Cześć!
Rozdział jeszcze nie jest dokładnie sprawdzony ( za co z góry przepraszam!), ale nie chciałam przedłużać! Zależało mi na dopracowaniu dialogów - zwłaszcza tego z Nixonem, i tu uwaga - rozdział zawiera wulgaryzmy! Część dialogu, jest dość ostra...
Miłego czytania! ❤️
--------------------------
Nie mogłam się mylić. Poznam tego drania z kilometra. To musiał być on, tylko jakim cudem znalazł się w tym miejscu?!
Skręciłam za róg, podążając za mężczyzną. Odbiłam się od czyjegoś ciała. Kiedy uniosła wzrok, upewniłam się, że owym mężczyzną w rzeczywistości jest Nixon.
— Witaj, słoneczko — powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. — Już zapomniałem, jak słodko pachniesz.
Odsunęłam się.
— Mnie natomiast zemdliło od twojego tchórzostwa. Jak się tutaj dostałeś?
— Odkąd to stałaś się taka pyskata?
Zbliżył się, unosząc moją twarz wyżej.
Strąciłam gwałtownie jego dłoń. Cytrusowy zapach perfum przyprawił mnie o mdłości, przypominając stracone lata, które spędziłam u boku tego kłamcy.
— Odkąd znów zobaczyłam twoje obłudne oblicze. Chcę wiedzieć, gdzie jest Emma? Ostatni raz widziałam ją pod twoim mieszkaniem. Jeśli coś jej zrobiłeś...
— To co? Znowu zaczniesz wymachiwać tą swoją pukawką, czy naślesz na mnie swojego kochasia? Jeszcze nie zrozumiałaś? Nie ma znaczenia z kim się pieprzysz, ani jak masz na nazwisko
Jego twarz wrażała niezadowolenie. Nachylił się, przyglądając mi się z chorą fascynacją. Zerknęłam w stronę wyjścia. Mauricio zniknął za drzwiami, co dawało mi kilka minut z Reynoldsem sam na sam.
— Kogo masz w środku?
— Ciebie, słoneczko — powiódł, palcami wzdłuż mojej ręki. — Moją małą, zagubioną księżniczkę...
Jego dłoń zacisnęła się boleśnie na moim ramieniu.
— Powiedz, jak to jest codziennie patrzeć na siebie w lustrze, Nixon? Kim trzeba być, by latami wykorzystywać chorą dziewczynę do własnych celów? Po co przyszedłeś? Wydałeś już wszystko? Potrzebujesz więcej forsy? Matka przestała ci płacić, to przylazłeś do mojego nowego ojczulka?
— Zamknij się — wysyczał, przez zaciśnięte zęby, mocniej ściskając moje ramię. — Kochałem cię, Zoe. Miałem drobne kłopoty, a twoja matka spadła mi z tą swoją propozycją prosto z nieba. Taki nic nieznaczący bonus do...
Zaczęłam się śmiać, ucinając jego wypowiedź.
— Kilka grubych tysięcy, które przelała ci Sophia nazywasz nic nieznaczącym bonusem?!
— Miałem plan, Zoe. Oddałbym im co do grosza. Miałem szansę, by w końcu uwolnić się od Gottiego i zostać wspólnikiem, wszystkie moje problemy zostałyby daleko w tyle. Wszystko wróciłoby do normy, a ty nie dowiedziałabyś się o niczym, gdyby nie ta nieudolna pizda, która spierdoliła wszystko. To przez nią Gambino mi ciebie odebrał, ale to na tobie zawiodłem się najbardziej, gdy rozchyliłaś przed nim swoje piękne uda niczym rasowa kurwa.
Nie wytrzymałam. Zacisnęłam dłoń w pięści i przywaliłam mu prosto w twarz. Nixon zatoczył się w tył, nakrywając dłonią nos. Kiedy odchylił rękę, zobaczyłam na jego twarzy krew. Mężczyzna uśmiechnął się, wyjął poszetkę i wytarł nią krew.
— Nie waż się odzywać do mnie w taki sposób.
— Masz rację, słoneczko. Należało mi się. I muszę przyznać, że coraz bardziej podoba mi się ta nowa Zoe.
Złapał mnie w pasie przyciągając do siebie. Znów zaczęliśmy się szarpać. Nixon wsunął w dekolt sukienki zwiniętą karteczkę. Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi. Oboje odwróciliśmy się w stronę wyjścia, patrząc na Orvaldiego zmierzającego w naszą stronę szybkim marszem.
— Przekaż Gambino, żeby się wycofał — powiedział przyciszonym głosem, natychmiast odsuwając się. — W przeciwnym razie znajdzie cię martwą. Trzeba było skorzystać z mojej propozycji, kiedy był na to jeszcze czas. I nie mów, że cię nie ostrzegałem. Przyjdź, gdy zmądrzejesz.
Nixon oddalił się pospiesznie, wchodząc do głównej sali, z miejsca niknąc w gąszczu bliźniaczo wyglądających mężczyzn.
— Miałaś nie ruszać się z miejsca — powiedział Orvaldi, odprowadzając Reynoldsa wzrokiem.
— Sprowadź go — rozkazał, gdy tylko Alec zrównał się z nami.
Ignorując Orvaldiego, ruszyłam za Aleckiem. Poczułam na ręce dłoń. Strąciłam ją mechanicznie.
— Kto to był? — zapytał Mauricio szorstko.
— Nikt — odparłam lakonicznie.
Nie miałam najmniejszej ochoty pozwolić Nixonowi odejść, zwłaszcza teraz, gdy byłam całkowicie pewna, że wiedział o całej sprawie więcej, niż mogłoby się wydawać. Orvaldi zatrzymał mnie, zagradzając drogę. Skonfundowana, zmierzyłam go złowrogim spojrzeniem. Kiedy nie ruszył się, ominęłam go, wznawiając marsz.
— Kim był ten mężczyzna?
Usłyszałam ostre pytanie.
— Nikim. — Uśmiechnęłam się cynicznie. — Brzmi znajomo?
Zacisnęłam dłonie w pięści.
— Nie znam go. Nie wiem, czego chciał. Najwidoczniej pomylił mnie z kimś — odburknęłam nieufnie. Mauricio wyprzedził mnie i znów zagrodził drogę. — Zejdź mi z drogi.
Zagryzłam wargę zastanawiając się, czy to właśnie z nim współpracuje Nixon.
— Dlaczego jesteś taka uparta? — Mauricio złapał moje ramię, w miejscu, w którym Nixon zrobił to wcześniej. Syknęłam z bólu. — Może w łóżku ten twój temperament jest przydatny, ale nie tutaj.
Zacisnęłam zęby. Jednak nim zdążyłam odpowiedzieć, Mauricio leżał już na ziemi.
Zdezorientowana, powiodłam wzrokiem między mężczyznami toczącymi niewerbalną walkę. Oboje patrzyli na siebie z mordem wymalowanym w oczach każdego z nich, lecz żaden nie wypowiedział najmniejszego słowa. Alec dobiegł do naszej trójki, próbując ocenić panujące nastroje. Noah objął mnie delikatnie, mierząc Aleca ostrzegawczym spojrzeniem.
— Zabieraj go i, jeśli życie ci miłe, zejdź mi z oczu.
Bostończyk schylił się, próbując pomóc mężczyźnie.
— Odsuń się — burknął Mauricio, zbierając się chwiejnie z podłogi. Gdy wstał, spojrzał nieobecny na Noah. Widziałam w ich spojrzeniach żal, którego za grosz nie rozumiałam.
— Tknij ją choćby jeszcze jeden raz, a przysięgam, że w końcu cię zabiję. I to bynajmniej nie w akcie zemsty, a w afekcie, nie patrząc na konsekwencje.
Oszołomiona brakiem reakcji ze strony Orvaldiego, patrzyłam osłupiała, jak Noah zdejmuje marynarkę, natychmiast narzucając materiał na moje ramiona. Z miejsca otuliło mnie ciepło, a nozdrza wypełnił korzenny zapach, pozostawiając z cytrusowego bukietu jedynie niewygodne wspomnienie. Noah przebiegł uważnym spojrzeniem po mojej twarzy. Nie uszło również moją uwadze, że dostrzegł zaczerwienienie pojawiające się na lewym ramieniu, lecz powstrzymał się od komentarza, zaciskając ze złością szczękę. Objął mnie i poprowadził w stronę wyjścia. Otworzył przede mną drzwi czarnej limuzyny.
— Rozumiem, że Złotowłosy nie będzie nam towarzyszył w drodze powrotnej — stwierdziłam, próbując rozładować nerwową atmosferę.
Rozejrzałam się po okolicy w poszukiwaniu znajomej postaci. Niestety, Reynolds najwidoczniej rozpłynął się tak szybko, jak szybo się pojawił. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając samochód, którym przyjechaliśmy.
— Dlaczego nie wracamy jeep'em? — spytałam, gdy Noah wsiadł do samochodu.
Nie odpowiedział.
— Jedź do miasta.
Limuzyna ruszyła spełniając wyraźny rozkaz, a przyciemniona szyba oddzielająca nas od kierowcy, podniosła się. Noah rozluźnił krawat, rozpiął guziki koszuli i opadł na kanapę, przecierając z rozdrażnieniem twarz. Przesunęłam się na siedzeniu. Położyłam dłoń na szorstkim policzku, skutecznie skupiając jego uwagę na sobie.
— Ben wrócił do miasta. Na jego miejsce przyjechał Tex. Czekał na ciebie przy tylnym wyjściu. Alec miał zaprowadzić się do niego. Jak widzisz, rozpłynął się w powietrzu. — powiedział z powagą, spoglądając ze zmartwieniem w moje oczy. — Obawiam się, że nie powiesz mi prawdy, gdy zapytał, co tam się wydarzyło?
Miał racje. Nie miałam najmniejszej ochoty mówić mu o spotkaniu z Nixonem. Przynajmniej do czasu, aż sama nie dowiem się czegoś więcej.
— Obawiam się, że nie powiesz mi prawdy, gdy zapytam, o co chodziło tamtemu mężczyźnie? — uniosłam wysoko brew, zakładając ręce na piersi.
Uśmiechnął się półgębkiem, ujmując moją dłoń. Obrócił pierścionek kilka razy.
— Jak czuje się Anastazja? — uniosłam spojrzenie, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
Nie chciałam się kłócić. Nie chciałam zadawać kolejnych pytań, na które nie uzyskam odpowiedzi. Wydawało mi się, że oboje, w równym stopniu, potrzebowaliśmy chwili oddechu. Noah, przybliżył się. Powędrował dłonią do moich włosów, powoli wyjmując szpilki z koka. Odwróciłam się tyłem do niego, pozwalając, by szpilka, po szpilce, pozbawił mnie stworzonego przez Sophię i Ritę pancerza.
— Dobrze — odpowiedział, nie przerywając czynności.
— A Lorenzo?
Każdą zrzucał na wykładzinę, metodycznie rozplątując moje włosy.
— Wyliże się... — szepnął tuż przy moim uchu. — W końcu jego najlepszy kumpel to geniusz...
— Skromny, jak zawsze.
— Przypominam, że to twoje słowa, kochanie.
Jego palce wciąż wyjmowały spinki, tworząc pod naszymi nogami błyszczący stosik.
— Właściciel nie będzie zadowolony.
Noah złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Westchnęłam zderzając się z twardym torsem. Odgarnął włosy z mojego ramienia. Zamknęłam powieki, czując, jak pod wpływem subtelnego dotyku jego dłoni, włoski na moim karku stanęły dęba. Nie mogłam zrozumiem, dlaczego, za każdym razem moje zmysły reagowały na jego bliskość tak cholernie intensywnie...
— Właścicielce raczej zależy, na tym, byśmy doszli do porozumienia.
Uśmiechnęłam się, opierając głowę na jego piersi.
— Rita Ferro pożyczyła furę Gambino?
Noah zsunął marynarkę. Pocałował nagą skórę mojego ramienia, zamykając mnie w ciepłym uścisku. Wtuliłam się w atletyczne ciało, otulając się jego ciepłem. Jego ciepła dłoń bez krzty wahania splotła w naturalny sposób nasze palce. Lewą ręką zaczął wodzić wzdłuż lewego ramienia. Łagodne muśnięcia przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Zadrżałam otulona jego ramionami. Pragnęłam trwać tak do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej.
— Oszaleję przez ciebie, Zoe — szepnął całując mnie w głowę. Musnął kciukiem rumień powstały po uścisku Reynoldsa. — Świętego wyprowadziłabyś z równowagi.
Zagryzłam wargę, doskonale rozumiejąc, co próbował mi przekazać. Odchyliłam głowę w tył i spojrzałam w piękne, ciemne tęczówki. Atmosfera natychmiast zgęstniała. Spojrzałam na pełne wargi. Gdyby uniosła się odrobinę, mogłabym znów skosztować ich niepowtarzalnego smaku...
— W takim razie dobrze, że trafił mi się sam diabeł — szepnęłam wracając spojrzeniem do jego oczu.
Noah przeniósł usta na moje ucho.
— W najczystszej postaci.
Doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Poruszyłam się niespokojnie. Nie powinnam ukrywać przed nim faktu spotkania z Nixonem, jednak nie chciałam go niepotrzebnie niepokoić. Już wyglądał na zmęczonego, a ja nie miałam zamiaru przykładać ręki do jego stanu.
— Zaryn organizuje nielegalne walki na terenie Europy. Kilka miesięcy temu zaproponował mi współpracę. Odmówiłem. Dziś musiałem rozważyć jego propozycję.
Podniosłam się zdecydowanie.
— Z mojego powodu?
Nie odpowiedział. Prychnęłam pod nosem z niedowierzaniem. Odsunęłam się, siadając na swoim miejscu. Dalszą część podróży spędziliśmy w milczeniu. Widziałam, jak nachalnie przygląda mi się, wodząc palcem wskazującym po dolnej wardze. Zastanawiał się nad czymś, a ja powoli dochodziłam do wniosku, że w istocie, nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, jakiego rodzaju myśli kłębią się w jego głowie.
Limuzyna zatrzymała się przy krawężniku. Boy hotelowy otworzył drzwi, a ja wystrzeliłam niczym z procy, nie zważając na protesty Gambino. Po kilku krokach poczułam jego obecność tuż za sobą. To było niesamowite! Ten mężczyzna potrafił sprawić, że w kilka sekund zamieniałam się w tykającą bombę atomową o ogromnej sile rażenia, a on... ON był cholernym zapalnikiem.
Stukot szpilek odbijał się echem od marmurowej posadzki. Wsiadłam do windy usilnie ignorując Noah. Drzwi rozsunęły się na najwyższym piętrze. Wysiadłam, witając się z Dexem, stojącym na korytarzy. Zatrzymałam się, zaciskając ze złością pięści.
Nie miałam karty.
Oczywiście, została w torebce.
— Tego szukasz?
Głos Gambino rozpalił mnie do czerwoności. Odwróciłam się gwałtownie, stając z nim twarzą w twarz. Miała ochotę zetrzeć z jego twarzy ten... bezczelny uśmiech, którym ten drań mnie obdarzył. Wyszarpnęłam z jego ręki złotą kopertówkę, mamrocząc pod nosem ciche przekleństwa. Wygrzebałam z jej wnętrza kartę i otworzyłam drzwi, wchodząc do środka.
— Nie podziękujesz?
Serio. Ten gość pobierał diabelskie lekcje perfekcyjnego grania na moich nerwach.
Ponownie stanęłam z nim twarzą w twarz. Gambino stał w progu drzwi, zaciskając dłonie na antycznej ościeżnicy drzwi. Zlustrowałam powolnym spojrzeniem perfekcyjną sylwetkę. Napięte mięśnie przedramion, widoczne dzięki podwiniętym rękawom, doprowadziły mnie do początku mojej agonii. Rozpięte guziki czarnej koszuli były już jej środkiem, jednak to zdradziecki antracyt jego oczu sprawił, że zapragnęłam narodzić się na nowo.
Zacisnęłam dłoń na materiale jego koszuli, bezpardonowo wciągając go do środka, z hukiem zatrzaskując drzwi.