Zanim mogłem wrócić do domu i skontaktować się z Domą i Edytą musiałem złożyć zeznania na komendzie. Przemaglowali mnie od góry do dołu nie chcąc wypuścić przez naprawdę długi czas.
Dopiero późną nocą w końcu udało mi się opuścić policję i dopiero wtedy mogłem zadzwonić do Gośki.
- Halo?! Boże święty, nic ci nie jest!?
- Nie, wszystko ze mną dobrze – oznajmiłem z ulgą. – Jadę do domu.
Pewnie już chciała zasypać mnie masą pytań, ale się od tego powstrzymała, za co byłem jej cholernie wdzięczny.
W mieszkaniu na Długiej byłem po drugiej, a mimo to na wejściu zostałem powitany przez Gosię, która wpadła we mnie i trzymała tak mocno i tak kurczowo jakby nigdy nie miała zamiaru mnie puszczać, a ja zaraz miałbym spaść z klifu prosto w przepaść.
- No już, wszystko dobrze – szepnąłem również ją obejmując.
- Boże – wyszlochała. – To moja wina – dodała zanosząc się głośnym płaczem.
- Co?
Natychmiast ją od siebie odsunąłem, by móc spojrzeć jej w oczy.
- O czym ty mówisz?
- Gdyby nie ja... Odebrałbyś i...
- Co ty... Co?
Kobieta coraz głośniej płakała, a o jakimkolwiek uspokojeniu się nie mogło być teraz mowy.
Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
Wciąż szlochała i nie mogła się uspokoić.
Na szczęście z minuty na minutę było coraz lepiej aż w końcu przestała się trząść i zaczęła spokojniej oddychać.
Gładziłem ją po plecach opierając głowę o jej głowę nie mogąc pozwolić na to, by panika wróciła.
Stres mógł przecież zaszkodzić dziecku.
- Skarbie – szepnąłem delikatnie ją od siebie odsuwając.
Wciąż jednak trzymałem ją za ramiona.
- To absolutnie nie była twoja wina. Absolutnie, rozumiesz?
Nie odpowiedziała, jedynie patrząc na mnie ze łzami w oczach.
- Nie miałaś z tym nic wspólnego – dodałem patrząc jej głęboko w oczy.
- Boże – wydusiła półszeptem. – Co tam... Co tam się stało, Aleksy?
- Nie wiem.
Poprowadziłem ją do sypialni i się położyliśmy.
- Proszę cię, powiedz mi.
- Nic więcej nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.
Nic nie wiedziałem, ale jestem pewien, że ten stan zmieni się lada dzień.
Nie odpuszczę, znajdę tego sukinsyna i... I sam nie wiem co zrobię.
Bałem się o tym myśleć.
Pewnie jakiś rok temu bez zastanowienia zajebałbym tego sukinsyna na miejscu, ale teraz... Teraz nie liczyłem się tylko ja, na szali bowiem leżało więcej niż życie. Dwa życia. Dwie niczego winne dusze, które obiecałem chronić za wszelką cenę.
Myślałem, że te rozważania nie pozwolą mi dzisiaj zasnąć, a jednak w pewnym momencie sen w końcu przyszedł będąc wybawieniem dla mojej głowy.
Nie sądziłem jednak, że wyrwanie z tej błogości nastąpi tak szybko i tak brutalnie.
Głośne trzaski dobiegały z korytarza już o piątej nad ranem, które nie mogły zwiastować niczego dobrego.
Z trudem podniosłem się z łóżka wcześniej upewniając się, że Gosia jeszcze śpi i te barbarzyńskie dźwięki chociaż jej nie wybudziły ze snu, po czym ruszyłem zaspany do drzwi.
Uchyliłem je niepewnie, będąc przekonanym, że to jakiś chory natręt, który szuka kilku złotych na piwo... O tej godzinie?
Odsunąłem te myśli na bok, kiedy zamiast osiedlowego pijaczka zobaczyłem Przemka nerwowo przechodzącego z nogi na nogę.
- Co ty tu... – zacząłem, jednak on złapał mnie za ramię, wywlókł na korytarz i zamknął drzwi. – Co jest? – spytałem momentalnie się budząc.
Chłopak spojrzał na mnie z furią, którą swego czasu widywałem jedynie w lustrze, u niego jednak ani razu.
Rozejrzał się niepewnie, uzmysławiają sobie, że drzwi w bloku nie są zbyt grube i każdy sąsiad z chęcią dowie się dlaczego i po co ktoś dobijał się do mieszkania spokojnej nauczycielki z czwartego piętra.
- Załóż coś na siebie i chodź – mruknął wskazując głową wejście do mieszkania. – Poczekam na dole – dodał i bez słowa zszedł schodami na parter.
Chwilę później do niego dołączyłem uprzednio ubierając jakąś starą bluzę i zamykając drzwi od domu na klucz, by Gosia była na pewno bezpieczna.
Zastałem Przemka obróconego tyłem do bloku chodzącego w tę i z powrotem ze zwieszoną głową.
- Co ty tu robisz i to o tej godzinie? – spytałem podchodząc do niego.
Powoli się do mnie obrócił i wbił wzrok prosto w moje oczy.
Przez chwilę mogłem się im przypatrzeć. Furia nie była jedyną rzeczą jaką dostrzegłem w jego oczach, rysował się w nich przemożny ból i pewna pustka po stracie, której żadnym sposobem nie możesz zapełnić.
- Musimy coś załatwić – oznajmił zaciskając mocno zęby.
- Co?
Oddychał nierówno, a źrenice miał rozbiegane, jakby się czegoś naćpał.
- Dorwać tego skur#iela – syknął nawet ani razu nie mrugając.
- Nie wiemy nawet kim jest.
- Pierdolonym śmieciem, którego trzeba jak najszybciej wyjebać tam gdzie jego miejsce.
Kiwnąłem smętnie głową po części się z nim zgadzając, jednak to wciąż nie pomagało w ustaleniu tożsamości tego chuja.
- Jedziemy do Sochy – zarządził kierując się na pobliski parking.
- Policja go nie...
- Nie. Nie mogą go znaleźć – syknął nawet się nie obracając. – A teraz prowadź do auta.
Dopiero teraz zorientowałem się, że musiał przyjechać tu autobusem.
- Wątpię żeby był w domu – odparłem idąc w stronę samochodu.
Przemek nagle się zatrzymał, spojrzał na mnie i zaklął siarczyście dając upust emocjom.
- Jedźmy tam i dowiedzmy się, czy wrócił na noc.
- Poczekaj – powiedziałem zatrzymując go przed dotarciem do samochodu. – Jest piąta rano, o tej godzinie nikt ci nawet nie otworzy.
Przez chwilę się nie odzywał będąc do mnie skierowanym plecami, co trochę mnie niepokoiło, bo nawet nie widziałem jego reakcji, aż powoli się obrócił i zrównał ze mną patrząc na mnie jak na nierozpoznanego przybysza z kosmosu.
- Rozpierdolę drzwi jak będzie trzeba – rzucił w końcu. – I zrobię to samo z każdym, kto wejdzie mi w drogę.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż któryś odpuści, jednak żaden nie miał zamiaru tego robić. W końcu jednak się wyłamałem i ciężko westchnąłem.
- Próbowałeś do niego dzwonić? – spytałem.
- I tak nie odbierze.
- A wiadomo kto go ostatnio widział?
- Nie wiem.
- A wiesz chociaż gdzie po raz ostatni...
- Zacznijmy może od tego, że niewiele wiem. Praktycznie tyle co ty.
- Aha, czyli chcesz na krzywy ryj wbić się do domu chłopaka, który równie dobrze nie musiał mieć z tym nic wspólnego – odparłem.
- A gdybyś ty był niewinny to ukrywałbyś się chuj wie gdzie?
Nie odpowiedziałem, bo w zasadzie miał rację. Chociaż z czwartej strony, czy postąpiłbym inaczej na jego miejscu? Wszystko wskazuje na niego i nawet jak to nie był on, to i tak w opinii publicznej zostanie zniszczony.
- Musimy pomyśleć co zrobić – zaproponowałem ze spokojem w głosie.
- Jak to co, wystarczy, że...
- Nie, znalezienie Ernesta nic nam nie da. To nie mógł być on.
- Skąd wiesz?
- On nie byłby zdolny do podania Justynie tabletki i... – zawahałem się o moment za długo.
Nie mogło mi to słowo przejść przez gardło!
- I zgwałcenia jej? – dopowiedział z powątpieniem. – Już nie pamiętasz jak omal nie zafundowałeś mu długiego pobytu w szpitalu?
- No dobra, ale gdzie zakład, a gdzie to.
- Od jednego gówna się zaczyna – mruknął.
- Myślisz, że byłby na tyle głupi, by działać na własnej działce? – odparłem po chwili.
- W takim razie kto inny miałby mieć klucze do tej rudery?
- Powinniśmy o to zapytać rodziców Ernesta, ale nie o piątej rano.
- To co mamy teraz robić?
- Powinniśmy spać.
- Nie zmrużę oka ze świadomością, że gwałciciel chodzi po ulicach! – warknął wściekle.
Skinąłem lekko głową myśląc nad pytaniem, które zadał.
- Chodź do góry i pomyślimy – rzuciłem w końcu.
- Co? Nie, daj spokój. Nie będę wam przesiadywać w domu – mruknął szybko.
- Sam daj spokój i chodź – oznajmiłem i ruszyłem na klatkę schodową.
Chłopak z chwilowym zawahaniem ostatecznie za mną poszedł i moment później robiłem nam czarną kawę.
- Ładnie tu macie – stwierdził siadając przy niewielkiej wyspie kuchennej.
- Dzięki.
Podałem mu kawę i usiadłem naprzeciwko.
- O której ta kobieta może iść do roboty? – spytał przerywając niezbyt wygodną ciszę.
Mruknąłem w zamyśleniu i wyjąłem telefon. Szybko odnalazłem profil Elżbiety Sochy na Facebooku i z ulgą dostrzegłem, że pracuje w pobliskiej piekarni, która otwierała się o siódmej trzydzieści, więc... Powinna tam być przed siódmą i... Dobra, w przybliżeniu za chwilę powinna wstać, o ile jechałaby autem.
Szybko opowiedziałem wszystko Przemkowi i kiedy skończyłem dobiegł mnie odgłos otwierania drzwi.
- Zaraz wrócę – odparłem.
Chłopak kiwnął głową, a ja poszedłem w stronę sypialni, gdzie powinna spać jeszcze Doma, przez jeszcze co najmniej trzy godziny.
- Co ty robisz? – spytała przecierając oczy.
- A ty?
- Nie mówili ci, by nie odpowiadać pytaniem na pytanie? – mruknęła ziewając przeciągle.
- Ktoś coś wspominał, ale rzadko słucham się innych – odparłem z lekkim uśmiechem. – Idź jeszcze spać, co? Później będziesz ledwo żywa.
- Proszę cię – prychnęła. – Jeszcze jakiś rok temu o tej godzinie przeglądałabym kartkówki.
- Mhm, a potem były same jedynki i dwójki.
- Wypraszam sobie, to wy nie potrafiliście nauczyć się podstawowych faktów – odbąknęła zachrypniętym głosem.
Z tyłu głowy wciąż miałem to, że całej tej rozmowie przysłuchuje się Przemek, który mimowolnie wszystko słyszy.
- A ty czemu nie śpisz? – spytała zerkając niepewnie w głąb korytarza.
- Byś pytała – uśmiechnąłem się wrednie.
Uniosła z niedowierzaniem brwi i wbijała we mnie pełen dezaprobaty wzrok.
W pewnym momencie złapałem ją za rękę i skierowaliśmy się do sypialni. Zamknąłem drzwi i pokrótce wyjaśniłem wydarzenia sprzed chwili. Doma cierpliwie czekała, a żaden mięsień na jej twarzy nawet nie drgnął.
Dopiero jak skończyłem zabrała głos.
- I tak po prostu do niej pojedziecie?
- A mamy inne wyjście?
- Tak, zostawić śledztwo policji.
- Przecież oni gówno zrobią.
- Nawet nie dajecie im szansy.
- Bzdura.
- Hej, łamiesz właśnie jedną z trzech zasad w stosunku do kobiet w ciąży – zastrzegła od razu.
- Fakt.
Nastała chwila ciszy i nie bardzo wiedziałem czego mogę się spodziewać.
- Pomogę wam, razem coś wymyślimy, ale najpierw trochę się ogarnę – oznajmiła z ciepłem w głosie, jednak stanowczość tej wypowiedzi nie mogła być większa.
Nie miałem nawet szans na jakikolwiek sprzeciw, bo kobieta dopadła do szafy i chwilę później zniknęła w korytarzu.
Dołączyłem do Przemka, który dopijał swoją kawę w milczeniu.
- Jest już zimna – oznajmił wskazując na mój kubek.
- Taką wolę – odparłem z bladym uśmiechem.
Zdążyłem wypić niedobrą ciecz z kubka i w wejściu do kuchni stanęła Gosia.
- Cześć Przemek – zaczęła wchodząc do kuchni.
- Dzień dobry – mruknął, wstając na równe nogi. – Przepraszam, że zawracam pani głowę i...
- Bez problemu, przecież nie zawracasz – ucięła nim zaczął plątać się w zeznaniach. – Poza tym nie jesteśmy w szkole, byś mówił mi na pani, prawda? – dodała stając obok mnie.
- To... Jak mam mówić? – spytał z dozą zawahania.
- Tak jak to robiliście na każdych przerwach i nie tylko – rzuciła uśmiechając się miło.
Przemek spojrzał na mnie niepewnie, po czym na powrót utkwił wzrok w oczach nauczycielki.
- To będzie ciężkie – westchnął pod nosem.
- Aż tak źle o mnie mówiliście? – spytała lekko go podpuszczają.
- Nie, nie, nie o to chodzi – wydusił od razu. – Po prostu... To dosyć dziwne.
- Wiem – w końcu śmiech wydobył się z jej ust. – Po prostu Gośka – dodała wyciągając do niego rękę.
Chłopak przez chwilę się wahał, ale ostatecznie ujął ją i delikatnie potrząsnął.
- Przemek – uśmiechnął się, a Gośka zaśmiała się pod nosem.
W końcu dałem o sobie znać głośno wypuszczając powietrze nosem.
- Dobrze, że formalność już za nami – odparłem patrząc to na jedno to na drugie. – Kamień spadł mi z serca – dodałem śmiejąc się cicho.
W kuchni zapadła niezbyt przyjemna cisza, a nerwowość na twarzy Przemka przechodziła ludzkie pojęcia.
- No dobrze – powiedziała w końcu Doma. – Co wiecie?
- O... – zaczął, ale w porę zrozumiał w czym rzecz.
Nie bez powodu moja rozmowa z Gośką trwała tak długo.
- Wiemy jedynie, że matka Ernesta pracuje w piekarni i pewnie idzie do pracy na siódmą – wyjaśnił chłopak.
- Mhm, ale co to wam daje?
- Możemy do niej jechać i dowiedzieć się gdzie jest Ernest i czy ktoś jeszcze miał klucze od ich działki.
- Okej, w takim razie już teraz mogę wam powiedzieć jaka będzie odpowiedź – oznajmiła łapiąc za skraj blatu i lekko się nad nim pochylając. – Niczego wam nie powie, ewentualnie zbyje was jakimiś ogólnikami, bo nawet jeżeli Ernest nie miał z tą tragedią niczego wspólnego, to ona, jako matka, nie powie nic co pomogłoby w jego odnalezieniu – wyjaśniła spokojnie.
Przyznałem jej rację i w duchu skarciłem się za to, że sam o tym nie pomyślałem. Zresztą Przemek wyglądał podobnie.
- Być może nawet jego rodzice zadbali o to, by nikt nie mógł go znaleźć – dodała widząc nasze miny. – Rodzice, by chronić swoje dziecko posuną się nawet poza granice prawa i jakiejkolwiek moralności.
Zmrużyłem oczy patrząc na nią w skupieniu.
Myśl, która zapewne i jej kołatała teraz w głowie odnosiła się tylko i wyłącznie do naszej przyszłości jako rodziców.
- To co możemy? – spytał Przemek.
- Najlepiej gdybyście pozwolili działać policji – powiedziała, na chwilę zawieszając wzrok na oczach mojego przyjaciela. – Ale z tego co widzę taka opcja nawet nie wchodzi w grę – dodała przenosząc na mnie spojrzenie.
Mruknąłem potwierdzająco usilnie szukając jakiegoś rozwiązania, jednak na marne. Mój mózg o tej godzinie działał ze zbyt dużym opóźnieniem.
- Czyli jego starzy nic nam nie powiedzą – mruknął równie zamyślony Przemek.
I kiedy tylko te słowa głośno rozbrzmiały wpadłem na pewne rozwiązanie.
- Oni nie, ale jego kumple owszem.
- Zwłaszcza, że większość to też nasi kumple – dopowiedział, a cała nasza trójka posłała sobie wymowne uśmiechy.
- W takim razie wiecie od czego zacząć.
- Niby tak, ale w sumie co oni mogą wiedzieć.
- Całą masę rzeczy – powiedziałem. – Na pewno chwalił się komuś gdzie zabierze Justynę i kiedy mieli się spotkać.
Wdaliśmy się w krótką dyskusję o co jeszcze moglibyśmy ewentualnie zapytać, po czym zrobiłem nam kolejną kawę, a Gosi zaparzyłem herbatę.
- No dobrze, a co jak uda wam się znaleźć Ernesta?
Spojrzałem na Przemka, jednak żaden z nas nie był w stanie przyznać przed polonistką tego co z pewnością rozbrzmiewało w naszych głowach.
- Nikt nie powiedział, że to musiał być on – dodała patrząc mi w oczy.
Wybrała mnie, zapewne wiedząc, że szybciej przemówi mi do rozsądku. Tyle, że wcale nie musiała tego robić, zgadzałem się z nią w pełni.
- To kto? – wypalił siedzący naprzeciwko chłopak.
- Myślę, że na to pytanie odpowiedź zna jedynie Justyna – oznajmiła upijając łyk gorącej herbaty.
- Nie – wydusił przez zaciśnięte zęby.
- Skąd wiesz? Przecież zanim karetka ją odwiozła odzyskała przytomność – wtrąciłem patrząc na niego uważnie.
- Nie ma z nią żadnego kontaktu – wyznał i zacisnął usta w wąska linijkę, aż pobielały.
- Skąd ty... – zacząłem, ale dłoń Domy na moich plecach mnie uspokoiła.
- Edyta zadzwoniła do mnie dwie godziny temu – wyjaśnił zaciskając mocno pięści. – Powiedziała, że Justyna jest w takim szoku, że nikt nie jest w stanie się z nią porozumieć.
Wypuściłem ciężko powietrze i przymknąłem powieki.
- Wiesz co powiedzieli lekarze? – spytała Gosia.
- Została odurzona tabletką gwałtu i... Wiadomo co.
- Na pewno są ślady DNA – wydusiła zduszony głosem.
- Nie. Ten skur#iel... – zaczął, ale musiał zebrać się w sobie – Nie zostawił żadnych śladów.
- Jak to możliwe?
Chłopak zwiesił głowę, ale zaraz ją podniósł patrząc na nas pustym wzrokiem.
Tyle wystarczyło byśmy zrozumieli, że użył prezerwatywy, a resztę śladów albo zatarł, albo musiał cały czas łazić w rękawiczkach.
Jasny chuj. Krew mnie zalewała na samą myśl.
- Jedźmy – rzucił po chwili Przemek.
Wbijał we mnie wyczekujące spojrzenie, a ja bezwiednie skinąłem głową.
- Jadę z wami, ktoś musi...
- Nie – ucięliśmy równocześnie.
- Nie ma nawet takiej opcji – oznajmiłem głosem, któremu nie da się sprzeciwić.
- Nie puszczę...
- Nie – powtórzyłem twardo.
Rzuciłem przelotne spojrzenie Przemkowi, a ten od razu pomiarkował, że tę rozmowę musimy przeprowadzić sami.
- Czekam na dole – powiedział i opuścił mieszkanie.
Kiedy wyszedł od razu przeniosłem spojrzenie na Domę, która już miała zawieszone ręce na piersi.
- Nie – uciąłem zanim w ogóle zdążyła się odezwać. – Na wiele mogę się zgodzić, ale na pewno nie na to.
- Aleksy, posłuchaj...
- Nie Gosiu, to ty posłuchaj – wtrąciłem, za co oberwałem pełnym niezadowolenia spojrzeniem. – Nie mogę narazić cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, jasne?
- Nie, to żadne niebezpieczeństwo. Zwykłe rozmowy z ludźmi w waszym wieku.
- Teraz tak to wygląda, ale nie wiemy czego możemy się spodziewać.
Ująłem jej dłoń, a drugą przyłożyłem do wypukłego brzucha kobiety.
- Narazisz nie tylko siebie, ale też dziecko – dodałem łagodniej. – A ja nie pozwolę, by istniało minimalne zagrożenie dla waszej dwójki.
Doma patrzyła mi długo w oczy pewnie szukając choć jakiegokolwiek punktu zaczepienia, ale byłem pewien, że żadnego nie znajdzie.
- Aleksy – zaczęła puszczając moją rękę.
Położyła mi obie na policzkach i wstrzymała na chwilę oddech.
- Błagam cię, nie zrób niczego głupiego. Masz do kogo wracać, jasne? A jeden błąd może zaważyć na naszych życiach.
- Wiem.
- Musisz nad sobą panować – ciągnęła nie słysząc mojego tonu. – Teraz nie jesteś sam, teraz twój błąd będzie rzutował na przyszłość trzech osób.
- Wiem Gosiu – powtórzyłem kładąc ręce na jej biodrach.
- W takim razie przysięgnij mi, że tu wrócisz i będziesz mógł spojrzeć mi w oczy.
Przez chwilę wpatrywałem się w nią zastanawiając się nad tym, na ile mogę jej obiecać taki, a nie inny rozwój wypadku.
- Przysięgnij mi to – powtórzyła stanowczo, choć przez chwilę załamał jej się głos.
- Przysięgam – odparłem w końcu.
Kamień spadł mi z serca.
Jedno jest pewne w moim życiu; jeżeli złożę komuś obietnicę, to ją wypełnię. A zrobiłem to Gośce, której nigdy bym nie zawiódł.
Liczyłem, że i tym razem będzie tak samo.
- Dzwoń do mnie i mów mi co wiecie. Będę wam pomagać. Często działacie pod wpływem impulsu i nie myślicie logicznie.
- Będziesz naszą bazą – uśmiechnąłem się blado.
- Taki mam plan – oznajmiła i wpiła się w moje usta.
Oddałem pocałunek, ale naraz uświadomiłem sobie, że Przemek czeka na mnie na dole.
Mimo to nie przerwałem go mając dziwne wrażenie, że ten ma w sobie coś niecodziennego.
Misiaki! Nieubłaganie zmierzamy do końca tej historii, dlatego cieszcie się każdym następnym rozdziałem haha! Do zobaczenia w przyszły weekend! Gwarantuję, że będzie naprawdę mocno...