- Ty imbecylu jebany. Kretynie pierdolony. Kurwa, zjebie, świat nie kręci się wokół ciebie. Nie możesz tak robić, rozumiesz? Masz pod opieką dzieciaka, jesteś jebanym bohaterem, nikt nie uratuje Ziemi, gdy wszyscy pogrążą się w żałobie po tobie. Potrzebujesz pomocy. Zrozum to.
Fury odkąd tylko przyszedł, robił pogadankę Tonemu. Z początku starałem się go uspokoić, ale mnie też opieprzył, więc się przymknąłem. Tony doskonale wiedział, że spierdolił sprawę. Nikt nie musiał mu, o tym przypominać. A mimo tego leżał na łóżku i słuchał. Cały czas poznawałem jego inne oblicza. Był osobą, która była ponad wszystkimi, a teraz wrzeszczał na niego jego przyjaciel i pewnego rodzaju pracodawca.
- Nie rozumiesz tego, kurwa?
- Fury, uspokój się.
- Nie wtrącaj się, Peter. To sprawy dorosłych.
- On potrzebuje pomocy, a nie żebyś ty mu jeszcze dopierdalał. Nie odezwał się ani słowem, odkąd tu wszedłeś. Nie widzisz tego? To nie jest dla niego normalne.
- Rozmawialiśmy, że miał problemy.
- To dlaczego na niego wrzeszczysz? Skoro „miał problemy". Może nadal je ma, tylko to świetnie ukrywa? Przedawkował tabletki nasenne. To się zdarza, ale wyzerował opakowanie. Może zamiast go obwiniać, spróbujemy mu pomóc? Tak właśnie pomagasz, Nick. Thor mówił, że sobie nie radzi. Ty też tak mówiłeś. Ja to widzę, jestem z nim niemal cały czas. Pije kawę w środku nocy, cały czas znajduje mu się coś do zrobienia, albo siedzi ze mną, albo nadal pracuje w warsztacie. Nie odezwał się jebanym słowem, odkąd tu jesteś. Nie spytałeś się, jak się czuje. Potrafisz tylko oceniać.
- Peter...
- Nie ja, kurwa. To nie o mnie tu chodzi.
- Fury, nic mi nie dolega - wtrącił pan Stark. - Jedź już.
- Ale...
- Powiedziałem, żebyś stąd pojechał.
Nick wyszedł. Czułem się okropnie z tym, jak go potraktowałem, ale nie chcę, żeby panu Starkowi się coś stało. Jak mógł tu wparować i od razu z takimi słowami do Tonego?
- Może... Następnym razem pójdzie pan ze mną do psychologa?
- Nie chcę ci zabierać sesji.
- Ale ja chciałbym, żebyś ze mną poszedł.
- I znowu zostaniesz bez konsultacji. Umówię się sam. To chyba dobry pomysł. Nie byłeś trochę za ostry dla Furego?
- Ja tylko mówiłem prawdę. Poza tym Fury jest dupkiem. Wyciągał mnie z gówna, ale nadal jest tym samym fiutem. Lubię go, ale wyszkolił mnie, a potem wykorzystał. Od tamtej pory jak go widzę, to jestem o krok od wpadnięcia w szał.
- Jak to wykorzystał?
- To miała być rutynowa akcja, a w jej trakcie okazało się, że jestem jebaną przynętą na handlarzy ludźmi. Nic mi się nie stało. Miałem broń, umiałem walczyć, ale sam fakt, że to zrobił i mnie wcześniej o tym nie poinformował... Niby mu wybaczyłem, ale no co ja poradzę. To się jakoś za mną ciągnie.
- Może porusz ten temat na terapii - zaproponował.
- Co? To, że jestem zabójcą? Nie, dzięki.
- Jeśli ma ci to pomóc, to bądź szczery.
- Chcę pomóc tobie. Ja sobie dam radę.
- Ja sobie poradzę.
- Właśnie widzę, jak sobie świetnie radzisz.
- Przestałem być „panem"? - Uśmiechnął się. Odwzajemniłem to.
- Nie wiem. Zależy, jak mi się powie.
- Wiem, zauważyłem. Możesz do mnie mówić po imieniu. Albo możesz powiedzieć „tato". Już to zrobiłeś dwukrotnie. Ale nie zmuszam. Musimy o czymś porozmawiać, ale to nie jest dobry moment.
- Czemu? Mamy sporo czasu.
Otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
- Ogarniemy to kiedy indziej.
- No dobra, jak pan woli. - Spojrzał na mnie wzrokiem, którego przesłanie od razu zrozumiałem. - Nie lubisz, jak zwraca się do ciebie na „pan"?
- Tak na co dzień nie lubię. Wiadomo jak mam jakieś spotkanie służbowe, albo po prostu gadam z kimś ważnym, kto nie jest moim bliskim znajomym, to jednak muszę używać w miarę służbowego języka, chociaż z tym też różnie bywa, bo se powiem, jak mi się zachce, ale ogólnie wolę, jak się mówi do mnie po imieniu. A kiedy powiedziałeś do mnie „tato", to było cholernie satysfakcjonujące i przyjemne uczucie. Ale mów do mnie tak, żebyś dobrze się z tym czuł. Wiesz co? Może jednak ogarniemy to teraz, bo nie daje mi żyć. Mógłbyś pójść do mojego gabinetu i coś przynieść? - Pokiwałem głową. - Dobra, to na moim biurku leży taka czarna teczka. Cienka, zwykła, normalna, czarna teczka. Nie chcę iść sam. I jakbyś mógł jeszcze wziąć jakiś długopis. Dobra?
- Okej.
- I Peter?
- No?
- Przepraszam cię za to wszystko. I dziękuję.
- Nie musisz.
Wyszedłem i zgodnie z tym, o co prosił mnie pan Stark, przyniosłem teczkę i długopis. Kusiło, żeby zobaczyć co jest w środku, ale uznałem, że to i tak pewnie jakieś dokumenty, jak przystało na pracoholika. Gdy wróciłem do MedBaya, pan Stark stał przy oknie, odwrócony tyłem do drzwi.
- Ej, ale pan to chyba wstawać nie powinien - powiedziałem i podszedłem do niego.
- Pamiętam, kiedy dostałem pierwszego ataku paniki. Nie wiedziałem, co się dzieje. Kojarzysz Mandaryna? Mniej więcej wtedy, kiedy się pojawił zacząłem gorzej sypiać, Mandaryn ostrzelał mi dom, bałem się, że Pepper może umrzeć. To było dziwne uczucie. Bezradność. Ten moment, kiedy wszystko po kolei tracisz, wprawia człowieka w taki stan, że nie wierzy już niczemu i nikomu. Mówię o tym, bo... - tu odwrócił się i urwał, spoglądając na teczkę. - Bo czuję się gównianie i tego potrzebowałem, ale nie powinienem cię tym obarczać.
- Możesz, to nie problem. Ja pana obarczam. - W tym momencie podszedł do mnie i złapał za teczkę, którą trzymałem w ręce. Puściłem ją, żeby mógł ją przejąć.
- Chciałem cię o coś spytać. Ale to beznadziejny moment. Z tym, że wiem, że jeśli zacznę to odkładać, to nigdy tego nie zrobię. Chciałem spytać... Czy... Czy chcesz, żebym cię adoptował? Znamy się słabo, ale naciskają na mnie, dużo się dzieje, a nie chciałbym cię stracić. Nie musisz odpowiadać teraz, masz prawo się nie zgodzić, ale mógłbyś proszę do piątku mi dać znać? Bardzo chciałbym, żebyś się zgodził, ale zrozumiem, jeśli tego nie zrobisz. Po prostu bądź szczery ze sobą i ze mną. W tej teczce są papiery adopcyjne - powiedział i odłożył ją na szafkę. - Nie są wiążące, bo musi to zatwierdzić sąd, a po tak krótkim czasie na pewno tego nie zrobi. To bardziej dla ośrodka, żeby mieli czym poręczyć, że wniosłem o adopcję. Nie zmieni ci się nazwisko, ani nic. Wszystko pozostanie po staremu, oprócz tego, że rzeczywiście byłbyś w tym momencie jakby wzięty z ośrodka. Na papierze. Bo adopcja jest prawna i pewnie z rok byśmy musieli razem pomieszkać. No i... Zastanowisz się?
- Ja... Chciałbym.
- Masz jeszcze czas, nikt cię nie naciska, Peter. Zastanów się poważnie. Przyjmę każdą odpowiedź.
- Ale ja chcę. Nie muszę się zastanawiać. Jestem pewny. Lubię cię i... To może dać radę.
- Ale na pewno?
- Tak, na pewno. - Uśmiechnąłem się. W jego oczach pojawiła się iskierka, a chwilę później te się zaszkliły. - Miałem się nie zgodzić? - Ściągnąłem brwi.
- Nie. Jest dobrze. Bardzo. Bałem się, że się nie zgodzisz. - Uśmiechnął się i podszedł do mnie, żeby mnie przytulić. Odwzajemniłem uścisk i oparłem się głową o jego klatkę piersiową. Poczułem, jak głaszcze mnie po plecach.
- Fury wspominał o... - Przełknąłem ślinę. Pan Stark spojrzał na mnie zmęczonym i wyczekującym wzrokiem. - O Tatianie.
- O Tatianie? - spytał, nieco nieobecnym głosem.
- Mówił, że miał pan siostrę.
- Miałem. Zmarła trzy lata temu. - Opuścił wzrok.
- Co się stało? Nie musi pan odpowiadać, jeśli nie chce.
- Mieliśmy wypadek. Prowadziłem. Na szczęście nie po pijaku, bo byłby jeszcze większy problem. Jechaliśmy autostradą i tir z naprzeciwka, wjechał na nasz pas. Nie zdążyłem zareagować. Zginęła na miejscu. Czemu pytasz? - Nie odpowiedziałem, więc usiadł na łóżko i kontynuował. - Byliśmy blisko. Widzieliśmy się co niedzielę. Szedłem do niej na obiad, albo ona do mnie. Taki domowy. Zawsze to coś innego niż zamawiane tajskie do pracy. Nigdy nie mieszała się w Stark Industries. Zmieniła nazwisko, spotykała się z samymi palantami, więc w końcu zaprzestała prób tworzenia rodziny i stwierdziła, że będzie podróżować. Ale że zadawała się ze mną, to często brałem ją na imprezy, a potem sama zaczęła chodzić. Odbierałem ją wtedy z jednej. Zadzwoniła zapłakana, bo pokłóciła się z przyjaciółką, więc po nią pojechałem. Nie spałem wtedy od czterdziestu ośmiu godzin, ale pojechałem po nią. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten tir. Gdybym chociaż trochę się przespał, może bym jakoś zareagował. Ale tego nie zrobiłem. I przeze mnie już jej nie ma. Ale najgorsze jest to, że mi nic się nie stało. To ja powininem teraz nie żyć a nie ona. Potem... Chodziłem do psychologa. Trochę mi to pomogło, ale kobieta miała ze mną ciężko, nie ukrywam. - Uśmiechnął się smutno i spojrzał na mnie. - Nie ma co opowiadać. Nie jesteś głodny? Skoro nie miał cię kto przymuszać do jedzenia, to pewnie nie jadłeś?
Zaczął wstawać, więc próbowałem go zatrzymać, ale wygrał. Poszliśmy do kuchni. Cały czas go obserwowałem. Chciałem w razie czego szybko zareagować. Ale chyba sam powinien coś zjeść, żeby dojść do siebie. Zaczął smażyć jajecznicę, a ja stałem obok niego. Był pogrążony w myślach, poruszał się chaotycznie, jak nie on.
- Przesuń się na moment - powiedział i sięgnął do szafki po dwie szklanki. Postawił je na blat i wrócił do patelni. Zrzucił jedzenie na jeden talerz, wziął do dłoni i przesunął w moją stronę.
- A ty?
- Nie jestem głodny.
- Musisz jeść - stwierdziłem i wyciągnąłem drugi talerz. Przerzuciłem na niego połowę z tego, co miałem na tym swoim i podałem go panu Starkowi. Odłożył go na stół i wysunął wysoką szufladę. Robiła za lodówkę na napoje.
- Chcesz sok czy martini? - Ściągnąłem brwi i obejrzałem się wokół. - Tak, mówię do ciebie. To skoro się nie wypowiadasz, to zrobię ci martini.
- Chyba nie powinienem...
- Piłeś kiedyś? Kiedykolwiek?
- No tak, ale...
- Miało to procenty? - pytał dalej.
- No miało.
- No to, co za różnica czy napijesz się ze znajomymi, czy ze mną? Znajomi to lepsze towarzystwo, wiem, ale jak się upijesz, to kończysz tak samo. A tu ci się przynajmniej nic nie stanie. Poza tym masz unikatową okazję, w której pozwalam ci pić. To jak? Chcesz? Cisza oznacza zgodę.
Nie odpowiedziałem, to fakt, ale wahałem się. On nie powinien pić, a ja nie będę w stanie go upilnować, gdy sam się najebię.
- Nie powinieneś. Dopiero co umierałeś.
- Przesadzasz - stwierdził, wyciągając jakieś butelki z szuflady.
- Nie przesadzam. Tak było. Robiłem ci jebaną resuscytację. Spanikowałem. Bałem się o ciebie. Najpierw przedawkowałeś leki, a teraz chcesz się upić?
- Dokładnie to mam w planach. Ale tym razem to ty upijesz się ze mną.
Postawił drinki na stole i usiadł okrakiem na jednym z krzeseł, uprzednio je obracając. Przyciągnął to siebie talerz z jajecznicą i zaczął jeść.
- Widzisz? Jem. Nie piję na pusty żołądek. Wykazuję się odpowiedzialnością.
- Bardzo. - Powolnym krokiem, z założonymi na siebie przedramionami, poszedłem do stołu i usiadłem na wyznaczonym przez talerz miejscu, naprzeciwko Tonego. Zacząłem jeść. Nie byłem zbytnio głodny, ale nie chciałem też, żeby nagle Tony przestał jeść. Wziął do dłoni szklankę i popił martini. Spojrzał na mnie wyczekującym wzrokiem. - No co?
- Czekam, aż się napijesz. To nie oczywiste?
- Masz specyficzne techniki wychowywania dzieci.
- Mam nadzieję tylko, że nie najgorsze.
- Nie. Nie powiedziałem, że twój sposób jest zły, bo chyba rzeczywiście lepiej, żebym nachlał się w domu, ale mimo wszystko. - Złapałem za szklankę i niewiele myśląc, wziąłem parę łyków. Nie było złe, ale nadal czułem się nieswojo.
- Przepraszam. Może rzeczywiście nie powinienem.
- Jak się czujesz?
- Żyję, a co?
- Jest lepiej, gorzej? Tak samo?
- Będzie lepiej. Kiedyś - mówiąc to bez większego przekonania, wstał. Zjadł. Chociaż tyle. - A tobie co tak marnie idzie? Chodź. - Wyciągnął do mnie rękę. Podniosłem się i wtuliłem w niego. I zacząłem ryczeć. Tak po prostu. - Ej, ale co się dzieje? Peter? Hej...
Co się dzieje? Nic. Jestem zjebany. Moje życie to dla mnie za dużo.