Kimetsu no Yaiba: W poszukiwa...

By Krolewicz_Ban

3K 117 129

W naszym świecie istnieje pięć podstawowych elementów - Ogień, Woda, Powietrze, Ziemia i Elektryczność. Żaden... More

*Notka od autora na temat dzieła*
Rozdział 0 \ Historia Upadku
Rozdział 1 : Być Albo Nie Być
Rozdział 2 - Nieskończony Pociąg
Rozdział 3 = Zbrodnia i Kara
Rozdział 4 ; Wojna Bez Granic
Rozdział 5 + Dzielnica Rozpusty (+18)
Rozdział 6 / Bękarty Wojny
Rozdział 7 > Nowy Wspaniały Świat
Rozdział 8 < Koniec Gry
Pytanie do Czytelników i Czytelniczek (UWAGA! WAŻNE!)
Backstory Wolanda (+18)
Backstory Helli (+18)

Backstory Azazela (+18)

28 2 0
By Krolewicz_Ban


Azazel: Urodziłem się w 45 roku ery Nara (755) jako Norio Idamichi. Odkąd pamiętam, byłem zafascynowany... we wpuszczaniu innym wpierdolu. Może i prymitywne, ale jakoś nigdy nie przepadałem za rasą ludzką. Uważałem ją za tchórzowską – Prędzej cię otrują lub zadźgają w nocy byleby zdobyć tron. A jeśli jeden na tronie pokłóci się z drugim na tronie to wywołają wojnę – I w imię swoich zjebanych interesików wezmą młodych chłopaków do woja w celu bicia się... No właśnie, za co? Za to że mają małe siurasy i sami nie wyjdą do walki. Król z Królem powinien się bić na gołe pięści, i ten kto wygra ten stawia żądania. Ale wtedy taki przegrany straci władzę! Dla władzy zrobisz wszystko, nawet sprzedasz własną matkę. Politycy to jedne wielkie pizdy które mają więcej sake we krwi niż jaj. W wieku 16 lat zostałem powołany na wojnę przez jakiegoś Szoguna, pod groźbą kary śmierci. No chyba nie myślicie że się usłuchałem? Poczekałem sobie na tych frajerów z bronią no i ich rozjebałem. Wyjąłem przy okazji serca, żeby mieć pewność że skurwiele nie ożyją. Tak, nazywano mnie Demonem z Kioto. Miałem nadludzko silne pięści, i to zawsze jakaś robota wpadła przy dźwiganiu. Oczywiście wydano nakaz ścigania i zostałem zaocznie skazany na ścięcie. Z chęcią bym się z nimi ponawalał ale pewnie bym zginął bo by mnie okrążyli i wbili katanę w plecy. O właśnie! Kolejna rzecz – Tylko ludzkie pizdy mogły wymyśleć broń do walki. Bo co? Sami nie dacie rady mnie pokonać! Musicie mnie zadźgać i wykorzystać moją śmiertelność! Po tym incydencie zauważyła mnie istna legenda sztuk walki – Arata Kibitsuji. To nazwisko odmieniło moje życie! Był to bohater Ery Yamato. Wiem że urodził się w 416 roku tejże ery (666).

Arata: Witaj chłopcze! Dziękuję że przybyłeś na moje wezwanie.

Azazel: Czego chcesz Panie Wojowniku?

Arata: Aj dlaczego tak? Ja na wielu wojnach służyłem i nigdy nie użyłem broni. Słowo wojownik dotyczy słabeuszy którzy używają broni. Wolę słowo ,,Bohater''.

Azazel: Przepraszam Panie Bohaterze!

Arata: Ajjj wiele trzeba jeszcze popracować nad Twoim opierzeniem, młody chłopcze. Wiele czasu mi nie zostało – Mam 105 lat.

Azazel: Jakim cudem jeszcze żyjesz? Od czasów antycznych japońskich cesarzy, w których istnienie chyba nikt racjonalny nie wierzy – Nikt nie dożył 100 lat! Jak to robisz? Jak?

Arata: Może ja jestem przykładem tego że oni naprawdę istnieli?

Azazel: ...

Arata: Wiara w Boginie Amaterasu też była mi obca przez wiele lat – No kto ją kiedykolwiek zobaczył? Budda? Zwyczajny człowiek! Lecz zobaczyłem w swoim życiu wiele śmierci i te śmierci się powtarzały – Każdy z ludzi którym odbierałem życie byli podobni. Tak jak Budda dał swoim uczniom wyzwolenie przez rozum tak ja dałem moim uczniom wyzwolenie przez siłę – zabijając ich! Jestem Buddą Śmierci i Pożogi!

Azazel w swoich myślach: Co za koleś! Taki pewny siebie i jeszcze bezczelny! Chyba najbardziej nieskromny staruszek jakiego znam! Ajjj Mistrzu, dlaczego nie jesteś kobietą – Pokochałbym cię!

Arata: Lecz wiedz, że mimo Twojej potęgi – Musiałem skupić się na treningu.

Azazel: To oczywiste... Chwila, Pan coś sugeruje?

Arata: Tak – Zostaniesz moim uczniem?

Azazel: Ależ oczywiście, oczywiście!

Arata: Doprawdy? To kapitalnie.

Tak o to zostałem uczniem prawdopodobnie najznamienitszego bohatera w historii. Na czym polegał jego geniusz? Na tym że prawdopodobnie to on stworzył sztukę krwi demona i oddechy. Powiecie że pewnie bredzę ale nie ma na to innego wytłumaczenia! Jego styl walki na początku wydawał mi się ponadnaturalny, dany od Bogów! Lecz teraz po setkach lat, widząc jak walczą demony i zabójcy demonów już wiem że on jest protoplastą tych obu stylów walki! Jego ciosy wytwarzały wiązki dziwnej energii, w sumie ni to oddech ni to sztuka krwi – Tak jakby to i to! Niestety, mimo swojej ponadludzkiej siły, nie potrafiłem wydobyć z siebie ponad ludzkiej mocy – Mój cios potrafił powalić ale nie zabić, połamać ale nie przeciąć – Nie dorównywałem mistrzowi, mimo jego wieku. Minęło 6 lat, i stałem się jeszcze silniejszy – Ale dalej nie było to to co chciał mi przekazać Mistrz Kibitsuji. Pewnego dnia, zastała mnie tragiczna wiadomość... Przeczytałem list, w którym było napisane:

Arata: Drogi, uczniu! W swej ludzkości jesteś ponad ludzki! Lecz w swojej boskości nie jesteś nawet jak jeden łan zboża na łonie Bogini Amaterasu! Sześć wiosen, sześć zim a dalej nie jesteś tym kim masz być! Wielu uczniów miałem, wszystkich pozabijałem! Lecz wiedz – Ciebie miałem zabić! Ale jakby z Twej natury wynika wielki potencjał – Największy ze wszystkich jakich trenowałem! Odnajdź sposób by nauczyć się moich technik. Gdy się ich nauczysz – odnajdź ucznia i mu je przekaż! Ja musze popełnić nie seppuku a harakiri – Straszny wstyd i hańba mi że jestem taki słaby! Że nikomu nic przekazać z mej boskiej potęgi nie umiem! Straszny wstyd i hańba mi że nikt pojąć tego nie umie! Mam 111 lat – Pora się żegnać. Twój Mistrz – Arata Kibitsuji.

Azazel: Nie, nie, nie, nie, nie, nie... NIE!!!!!

Pobiegłem ile sił w nogach do rezydencji. Tam już go zastałem martwego z nożem w brzuchu.

Azazel: MISTRZU!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wyprawiliśmy mu pogrzeb. Opłakiwałem jego bardziej niż swoją żonę! On był sensem mojego życia! Nie no tak szczerze – był to jedyny człowiek jakiego opłakiwałem. Od tamtego czasu zacząłem ciężko trenować, z tego powodu zaniedbałem wiele rzeczy. To znaczy ja tego nie nazywam zaniedbaniem – Zaniedbałem z perspektywy zgniłego społeczeństwa. Bo ja mam dzieci wychować? Tutaj jest świat do uratowania! Prawdę mówiąc, miałem wiele kobiet w życiu, stąd wiele dzieci. No lecz nie jest to tak że te dzieci chciałem – były to przelotne romanse z których były bachory.

Kobieta: To ostatnia wola Pana Araty...

Azazel: PANA KIBITSUJIEGO, KURWO....

Kobieta: Pana Kibitsujiego...

Azazel: CO?

Tak – przekazał mi władzę nad rodem Kibitsuji. Lecz poprosił bym przy okazji nie przyjmował nazwiska ich rodziny. Wolę mego mentora – spełniłem. Minęło wiele lat i pewnego roku narodził się kolejny mężczyzna z rodu Kibitsuji – Muzan. Lecz to było nic nie warte truchło gdyż urodził się martwy.

Matka Muzana: O Bogowie! Dlaczego ja?! Dlaczego moja słodka kruszynka?! Dlaczego?!

Azazel: Czego ryczysz że słychać w całym domu?

Matka Muzana: Mistrzu! Moja dzieciątko! Zrób coś, ja nie wytrzymam, tak je kocham!

Azazel: Co ty, zwłoki kochasz? Spalić i do rzeki.

Matka Muzana: ALE ON KOPAŁ MNIE W ŁONIE! KOPAŁ! CZUŁAM, WIDZIAŁAM, SŁYSZAŁAM!

Azazel: To twoje pierwsze dziecko, może swoimi drogami rodnymi go udusiłaś? Trzeba wprawy, jeszcze wiele dzieci urodzisz.

Matka Muzana: Dlaczego mistrzu jesteś taki okrutny?! – Po tym wykrzyczeniu zaczęła niebotycznie ryczeć.

Azazel: Weź zamknij jadaczkę. Straż! Rozpocząć kremację, nie mamy całego dnia. A ja wracam do treningu!

Kobieta: Mistrzu!

Azazel: Czego znowu?

Kobieta: Pańska Żona rodzi!

Azazel: Strasznie mi z tego powodu wszystko jedno. Idę trenować.

Kobieta: Tak jest!

Trenowałem kilka godzin, uderzając każdą kroplę deszczu – Musiałem zbić je wszystkie! Bez tego wątpię że byłbym w ogóle w stanie dotrzymać kroku poczynaniom mistrza. Lecz w ten czas znowu ktoś mi przerwał...

Mężczyzna: Mistrzu Norio!

Azazel: Ja z Tobą kurwo sake nie piłem... - Rzekłem. Ta reprymenda doskonale sugerowała, że nie powinien do mnie mówić po imieniu. Co ten śmieć sobie wyobraża? On tu tylko sprząta!

Mężczyzna: Mistrzu Idamichi, to dziecko!

Azazel: ... mi się urodziło? No wiem i co z tego?

Mężczyzna: Nie, nie! Ono tak z godzinę temu się urodziło no ale Mistrz prosił by nie przeszkadzać!

Azazel: No to o co w takim razie chodzi?

Mężczyzna: Panicz Muzan oddycha i płacze!

Wtedy wziąłem go za pysk i spytałem:

Azazel: Co kurwa?

Mężczyzna: Panicz żyje!

Wtedy go odrzuciłem i prędko pobiegłem do krematorium. I tam zastałem płaczące jak to nazwałem – Truchło.

Azazel: O kurwa...

Matka Muzana: Mistrzu!!! – Drąc się niemiłosiernie, padła na kolana i zaczęła ciągnąć moje szaty

Azazel: Co tu się stanęło?

Matka Muzana: To cud! To cud! Sama Amaterasu nam to zesłała! To znak! Twoja córka dziś się również urodziła! To musi coś znaczyć! Błagam, nie zabijaj go!

Azazel: Masz mnie za potwora?

Matka Muzana: Ależ skąd!

Azazel: To serio coś musi znaczyć. Może to jest ten wybraniec mocy? Musimy go zatrzymać. Zapewne tak by chciał Mój Mistrz a jego pradziadek – Arata Kibitsuji!

Mijały lata, dni i miesiące. I niestety mój pech nie znał granic – Córka chora i zięć chory! Obie słabizny pewnie 20 roku życia nie dożyją! Dlaczego mnie to spotyka? Co ja takiego zrobiłem? Kiedy Muzan miał 10 lat, podszedł do mnie z pewną kwestią.

Muzan: Mi... ekhm... strzu!

Azazel: Ty tylko byś kaszlał, kaszlał i kaszlał... Może spróbuj bez kaszlnięcia, po ludzku to powiedzieć?

Muzan: Ekhm... Mistrzu...

Azazel: No powiedzmy. Czego chcesz smarku?

Muzan: Prosiłbym... ekhm... by mnie mistrz... ekhm... Nauczył walczyć!

Azazel: Ale z czym? Z muchami? Komarami? Larwami? To nie wiem, poobserwuj dzikie zwierzęta w lesie, bo ja ćwiczę walkę z ludźmi.

Muzan: Ale... ekhm... Mistrzu...

Azazel: No co kurwa ale, mów pełnymi zdaniami! A nie przerywasz co w połowie...

Muzan: CHCĘ BYŚ MNIE NAUCZYŁ WALKI Z LUDŹMI! – Wykrzyczał pełen nadziei ze łzami w oczach.

Azazel: Phy...

Muzan: ?

Azazel: Phyhy...

Muzan: Mistrzu?

Azazel: Phyhyhyahahahahahahahhahaaha!!!

Muzan: Co ja źle zrobiłem? ☹

Azazel: Kurwa mać smarkaczu, ty się ledwie na nogach utrzymujesz, kaszlesz w ciągu dnia częściej niż wstajesz z łóżka! Chory jesteś! Twoje dni są policzone! A ty chcesz walki? Twój pradziadek robi za wiatrak z grobie, tak się śmieje!

Muzan: *Zaczyna płakać*

Azazel: Marnujesz mój czas... Wyjdź!

Wtedy mały Kibitsuji wyszedł z płaczem. Kompletnie tego nie rozumiem – Przekazałem prawdę w najlżejszy możliwy sposób!

Od tamtej małej sprzeczki minęło mniej więcej 10 lat. W ten czas zdążył się urodzić kolejny niepotrzebny pomiot – Dabu. Moja córka chora, zięć chory i oni jeszcze decydują się na bachora? To nie mogło się dobrze skończyć! Ale pewnego razu, lekarz naszej rezydencji, pan Zao Xiansheng zaoferował... wyleczenie Muzana i Setsuny! No zgodziłem się, a nóż będzie dobrze, chociaż w to wątpiłem. Widziałem że całe dnie i noce przy łóżkach Muzana i mojej córki Setsuny spędza Zhu Xiansheng – Syn doktora.

Azazel: Chłopie marny! Co ty życie se marnujesz przy nich!

Zhu: To są moi przyjaciele, którym chce pomóc...

Azazel: Oni zaraz ulecą... Myślę że leczenie Twego ojca na nic się zda!

Zhu: Myli się Pan!

Zao: O co chodzi?

Azazel: Sądzę że Pan, Panie Doktorze marnuje czas! Nie ma co leczyć te barachła.

Zao: Poproszę Pana na chwilę...

Azazel: O co chodzi?

Zao: Dzięki tej kombinacji lekarstw, pana zięć na pewno ozdrowieje...

Azazel: A na czym te leki polegają?

Potem to co powiedział mój nadworny lekarz, wbiło mnie w ziemię.

Zao: Na mieszance Błękitnej Lilli i Krwi Mistrza Araty Kibitsuji.

No nie wytrzymałem. Przyparłem go do ściany i zacząłem krzyczeć.

Azazel: CO?! JAK TO?! ZA JAKIEJ RACJI?! PRZECEIŻ TO NARUSZA ŚWIĘTOŚĆ!

Zao: To jedyna szansa by go uratować.

Wtedy go puściłem i zacząłem się zastanawiać:

Azazel w swoich myślach: Ale kurwa mol jak? Przecież krew dawno zastygła w jego organizmie! Mistrz Arata to serio jakiś Bóg był.

Azazel: Nie ważne. W takim razie go uratuj. Może to coś rzeczywiście da...

Mijały kolejne dawki lekarstwa i z Muzanem było coraz gorzej, zaczął się zwijać z bólu. Już miałem wewnętrzną nadzieję, że on szczeznie bo to tylko pieniądze na niego wydawać i żryć by tylko chciało. Ale pewnego razu okazało się coś czego nawet ja bym się nie spodziewał – Doktor i cała moja rodzina zostali wymordowani! Nawet moja córka.

Azazel: NA JASNEGO CHUJA!

Muzan: ...

Azazel: COŚ TY ROBISZ? JAK?

Muzan: Nie odzywaj się...

Wtedy walnął mnie swoją macką i ledwie to zablokowałem. Kurewsko potężny cios. Ale potem zaczął tymi mackami mnie ranić i nawalać ile wlezie – Pierwszy raz musiałem się zmusić do ucieczki! Musiałem się zachować jak tchórz. Z daleka usłyszałem tylko że Muzan krzyczał:

Muzan: Zniknął! O kurwa, jaki ja jestem silny!

Nie mogłem sobie tego darować. Ten słabeusz mnie przerasta? Ale było czuć w nim moc mistrza Araty. Był niebagatelnie silny i przebiegły – niczym wąż. Lecz wężem na sterydach – więc nawet tak jakby smok! Jego macki wdały we mnie truciznę ale jakoś nie była, przynajmniej dla mnie, silna. Ogólnie rzecz ujmując znowu miałem powód by trenować. Minęło, w sumie nie pamiętam- Tak z dwadzieścia lat? Ciężkie treningi, znów poczułem się jak za młodziana. Lecz niestety to już nie było to samo, kości bolą, mięśnie bolą – starość nie radość. Lecz pewnego razu kiedy już się miałem wybrać do mojej byłej rezydencji, za dnia nikogo nie widziałem. Strasznie mnie to zdziwiło. Więc zacząłem medytować. Medytacja sprawiła że ni się obejrzałem a już zastali mnie... Muzan i Dabu!

Muzan: Witaj Mistrzu Norio.

Azazel: Muzan? MUZAN?!

Zajebaszczorsko w ziemie wgniótł mnie fakt że on wyglądał tak samo jak przed dwoma dekadami! Jakim cudem on tego dokonał? Jak?!

Azazel: To niepodobne, przecież powinieneś być po czterdziestce...

Muzan: Jestem demonem, to dlatego. Krew mojego przodka sprawiła że przypominam bliską ideałowi istotę, która jest nieśmiertelna. Lecz musze pokonać słońce, wtedy będę praktycznie nieśmiertelny... Ale to swoją drogą.

Azazel: O ja pierdole!

Muzan: A Ty? Dziadygo? Stary i nie jary. Umrzesz niedługo. Ba – Nawet teraz – Zdychaj!

W ten rozpoczęła się walka. Jak na byle jakiego człowieka wytrwałem długo. Lecz różnica poziomów była przytłaczająca. Gdy konałem, wtedy on mnie podniósł.

Muzan: Ja doskonale pamiętam jakim szmaciarzem dla mnie byłeś te lata temu!

Azazel: Skąd miałem wiedzieć że z truchła bóg się uczyni... - Nieroztropnie powiedziałem i zaczął mnie mocniej dusić.

Muzan: Masz też rację, byłem słaby ale teraz jestem boski. Jestem pod wrażeniem Twojej siły. Jak na stare truchło dałeś rade ze mną walczyć kwadrans. Mam dla Ciebie propozycje...

Azazel: Zamieniam się w słuch, tylko tyle mi pozostało...

Muzan: Chcesz umrzeć?

Azazel: No kurwa synu, zajebista propozycja...

Muzan: Chcesz?

Azazel: No kurwa nie, pojebało cię do reszty?

Muzan: No właśnie! A więc – Zostań demonem!

Azazel: Będę nieśmiertelny?

Muzan: Tak, lecz będziesz musiał jeść ludzi i nie będziesz mógł chodzić za dnia. Lecz po odnalezieniu Błękitnej Lilli będziesz robić co dusza zapragnie!

Azazel: Błagam, uczyń to...

Wtedy Muzan wbił w moją szyję ogromny kolec i zaczął we mnie pompować swoją, chociaż raczej – Mistrza Araty – Krew. Nie wiem ile to trwało, było strasznie bolesne ale tak o to...

Muzan: Witaj na pokładzie Azazel. Jesteś drugim pomyślnie przemienionym demonem w historii. Ogólnie patrząc na mojego syna i Ciebie myślę że trzeba utworzyć zbieraninę dwunastu najpotężniejszych demonów...

Azazel: Nie wiem co chcesz uczynić i w jaki sposób ale – CZUJĘ SIĘ KURWA BOSKO!

W ten czas zacząłem rozpierdalać pobliski las. No wszystko wchodziło – Za jednym ciosem! Wszystko było rozkurwiane w drobny mak! TEGO PRAGNĄŁEM! ODŻYŁEM! JEST W PYTĘ KURWA!

Woland: Ojcze, chyba za bardzo mu odjebało.

Muzan: Synu, znam go długo. On pragnął tylko potęgi i mocy. Za to by sprzedał własną matkę...

Woland: Chyba że tak. Oby ci był wierny.

Muzan: Będzie wierny. Zresztą ten las mnie wkurwiał i patrz jak pięknie go wykastrował!

No i mijały setki lat. Stawałem się coraz potężniejszy, i przez pewien czas pozostawałem Wyższą Rangą Drugą, lecz zdetronizował mnie mój prawnuczek – Nie mam o to pretensji! No bo obruchał mnie konkretnie, dwie czy tam trzy sekundy walki a ja już z odciętym łbem leżę. Mogłem walczyć dalej ale stwierdziłem że nie ma sensu, prawnusio koksu. Przez pewien czas byłem Wyższą Trójką ale po ,,zdradzie'' Wolanda znów odzyskałem miano Wyższej Dwójki. Lecz jeszcze na wiele lat przed, udało mi się skonfrontować z tym pieprzonym diabołem – Yorichim. Był stary i już dogorywał, lecz czułem od niego przedziwną moc.

Azazel: Dobry wie...

Yorichii: Witam i o zdrowie pytam?

Azazel w swoich myślach: CO JEST KURWA? DLACZEGO SIĘ TRZĘSĘ JAKBYM MIAŁ PARKINSONA? KURWA CO ZA AURA!

Azazel: Kim ty jesteś?

Yorichii: Emerytowany członek Korpusu, obecnie Zabójca Demonów z pasji – Yorichii Tsugikuni. Miło mi cię poznać demonie.

Azazel: Skąd wiesz że nim jestem?

Yorichii: Strasznie cuchniesz. Przy okazji za pomocą Transparentnego Świata widzę Twój nienaturalny układ narządów. Jesteś demonem jak nic.

Azazel: Czekaj – To Ty jesteś tą małpą co powalił mojego Mistrza i Mojego Wnuka?

Yorichii: Owszem – Odrzekł pod czym był za moimi plecami a ja bez ręki.

Wnet rzecz jasna się odwróciłem i walnąłem z całej siły – Powietrze. Ten z kolei już był za mną i już miał wbity w moją szyję miecz, lecz widać że zrobił to bez siły – Wiek robi swoje. Zgiąłem szyję od strony miecza i go odepchnąłem – Tym razem mój cios go trafił ale raczej nie zrobiło to na nim większego wrażenia. ,,Odleciał'' na około dziesięć metrów.

Yorichii: Nieprawdopodobna siła, widać że jesteś jednym z silniejszych...

Azazel: Chyba ja to powinienem powiedzieć Tobie!

Yorichii: Nie no, akurat ja jestem bez konkurencji...

Azazel: Jakim cudem masz ze swojego miecza takie smugi ognia! Jak?! Takie coś umiał robić tylko...

Yorichii: Arata Kibitsuji?

Azazel: NA BOGÓW! SKĄD ZNASZ JEGO IMIĘ?!

Yorichii: Przecież to legendarny bohater Ery Yamato, rzecz ujmując dokładniej – Okresu Asuka. A Pan to z kolei Legendarny Norio Idamichi – Bohater ery Nara.

Azazel: Niepomyślne! Skąd ty to wszystko do chuja wiesz?

Yorichii: Mistrz Arata po sobie zostawił wiele notatek...

Azazel: JA NIC O TYM NIE WIEM!

Yorichii: Przecież on nie mieszkał tylko w Japonii. Nieraz bywał w Chinach, i stamtąd jeden z chińskich mnichów przywiózł jego zwoje.

Azazel: Jaka jego godność?

Yorichii: Tajemnica – Odpowiedział po czym zakrył palcem swoje usta w wymowny sposób dając mi do zrozumienia że ze mnie kpi.

Azazel: Nie ważne! Nie ważne! To dalej nie odpowiada na moje pytanie – Skąd ty umiesz tak czarować mieczem?

Yorichii: Po prostu wczytałem się w to co było tam napisane. Przykre jest to że prawdopodobnie rasa demońska zapamięta mnie jako niewytłumaczalnego cudotwórcę a ja po prostu przyjąłem nauki Buddy Śmierci – Araty Kibitsuji. Tak o to powstały oddechy.

Azazel: Niemożliwe... TO SIĘ NIE DZIEJE NAPRAWDĘ!

Yorichii: Tak. On dał początek demonom jak i zakończy ich istnienie.

Azazel: Przekorność losu bywa... Śmieszna...

Yorichii: Ja z kolei jestem pod wrażeniem że mam przy sobie jedynego żyjącego człowieka z Ery Nara. I prawdopodobnie najwybitniejszego ucznia Mistrza Araty.

Azazel: Taki ze mnie wybitny uczeń że nawet nie rozumiałem jego nauk... Ty je zrozumiałeś zaledwie czytając!

Yorichii: Najpewniej to wynikało z tego że... Chciałeś posiąść tylko potęgę i moc.

Azazel: Słucham?

Yorichii: Po prostu nie chciałeś zrozumieć ducha jego nauk. Chciałeś je posiąść tylko dla siebie, z nikim się nie dzieląc. Ja opatentowałem jego sztuki tworząc Oddechy by zwalczyć demony.

Azazel: Czuję zazdrość przed tym że to Ty jesteś wybrańcem mocy... Lecz koniec z tym. Jesteś potężny i może z Tobą szans nie mam – Ale będę walczyć do ostatniej kropli krwi!

Yorichii: A ja cię oszczędzę.

Azazel: ŻE CO SŁUCHAM?!

Yorichii: Jesteś wielkim uczniem wielkiego mistrza. Prawdę mówiąc jesteśmy z ,,tej samej szkoły''. Uczeń, ucznia nie bije. Nie Ty jesteś moim celem a Twój zięć. Lecz wiedz jedno – Kiedyś zginiesz oddając życie za zabójców demonów.

Azazel: Czek...

I zniknął. Uciekł w las. Pozostały tylko smugi ognia... Kompletnie nie mogłem tego zrozumieć. Mógł mnie wykończyć jak mój Zięciu Księciu wtedy. Za potęgą często idzie dobre serce, czego zrozumieć nie mogę. Lecz czem prędzej udałem się do mistrza i wszystko mu zeznałem. Był przerażony i zarazem zdziwiony dlaczego moja rozmowa z nim potoczyła się tak a nie inaczej. Wtedy kazał mi powiedzieć Wyższej Randze Szóstej – Kokushibo o tym by miał go zabić. Nie poprosił mnie, gdyż w głębi duszy wiedział że nie może zmusić mnie do zabicia ,,brata w wierze''. I tak był wstrząśnięty faktem tego że oddechy zawdzięczają jego przodkowi. Przy okazji chciał się pozbyć Kokushibo bo był z Wyższych zdecydowanie najsłabszy, więc wysyłał go tak jakby na samobójczą misję. A więc i udałem się do Księżycowego Samuraja...

Azazel: *pstryk*

Kokushibo: Jestem na Twoje rozkazy – Mistrzu Azazelu.

Wtedy wyprowadziłem w niego mój firmowy cios i zdążył go zablokować, lecz uderzenia drugą pięścią nie dał rady – Wylądował w ścianie, niszcząc ją.

Azazel: Widzę nabyłeś trochę wprawy w defensywie Koku, ale to dalej mało... Za mało.

Kokushibo: Podejrzewam że nie o to chodzi Azazel-sama.

Azazel: Owszem. On kazał ci zabić nijakiego Yorichiego Tsugikuniego.

Kokushibo: Czyli...

Azazel: Owszem. Twojego brata.

Kokushibo: Jeśli jego Magnificencja sobie tego życzy, to tak też uczynię...

Azazel: Wiesz co robić. Pilnować będzie Ciebie Twój bratanek – A nie czekaj. Twój przełożony czyli Fagot.

Kokushibo: Rozumiem...

Wszyscy przygotowani na śmierć Kokushibo, dostaliśmy sensacyjną wiadomość – Yorichii nie żyje. Byłem wtedy w pokoju z moim synem, aż przyszedł przed nasze oblicze Wyższy Szósty, klęknął i zaczął oznajmiać.

Kokushibo: Mistrzu Muzanie, Mistrzu Azazel – Pokonałem go.

Zacząłem patrzeć na niego z niedowierzaniem, lecz byłem lekko przygnębiony że pokonał go najsłabszy z naszego grona demon. Wiedziałem że coś tu musiało nie grać, albo dał mu fory czy tam serce mu stanęło podczas walki – Nie wiem. Mogliśmy się dowiedzieć, gdyby Mistrz Muzan zerknął mu do wspomnień ale on nawet nie chciał patrzeć na Yorichiego, stąd był to chyba jedyny moment w historii gdzie demony mogły zmyślać, lecz nie podejrzewam Sześciookiego o to.

Muzan: Rozumiem...

Mistrz był dziwnie przybity. Odetchnął z ulgą lecz chyba czuł beznadzieje – Musiał czekać na śmierć swojego oponenta by spełniać marzenia. Lecz po tym kontynuował.

Muzan: Od dzisiaj musimy zabijać rodziny wszystkich dzieci, które posiadają kolczyki Hanafudy...

Wtedy niepostrzeganie wybiegłem ,,przed szereg'' i zadałem pytanie:

Azazel: DLACZEGO?!

Muzan: Oni prawdopodobnie są predystynowani do posiadania mocy oddechu słońca... Nie możemy sobie pozwolić na przeżycie któregokolwiek z nich, inaczej nasze marzenia spełzną na niczym.

Azazel: Rozumiem...

Kokushibo: Twoja wola, mym rozkazem.

Kolejnym ciekawym czasem mego żywota był czas Ery Edo. Jak zwykle w nocy przechadzałem się by pożreć jakiś ludzi. Tej nocy okazało się że mój plan okaże się banalnie prosty. Wpadła na mnie jakaś kobieta...

Koyuki: Ah!

Azazel: A może jakieś przepraszam kurwa?

Koyuki: Przepraszam!

Azazel: Nie no, nie ma za co, i tak cię zaraz wpierdolę...

Koyuki: Ale... DLACZEGO?!

Azazel: Bo jestem demonem. Wyższa Ranga Druga, Azazel. Po co ci to mówię, i tak zaraz zostaniesz strawiona...

Koyuki: Błagam nie...

I już miałem ją dopaść ale jakiś kurdupel, z tyłu mnie od niej odciągał. Siłę miał jak ten ostatni skurwol. Zacząłem się z nim rwać, a ten zastosował na mnie, jak to mówią współcześnie – Suples. No zaskoczył mnie, i zacząłem na niego patrzeć. A przed moimi oczami ukazał się jakiś gówniarz...

Hakuji: Odwal się od mojego skarbu!

Koyuki: Kochanie...

Azazel: A kim ty kurwa jesteś?

Wtedy spojrzałem na jego ręce i wszystko było jasne.

Azazel: Aaaa, no i wszystko jasne. Jesteś kryminalistą.

Hakuji: Kim w takim razie ty jesteś że chcesz pożreć człowieka?

Azazel: Demonem.

Hakuji: Czyli one istnieją?

Azazel: W całej okazałości. Dobra, zdychaj...

Wtedy z demońską prędkością uderzyłem go tak, że wylądował kilkanaście metrów dalej. Dopadłem go i zacząłem w niego nasuwać iście boksersko. No myślałem że umarł. Nie miał prawa tego przeżyć.

Azazel: Zanim cię zjem, to najpierw zabiję tamtą ślicznotkę.

Lecz wtedy znów zaczął mnie ciągnąć za fraki i mówił:

Hakuji: Nie! Nie masz prawa jej tknąć! Po moim trupie!

Azazel: No w Tobie jest potencjał – Nie ma co. Przeżyłeś serię ciosów, których nawet zabójca demonów by nie przeżył.

Hakuji: Co to niby zmienia? – Pyta, będąc ledwo dyszącym i cały zakrwawiony.

Azazel: A to że masz niesamowitą szansę by dostąpić wielkiego zaszczytu... ZASZCZYTU ZOSTANIA DEMONEM!

Hakuji: Co ty pieprzysz?

Azazel: Jak się nazywasz?

Hakuji: Ja? No Hakuji...

Azazel: Hakuji! Zostań demonem!

Hakuji: Słuchaj... Ja straciłem ojca i tamci ludzie przyjęli mnie bez żadnych problemów. Jestem zaręczony z tamtą piękną panią, i mam wspaniałego przyszłego teścia który wyciągnął mnie z biedy. Nie chcę być żadnym demonem. Zresztą jedzenie ludzi mnie nie rajcuje...

Azazel: ALE BĘDZIESZ NIEŚMIERTELNY!

Hakuji: Co mnie to. Ja kocham Koyuki a nie życie wieczne.

Azazel: A więc to tak... Rozumiem.

Odepchnąłem go i uciekłem w głąb lasu. Zrozumiałem że on musi zostać demonem. Teraz go nie zabiłem, bo ma chłopak potencjał. Musiałem tylko jakoś go przekonać, ale przecież on zbyt kocha te swoje mierne istotki... Więc muszą zginąć. Lecz w jaki sposób? Ja nie potrafię zmienić w demona tak by wymazać wspomnienia... A no właśnie? Muzan-sama! To jest odpowiedź na moje pytanie! W ten czas przybyłem przed jego oblicze i zacząłem mówić:

Azazel: PANIE!

Muzan: No co znowu?

Azazel: Mam potencjalnie nowego demona! Tylko potrzebuje Twojego zezwolenia!

Muzan: Jeśli twierdzisz że jest wystarczająco silny i się nadaje to droga wolna... Trzeba zapełnić Dwanaście Demonicznych Księżyców, po zdradzie Wolanda... W szczególności te Wyższe.

Azazel: Nie bój bidy Zięciu! On w trymiga będzie jednym z nas!

Muzan: Mam nadzieję. Żegnam.

Azazel: Lecz mam jeszcze jedną prośbę...

Muzan: Mów.

Azazel: Chciałbym byś Ty go przemienił w demona...

Muzan: Czemu niby?

Azazel: Ty jako jedyny potrafisz przemienić człowieka w demona w taki sposób by nie pamiętał swojego poprzedniego życia...

Muzan: Więc jeśli chcesz bym ja to uczynił to to uczynię. Lecz w takim razie mam dwa warunki.

Azazel: Jakie?

Muzan: Po pierwsze – Udowodnij mi że jest tego godzien.

Azazel: A po drugie?

Muzan: Po drugie – Nie chcę zbytnio się wysilać szukając go. Spraw by po swoim udowodnieniu swojej wartości, był na tyle blisko mnie bym mógł go przemienić w demona.

Po tych warunkach, na które rzecz jasna przystałem – rozstaliśmy się. Jeszcze tego samego dnia zacząłem rozmyślać jak to ma się udać...

Azazel w swoich myślach: Co ja mam zrobić? Jak doprowadzić do śmierci tych badziewnych istot, przy okazji na tyle go wkurzając żeby w jakiś magiczny sposób udowodnił Zięciuniowi swoją zajebistość? Hmmm... A no przecież!

Azazel: Kazuya!

Behemot: Doskonale wiesz że Mistrz Muzan nie zezwala na używanie naszych starych imion...

Azazel: Oj dobra, dobra Behemociku... Jest sprawa!

Behemot: Jaka?

Azazel: Sraka

Behemot: Co???

Azazel: Gówno

Behemot: ...

Azazel: HAHAHAHAHAHAHHA

Behemot: ILE TY KURWA MASZ LAT BY SIĘ BAWIĆ W TAKIE PIERDOLETY? NO MÓWŻE!

Azazel: Wyczaruj mi cyjanek.

Behemot: Tylko tyle?

Azazel: No chyba że nie umiesz?

Behemot: Ze wszystkich żądań jakie dostałem, wraz z uratowaniem Wolanda przed Yorichiim, przesyłając go do nieskończonej twierdzy – To jest chyba najłatwiejsze.

Azazel: No to co? Robimy?

Behemot: Jasne.

I tak o to dał mi butlę z litrem cyjanku. Słyszałem z pobliskiej okolicy że Dojo teścia Hakujiego rywalizuje i wręcz się nie lubi z dojem naprzeciwko. Ohohoho! Co za wspaniała sytuacja!

Koyuki: Cześć Skarbie! Tylko wróć cały i zdrowy!

Wtedy zobaczyłem jak Hakuji wziął jej rączki i odrzekł:

Hakuji: To chyba Ty powinnaś się o siebie martwić – powiedział czule i skradł pocałunek.

Koyuki: No, no! Tak mówisz a ostatnio prawie mnie i Ciebie zabił demon!

Hakuji: One w dzień nie chodzą...

Koyuki: Oj dobrze misiu, leć, leć!

No i się rozeszli. Lecz zauważyłem jeden przykry fakt...

Azazel w swoich myślach: KURWA! TO CHUJ W DUPE RUCHANE SŁOŃCE ŚWIECI! NO CO ZA PARODIA ROBIN HOODA! Chociaż nie – przecież mam parasolkę. No tak.

Po tym komedio-dramacie który rozegrał się w moich myślach – Przystąpiłem do działania. Musiałem chodzić jak pizdeczka na paluszkach, byle by nikt mnie nie usłyszał. Musiałem zobaczyć czy nikt nie widzi i chop siup, rachu ciachu, wlewu wlewu, no i wlałem wszystko do ich studni. Oby dziś cokolwiek pili, wtedy zdechną na 2137%. No litra cyjanku wymieszanego z wodą nikt nie przeżyje! No to teraz spierdalam...

Człowiek: Halo!

Azazel w swoich myślach: Kurwa...

Człowiek: Kim Pan jest?

Azazel w swoich myślach: Co robić? Jak robić? Kurwa??? A NO TAK!

Azazel: Aaa... jestem z Dojo naprzeciwko!

Człowiek: Po co Panu ta butla?

Azazel: Aj kurwa ziomuś! Szkoda strzępić ryja, w ogóle Żona mi zmarła przy porodzie, synka to w ogóle jakiś debilizm dopadł, mówi do mnie mama a nie tata no kurwa dramat... No i chleje sake! – po tych słowach przechyliłem ostatki cyjanku do swojej gęby by zgrać pozory. Oczywiście taka trucizna demonom nic nie robi.

Człowiek: Przykro mi z powodu straty żony. Ale o syna proszę się nie martwić! Mój też mówił na mnie mama zanim trochę podrósł!

Jakoś musiałem wybrnąć z tej rozmowy, no to wpadłem na pomysł bliżej nieokreślonej inwokacji...

Azazel: No jest wszystko w porządku, jest dobrze, dobrze robią, dobrze, wszystko jest w porządku...

Człowiek: ??

Azazel: Jest git, pozdrawiam całe Edo (Tokio), dobrych chłopaków i niech się to trzyma... dobry przekaz leci!

Człowiek: ????

Azazel w swoich myślach: Kurwa co ja odjebałem! Teraz serio muszę spierdalać...

Człowiek: No ale niech Pan poczeka! Nie wiem co to było, ale dalej nie wiem dlaczego Pan był w domu ludzi których podobno nie lubicie!

Azazel w swoich myślach: No i kurwa klops... Dobra, pójdę w ckliwą gadkę.

Azazel: Po prostu potrzebowałem czegoś od tego no... Jak temu młodemu tam?

Człowiek: Hakuji.

Azazel: O no właśnie – Hakujiemu. Chciałem mu coś przekazać. Ale jak go nie ma to to zajdę do niego kiedy wróci.

Człowiek: Aj proszę się niech Pan nie martwi – On wróci przed wieczorem.

Azazel: Dzięki za info. Ale serio ziomek, śpieszę się – Naura!

Człowiek: Do widzenia!

Człowiek w swoich myślach: Kurczę, ale Ci ze stolicy to mają jednak dziwną gwarę i akcent!

Po tej prawie że kompromitacji, czuwałem mniej więcej w tamtych okolicach. Potem przyszedł właśnie on, i przed jego dojo było dużo ludzi.

Hakuji: Co jest?

Człowiek: Proszę za mną...

Wtedy widziałem z oddali jak on odkrywa zakryte zwłoki. Człowiek którego przedtem spotkałem zaczął mu opisywać całą sytuację. Jako że słońce już zaszło, mogłem wkroczyć do akcji, lecz w stosownym ubiorze...

Hakuji: O BOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOŻE! NIE! O BUDDO DLACZEGO! NIE!

Człowiek: Niestety...

Hakuji: KTO TO KURWA ZROBIŁ! KTO?

Azazel: ONI! ONI TO ZROBILI!

Hakuji: Kim jesteś?

Byłem wystylizowany na trędowatego. Więc wzbudzałem litość.

Azazel: Nie ważne! Widziałem ich!

Hakuji: Kogo? Mów! – po tym wykrzyczeniu złapał mnie za ramiona i zaczął mnie potrząsać.

Azazel: Widziałem ich... To ci z tego dojo! Widziałem jak wlewali truciznę i truli ci rodzinę, widziałem! Widziałem! Ja ich chciałem powstrzymać ale oni mnie jeszcze zbili! Trędowatego zbili! ONI NIE ZASŁUGUJĄ BY ŻYĆ!

Hakuji: Masz rację... Dziękuję ci człowieku, życzę zdrowia...

Wtedy mnie puścił i ruszył w stronę rywalizującego Dojo.

Azazel w swoich myślach: Ale odjebałem aktorstwo! Kurczę niby to niehonorowe – Otrułem mu rodzinę a przy okazji taką intrygę uknułem – No ale to dla jego dobra! Oni by tylko niewolili jego potencjał! Mistrz Arata by nie zwlekał! Tylko teraz pytanie – Jak on sobie poradzi z nimi...

Ciekawość mnie podkusiła żebym poszedł zobaczyć jak mu idzie. Kiedy byłem na miejscu już... BYŁO PO WSZYSTKIM! ON ICH WYBIŁ WSZYSTKICH! CO DO CNA!

Azazel: O nie kurwa! Musze wezwać Mistrza!

*Telepatia*

Azazel: Synu, synu!

Muzan: Akurat jem ludzi, co jest?

Azazel: Namierz mnie i przyjdź na moją lokalizację!

Muzan: Czy ty mi rozkazujesz?

Azazel: NO PRZYJDŹ NO!

Muzan: A niech Ci będzie...

*Koniec telepatii*

*Jakiś czas później*

Azazel: O! Jesteś!

Muzan: No i czego chcesz?

Azazel: On tam stoi sobie jak przybłęda i nie wie co zrobić... Trzeba go wywołać!

Wtedy mój Zięciu Księciu podszedł i zobaczył coś co nawet jego przeraziło – Człowiek wymordował kilkadziesiąt ludzi z brutalną siłą!

Muzan: No proszę, proszę, proszę. Miałeś rację teściu – Nadaje się.

Hakuji: O czym wy mówicie? Zaraz was rozje...

Wtedy Muzan przebił mu ręką głowę.

Azazel: Ej no mistrzu – Zabiłeś go!

Hakuji: Co... ty...

Azazel: O KURWA! ON ŻYJE Z ROZJEBANĄ GŁOWĄ? DYCHA JESZCZE? NIE NO KURWA MUZAN MUSISZ GO PRZEMIENIĆ, MUSISZ!

Muzan w swoich myślach: Ja pierdole, czy tylko mi się wydaję że on po zostaniu demonem zdziecinniał? Co zostało z tego Mistrza Norio co napierdalał mnie gołymi pięściami bo worka treningowego zabrakło w rezydencji...

Muzan: Jaka Twoja godność?

Azazel: No kurwa, Norio Idamichi aka Azazel! Synciu niewyspany?

Muzan: Tak, oczywiście kiedy mój wzrok był skierowany na tego chłopaka, moim jedynym marzeniem było poznać godność starego pryka którego znam od Ery Heian!

Azazel: Aaaa! Jego pytasz!

Hakuji: Ha..Ha...Hakuji.

Muzan: A więc to tak. Będąc szczerym Hakuji, na obecną chwilę w Wyższych Demonicznych Księżycach mamy tylko pięć Demonów – mówił do niego cały czas z wbitą w głowę ręką.

Azazel: No i to mnie kurna mol zastanawia – Przecież mamy niższe księżyce!

Muzan: Phm! Nie rozśmieszaj mnie! Oni co chwila giną z rąk Hashirów! A czasem nawet i żółtodziób ich dziabnie! A on jako człowiek wymordował 67 członków Dojo gołymi rękoma rozrywając ich... No właśnie? Jako kto?

Azazel: Jako demon!

Muzan: No więc właśnie. Hakuji, zostaniesz Demonem jako Wyższa Ranga Szósta!

Hakuji: Ró...b... co... chcesz... Mi...i... tak... wszys...tko... jedno.

I tak o to Mistrz Muzan przemienił go w demona. Pedałem nie jestem, ale wylosował mu się seksi jak to się mówi w Erze Taisho – Design! Czerwone włosy, żółte oczy i czarne pasy na szarej skórze.

Muzan: Od dziś nazywasz się Akaza.

Akaza: Nazywam się Akaza.

Muzan: Spójrz za siebie.

Nasz nowy nabytek zrobił to. Wtedy spytał:

Akaza: No i o co chodzi?

Muzan: Kto to zrobił?

Akaza: Prawdę mówiąc – nie wiem.

Muzan: Doskonale. Azazel. Masz. Zapomniał wszystko. Ucz go fachu – Wyższa Dwójko.

Wtedy rzuciłem się na Muzana, przytulając go, miziając i mówiąc:

Azazel: NIE WIEM JAK CI DZIĘKOWAĆ!

Muzan: Złaź ze mnie! – Po tym wykrzyczeniu odtrącił mnie macką, po czym kontynuował – Jego nauka zaczyna się od dziś. Żegnam.

Azazel i Akaza: Tak jest!

No i tak się rozpoczęła moje ,,mistrzowanie'' – Uczyłem go sztuk walki. Był to proces mozolny, gdyż mimo swojej wielkiej siły, zdecydowanie większej niż Niższa Jedynka, to niestety dalej odstawał od Wyższej Piątki – Kokushibo. W sile ręcznej może mi nie dorównał nigdy ale zaczął mnie całkiem nieźle prać nogami! Walki stawały się coraz bardziej wyrównane. Co prawda w sparingu nie pokonał mnie nigdy ale stawał się coraz silniejszą Wyższą Szóstką. Byłem jego Mistrzem plus-minus sto lat. Lecz pewnego razu przybył do mnie mój prawnusio – Fagot. Lecz był dziwnie zamaskowany.

Akaza: Ohoho... Mamy zabójcę demonów... Pora Cię zabić!

Azazel: NIE! CZEKAJ!

Akaza: Demoniczna Sztuka Krwi: Destrukcja!

No i wystartował do niego z chęcią przebicia mu brzucha. Oczywiście zostało to udaremnione w momencie gdy Fagot swoim ogromnym mieczem odciął mu ręce. Wtedy zdjął maskę i rzekł do mojego ucznia.

Fagot: Akaza...

Akaza: NA JASNĄ ANIELKĘ!

Fagot: Czy ci się kurwa coś nie pomyliło?

Akaza: NIE NIE, MISTRZU FAGOT JA JA...

Fagot: Atakować od tak Wyższą Jedynkę? Ty, jako Wyższa Szóstka? Szanuj hierarchie skurwysynie...

Akaza: Po prostu Fagot-sama był przebrany! Ja...

Wtedy jebnąłem go w plecy i dałem mu do zrozumienia że źle mówi. Wtedy się poprawił i odrzekł:

Akaza: A nie pouczaj mnie bękarcie z nieprawego łoża! Niedługo zajmę Twoje miejsce, pizdo! – powiedział i wskazał na niego palcem, lecz chyba bez przekonania, bo panicznie się bał.

Fagot: No i to ja lubię... A nie jakiegoś kurwa przychlasta który uniża się i przeprasza – rzekł i zaczął go tak mocno klepać po ramieniu że aż był lekko wbijany w ziemię.

Akaza w swoich myślach: Kurwa no co jak co ale ten Yorichii to było jebane monstrum że spłodził takie demoństwo!

Azazel: W jakiej sprawie przybywasz Mój Najdroższy?

Fagot: On nas wygnał...

Azazel: Nie no, co ty... CO??????

Fagot: Muzan-sama nas... wygnał. Odpowiednio, Mnie, Ciebie, Wujka i Mamę.

Akaza: Ale jak to?

Azazel: NIE NIE, MUSZĘ DO NIEGO IŚĆ...

Biegłem, biegłem aż dobiegłem przed jego oblicze...

Azazel: ZIĘCIU KSIĘCIU! KRÓLEWICZU ZŁOTY... CO TO ZA NIEPOROZUMIENIE?

Muzan: Od dziś jesteście wolnymi demonami. Nie jesteście pod moimi rozkazami.

Azazel: ALE CZEMU? NO NA BUDDĘ, CO MY... CO? DLACZEGO? PRZECIEŻ JESTEŚMY PRAWIE POTĘŻNI JAK TY!

Muzan: Nie zwalniam was dlatego że jesteście słabi... Dalej jesteście moi. Tylko tak jakby to ująć... Macie teraz status identyczny jak Kandydaci do Niższych Rang.

Azazel: ALE CZEMU? CZEMU?

Muzan: Trzeba mieć miejsce na rozwój. Mimo swej potęgi – Stoicie w miejscu. Do dziś rodzina Ubuyashiki żyje a przy okazji ona – Ta Błękitna Lilia nie jest odnaleziona. Nawet Kazuya mimo bycia mistrzem czarnoksięstwa nie jest w stanie jej wyczarować. Jesteście mi niepotrzebni... Zastąpię was nowymi, najpewniej potężniejszymi demonami. Lecz najważniejsze by wybili Korpus Zabójców Demonów i zdobyli ten piękny kwiat.

Azazel: ALE... ALE... ZIĘCIU...

Muzan: Marnujesz mój czas... wyjdź!

Wtedy przypomniały się moje słowa do niegosprzed tysiąca lat... Jak ja wtedy zraniłem wtedy dziesięcioletniego chłopca...Dokładnie tymi samymi słowami go zbyłem gdy chciał ze mną poćwiczyć sztukiwalki... A teraz? On mnie nie potrzebuje... No cóż. Wiem co mamy robić. Mistrzu –Wrócę silniejszy! 

Continue Reading

You'll Also Like

1K 50 7
Będzie to opowiadanie opisujące losy dwunastki księżyców w hogwarcie. Książka będzie pisana punktu widzenia naszego kochanego Akazy twórcy Rendonuta...
17.7K 1.2K 55
Czy bolesny ból rozstania i porzucenia, pozwoli zapisać nowe strony w księdze życia ?
54.7K 2.7K 94
PART I |Lina, córka Tony'ego Starka, wprowadza się do Avengers Tower, gdzie jej sąsiadem staje się Bucky Barnes. Ich relacja szybko staje się skompli...
2.9K 182 80
Różany Ogień i Półcień chętnie podróżują, aby przejąć kontrolę nad swoim życiem jako wojownik przed Klanem Gwiazd, tworząc Klan Róż, klan pokoju i do...