GRAYSON
Nigdy nie uważałem seksu za coś, co stanowiło fundamentalną część związku, a jedynie uznawałem go za dodatek. Nie był dla mnie czymś, co w jakikolwiek sposób powinno wpływać na postrzeganie mojej partnerki i nasz związek nie powinien polegać na cielesności. Istotne było to, jak nasze dusze się uzupełniały, w jaki sposób do siebie pasowały. Tyle że to było zanim poznałem Lavender i nagle odkryłem, jak ważnym aspektem on był. Jak bardzo nas do siebie zbliżał. Jak wiele mówiły nasze ciała, gdy nie wypowiadaliśmy nawet słowa. To nie tak, że z Eden nie czułem nic w takich chwilach. Musiałem jednak przyznać, że nie czułem z nią tej więzi, którą czułem z Lavender. Nie czułem tego, że mogę się jej poddać i pozwolić jej widzieć się w swojej najbardziej bezbronnej formie i przy tym nie martwić się, że wykorzysta to przeciwko mnie. Nie mogłem pokazać przy niej swojej słabej strony. Przy Lavender było inaczej. Mogłem powiedzieć jej swoją najbardziej skrywaną i najwstydliwszą tajemnicę i wiedziałem, że zatrzyma ją dla siebie i nie wyciągnie jej w chwili, gdy dzięki niej będzie mogła coś ugrać.
Gładziłem jej włosy, gdy spała obok mnie w moim łóżku. Szybko zwinęliśmy się z imprezy, by pobyć trochę sam na sam. Nie potrzebowałem czyjegoś towarzystwa, bo wystarczała mi ona. Nigdy nie byłem duszą towarzystwa, ale odkąd ją poznałem, naprawdę nie potrafiłem myśleć o innych. Jeśli była obok mnie, to mi wystarczało. Nieważne czy pojawił się ktoś jeszcze czy nie, bo najlepiej czułem się właśnie przy niej.
Telefon leżący na stoliku nocnym zaczął wibrować, więc sięgnąłem po niego. Na wyświetlaczu widniało imię Nicole, więc z westchnieniem podniosłem się z łóżka i odebrałem.
— Czemu dzwonisz o tej...
— Wracaj do Houston, Grayson — wtrąciła się. — Twój ojciec miał zawał.
I w tamtej chwili już wiedziałem, że moje plany legną w gruzach.
— C-co? — wydusiłem z trudem. — Kiedy... jak on się czuje?
— Jest w złym stanie. Musisz wrócić.
Przełknąłem ślinę i ucisnąłem skronie.
— Ja pierdolę...
— Jest w szpitalu przy Hermann D...
Rozłączyłem się, nim zdołała dokończyć. Rzuciłem telefon na blat w kuchni i przykucnąłem. Nakryłem twarz dłońmi i odetchnąłem głośno. To się, kurwa, nie działo.
— Gray. — Usłyszałem za sobą głos Lavender.
Podeszła do mnie i przyklęknęła tuż przede mną. Miała zmartwioną minę, gdy wsunęła dłoń na mój kark i zaczęła go kojąco gładzić.
— Co się dzieje? — dopytała.
Opadłem na kolana i wciągnąłem ją na siebie. Wtuliła się we mnie, a ja mocno objąłem ją ramionami.
— Mój ojciec miał zawał — wyznałem po dłuższej chwili.
Zastygła na chwilę, po czym odchyliła się, by na mnie spojrzeć.
— Wracasz...? — wydusiła.
Pokiwałem głową. Zagryzła dolną wargę i pogładziła mój kark.
— Wszystko będzie dobrze — powiedziała, ale jakby bardziej do siebie.
Jej oczy błyszczały, zupełnie jak moje. Chyba oboje podejrzewaliśmy, że to wszystko w tej chwili może się przedwcześnie zakończyć. Jeśli pojadę do Houston, prawdopodobnie już tutaj nie wrócę. Jakikolwiek był stan mojego ojca, musiałem przejąć dowodzenie w firmie, bo musiał dojść do siebie. Nawet nie potrafiłem wykrzesać z siebie żadnego współczucia wobec niego, nie potrafiłem się o niego martwić. Nigdy tak naprawdę nie byliśmy blisko, a śmierć Eden jeszcze bardziej nas od siebie oddaliła, szczególnie gdy dowiedziałem się, że spiskowali za moimi plecami. Teraz również czułem się, jakby była to jedna wielka zmowa przeciwko mnie. Znowu wymusili na mnie podjęcie decyzji, która tylko ich satysfakcjonowała.
— Wrócisz — powiedziała cicho. — Wrócisz do mnie.
Pokiwałem głową, choć chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to było kłamstwo. Czas się skończył. Nie wykorzystałem go za dobrze.
Pocałowałem ją i zabrałem do łóżka. Nie wiedziałem, czy kochałem się z nią po raz ostatni, więc postanowiłem włożyć w to jak najwięcej siebie i swoich uczuć do niej. Chciałem, by wiedziała, jak bardzo żałuję, że nie mamy przyszłości i jednocześnie, że nie jest mi przykro z powodu tego, co się między nami stało.
Gdy po raz drugi zasnęła w moich ramionach, przyglądałem jej się przez długi czas.
— Kocham cię — wyszeptałem tuż przy jej uchu.
Nie chciałem jej tego mówić, nie chciałem, by była w pełni tego świadoma, bo wiedziałem, że w takim wypadku trudniej będzie jej ze mnie zrezygnować. W ten sposób będzie łatwiej. Prędzej uwierzy w słowa, które zamierzałem jej powiedzieć, żeby dała sobie ze mną spokój. Ale póki co...
— Kocham cię — wydusiłem drżącym głosem. — Tak cholernie mocno cię kocham.
LAVENDER
Gray pojechał do domu przedwczoraj, co oznaczało tyle, że dziś był pierwszy dzień szkoły bez niego. Na jego zajęciach mieliśmy zastępstwo, ale nikt nie powiedział wprost, że zrezygnował z pracy. Wciąż figurował na liście jako nasz nauczyciel od algebry i miałam nadzieję, że mimo wszystko do końca roku to się nie zmieni.
Byłam w podłym nastroju, gdy przemierzałam korytarz szkolny w poszukiwaniu swojej przyjaciółki. Jednak gdy ją znalazłam, natychmiast odwróciła wzrok i ruszyła jak najdalej ode mnie. Okej, coś tu nie grało.
Pospieszyłam za nią, ale zniknęła mi z pola widzenia, a na dodatek ktoś mnie zatrzymał. Spojrzałam w oczy Tristanowi. Temu samemu, który dotykał mnie w kawiarni i świetnie się przy tym bawił.
— A jednak to prawda! — Pomachał mi przed twarzą jakimś zdjęciem.
Zmarszczyłam brwi i wyrwałam mu kartkę z ręki. Fotografia przedstawiała mnie i mamę przed kawiarnią, w chwili gdy wyrwała mi portfel z kieszeni. Żółć podeszła mi do gardła. Przecież to było tak dawno...
— Pieprzona oszustka — mruknął i uderzył mnie w ramię, gdy mnie mijał.
Zgniotłam zdjęcie w kulkę i rozejrzałam się na boki. Wszyscy się na mnie gapili. I chyba miałam atak paniki. Odwróciłam się i nie zważając na innych, pospieszyłam do swojej szafki. Już z daleka widziałam, że cała była obklejona zdjęciami. Zamarłam, a moje serce chyba również się zatrzymało. Widziałam na nich siebie w różnych sytuacjach. Gdy pracowałam w kawiarni, siedziałam pijana na schodkach przed swoim domem, byłam dotykana przez dużo starszego mężczyznę w klubie, kłóciłam się z matką przed domem, jechałam autobusem, robiłam Corbinowi...
Wzięłam głębszy oddech, gdy zauważyłam zdjęcia mamy. Jej upadków, jej butelek z alkoholem. To wszystko tworzyło mozaikę na mojej szafce szkolnej i okraszone było wielkim czerwonym napisem: oszustka.
Patrzyłam na to, patrzyłam na całą prawdę o sobie i swojej mamie i czułam się w środku pusta. Bo to nie tak, że nie wiedziałam, że tak wyglądało moje życie i byłam tym widokiem zaskoczona. Byłam tego cholernie mocno świadoma i to sprawiło, że nie czułam się taka słaba, jak wszyscy sądzili. Nie przejęło mnie to, bo już dawno przyswoiłam sobie, że byłam na dnie. A z dna nie da się upaść niżej.
Podeszłam do szafki i zaczęłam mechanicznie ściągać wszystkie zdjęcia. Domyślałam się, że tylko jedna osoba mogła je tu przykleić, ale nie było to dla mnie istotne. Byłam w stu procentach spokojna, gdy skrupulatnie pozbywałam się każdej fotografii. Nie słyszałam krzyków wokół siebie, nawet nie wiedziałam, czy wciąż była przerwa, bo tak mocno skupiłam się na tym, co robiłam. Żałowałam, że nie było tu Graysona, ale z drugiej strony cieszyłam się, że nie był świadkiem tej sytuacji. Nie zasługiwał na to. Było mi przykro, że zawodziłam go jako człowiek. Przynosiłam mu wstyd i nie byłam na tyle dobra, by z nim być, więc może to i dobrze, że wyjechał? Zasługiwał na coś więcej niż ktoś taki jak ja. Byłam po prostu śmieszna.
Przez resztę tygodnia zachowywałam się jak robot. Nie wyrażałam żadnych negatywnych emocji ani żadnych pozytywnych. Czułam, że dusiłam je od środka, ale jeszcze miałam siłę je utrzymać na wodzy, więc za bardzo się o nie nie martwiłam. Tak naprawdę dopiero konfrontacja z Mickey mnie obudziła.
— Jak mogłaś? — zapytała płaczliwym głosem, gdy któregoś wieczoru stanęła w progu mojego domu. — Dlaczego mi to zrobiłaś?
Nie byłam pewna co jej zrobiłam, ale nauczyłam się już, że nie warto było pytać.
— Przepraszam — wydusiłam.
Zamrugała parokrotnie i cofnęła się o krok. Skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała ponad moim ramieniem.
— Ty naprawdę tak żyjesz? — Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu i dało się w nim słyszeć niedowierzanie.
Co miałam na to odpowiedzieć?
— Gdybyś tylko mi powiedziała, Vendy. — Pokręciła głową i ściągnęła brwi. — Pomogłabym ci jakoś. Jestem twoją przyjaciółką, nie pamiętasz? I dziwię się, że nie chciałaś mi o tym powiedzieć.
— Przepraszam, Mickey — powtórzyłam obojętnie, bo nie miałam już siły.
Ku mojemu zdziwieniu podeszła do mnie i mnie objęła.
— Wciąż możesz na mnie liczyć — wyszeptała mi na ucho i przytuliła mocniej.
Nie tego się spodziewałam. Chociaż „przyjaźniłam się" z Mickey, to nigdy nie dotarłyśmy do momentu, gdzie ufałam jej na tyle, by powiedzieć jej wszystko o sobie i nie bać się jej osądu. A teraz... teraz było inaczej. Po raz pierwszy poczułam, że naprawdę mogłam na niej polegać.
— Dzięki — wymamrotałam.
Odsunęła się i ścisnęła moje ramiona.
— Przyjadę po ciebie jutro rano i razem pojedziemy do szkoły, okej? — zaproponowała, więc nie kłóciłam się i skinęłam głową. — Wszystko się ułoży.
Nie chciałam zaprzeczać, choć wiedziałam, że już nic się nie ułoży.
♥♥♥♥♥
W środę, półtora tygodnia po tym, gdy wyjechał do Houston, Grayson pojawił się w szkole. Aż zatrzymałam się w miejscu i przyjrzałam mu, by upewnić się, że to na pewno był on. Dlaczego mi nie powiedział, że wraca?
Widziałam, że był nieswój, gdy prowadził zajęcia. Jego powaga gryzła się z jego zwyczajową swobodą i dobrym humorem. Nie podobało mi się to, co miało to zwiastować. Wyszłam z sali, gdy tylko zadzwonił dzwonek, choć byłam dość mocno ciekawa, czy zostawał na dłużej. Unikałam go.
W Cinammon Toast coraz częściej pojawiali się uczniowie mojej szkoły, zapewne po to, by sprawdzić, czy to wszystko było prawdą. Miałam to gdzieś. Nie ruszały mnie ich śmiechy i głośne obgadywanie. Cierpliwie czekałam, aż im się to znudzi.
Tego wieczora to ja zamykałam lokal. Zgasiłam wszystkie światła, przekręciłam klucz w drzwiach i wyszłam na chłodne powietrze. Byłam tak wypruta z emocji, że kiedy ktoś stanął mi na drodze, nawet się nie wzdrygnęłam. Nawet nie mrugnęłam.
— Słyszałem wszystko — powiedział cicho.
Podniosłam na niego wzrok i zauważyłam smutek w jego oczach. Chciałam go przytulić. Tęskniłam za nim i brakowało mi go jak nikogo innego, ale w tej chwili byłam na niego zła, że przez cały ten czas się do mnie nie odzywał.
— To popieprzone — syknął, kręcąc głową. — Jak się czujesz?
Wzruszyłam ramionami.
— Nie powiedziałeś, że wracasz — odezwałam się z większym chłodem niż zamierzałam.
Odetchnął.
— Nie wiedziałem, czy wrócę.
— Czyli tak planowałeś to zakończyć? Nie odzywając się nawet słowem?
Milczał, co dawało mi dostateczną odpowiedź.
— To i tak bez znaczenia, bo za miesiąc lub dwa wracam do Houston na stałe — wymamrotał ledwo słyszalnym głosem.
Spuścił wzrok.
— Fajnie — rzuciłam i wyminęłam go.
— Lavender, zaczekaj! — Złapał mnie za przedramię i zatrzymał w miejscu. — Daj mi to wyjaśnić.
Puścił mnie, więc postąpiłam krok do tyłu, ale wciąż stałam przodem do niego i czekałam na jego słowa.
— Będę musiał przejąć firmę, bo ojciec nie da rady dłużej tego robić. Muszę wrócić do Houston. Muszę...
— Ożenić się — dokończyłam za niego.
Rozchylił usta, ale nic nie powiedział. Zamknął je i zacisnął szczękę. To zabolało. Te wszystkie zapewnienia, które mi składał najwyraźniej nie były nic warte, bo finalnie i tak zamierzał zrobić to, czego chcieli od niego rodzice.
— Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia — burknęłam i odwróciłam się, by ruszyć na przystanek autobusowy.
— Lavender! — krzyknął za mną.
Zatrzymałam się w miejscu i zacisnęłam dłonie w pięści. Ponownie zwróciłam się w jego stronę, hamując napływające do oczu łzy.
— Proszę, daj mi spokój, Gray — powiedziałam drżącym głosem. — To nie jest dobry moment na wprowadzanie twojego bajzlu do mojego życia. Wystarczy mi mojego własnego. Po prostu trzymaj się ode mnie z daleka i nie mieszaj mnie więcej w to wszystko.
— Lavender... — wyszeptał, kręcąc głową.
— Proszę, Gray. — W oczach stanęły mi łzy. — Jeśli choć trochę ci na mnie zależało, proszę, odpuść. Zajmij się własnym życiem i nie wciągaj mnie do niego.
Chociaż bolało mnie serce i wiedziałam, że był jedyną osobą, która ukoiłaby ten ból, to jednocześnie był tą samą osobą, która go wzmagała. Musiałam przestać dawać mu się ratować, bo to jedynie pozornie dawało mi otuchę, a tak naprawdę zatapiało mnie jeszcze mocniej. Koniec z Graysonem Briscoe. Koniec z wszystkim, co wiązało się z miłością.