mnie. Wiwaty ucichły, a ludzie zebrani dookoła od razu zrozumieli, co się działo. Nie chciałam patrzeć na ich pełne współczucia twarze. Wyszłam ze świetlicy, jak gdyby nigdy nic, wyprostowana, z podniesioną wysoko głową. Dopiero na zewnątrz przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, gdzie pod skórą serce łomotało jak stado galopujących koni.

Za każdym razem, gdy z głośników wydobywał się głos któregoś z pracowników, przez chwilę wśród mieszkańców farmy panowało przerażenie. Nikt nie chciał, by to akurat jego numer padł w wiadomości. Codziennie żyłam w strachu, że w końcu mnie tam zawołają. Po tym, jak wycięli mi jedną z nerek, zrobiłam się jeszcze bardziej wyczulona i każda minuta wydawała się czekaniem na nadchodzący wyrok.

Co tym razem? Odetną mi rękę? Nogę? A może oznajmią, że wytną serce na przeszczep tak jak w przypadku Joy?

Na miękkich nogach wlokłam się przez teren farmy, przedłużając wizytę w biurze, ile tylko mogłam. Smętnie spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę siódmą piętnaście. Nie przespałam dzisiejszej nocy ani minuty, co zapewne odbiło się na moim wyglądzie. Od zawsze miałam tendencje do cieni pod oczami i puchnięcia skóry ze zmęczenia. Dyrektor White zapewne zauważy, że coś się zmieniło, i będzie dociekał przyczyn kiepskiej prezencji jednego z jego obiektów.

Zmarkotniała doczłapałam do odpowiedniego budynku, gdzie bez energii podałam pracownikom swój numer i poddałam się rutynowym badaniom, identycznym jak te na stołówce. Budynek biura centralnego zarządu składał się z nieskończonej liczby sal i korytarzy. Wszystkie ściany pomalowano na śnieżną biel, a w powietrzu unosił się zapach gumowych rękawiczek, którego szczerze nie znosiłam. Zanim dotarłam do odpowiedniego gabinetu, jak za każdym razem zabłądziłam kilkakrotnie po drodze. To miejsce było pieprzonym labiryntem, a ja zawsze chodziłam po nim jak jakaś zagubiona owca.

Po kilku próbach, masie przekleństw i paru załamaniach udało mi się dotrzeć pod odpowiednie drzwi. Zapukałam dłonią w drewno, a po korytarzu rozniosło się echo. Nie czekając czyjąkolwiek na odpowiedź, weszłam do środka, momentalnie odzyskując swoje bojowe nastawienie.

Moje spojrzenie padło na Johny'ego White'a, dyrektora placówki, który standardowo siedział przy biurku w swoim obrotowym, skórzanym fotelu, ubrany w ciemnogranatowy garnitur przystrojony bordowym krawatem. Idealnie zaczesane włosy w odcieniu mysiego blondu zdobiły całkiem przystojną twarz. Wiedziałam jednak, że nie można dać się nabrać na jego wygląd, bo pod spodem kryło się paskudne wnętrze.

Wiele dziewczyn z farmy próbowało go zbajerować, by uniknąć przeznaczenia, jakim były operacje, eksperymenty, a w konsekwencji śmierć. Mężczyzna, owszem, korzystał z okazji, by zabawić się młodymi kobietami, ale szybko wychodziła na wierzch jego prawdziwa natura. Naiwne kochanki przyspieszały swój wyrok i zazwyczaj po kilku dniach znikały raz na zawsze. White szybko likwidował niewygodne dla niego osoby, zanim za dużo wypaplały innym. Tym sposobem wśród opinii publicznej miał wciąż nieskazitelną reputację.

Na mój widok mężczyzna uśmiechnął się cwanie, a ja w odpowiedzi uniosłam hardo głowę. Za jego wzrokiem podążyła dwójka ludzi do tej pory siedząca tyłem do mnie. Oboje byli w średnim wieku, elegancko ubrani, a po wyglądzie ich twarzy od razu zorientowałam się, że należeli do ludzi z kategorii tych wrednych i snobistycznych. Mężczyzna miał ciemne oczy i praktycznie siwe włosy, natomiast kobieta uważnie lustrowała mnie zielonym spojrzeniem spod idealnie wytuszowanych rzęs. Swoje jasne, złote pukle związała w idealny kok z tyłu głowy. Para zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu, jakbym była jakimś eksponatem na wystawie dziwadeł.

— I jak się podoba? — odezwał się White. — Wygląda jak w katalogu? Podobna do córki?

Na ostatnie pytanie zmarszczyłam nieznacznie brwi.

— Ma jaśniejsze włosy. Allisson miała ciemnobrązowe — odezwała się kobieta. — Rysy twarzy różnią się nieznacznie, ale jest do niej zaskakująco podobna.

— Włosy to nie problem, można je łatwo przefarbować. Twarz też można trochę poprawić za pomocą kilku operacji — rzucił White. — No więc? Jaka jest państwa decyzja? Pamiętajcie, że jeśli chcecie skorzystać z metody Copycat, ciało zmarłej musi być dość świeże. Wtedy szansa na powodzenie zabiegu jest większa.

Ciało zmarłej? Metoda Copycat? Co, do cholery...

— Tak, zgadzamy się. Nie możemy pozwolić, żeby Allisson zginęła, gdy w zasięgu naszej ręki mamy taką technologię. To byłby skandal na całe miasto, albo nawet stan — odpowiedział mężczyzna. — Proszę nam tylko podać szczegóły i termin zabiegu.

W jednej chwili przypomniałam sobie moją rozmowę z Sorą. Nie miałam już wątpliwości, że przede mną siedzieli właściciele sieci banków, których córka podobno miała wypadek wczorajszego dnia. Zastanawiało mnie tylko to, do czego byłam im potrzebna ja.

— Operację zrobimy jutrzejszego poranka, jeśli tylko od razu podpiszecie odpowiednie dokumenty i wpłacicie kaucję. — Uśmiechnął się White. — Co do samego zabiegu... Metoda Copycat polega na wycięciu fragmentu mózgu od zmarłej osoby i wszczepieniu go do nowego ciała. Dzięki temu prawdziwa osobowość obiektu zostaje zagłuszona przez implant, który posiada wszelkie wspomnienia oraz zachowanie nowej osoby. To znaczy, że po operacji ten obiekt — tu wskazał na mnie — stanie się waszą córką. Będzie zachowywać się jak Allisson, pisać jej pismem, pamiętać i znać to wszystko, co do tej pory znała jej zapamiętała oraz poznała jej poprzedniczka. Macie prawo do skorzystania potem z szerokiej gamy operacji plastycznych, by upodobnić dziewczynę do córki — wyjaśnił rzeczowym tonem, takim wyuczonym, który sprawiał, że każdy, kto go słuchał, miał wrażenie, że rozmawia z absolutnym ekspertem. — A więc jak? Podpisujemy dokumenty?

Małżeństwo skinęło głowami, a White podsunął im papiery do podpisania. Ja w tym czasie stałam jak wryta.

Miałam zostać czyimś nowym ciałem? Być stłumiona przez osobowość córki jakichś snobów? Przecież to oznaczało, że zostanę uwięziona we własnym ciele!

Wolałabym już umrzeć...

Continue Reading

You'll Also Like

9.8K 1.1K 30
Zbiór krótkich form, a na początek, perypetie poszczególnych właścicieli pewnego samochodu. Opowiadania mogą zawierać treści nieodpowiednie dla niele...
Trybryda ✔ By Verin_

Science Fiction

135K 5.7K 22
UWAGA! SPOJLERY Z 5 SEZONU THE ORIGINALS! Alfa dwóch ras. Do tego demon. Czy warto się poświęcać? Czy warto kochać? Czy warto być sobą? Czy warto być...
5K 113 16
Po prostu wejdź, jeśli chcesz :) Zapisy otwarte przez cały czas trwania RP •_×
10.5K 752 25
Ponad rok po zakończeniu nauki w Hogwarcie, Harry, Hermiona i Ron powoli wkraczają w swoje dorosłe życie - każde osobno: Harry, pochłonięty wyczerpuj...