Ava
Hayley Moore niewątpliwie była córką Mariny River, a świadczył o tym nie tylko jej wygląd. Miała jej temperament i zdolności. Była jak uśpiony wulkan, wybuchający w najmniej spodziewanym momencie. Łatwo się rozpraszała i szybko zaczynała się niecierpliwić, często starała się robić coś na siłę, co zwykle przynosiło odwrotny skutek od zamierzanego. Musiałam przyznać, że nigdy nie spotkałam bardziej roztrzepanej osoby. A jednak, jedyną rzeczą, jaka różniła ją od Mariny, była jej skrytość. Czasami miałam wrażenie, że Hayley chroni jakaś skorupa, przez którą ciężko się przebić. Nie było łatwo odgadnąć, co w danym momencie czuje, co myśli. Byłam pewna, że także Alfa West nie jest w stanie sprawić, by otworzyła się przed nim, nawet po oznaczeniu. Panienka Moore była więc na swój sposób wyjątkowa i równie wyjątkowo wyprowadzała mnie z równowagi, ale musiałam przyznać, że mam do czynienia z piekielnie zdolną i silną czarownicą.
- Kończcie już. Hayley jest przemęczona.- przerwał moje przemyślenia Steven, który znienacka zjawił się na naszym polu treningowym. Hayley rzeczywiście była wykończona, ale ja nie zamierzałam jej odpuszczać.
- Jej wróg w starciu nie będzie jej pytał, czy ma ochotę odpocząć, tylko ją zabije.- odparłam bezlitośnie. Alfa warknął ostrzegawczo i objął ramieniem swoją mate. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami i pozwoliłam im odejść. Miałam ultimatum i nie mogłam o nic się wykłócać. Zdanie Alfy było święte, co niezmiernie mnie denerwowało, szczególnie dlatego, że zwykle posiadałam inne.
Usiadłam na pobliskim pniu i znów pogrążyłam się we własnych myślach. Hayley nie robiła zbyt szybkich postępów, co w obecnej sytuacji nie było dobrym sygnałem. Momentami obawiałam się, że jej moc jest tak ogromna i nieokiełznana, że nawet ja nie wiedziałabym, w jaki sposób mogłaby nad nią zapanować. Jeśli chodziło o alchemię i znajomość właściwości wszelkich kamieni magicznych, radziła już sobie bezbłędnie. Ale jej żywioł przerastał ją. Zawsze długo nie umiała skupić go w sobie i wyzwolić w pożądany sposób. Dopiero wtedy, gdy szargały nią silne emocje, uwalniała z siebie maksimum energii. Byłam pewna, że w ten sposób potrafiłaby nawet nieumyślnie kogoś zabić. Trzeba było wymyślić sposób, który pomógłby jej opanować to, co w niej siedzi. Byłam ciekawa, jaką radę miałaby dla niej Marina River, ale Hayley nie była w stanie już się z nią porozumieć. Bała się i nie wierzyła w siebie, co odcinało jej do niej drogę.Podniosłam się z miejsca i postanowiłam udać się po kilka ksiąg i zapisków Mariny, które miała ze sobą panna Moore. Liczyłam na to, że tam znajdę jakieś wskazówki, choć przeglądałam już wszystko kilka razy. Może jednak Marina pozostawiła gdzieś coś, co przeoczyłam? Z nią wszystko było możliwe.
Kiedy tylko weszłam do domu watahy, jak zwykle zebrałam kilka świdrujących, wypełnionych nienawiścią spojrzeń. Jak zwykle też je zbyłam. Okazało się jednak, że Alfa postanowił wziąć mnie na rozmowę, co szorstkim tonem przekazał mi jeden z jego wilczków. Od razu się domyśliłam, co będzie jej tematem, dlatego niechętnie udałam się do gabinetu pana i władcy.
- Puka się.- syknął nieuprzejmie, kiedy weszłam bez uprzedzenia.- Chciałabym w tym momencie przytoczyć pewien stary dowcip, ale może lepiej nie.- nie powstrzymałam się. Alfa poderwał się z miejsca i spiorunował mnie wzrokiem.
- Ty mi się lepiej pochwal, jak tam twoje dedukcje. Jak wyniki poszukiwań? Obiecałaś mi coś, Verner.
- Zdecyduj się może, West.- odpowiedziałam z wyższością, przechadzając się powoli po całym pomieszczeniu.- Kazałeś mi codziennie szkolić twoją mate, tak, by umiała się bronić. Nie wszystko da się połączyć. Te treningi też trochę mnie kosztują, na przykład nerwy i cierpliwość.
- Wypluj to.- warknął wściekle.- Jeszcze słowo, a pozbawię cię gardła.
Uśmiechnęłam się szeroko, wystawiając na wierzch moje błyszczące kły, co jeszcze dolało oliwy do ognia. Alfa jednym susem znalazł się przy mnie i trzymając mnie za szyję, przyparł mnie do ściany. Nic, tylko współczuć biednej dziewczynie takiego przemocowca.
- Masz dwa dni na znalezienie tego skurwysyna. Rozumiesz? Wiesz, co cię spotka w innym wypadku.- wycedził przez zęby i w końcu mnie puścił. Odetchnęłam i rozmasowałam obolałe miejsce, patrząc wrogo na Westa.
- Zobaczymy, czy nie będziesz tego żałował.- rzuciłam i zanim zdążył mnie dopaść, zniknęłam mu z oczu.
***
- To wszystko jest dla mnie trochę dziwne. Hrabia Dracula od razu rzuciłby się w pogoń za tym, co mu się należy. Przy okazji chciałby nas wszystkich pozagryzać.- powiedział Frank, który towarzyszył mi wraz z dwójką innych wojowników.
- Cały czas chce was pozagryzać.- Wzruszyłam ramionami. Moja bezpośredniość spotkała się z natychmiastową reakcją.
- Milcz, pijawko, i skup się.- warknął nienawistnie Frank.
- To jak szukanie igły w stogu siana.- westchnęłam. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, gdzie może być teraz Victor. Byłam pewna, że nie ma go w jego rezydencji, ale pomyślałam, że warto się tam udać w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
- A nie możesz użyć jakichś swoich artefaktów albo rzucić zaklęcie?- spytał najmłodszy z wilków. Zmierzyłam go wzrokiem i nawet nie odpowiedziałam. Wystarczyło, że spojrzał na moją minę, żeby odgadnąć, jakie jest moje stanowisko. Victor nie miał żadnego cholernego nadajnika, dzięki któremu mogłabym go namierzyć. Chociaż gdybym była w posiadaniu któregoś z jego osobistych przedmiotów, za jego pomocą mogłabym stworzyć iluzję, w której dałoby się ujrzeć coś, co naprowadziłoby nas na właściwy trop.
- Alfa mówił, że odwiedzenie tej willi to zły pomysł i ja też jestem tego zdania. To może być pułapka.- wtrącił Jesse.
- Wierne pieski Alfy.- prychnęłam.- Ja tu teraz dowodzę, ale nie musicie iść ze mną, jeśli się tak boicie.
Strzał był celny. Wjechanie na męski honor zawsze przynosiło pożądane skutki. Panowie zaczęli wzajemnie się przekrzykiwać, artykułując mi swoje racje i tłumacząc się po kilka razy. Uznałam to za żałosne i zbędne jakiegokolwiek komentarza, dlatego po prostu ruszyłam przed siebie. Moi towarzysze przemienili się wówczas w swe wilcze postacie i pomknęli za mną.
Kiedy byliśmy już blisko rezydencji Victora, najpierw dokładnie zbadaliśmy teren dookoła. Było czysto, więc uznałam, że możemy wejść do środka.
- No dobra. Ja i Frank wchodzimy, a reszta zostaje na czatach.- zarządziłam. Frank był wyraźnie niezadowolony, że to ja wydaję polecenia, ale skinął głową i poszedł za mną. Ostrożnie zwiedzaliśmy wszystkie pomieszczenia po kolei, wyczuleni na każdy dźwięk i woń.
- Co za demolka.- mruknął wilkołak, rozglądając się po zagraconej sypialni.
- Victor raczej lubił mieć sterylny ład. Wygląda na to, że w furii wywrócił wszystko do góry nogami.- odparłam, biorąc do ręki zdjęcie młodej dziewczyny oprawione w ozdobną ramkę. Nigdy nie dowiedziałam się, kim jest owa nieznajoma, a Victor nie chciał udzielić mi odpowiedzi. Podejrzewałam, że była to jeszcze jedna z jego dawnych miłości, która zakończyła się tragicznie.
- Cholera!- syknął nagle Frank, kalecząc się o wystającą drzazgę. Zapach krwi spowodował, że z lekka zakręciło mi się w głowie i upuściłam ramkę. Szkło rozbiło się w drobny mak.
- Do kurwy nędzy, Frank.- burknęłam ostrzegawczo, kucając. Zauważyłam, że za zdjęciem znajdował się jakiś mocno pożółkły papier. Po rozłożeniu go okazało się, że był to jakiś list. Wyblakłe litery były dość słabo widoczne, ale nie na tyle, by nie móc odczytać treści.
- Co tam masz?- spytał zaciekawiony wilkołak, zaglądając mi przez ramię.- O, cholera.Komentarz Franka był najbardziej trafny. Ja nie miałam innych słów, by móc wyrazić zaskoczenie.
Hayley
- Tak bardzo chciałabym, żeby wszystko było jak dawniej.- westchnęłam po raz kolejny. Pani West uśmiechnęła się smutno i by choć symbolicznie mnie pokrzepić, pogłaskała mnie po ramieniu.
- Pamiętaj, że gorsze chwile też nie trwają wieczność. W końcu wszystko się rozwiąże.
- To trochę potrwa. I tym razem to nie jest po prostu gorsza chwila. Najbardziej obawiam się tego, że przeze mnie zginą niewinne osoby. Już jest mi ciężko z myślą, że inni narażają się przeze mnie. Nie mogę tak siedzieć i nic nie robić. Muszę walczyć. Muszę znaleźć sposób, by tego wszystkiego uniknąć.
Oparłam czoło na otwartych dłoniach i pochyliłam głowę. Po raz kolejny chciało mi się po prostu wyć, ale wiedziałam, że nie mogę się rozklejać. Musiałam być silna, dla swojej watahy, dla Amelii, dla przyjaciół, dla Stevena. To wszystko jednak mnie przerastało. Niemal w jednym momencie dowiedziałam się, że nowo poznani przeze mnie ludzie to wilkołaki, wilkołakiem jest również facet, który okazał się być moim przeznaczeniem, ja zaś jestem czarownicą, tak samo jak moja matka, która miała romans z władcą wampirów, który teraz albo chce mnie zabić, albo uczynić mnie żywą bronią. Czy tego chciałam, czy nie, musiałam stawić temu czoła. Nie było czasu ani sensu zadawać sobie pytania, dlaczego ja. Trzeba było działać.
Pani West usiadła obok i przytuliła mnie.
- Posłuchaj, słońce. Ja, kiedy byłam Luną, miałam dokładnie te same rozterki, co ty. Reign ciągle prowadził wojny o terytorium z innymi watahami, zdarzało się, że walczył też bezpośrednio w mojej obronie. Nigdy za to nie zapomnę momentu, kiedy na moich oczach zginął zaledwie piętnastoletni chłopak, który osłonił mnie swoim ciałem. Obrażenia, jakie otrzymał, były zbyt poważne. Po tej sytuacji nie odzywałam się do nikogo przez trzy tygodnie. Bardzo to przeżywałam, obwiniałam się za tę młodą śmierć. Choć od dziecka uczono mnie hierarchii i zasad panujących w watasze, jako Luna nadal nie potrafiłam się z tym pogodzić. W pewnym momencie chciałam zrzec się tego stanowiska, uciec. Dotarło jednak do mnie, że są na to jedynie dwa sposoby. Albo zdrada, albo śmierć. Nie wyobrażałam sobie tego, co by się działo, gdybym odeszła. Reign by oszalał, a wataha mogłaby się rozpaść. Pozostawiłabym po sobie jedynie żal i nienawiść. Zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi dopiero wtedy, gdy urodziłam Stevena. Był taki malutki i bezbronny, płakał, kiedy tylko oddalałam się od niego. Dotarło do mnie, że muszę być silna dla niego. To samo tyczyło się watahy, ci wszyscy ludzie byli trochę jak moje dzieci. A macierzyństwo to nie tylko ciepło i miłe chwile, ale też zawód, zwątpienie, wyczerpanie. Myślę, że kiedyś i ty to zrozumiesz.
Janice znów uśmiechnęła się do mnie i widząc łzy w moich oczach, ponownie mnie przytuliła. Trwałyśmy tak chwilę w swoich objęciach, a ja pomyślałam, że nie marzę o niczym innym, niż żeby wypłakać się na jej ramieniu, na ramieniu prawdziwej matki. Pani West była tak przekochana, czułam, że mam w niej prawdziwe oparcie. Nikt też nie rozumiał mnie tak jak ona. A właśnie tego potrzebowałam, żeby w końcu ktoś zamiast powtarzać, że dam sobie radę i że najlepiej powinnam trzymać się z daleka od centrum wydarzeń, powiedział mi, że mnie rozumie.Pani West doskonale wiedziała, że się niecierpliwię i w nerwach oczekuję na jakieś wieści od Avy oraz od Stevena, który wraz z gronem towarzyszy znów przeczesywał bliższe i dalsze tereny.
Postanowiła więc zrobić dla nas kawy i poplotkować ze mną o czymś przyjemniejszym, a w tle włączyć jakiś film z lekką fabułą. Kiedy jednak zaledwie podniosła się z kanapy, zamarła.
- Co się dzieje?- spytałam z przestrachem. Do pokoju wpadł pan West, a zaraz za nim Oscar i kilku innych wilkołaków.
- Stevena napadła gromada wampirów. Wciąż walczą, ale pijawek jest więcej. Nie są w stanie wszystkich zatrzymać. Pojedyncze osobniki im się wymknęły. Są blisko.- oznajmił Reign ze śmiertelną powagą.W pierwszym momencie wręcz zmartwiałam, ale postanowiłam zachować zimną krew. Strach o Stevena i watahę był jednak nie do pokonania.
- Myślę, że damy im radę. Jest ich tylko kilku, a my mamy przewagę.- powiedział bojowniczo Oscar. Pan West zerknął na niego z zastanowieniem.
- Masz rację, tutaj nie będzie problemu. Gorzej jest u Stevena. Oscar, weź tylu wojowników, ilu uznasz za konieczne. Ruszajcie ze wsparciem.
- Nie zgadzam się!- zawołała Laura, która właśnie wbiegła do salonu, ale wystarczyło jedno spojrzenie jej ukochanego, by zrozumiała, że nie wpłynie ani na jego decyzję, ani na decyzję jej ojca. Oscar z zaciętą miną przytulił ją do siebie i pocałował w czubek głowy, a potem zebrał szybko kompanię i wyruszył na spotkanie z wrogiem.
Zaledwie kwadrans po tym usłyszeliśmy niepokojące odgłosy. Reign wyjrzał dyskretnie przez okno. Ja również wychyliłam się nieco, chcąc wiedzieć, z czym przyjdzie nam się mierzyć, i natychmiast tego pożałowałam. Ujrzałam trupioblade postacie o przenikliwych, szkarłatnych ślepiach, pałających żądzą mordu i krwi. Ich oblicza były powykrzywiane w przerażających grymasach, a z warg wystawały ostre kły.
- Hayley, chodź ze mną!- zawołała pani West, podczas gdy mężczyźni ruszyli do ataku. Pociągnęła mnie za sobą, schodami do piwnicy. Wraz z nami schodziły tam pozostałe wilczyce.
- Nie!- krzyknęłam, słysząc odgłosy walki.
- Dadzą sobie radę.- powtarzała krzepiąco Laura, choć sama umierała ze strachu o Oscara. Czekałyśmy więc w piwnicy, nasłuchując tego, co działo się wyżej. W pewnym momencie rozległ się jednak niepokojący huk.
- Cholera, odnaleźli drugie wejście!- oznajmiła Scarlett. W tym samym momencie toporne drzwi, umiejscowione w najbardziej zakrytym i niedostępnym miejscu ogrodu, wyłamały się, i do środka wpadła trójka krwiożerczych istot. Kobiety natychmiast przemieniły się w swe wilcze postacie i wspólnie rzuciły się na przeciwników. Serce podeszło mi do gardła, kiedy Scarlett rozszarpała wnętrzności jednej z nich opodal mnie. Drugi z wampirów szczególnie uczepił się Chloe, którą zdążył już mocno pokąsać. Był na tyle sprytny, że umykał wszystkim po kolei. Trzeci zaś, korzystając z tego, że wilczyce skupiły się na pomocy Chloe, zbliżył się do mnie. Sarah zauważyła to w porę i rzuciła się na niego w momencie, gdy ten już miał rozorać moje gardło. Toczyła z nim zaciętą walkę, a nie było to wcale łatwe, bo wampir robił szybkie uniki i nie szczędził ataków. Stwierdziłam, że nie mogę stać tak bezczynnie. Mimo strachu, który mnie ogarniał, zamknęłam oczy, starając się skupić całą moją moc. Słysząc skomlenie zranionej Laury, nie wytrzymałam i wydałam z siebie głośny, przeciągły okrzyk. Czułam, że moje ciało staje się bezwładne, jednak stałam pewnie na nogach, świadoma swojego ośrodka siły. W tej samej chwili cała piwnica zatrzęsła się, jakby przeszło trzęsienie ziemi. Podmuch powietrza, który przeszedł, był tak ogromny, że powalił wszystkich na ziemię. Wampiry nie wytrzymały jednak powstałego ciśnienia. Ich głowy po prostu wybuchły, rozbryzgując krew dookoła, tak jak wybuchają pewne grzyby, gdy się na nie nadepnie. Wilczyce szybko oprzytomniały i by dokończyć dzieła, wyszarpały z ciał kreatur ich serca. Było po wszystkim, przynajmniej u nas. To, co się stało i ile mnie to kosztowało, dotarło do mnie dopiero po chwili, kiedy upadłam bez sił na kolana. Tym razem jednak nie zemdlałam. Miotała mną fala obrzydzenia i nie umykający strach, jednak widząc oblicza moich towarzyszek, czułam cholerną satysfakcję. W końcu się do czegoś przydałam.