- Jedź baranie! - trąbię na gościa przede mną, który zamiast jechać na zielonym, pali sobie papieroska.
Moja pieprzona cierpliwość się skończyła. Robię zdjęcie rejestracji samochodowej i wysyłam do swoich ludzi, aby znaleźli tego człowieka i go zabili.
Możliwe, że właśnie w tym momencie Philips sieka mojego męża na kawałeczki, a ja stoję w pieprzonym korku za pieprzonym idiotą! Naciskam gaz do dechy i wymijam małolata na czerwonym, prawie powodując wypadek na Brooklynie.
Jeszcze kilka kilometrów, kilka!
Dasz radę Bella, zdążysz, ona nic nie zrobi.
Albo już zrobiła... Nie! Nie miała jak, on pewnie walczy.
Biorę pilot do podziemnego garażu, który zostawił Matteo, i czekam, aż będę mogła zjechać pod ziemię. Brama garażowa podnosi się, a ja wjeżdżam z piskiem opon w dół. Zostawiam auto praktycznie na środki alejki i nie czekając na windę wbiegam po schodach.
15...
19...
23...
30...
40...
W końcu!
Dobiegam na ostatnie piętro i wzdycham z ulgi. Poprawiam swój kok i podchodzę do dziewczyny za biurkiem.
- Dzień dobry. Jest u siebie mój mąż? - pytam lekko przygłupawą kobietę.
- Dzień dobry, Pani Vil... to znaczy Licallo. - uśmiecha się przepraszająco i zsuwa z nosa okulary. - Szefa nie było u nas od dwóch dni, próbowałam się do niego dodzwonić, ale niestety nie odpowiadał. Gdyby nie odezwał się do jutra, miałam dzwonić do Pani, spytać się czy wszystko w porządku - poprawia różową koszulę, a cycki prawie jej z niej wypadają.
- Pan Matteo był przeziębiony, miał 98.60 stopni Fahrenheita, a sama pewnie rozumiesz, że u mężczyzn to jak temperatura śmiertelna. - uśmiecham się i odwracam. - Mąż miał przyjść po jakieś dokumenty, ale skoro go nie ma, to ja się tym zajmę. - zatrzymuję się przed zniknięciem za ścianą i zniżam głos. - Wiesz, to tak miedzy nami, ale... - wymuszam zaczerwienienie się i nieśmiało chichoczę - Przyszłam się z nim bzyknąć. - Przygryzam seksownie wargę i macham kobiecie na odchodne.
Amanda czerwienieje ze złości i zaciska szczękę, a po chwili, gdy myśli, że nie widzę, rzuca segregatorem w windę.
Wzruszam ramionami diabelsko się uśmiechając i ruszam ze stukotem szpilek do gabinetu prezesa.
***
Żadnych poszlak w jego biurze. Ten człowiek ma tak poukładane papiery, jak nie widziałam jeszcze u żadnego innego człowieka.
Jeżeli nie ma go tutaj, nie ma go też u mnie, to istnieje jeszcze tylko jedna racjonalna odpowiedź.
- SUKA PORWAŁA MI MĘŻA! - wrzeszczę zrzucając wszystko z biurka. - Co za jebana dzida! Pieprzony Aaron i jego nie trzymanie fiuta w spodniach! - zaczynam ciężko dyszeć i dziwnie się czuć. Mam wrażenie, jakby żołądek związał mi się w supeł i miałabym zemdleć.
Odsuwam fotel Matta, i na nim siadam. Zamykam oczy i raz jeszcze rozglądam się po pomieszczeniu, aż mój wzrok zatrzymuje się na kanapie, na którą mnie zrzucił. Uśmiecham się smutno i odwracam wzrok na rozciągającą się panoramę NYC za oknem. Słońce już po woli zachodzi, robiąc cudowną łunę na niebie. Uwielbiam zachody słońca, one mnie uspokajają... ale nie tym razem. Zaczynam martwić się jeszcze bardziej, bo kolejny dzień się kończy i nie wiem co z Vilmoce.
Nie angażuję narazie w to moich wszystkich ludzi, bo nie ma takiej potrzeby. Nawet jeżeli ona go ma, to oficjalnie tego nie wiemy. Rose, od zamachu nie daje znaku życia, nie wiemy niczego. Jeżeli ma Matteo, nadal nie dała mi o tym znać, a gdy zawiadomię swoich ludzi bez żadnych dowodów, pomyślą, że mi na nim zależy.
Urodzona w tej mafii, zginę w tej mafii, i przysięgam stawiać ją na pierwszym miejscu do końca swego życia. Dla dobra mafii oddam wszystko, poświęcam się w tym momencie i będę robić to do samej śmierci.
Tak brzmiały słowa pieprzonej przysięgi, którą złożyłam jako małe dziecko.
Każdy członek mafii ją składał, między innymi moi rodzice, którzy nie dotrzymali danego słowa. Zakochali się w sobie na zabój, dla siebie zrobią i poświęcą wszystko, nawet mafię - dlatego miłość to słabość.
***
- Pamiętasz jak oglądaliśmy gwiazdy? Kładliśmy się ze swoimi ojcami na trawie i oglądaliśmy małe kropki - przysiadam na brzegu miejsca pochówku Fryderyka. - Zastanawialiśmy się wtedy, kiedy znów się gdzieś wybierzemy i kupimy magnes. Gdzie kończy się kosmos i czy kosmici istnieją. Śmialiśmy się i wysłuchiwaliśmy historii z życia naszych ojców, Fryderyku. Byliśmy szczęśliwymi ludźmi, nadal byśmy byli - szlocham śmiejąc się przez łzy smutku.
- Kula trafiłaby Ciebie - męska dłoń dotyka mojego ramienia. - Teraz cierpisz Ty, ale gdyby on Cię nie zasłonił, to właśnie Fryderyk by teraz płakał nad twoim grobem.
Wstaję otrzepując tyłek i odwracam się w stronę mówcy. Jest standardowo ubrany w elegancki ciuch i z idealnie ułożonymi włosami. Jest kurde idealny!
Naprawdę się nie dziwię, dlaczego kobiety w każdym wieku tak na niego lecą, ma przecież wszystko co najlepsze i najgorsze. Jest diabłem mafii.
- Tak powinno być - streszczam.
- Nie, córko. Fryderyk oddał swoje życie za życie Dona, tak jak być powinno. Kto by rządził, gdybyś zginęła, co?! - wrzeszczy, a jego oczy są teraz czarne.
- Ty.
- Ja kiedyś umrę, Arabello. Ty pożyjesz przynajmniej trzydzieści lat dłużej.
Miejmy nadzieję.
- Może i tak, ale...
- Nie ma żadnego ALE. Wracaj do domu i szukaj męża, ja zajmę się twoim nowym doradcą - odprawia mnie kiwnięciem głowy.
- Skąd wiesz o Matteo? - nie rozumiem.
- Ja wiem wszystko, Bella. Mnie nie da się oszukać. - wyciąga z kieszeni spodni telefon i zaczyna coś pisać. - Wracaj, diabełku.