!! Mówię na starcie że postacie mają tu tak po 17 - 18 lat !!
Pov: Kenny
Nazywam się Kenny McCormick. Wiodę nawet spokojne życie. Nie chwila co ja pierdole moje życie w ogóle nie jest spokojne żyje w patologicznej rodzinie i nie układa mi się za najlepiej. I jeszcze przez moich bardzo odpowiedzialnych rodziców którzy przpadkowo dołączyli do jakiegoś kultu mam jakąś klątwę przez którą praktycznie co dziennie lub co kilka dni umieram w dość dziwne a czasem nawet makabryczne sposoby później się odradzam i nikt nie pamięta o tym że co kolwiek się działo. Wiem pojebane to dość ale jakoś nauczyłem się z tym żyć i staram się unikać śmierci a jeżeli czasem nie jestem w stanie tego uniknąć to przynajmniej staram się żeby było to nie zabardzo bolesne bo jednak ja pamiętam wszytko i pamiętam ten okropny ból który przeżywam w tych momentach. Ale mniejsza już o moim życiu bo mógłbym o nim opowiadać w nieskończoność. Więc tak był poniedziałek a poniedziałek jak to poniedziałek zazwyczaj jest do dupy. Rozważałem opcje pójścia na wagary ale jednak tego nie zrobiłem bo cartman napisał wczoraj mi kylowi i stanowi że ma nam coś ważnego do powiedzenia i że wpadł na jakiś zajebisty pomysł i tam jakieś inne duperele dzikie węże jeszcze pisał nie wiem nie chciało mi się czytać całej wiadomości bo on jak się rozpisze to to koniec jest. Szczerze bałem się tego co ten grubas znowu wymyślił no jednak cartman to cartman chłop czasem jest niemożliwy. Pamiętam jak kiedyś na halloween przebrał się za Hitlera i nie żeby co to nie była jedna z mocniejszych rzeczy które zrobił w jego przypadku to dość normalne akurat. Więc tak stwierdziłem że nie ma ani chwili do stracenia wstałem z łóżka podniosłem z podłogi biały podkoszulek pomarańczową kurtkę i jakieś spodnie po czym ubrałem się w to. Podszedłem do strasznie zbitego lustra które miałem na szafie to było tak mocno zbite że ledwo było cokolwiek tam widać ale jebać. Po tym jak stwierdziłem że wyglądam jak menel czyli jak zwykle w sumie to wyszłem z swojego pokoju i poszłem do salonu na kanapie spał mój ojciec wyczułem od niego zapach alkoholu czyli w sumie nic dziwnego praktycznie zawsze jest najebany nie dziwi mnie tu już naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio był trzeźwy.
Potem ruszyłem w stronę kuchni jeżeli to w ogóle dało się kuchnią nazwać. wziolem kromkę chleba i ją zjadłem. Chciałem już wychodzi z domu ale przpomniało mi się że zostawiłem plecak w pokoju. Szybko po niego pobiegłem po czym wyszłem z domu i ruszyłem w stronę przystanku autobusowego bo wiedziałem że tam napewno będą czekać stan Kyle i cartman.
- o Kenny idzie! - powiedzał stan który jako pierwszy mnie zauważył.
- o dobra skoro Kenny już przyszedł to mogę wam opowiedzieć mój plan idealny.
- no co znowu wymyśliłeś spaślaku.
- zamknij kurwa ryj jebany żydzie i nie przerywaj mi jak mówię! I nie jestem gruby ja poprostu mam grube kości!
- dobra super fajnie zajebiście
- a więc wracając do mojego wykurwistego planu dzisiaj na długiej przerwie zapytam się buttersa czy pomoże mi w czymś w czym to jeszcze nie wiem dokładnie ale to wymyślę jeszcze. No i jak będzie mi pomagał to zaprowadzę go do jakiejś sali gdzie prawie nikt nigdy nie ma lekcji przykleje go do ściany taśmą a potem zaklucze sale i go tak tam zostawię. -
Stan i Kyle spojrzeli się na cartmana bez słowa wyglądało to tak jakby chcieli go zajebać wzrokiem w sumie to im się nie dziwnie. Stwierdziłem że jako pierwszy przerwę milczenie
- ej cartman ale to już przesada jest.
- o boże będziesz go teraz bronić tak? Jakbym chciał to zrobić komuś innemu to byś się śmiał ale jak chce to zrobić buttersowi to nie. Dupa a nie nie co ty się w nim zakochałeś się w nim czy co kurwa. Weźcie sobie pokoju ogarnijcie jakiś czy coś.
- nie zakochałem się w nim! Poprostu jest to nie w porządku.
- mhm to czemu niby się zarumieniłeś kiedy powiedzałem że się w nim zakochałeś co hm??? - kurwa mać ten głupi grubas mnie przejrzał od jakiegoś czasu zaczął podobać mi się butters i w sumie to nie wiem co mam o tym myśleć. Zaczołem wyzywać się z cartmanem zaczęliśmy się bić.
- Hej koleszkowie! Oj co tu się dzieje ej nie bijcie się! - usłyszałem znajomy głos był to oczywiście głos buttersa.
W tym momencie zignorowałem go bo byłem skupiony na bójce z cartmanem. Biliśmy się tak przez dłuższą chwilę aż nagle usłyszałem dzwięk podjeżdżającego autobusu. Nie wiem co w tym momencie pokusiło cartmana ale ten grubas popchnął mnie centralnie pod koła autobusu. Pamiętam z tego momentu tyle usłyszałem kilka krzyków tak dokładniej to brzmiały one tak.
- O MÓJ BOŻE ZABIŁEŚ KENNYEGO!!!
- TY DRANIU
- EJ JA NIE CHCIAŁEM...
- BOŻE KENNY... O-ON NIE ŻYJE.. -
Od tego momentu już nic nie pamiętam z tego dnia zapewnie dlatego bo umarłem.
Pov: Butters
Nazywam się butters Stoch! Jestem zwykłym nastolatkiem jak każdy inny nie wyróżniam się zabardzo od innych jestem miłą i spokojną osobą. Lecz już wystarczy tych rzeczy o mnie. Obudziłem się był poniedziałek czyli dzień przez większość wręcz znienawidzony ja akurat go nawet lubiłem. Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Wyjołem z niej turkusowy sweter i szare spodnie od dresu. Zamknołem szafe i ubrałem się w rzeczy które chwile temu z niej wyciągałem. Wziolem już plecak z sobą bo później nie chciało by mi się po niego iść i szedłem na dół. Zjadłem śniadanie i porozmawiałem z moimi rodzicami no była to bardziej kłótnia niż rozmowa ale cóż. Po tym jak zjadłem śniadanie to wyszłem z domu i ruszyłem w stronę przystanku autobusowego. Tam zazwyczaj gromadziło się większość dzieci więc dobrym pomysłem było oczywiście przyjście tutaj.
- Hej koleszkowie! Oj co tu się dzieje ej nie bijcie się! - powiedzałem to odrazu po tym jak przyszłem na przystanek. Kenny bił się z ericiem dziwne to w sumie bo zazwyczaj to Kyle i Eric walczyli z sobą. Zastanawiałem się nad tym o co poszło i dlaczego się biją. Razem z stanem i kylem obserwowałem ich bójkę. Trwało to dobre kilka minut aż nagłe przyjechał autobus. Wtedy Eric dosłownie wepchnął kennyego pod koła autobusu... Kierowca nie zdarzył się zatrzymać ani nic i przejachał go...
- O MÓJ BOŻE ZABIŁEŚ KENNYEGO!!!
- TY DRANIU
- EJ JA NIE CHCIAŁEM...
chłopacy wydarli się z szoku i przerażenia
- BOŻE KENNY... O-ON NIE ŻYJE..- - to było jedyne co powiedziałem. Autobus dalej jechał pomimo tego co się stało zatrzymał się dopiero kawałek za przystankiem. Nachyliłem się trochę i zobaczyłem coś czego chyba nigdy nie zapomnę... Pod autobusem leżało zmasakrowane ciało kennyego.. chłopak miał rozwaloną głowę i było widać jego mózg również miał ranę na ręce i nodze było widać strasznie dużo krwi.. zrobiło mi się słabo zwymiotowałem i o mało nie zemndlałem. Kierowca wysiadł z autobusu jak zobaczył to co się stało powiedzał że nie ma jak nas zawieść i że mamy iść pieszo do szkoły. Tak i zrobiliśmy. Weszliśmy na lekcje spóźnieni o prawie pół godziny ale szczerze mówi miałem to gdzieś. Przez cały dzień myślałem tylko o Kennym i o tym co się stało jak zamykałem oczy na chwilę to miałem przez oczami obraz jego zmasakrowanego ciała. Nie mogłem skupić się na niczym innym nie wiem nic z dzisiejszych lekcji i w ogóle nie mam notatek z dziś ja żadnego zeszytu dziś nie otworzyłem. Bylem jakiś nie obceny byłem tam ciałem ale tylko tyle w ogóle nie byłem tam myślami ani nic. Nie rozmawiałem z nikim nawet jak ktoś się do mnie odzywał ignorowałem go. Cała szkoła wiedziała o wypadku który stał się rano i każdy wiedział że ja cartman stan i Kyle byliśmy jego świadkami. Przez to też zostaliśmy zawołani przez pana makeya do jego gabinetu żebyśmy porozmawiali o zaistniałej sytuacji. Byliśmy tam przez jakieś pół godziny w ogóle się nie odezwałem nawet jeżeli pan makey się mnie o coś pytał. Siedziałem tam cicho w ogóle nie odzywając się. Poprostu patrzyłem się pustym wzrokiem raz w podłogę a raz na ścianę i to tyle. Byłem strasznie wtrząnsietny tą całą sytuacją. Jakim cudem Kyle cartman i stan normalnie funkcjonują po tym co zobaczyliśmy rano to przecież było przerażające a oni też widzieli jego ciało. Dziwiło mnie to strasznie. Byłem w sumie tylko na dwóch lekcjach z 8 które mieliśmy dzisiaj dlatego bo zadzwonili po mojego ojca żeby po mnie przyjechał bałem się trochę bo znając życie to da mi karę za to że musiał po mnie przyjeżdżać do szkoły i w ogóle. Czekałem chwilę w gabinecie pana makeya aż wszedł do niego mój ojciec. Spojrzał się na mnie surowym wzrokiem chociaż w sumie to on zawsze miał taki wzrok więc nie zdziwiło mnie to.
- Co się stało panie makey? Czemu musiałem przyjechać po syna do szkoły?
- butters był rano świadkiem wypadku jego przyjaciela mkay. W wyniku tego wypadku niestety chłopak zmarł i najwidoczniej strasznie to wpłynęło na pańskiego syna mkay.
- kim był ten chłopak który zmarł?
- Kenny McCormick butters chodził z nim do klasy i najwidoczniej byli przyjaciółmi mkay.
- ten biedak? Butters czemu się z nim zadawałeś?
- tato słuchaj Kenny był inny niż wszystkie dzieci on jako jedyny mnie rozumiał. I co z tego że nie był bogaty czy to aż taki wielki problem? Lubiłem go a on lubił mnie naprawdę nie obchodziło mnie to że był biedny.
- nie pyskuj mi młodzieńcze! Masz karę na dwa tygodnie!
- o Jezuniu.. - po tym jak to powiedziałem mój ojciec wstał pociągnął mnie za rękę i wyszliśmy z gabinetu po czym wyszliśmy do szkoły i poszliśmy do szkoły.
- Butters ile razy ci mówiłem że nie ważne co by się działo nie masz doprowadzić do sytuacji że będę miał po ciebie przyjeżdżać do szkoły!
- mówisz mi to każdego ranka tato..
- no właśnie a co dzisiaj się stało!
- nie chciałem żebyś po mnie przyjeżdżał to psycholog zadzwonił po ciebie mówiłem mu żeby tego nie robił ale tak czy siak to zrobił przepraszam za to że musiałeś po mnie przyjechać. - ojciec spojrzał się tylko na mnie kątem oka po czym pojechaliśmy do domu. Kiedy już dotarliśmy do domu poszłem do swojego pokoju położyłem się na łóżku i zacząłem płakać robiłem to przez kilka godzin aż w końcu stwierdziłem że jestem zmęczony i że pójdę spać. Przebrałem się w piżamę i położyłem się do łóżka.
1693 słowa
Przepraszam jeżeli źle napisałem nazwisko psychologa ale nie jestem pewny jak się je pisze mam nadzieję że pierwszy rozdział się spodobał i mam nadzieję że ta książka dobrze się przyjmie :D