Wierzba

By radoslawjerzpolski

1.3K 161 21

Do zamkniętej społeczności kobiet, zgromadzonych wokół wiekowego księdza, trafia młody niezwykle inteligentny... More

Prolog
Przyjaciel
Część Bez tytułu 3
Część Bez tytułu 4
WYJAZD
Część Bez tytułu 6
Część Bez tytułu 7
Część Bez tytułu 8
Spacer
Dzień drugi
Część Bez tytułu 11
Basen
Część Bez tytułu 13
Część Bez tytułu 14
Część Bez tytułu 15
Część Bez tytułu 16
Wieczór z Anną
Część Bez tytułu 18
Część Bez tytułu 19
Mysz
Część Bez tytułu 21
Część Bez tytułu 22
Część Bez tytułu 23
Część Bez tytułu 24
Część Bez tytułu 25
Gość
Część Bez tytułu 27
Część Bez tytułu 28
Część Bez tytułu 29
Szykany
Część Bez tytułu 31
Część Bez tytułu 32
Część Bez tytułu 33
Monika
Część Bez tytułu 35
Legenda
Studnia
Część Bez tytułu 38
Część Bez tytułu 39
Część Bez tytułu 40
Porwanie
Część Bez tytułu 42
Część Bez tytułu 43
Eksploracja
Część Bez tytułu 45
Część Bez tytułu 46
Nocny atak
Część Bez tytułu 49
Wesele
Część Bez tytułu 51
Rytuał
Tajemnica
Epilog

Część Bez tytułu 47

14 3 0
By radoslawjerzpolski

Zaopatrzeni w małą, ale niezwykle mocną latarkę zeszli po stromych schodach na dół piwnicy. Za radą Adama, po krótkiej dyskusji jeszcze na górze, Ania założyła długie spodnie, a do nich wciągnęła przez głowę bluzę z długim rękawem. Zaledwie po kilku krokach w mrok piwnicy, błogosławiła swoją decyzję, że postanowiła mu zaufać i bez sprzeciwu posłuchała jego rady, bowiem poniżej poziomu podłogi w kuchni, wykute w litej skale ściany tunelu stopnie połyskiwały wilgocią, której nadmiar spływał płytkimi rynienkami gdzieś w mrok korytarza, stale obniżającego swój poziom.

– Nie mam pojęcia jak odnalazłeś te drzwi? – stwierdziła Ania. – Przyglądałam się temu miejscu z bliska i dopóki ich nie otworzyłeś, miałam wrażenie, że patrzę na litą ścianę.

– Ja też zupełnie nie mam pojęcia, jak to wytłumaczyć – odparł Adam. – Dla mnie było to oczywiste od pierwszego razu, że tam są. Ale poczekaj. Coś sprawdzę.

Wyjęty z kieszeni telefon rozbłysł blaskiem wyświetlacza, a potem miejsce kolorowych ikonek zastąpiło zdjęcie mapki znalezionej w pudełku.

Adam powiększał i przesuwał wybrane obszary obrazu, aż zatrzymał się na środkowej części mapy i powiększył jej szczegóły do takich rozmiarów, by niewyraźne plamki zamieniły się w symbole i rozmyte znaczki.

– Spójrz! – pokazał telefon Ani. – Sądzę, że jesteśmy w tym miejscu i idziemy teraz korytarzem w stronę jakiegoś pomieszczenia... O proszę, jest!

Po ich prawej stronie ściana wygięła się w prawo i nagle zniknęła. Ziejąca idealną czernią czeluść, otworzyła się nagle, wprawiając Anię w zdumienie. Zatknięta na żeliwnym trzymaku zbutwiała pochodnia, smętnie zapraszała do skorzystania z ognia.

– Chyba dawno nikt z niej nie korzystał? – Ania przyjrzała się porośniętemu pajęczynami i wieloletnim kurzem przedmiotowi. – Co jest w głębi?

– Sprawdźmy! Trzymaj się za mną – powiedział Adam. – Może być ślisko na tych stopniach.

I faktycznie, do pomieszczenia wchodziło się po kilku gładkich i ewidentnie wykutych ręką człowieka stopniach. Natomiast pomieszczenie okazało się naturalną jaskinią, wygładzoną jedynie z grubsza w kilku miejscach kamieniarskim dłutem. Pośrodku, w niewielkim zagłębieniu, promień latarki odbił się od przypominającego rtęć, nieruchomego lustra wody. Oświetlona z bliska płaszczyzna, ukazała dno wykutej w kamieniu studni. Było to owalne i przypuszczalnie głębokie, na półtora metra zagłębienie o regularnym kształcie, bez wystającego ponad podłogę rantu czy murka. Ot, taka po prostu dziura w podłodze, równiusieńko z brzegiem zalana wodą. Bez mocnego światła, można by pomyśleć kałuża... A tu niespodzianka!

Pod ścianami, w równym rzędzie stały leciwe skrzynki i stojaki. I chociaż zawartość skrzynek dawno temu zgniła i obróciła się w szary pył, to stojaki wyglądały niezwykle zachęcająco, połyskując zielenią grubego szkła.

– To chyba wino – skonstatowała Ania, wycierając z kurzu jedną z wyjętych butelek.

– Wygląda na to, że dzisiaj będziemy mieli wieczór przy naprawdę doskonałym trunku.

– Jak myślisz, ile to może mieć lat?

– Pojęcia nie mam, ale skoro na butelce nie ma etykiety, to trzeba zobaczyć na stojaku. Może będzie tam jakiś opis.

Ania, zaczęła przyglądać się drewnianym elementom stojaka i nagle wykrzyknęła:

– Jest coś!

Poślinionym palcem, starła warstwę pleśni narosłą i obumarłą wiele dziesiątek lat wcześniej i odsłoniła wycięte w drewnie stylizowane cyfry. 1902.

– O cholera! Te wina muszą być warte fortunę?! – z nabożną czcią odłożyła butelkę na miejsce i nie kryjąc zachwytu popatrzyła na Adama. – Ile ich tutaj może być?

Adam promieniem latarki oświetlił stojące pod przeciwległą ścianą stojaki i aż gwizdnął z podziwu.

– Lekko licząc, jest tu tego z tysiąc pięćset butelek. Idźmy dalej Aniu, bo jestem niemal pewien, że to dopiero początek niespodzianek.

Wychodząc, dziewczyna tęsknie obróciła się jeszcze, chociaż smolista ciemność przykryła wszystko co znajdowało się wewnątrz jaskini.

– Co jest następne? – zaciekawiony głos Ani odbił się od jakiejś przeszkody i wrócił głuchym, krótkim echem brzmiącym tak, jakby włożyć głowę do metalowej beczki i krzyknąć...

Adam zdziwiony niezwykłym efektem, aż poderwał głowę znad wyświetlacza i zaświecił w głąb korytarza. Światło latarki odbiło się jednak od litej skały, ociosanej dawnymi narzędziami.

– To nie możliwe! – Ania zajrzała przez ramię Adamowi. – Pokaż mi tę mapę! Tu powinien być korytarz... Zobacz na tę linię.

Adam podszedł kilka kroków w kierunku skały i poświecił rozproszonym snopem światła o maksymalnej intensywności. Coś metalicznie błysnęło u podstawy. Ktoś kto by tu przyszedł po raz pierwszy, zaopatrzony jedynie w pochodnię, na pewno nigdy by nie dostrzegł wzmocnionej brązem, wyżłobionej w podłodze bruzdy.

– Aniu! – Poświeć mi tutaj – podał podnieconej dziewczynie latarkę.

Sam ukląkł u podstawy ściany i mozolnie zaczął oczyszczać z piachu i kamieni prowadnicę, sprytnie ukrytą przed wzrokiem niewtajemniczonych.

– Myślisz, że to ukryte drzwi? – Ania niecierpliwiła się świecąc teraz wszędzie, tylko nie tam, gdzie pracował mężczyzna.

– Mam nadzieję, że dam radę je otworzyć – sapnął z wysiłkiem, napierając na jedyny występ pozostawiony nie wiedzieć po co przez kamieniarza.

Teraz już wiadomo – pomyślał, czując jak monolit z lekkim zgrzytem ustępuje i obraca się na niewidocznym zawiasie.

Otwierająca się czeluść powitała ich lekkim przeciągiem nieco cieplejszego powietrza.

– Dobra nasza! – ucieszył się Adam, przekraczając wysoki próg. – Tu jest cieplej, a to oznacza, że ten korytarz musi wychodzić gdzieś na powierzchnię. Ponadto, czy ty też to czujesz?

Ania złapała równowagę, łapiąc za wyciągnięte w jej stronę ramię mężczyzny.

– Co mam czuć? – zapytała niepewna czego się od niej oczekuje.

– Powąchaj – podpowiedział Adam.

Dziewczyna, delikatnie wciągnęła powietrze, kierując nos w stronę swojej pachy, po czym zreflektowała się szybko i zaciągnęła powietrzem korytarza.

No ja durna! – skarciła się w myślach.

– Faktycznie... Co to jest?

Adam uśmiechnął się rozpoznając już z całą pewnością, zapach snujący się w powietrzu.

– To jakaś konserwa? – zastanawiała się na głos Ania.

– Tak! To nieśmiertelny, unikalny i nie dający się pomylić z niczym innym na świecie... paprykarz szczeciński! – powiedział z udawaną wyższością, ale już po chwili uśmiech spełzł mu z twarzy.

– Adam! Co jest? – Zaniepokoiła się dziewczyna, widząc w snopie latarki poważną minę i zastygłą sylwetkę swojego chłopaka.

– Ślady... Takie jak pod oknem...

Rzeczywiście, w oświetlonym pyle zalegającym na podłodze, dało się odróżnić wydeptaną ścieżkę, a na jej obrzeżu wyraźny odcisk buta rozmiaru co najmniej czterdzieści cztery o gładkiej podeszwie, z charakterystycznymi nacięciami.

– Myślisz, że to jest podglądacz? – szeroko otwarte źrenice Ani wyglądały z bliska jak dwie studnie przerażenia.

– Spokojnie. – Adam objął i przytulił Anię. – Jestem tu z tobą. Jeśli się boisz, to odprowadzę cię na górę i wrócę tu sam.

– Nigdy w życiu!!!

Dziewczyna oderwała się od Adama i zacisnęła pięści, sugerując gotowość do walki.

W rażącym świetle latarki, dostrzegł determinację pasującą raczej do wojowniczki, niż do drobnej kobiety, przez co jego podziw dla niej, urósł jeszcze bardziej.

– Zatem pozwól, że uszczknę z twojej garderoby nitkę... – poprosił teatralnie.

Pytające spojrzenie Ani nie musiało długo tkwić na jej twarzy, bo Adam oderwał wiszący frędzel u jej rękawa, po czym zdecydowanym gestem przesunął dziewczynę pod ścianę. Następnie, wyciągnął pod sklepienie dłoń i wypuścił swoją zdobycz.

– Widzisz... jak ją znosi w prawo? – zapytał, by upewnić się, czy Ania rozumie sens eksperymentu.

Pokiwała głową i ruszyła w lewo, w kierunku napływającego, ledwie wyczuwalnego powiewu.

Adam przez chwile mocował się jeszcze, by przymknąć kamienne drzwi, które od strony prostopadłego korytarza wydawały się równie niewidzialne, jak od strony piwnicy, po czym pobiegł, za oddalająca się dziewczyną.

– Powinnaś przygasić latarkę, jeśli chcemy dopaść naszego podglądacza, a być może porywacza chłopca. – powiedział, gdy już zrównał się z Anią.

– Ale będziemy musieli wtedy iść w kompletnej ciemności – wyszeptała dziewczyna, mocno tracąc na swojej pewności siebie.

– Tak, ale zaraz powinno być jakieś poszerzenie korytarza, o ile dobrze zrozumiałem z tej mapy. Nie każę ci całkiem gasić światła, żebyśmy nie wpadli do jakiegoś szybu. Sama zresztą widzisz, że jesteśmy teraz w części jakiejś kopalni, ale trzeba je mocno ograniczyć, bo blask latarki widać z bardzo daleka.

Korytarz wił się zarówno w poziomie jak i w pionie, niejednokrotnie tracąc na wysokości lub wznosząc swoje sklepienie w nieprzeniknioną ciemność, by znienacka stromo opaść. Zapach jedzenia nasilał się z każdą chwilą, aż idący na przedzie Adam nagle zatrzymał się i przylgnął do ściany. Podążająca kilka kroków za nim Ania zastygła równie gwałtownie. Nasłuchiwali oboje przez dłuższy czas, ale poza powstrzymywanymi oddechami, żaden podejrzany szmer nie zakłócił panującej tu ciszy. Nakazując dziewczynie pozostanie na miejscu, Adam ostrożnie wszedł za załom korytarza i zniknął zupełnie, tak jakby skała go pochłonęła. Na szczęście Ania niewiele widziała w półmroku, więc nie zdążyła się przestraszyć, jednak poczuła nagły brak towarzysza i teraz rosnąca panika pisała scenariusz wiecznej tułaczki po ciemnych korytarzach królestwa krasnoludów i gnomów.

– Adam... – cichy szept pozostał bez odpowiedzi. – Adam! – nie wytrzymała i nieco piskliwym głosem zawołała odrobinę głośniej.

Odpowiedziało jej zniekształcone echo i to przeraziło ją kompletnie.

Sama, w zupełnym mroku poczuła, jak ciemność napiera na nią z każdej strony i zgniata jej wątłe ciało w kleszczach kamiennego uścisku. Powietrze stało się nagle gęste i lepkie jak smoła. Mimo wszelkich wysiłków, nie dało się go wciągnąć w płuca. Panika rosła w niej, paraliżując zmysły, aż przed oczami zaczęły pojawiać się iskierki zwiastujące zbliżającą się utratę świadomości. Tylko jak odróżnić ten stan w kompletnej ciemności? – pomyślała chwilę wcześniej, nim oślepiający snop światła poraził jej rozszerzone strachem oczy.

– Ania? Wszystko w porządku? – znajomy głos zakotwiczył jej jaźń w teraźniejszości.

– Tak! Nie... Tak. – odpowiedziała wreszcie, gdy udało się jej wciągnąć łyk świeżego powietrza w ściśnięte stresem płuca.

– Pusto, ale znalazłem legowisko naszego nocnego gościa. – Z dumą oświadczył Adam.

Dziewczyna osunęła się na kolana, a z jej oczu popłynęły łzy ulgi.

– Nie zostawiaj mnie nigdy więcej – wydusiła z siebie, starając się powstrzymać drżenie rąk.

Adam przypadł do niej, otarł kciukiem wolnej dłoni wiszącą na rzęsie kroplę, po czym pomógł wstać. Dziewczyna odetchnęła głęboko kilka razy, a wracająca pewność siebie sprawiła, że mocno ujęła rękę Adama i spojrzała w ciemność.

– Pokaż mi to miejsce! – zażądała.

Za załomem korytarza rozpościerała się kolejna naturalna jaskinia. Jej dno, zadziwiająco równe i płaskie, aż prosiło się o zagospodarowanie. Dlatego, Ani wydało się jak najbardziej naturalne, że stary materac przykryty kilkoma warstwami zniszczonych koców i kołder, sklecony z byle jak zbitych, surowych desek stół i zydel, umiejscowiony w niewielkiej niszy pasowały do tego miejsca. Ponadto, kilka ustawionych na sobie drewnianych skrzynek robiących za regał, było jedynym i wręcz idealnym dopełnieniem wyposażenia, zgromadzonym przez tajemniczego właściciela. Na ścianie, nad zastawionym resztkami posiłku stołem, wydrapano znajomy symbol odwróconego trójkąta oraz namalowano, chyba węglem, jakieś niezrozumiałe wykresy i symbole.

– Musiał tu być całkiem niedawno – Adam odłożył na brudny talerz niedojedzony kawałek chleba.

– Ciekawe, dokąd poszedł?

– Na tej skale nie widać żadnych śladów, więc jeśli pójdziemy dalej w tą stronę – Adam wskazał ciemny otwór tunelu na przeciwległej ścianie pieczary – to mamy pięćdziesiąt procent szans na to, że go dopadniemy.

– Adam! – podniecony głos dziewczyny rozszedł się echem wśród skał. – Zobacz na to!

W zakurzonych słoikach poustawianych w skrzynkach robiących za regał, połyskiwały w świetle latarki jakieś metalowe przedmioty.

– Czekaj! Nie dotykaj tego! – Adam w jednej chwili zorientował się na co patrzą.

– Co to jest? – zapytała Ania.

– Złote zęby, a ten fragment to chyba kawałek endoprotezy...

Ania gwałtownie cofnęła rękę i skrzywiła się z obrzydzenia.

– Boże! Po co ktoś zbiera takie rzeczy?

– Mnie raczej interesuje, jak ten ktoś pozyskuje je do swojej kolekcji? – Adam wymownie wskazał pozostałe zbiory.

Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach Ani, sprawiając, że poczuła jak pod rękawami bluzy nastroszyły się wszystkie włoski.

– Poświeć tutaj – poprosił, kucając nad barłogiem.

Dziewczyna zbliżyła się do niego i skierowała światło we wskazane miejsce.

– Nie no kurwa, nie wierzę! – krzyknęła. – Co tu robią moje majtki?!

– Jesteś pewna, że są twoje?

Ania wyszarpnęła niewielki skrawek materiału spod koca i rozpostarła na dłoni pokazując fragment, który był ozdobiony błękitnym kwiatuszkiem, ręcznie naszytym na jego środku.

– Bez dwóch zdań są moje! Powiesiłam je po praniu na sznurku za domem. Nawet zastanawiałam się, gdzie się podziały, ale skoro razem z Moniką chodziłyśmy bez bielizny, to przestałam sobie zawracać nimi głowę i zwyczajnie o nich zapomniałam.

Adam odrzucił kilka kołder i obejrzał materac, ale oprócz niepokojących plam i zalegających w fałdach koca okruchów chleba, w posłaniu nie kryły się już żadne tajemnice. Za to pod materacem, w niewielkim zagłębieniu podłoża błyszczały okładki starych czasopism erotycznych, jeszcze z ubiegłego wieku.

– Poprawmy wszystko tak jak było – zaproponował. – Jeśli nie trafimy po drodze na tego podglądacza, to lepiej niech nie wie, że znaleźliśmy jego miejscówkę.

Ania zacisnęła ze wzburzenia zęby i bardzo niechętnie odłożyła swoje majtki pomiędzy zmięte koce.

– To nie fair! – powiedziała w końcu. – Czuję się zbrukana przez... Cholera, nawet nie wiem przez kogo, ale...

Adam położył dłoń na jej ramieniu i mimo głębokich cieni rzucanych przez światło latarki, spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.

– Ja wiem, że to nie jest sprawiedliwe, ale teraz skupmy się na zbadaniu tego korytarza i znalezieniu złodzieja twojej bielizny. Jeśli chcesz wymierzyć mu sprawiedliwość, to masz w tym moje pełne wsparcie. Uwierz mi, mnie też nie bawi bycie podglądanym, jednak najważniejsze teraz jest odnalezienie chłopca, bo coś mi mówi, że ten ktoś ma dużo wspólnego z jego zaginięciem.

Szli nieznośnie długo chodnikiem górniczym, zaglądając do pojawiających się od czasu do czasu, kawern lub nieczynnych wyrobisk. W takich miejscach udało się im odkryć kilka pionowych szybów, które niknęły w ciemnościach, ale były też takie, z których napływało świeże powietrze.

– Co oni tu wydobywali? – Ania pierwsza przerwała milczenie.

Adam co do tego nie miał żadnych wątpliwości, zwłaszcza, po odkryciu skrzyneczki w podłodze swojego domu.

– A z czym kojarzy ci się nazwa pobliskiej Złotoryi? – zapytał.

Cisza zakłócana szuraniem butów trwała jeszcze przez kilkanaście metrów chodnika.

– Poważnie? Masz na myśli złoto? – niedowierzanie w głosie Ani było podszyte budzącą się właśnie ekscytacją.

– Co do tego nie mam żadnej wątpliwości – potwierdził Adam.

– Czujesz? – tym razem Ania zwróciła uwagę mężczyzny na nowy zapach.

– Masz rację. Coś się zmieniło.

Wydobyte z podświadomości wspomnienie, rozbudziło jakieś niedawne przeżycie, ale mimo szczerych chęci nie udało się Adamowi dopasować go do niczego konkretnego.

– Zaraz przekonamy się co to takiego.

Niewyraźna poświata z każdym krokiem zaczęła rozjaśniać mrok tunelu.

– Co tam jest? – Ania niecierpliwiła się jak nastolatka przed pierwszą dyskoteką.

– Chyba musimy teraz zachować ostrożność i ciszę. – mężczyzna przystawił palec do ust i wysforował się naprzód, maksymalnie tłumiąc światło latarki.

Ania, skupiona na ostrożnym stawianiu stóp, szła w krok, trzymając się mocno za pasek w spodniach Adama. Gdy ilość wpadającego do szybu światła była już na tyle intensywna, że można było rozróżnić krawędzie na kamiennych ścianach, puściła Adama i wyjrzała zza jego pleców. Widok skąpanej w ostrym słońcu, częściowo murowanej studni zaskoczył ją kompletnie.

– Jak tu pięknie. Zobacz! – zachwyciła się na równi z Adamem, który dotąd milczący, pochłaniał niezwykły widok.

Stali u wylotu tunelu. Przed nimi, w niewielkim obniżeniu rozciągało się podziemne jeziorko, wokół którego biegła wąska ścieżka. Średnica oczka miała około dziesięciu metrów, a kamienne ściany zwężały się koncentrycznie nad jego środkiem tworząc kształtem odwrócony lejek z wymurowanym gładkimi kamieniami wylotem. Pośrodku otworu, na postrzępionej ze starości linie, zwieszało się metalowe wiadro. Refleksy słonecznych promieni, odbite przez lekko falującą wodę, tańczyły na ścianach i ażurowej plątaninie roślin, rozświetlając przestrzeń migotliwym halo. W podrygujących błyskach światła dało się wyraźnie zobaczyć korzenie poprzeplatane listowiem dorodnego bluszczu, którego zielone girlandy opuszczały się z pęknięć w stropie do samego lustra wody, tworząc naturalną zasłonę przed wzrokiem kogoś, kto spoglądałby w dół.

– Chodźmy dalej! – rzekł Adam. – Chyba widzę już wyjście...

Faktycznie. Po drugiej stronie jeziorka, w połowie wysokości ściany, czernił się otwór kolejnego tunelu, do którego wiodły kamienne stopnie wmurowane w ścianę, a naturalny występ skalny, tworzył szeroką półkę u ich zwieńczenia.

Gdy wstępowali na pierwsze stopnie, ich uwagę zwrócił przeciągły pisk dobiegający gdzieś z góry, a potem plusk wody. To właśnie zawieszone na sznurze wiadro, plasnęło w gładką taflę, wywołując kalejdoskop migających błysków światła na zielonych ścianach.

– Wiem już, gdzie jesteśmy. – powiedział Adam, odruchowo ściszając głos.

Nieme pytanie we wzroku dziewczyny pozostało bez odpowiedzi, bo napełnione wiadro powędrowało w górę rozchlapując wodę z takim hałasem, jakby to tama się przerwała, a nie spadała przelewająca się przez brzegi wiadra struga.

Nie było zresztą potrzeby nic wyjaśniać, bo gdy oboje stanęli na skalnym występie, w ciemności kolejnego przejścia można było dostrzec kolejne kamienne stopnie, prowadzące w górę.

– To kościół... – szepnęła.

Adam przejął inicjatywę i wszedł w mrok jako pierwszy, ale Ania nie zamierzała go odstępować na krok i deptała mu po piętach. Znaleźli się w katakumbach pod świątynią. W płytkich niszach wykutych w surowym kamieniu, leżały nadszarpnięte zębem czasu szczątki, zapewne poprzedników urzędującego tu księdza.

Na postumencie, tuż obok schodów prowadzących na górę, stało kilka starych, zakurzonych kaganków. Jednak za nimi, przez pęknięcie w kamiennej płycie przeświecała delikatna poświata. Podczas gdy Adam pognał po schodach do góry, dziewczyna zatrzymała się zwabiona niezwykłym blaskiem.

Delikatne drżenie zachwiało wiekowymi naczyniami, krusząc w pył pękniętą płytę, za którą zamiast kupki nagich kości, stał opleciony pajęczynami posążek szczupłej kobiety, spowitej w rośliny i kwiaty. Mimo upływu ogromnie długiego czasu, figurka była tak doskonała w swoim kształcie, że każdy jej detal wyglądał, nie tylko jak wydobyty co dopiero spod ręki artysty, ale wręcz jak zamieniona w kamień żywa istota. Ania, na jej widok wybałuszyła oczy i stanęła z otwartą buzią, nie mogąc wyjść z zachwytu.

– Adam... – powiedziała głosem tak głębokim i przejmującym, że ten mało nie spadł ze schodów, gdy go usłyszał.

– Tak Aniu? – jakaś siła kazała mu się obrócić w jej stronę i zejść ze stopni na podłogę.

Dziewczyna utkwiła w nim bezradny wzrok, podczas gdy jej dłoń samoistnie wyciągnęła się w stronę postumentu i dotknęła stóp posążka.

Nagły spazm wstrząsnął ciałem Ani z taką siłą, że zatoczyła się w tył i omdlała upadła wprost na kamienną posadzkę.

Adam natychmiast znalazł się przy niej i uniósł głowę dziewczyny porażonej nieznaną siłą.

– Ania! Ania! – krzyknął zaskoczony tym co się stało.

Dziewczyna ocknęła się po kilku klepnięciach w policzek i zamrugała zdziwiona.

– Co się stało?

– Upadłaś omdlała, jakby poraził cię prąd – wyjaśnił przejęty.

– Widziałam światło. Było takie ciepłe i dobre, że nie potrafiłam się mu oprzeć i wyciągnęłam ku niemu dłoń.

– Ja nic nie widziałem.

Zmierzył figurkę podejrzliwym spojrzeniem, prześlizgując się niespiesznie po delikatnych stopach, smukłych nogach i rozłożystych biodrach. Uniósł wzrok na smukłą talię i idealnie krągłe piersi, aż jego spojrzenie zatrzymało się na doskonałej owalnej kobiecej twarzy i poważnych, ogromnych oczach w kształcie migdała. W tych oczach było coś niepokojącego. Jakaś kosmiczna pustka, która zaczęła się nagle wypełniać jasnością tak wielką i ciepłą, że tylko Słońce mogłoby z nią konkurować. Adam poderwał się na nogi, zostawiając Anię na ziemi.

– O rany, czuję się... – jego głos naraz nabrał takiego brzmienia, że dziewczynie natychmiast zrobiło się mokro. – Czuję się doskonale... – dokończył powoli nieswoim głosem.

Już miał podejść do postumentu i dotknąć figurki, gdy Ania zastąpiła mu drogę i wpiła się ustami w jego rozchylone wargi.

Rozpalona rządza rozszarpała czas na ułamki sekund zawieszonych w bezruchu, podczas gdy oboje zdzierali z siebie ubrania. Przypadli do siebie z tak ogromnym i niepowstrzymanym pragnieniem, że nawet natychmiastowa groźba utraty życia nie byłaby w stanie ich rozdzielić.

Palce Adama zaciskały się na wpół nagim ciele Ani, znacząc je białymi śladami odciśniętych emocji. Jego wargi pochłaniały brodawkę jednej z jej piersi, podczas gdy niecierpliwa dłoń dotarła pod majtki i uchwyciła miękki pośladek w bezlitosne kleszcze.

Ania pisnęła i chwyciła Adama za włosy. Docisnęła mocno jego twarz do biustu i zanurkowała ręką pod pasek spodni. Uchwyciwszy to, czego pragnęła teraz ponad życie, oderwała głowę kochanka od piersi i opadła na kolana gorączkowo szarpiąc się z klamrą jego paska. Gdy tylko udało się jej oswobodzić kochanka ze spodni i bielizny, przyssała się do jego członka z taką zawziętością, że ten o mało nie doszedł w jej ustach po zaledwie kilku chwilach.

Nie było na to czasu. Żadna gra wstępna nie wchodziła teraz w grę. Prosty imperatyw samca nakazywał wyłącznie jedno... posiąść tę kobietę jak najszybciej i jak najmocniej. Zerżnąć ją jak sukę, zupełnie nie siląc się na wyszukane namiętności.

Brutalnie ciągnąc za włosy, oderwał ją od swojego krocza i pchnął na zimną kamienną podłogę. Chrypiąc z podniecenia, zerwał z niej spodnie i obrócił na brzuch.

Widok krągłych pośladków wystających wyraźnie ponad linię pleców, choć wydawałoby się to niemal niemożliwe, rozpalił w jego wnętrzu ogień takiego pragnienia, że rzucił się na dziewczynę z wyprężonym, mokrym od śliny penisem. Na szczęście, jej pragnienie było równie wielkie, bo nie zważając na ból ocieranej na kolanach i łokciach skóry, wypięła się w taki sposób, że prącie wbiło się z mokrym cmoknięciem dokładnie tam, gdzie należało.

Adam zastygł zaskoczony rozkoszą, która rozeszła się w tym momencie po całym jego ciele, ale już po chwili zapragnął jej więcej i więcej, co rusz wbijając się pomiędzy śliskie od śluzu wargi. Początkowe westchnienia rozkoszy, wydawane przez dziewczynę, przeszły po jakimś czasie w jednostajne zawodzenie, gdy wzbierająca fala orgazmu porwała ją w wir przyjemności, który zamiast zwalniać, z każdym pchnięciem mężczyzny wciąż szaleńczo przyspieszał.

Ania nie czuła już niczego, poza płynącą w niej energią. Wypalała ona wszelki ból i zmartwienia, jak padający na ziemię przewód trakcji wysokiego napięcia spopiela wszystko czego dotknie. Skrywane w podświadomości lęki i niepokoje rozpierzchły się przed przepotężną falą, topiącą dosłownie wszystko w swej słodyczy.

Narastający jęk Ani zawibrował pośród szczątków dawno zmarłych ludzi, jak dźwięk surm wzywających na sąd ostateczny.

Jakaś kość zakołysała się zbudzona dźwiękiem i potoczyła na skraj półki. Chwilę balansowała na krawędzi, a potem runęła w dół i roztrzaskała się o posadzkę. Widzącemu to kątem oka Adamowi, wydało się naraz, że zmarli próbują się zerwać z mar, trumien lub wprost z nagiego kamienia, żeby tylko poczuć to co on, żeby choć zerknąć pustymi oczodołami na radość i szczęście kochanków, nim staną w światłości przed swym Panem. Rozdarci zazdrością między obietnicą wiecznego i bezcielesnego szczęścia, a żywym dowodem daru ekstazy, otrzymanego tu i teraz od bogini.

Lecz dla ich wyschłych szkieletów było już za późno... Zastygli, skazani na wieczne czekanie zazdroszcząc...

Krople śliny wyprysły z ust mężczyzny, gdy gigantyczne spełnienie oderwało jego jaźń od ciała, porzucając obrazy zmartwychwstania i zastępując ostatnią czytelną myśl białym żarem spełnienia. Adam nagle znieruchomiał wyprężony w tył, jak żuk przybity szpilką do podkładki w gablocie entomologa, podczas gdy biodra Ani tańczyły jeszcze bezmyślnym rozpędem. Pojedyncza iskra błysnęła gdzieś w głębi jego umysłu, początkując kaskadę innych błysków, rosnących geometrycznie jak lawina i ostatecznie budząc go z odrętwienia.

– Ania? – odezwał się niepewnie, nie do końca rozumiejąc całą sytuacje i to co się właśnie wydarzyło.

– Adaś... – ciepły głos Ani spłynął niczym delikatny puch, kojąc rozedrgane nerwy mężczyzny i gasząc wszelkie obawy.

Spojrzał w kierunku postumentu, ale alabastrowy posążek na powrót stał się jedynie kawałkiem zimnego kamienia, doskonałego w swej formie, lecz jednak tylko kamienia.

– Wszystko w porządku skarbie? – Ania wstała i przytuliła głowę mężczyzny do swojego nagiego łona.

– Teraz już tak. – powiedział Adam, odrywając wzrok od uśmiechniętego oblicza Pani i ucałował ją w ciepły brzuch, tuż nad pępkiem. – Chodźmy!

Kamienne schody w prostej linii, zawiodły ich do drewnianej klapy w podłodze.

Adam delikatnie naparł na nią barkiem i uchylił na kilka centymetrów. Akurat na tyle, żeby można było zobaczyć przez szczelinę, co dzieje się po drugiej stronie. Umiarkowany półmrok i zapach lawendy były pierwszymi wrażeniami jakie oboje spostrzegli.

Zdecydowanym ruchem rozwarł klapę unikając przeciągłego piszczenia zawiasów i gwałtownie wyprostował się, od razu tonąc i plącząc w wiszących ubraniach.

– To jest jakaś szafa – wymamrotał wypluwając frędzle, wciskające mu się w usta.

Głowa Ani wychynęła tuż obok, unikając fałd zwisającego materiału, które Adam zdążył przesunąć na jedną ze stron drążka z wieszakami. Nasłuchiwali dłuższy czas dobiegających z zewnątrz dźwięków, nim odważyli się otworzyć drzwi szafy.

Niewielki, skromnie urządzony pokój był, gdyby nie drewniane łóżko i szafa, wierną kopią odkrytej przed chwilą jaskini. Nawet drewniane skrzynki ułożone pod ścianą przypominały regał ze słoikami na złote zęby. Tu jednak poukładane były książki i osobiste pamiątki ojca Anzelma. Wśród kilku drobiazgów stojących na jednej z półek leżała też stara, bardzo zniszczona czarnobiała fotografia, w prostej tandetnej ramce z plastiku.

Dwóch chłopców o podobnym wzroście i niewątpliwie jednakowych rysach twarzy, pozowało w niej do zdjęcia na tle starego domostwa. Za nimi stały kobiety w różnym wieku, przeważnie ubrane w proste wiejskie sukienki i zgrzebne koszule z zapaskami i chustkami zakrywającymi włosy.

– Myślisz, że to może być nasz ksiądz? – zapytała Ania.

– To prawdopodobne – ocenił Adam. – Wiesz co? Zrobię zdjęcie tej fotografii.

– Wynośmy się stąd – szepnęła Ania podchodząc na palcach do drzwi. – Boję się tu zostawać.

– Idź za mną – rzekł Adam. – Jakby co, to staraj się nie podchodzić do moich pleców, żebym przypadkiem cię nie uderzył. Najlepiej zachowaj metr dystansu.

Ostrożnie otworzył drzwi pomieszczenia i oboje z Anią weszli do bocznej nawy. Na szczęście kościół był pusty. Przemierzyli główną nawę i już mieli wyjść z budynku, gdy Ania się zatrzymała i wróciła pod ołtarz. Stanęła na wprost głazu i przyjrzała się drewnianej figurce stojącej na jego płaszczyźnie.

– Adam... – powiedziała znów nieswoim głosem. – Zobacz to!

Topornie wyrzeźbiona maszkara, była lekko przechylona i jedną płaszczyzną podstawy odstawała od kamienia, na którym ją umieszczono.

– Widzę – Adam objął rzeźbę i przesunął w bok, odsłaniając prostokątny pusty otwór.

– Coś mi mówi, że to jest prawdziwe i należne miejsce figurki Pani z podziemia. Tylko dlaczego została zastąpiona tą prymitywną rzeźbą?

– Odstaw ją! Ktoś tu idzie! – trwożliwy szept Ani rozszedł się po kościele.

Odgłos kroków przybrał na sile i w chwilę po tym jak drewniana rzeźba stanęła na swoim miejscu, w jasnym otworze drzwi pojawiła się znajoma sylwetka ojca Anzelma.

– A wy tu czego?! – stary ksiądz wyrzucił jednym zdumionym okrzykiem.

Jego ręka, wspierająca się na wysłużonych grabiach uniosła się w zamachu, ale nim cios przeznaczony dla Adama zdążył choćby o milimetr opaść w jego stronę, mężczyzna doskoczył do starca i zablokował jego ramię w górze, jednocześnie wyszarpując mu z dłoni narzędzie.

Zdumiony ojciec Anzelm chciał zakrzyknąć w rozpaczy, ale dłoń Adama chwyciła go za wystającą grdykę pozbawiając na chwilę oddechu i możliwości narobienia hałasu.

– Mamy do porozmawiania drogi ojcze Anzelmie... – mężczyzna wycedził przez zaciśnięte zęby.

Pociągnął starca w głąb kościoła, podczas gdy Ania zamknęła i zablokowała drzwi, po czym stanęła do nich plecami z rękami założonymi na piersiach. Żądza zemsty wezbrała w dziewczynie przez chwilę, ale gdzieś w jej wnętrzu głos rozsądku stłumił gniewne myśli, więc tylko wbiła z wrogością wzrok w swojego prześladowcę.

– Czego chcecie? – wystraszony głos starca zabrzmiał cicho i chrypliwie, gdy Adam go puścił.

– Chcę wiedzieć, gdzie poszedł twój brat i dokąd zabrał chłopca?

Otwarte usta księdza znieruchomiały, nie wydając w proteście żadnego dźwięku. Wszystko wokół zastygło w oczekiwaniu na odpowiedź. Zapadła cisza, zdawała się dzwonić w uszach, gdy Ania i Adam wpatrywali się w rozszerzone strachem oczy księdza. Jedynym ruchem, jaki można było zaobserwować, był taniec drobin kurzu w wąskich jak sztylety promieniach słońca, przenikających przez wysokie okna do ciemnego wnętrza świątyni.

– O czym wy mówicie? – zaczął bez przekonania, ale widząc uśmiech politowania na twarzy Adama znowu umilkł na dłuższy czas.

Kropelki potu wykwitły na jego pobrużdżonym zmarszczkami czole, a ramiona zapadły się nagle, dodając kilkanaście lat do ogólnego wyglądu starca.

– Skąd wiecie o moim bracie? – poddał się wreszcie.

– Mało istotne! Odpowiedz, gdzie oni są?!

– Nigdy ich nie znajdziecie! – z pewną satysfakcją odparł ksiądz.

– Znajdziemy! To tylko kwestia czasu, ale zależy mi na tym, żeby nic się nie stało małemu. Dlatego gadaj, jak na spowiedzi... – Adam zacisnął pięść i podsunął ją pod nos duchownego.

– Niczego nie rozumiecie. Pani... – zaczął, ale się zawahał i umilkł.

Ania podeszła do mężczyzn i kucnęła patrząc z bliska w oczy klechy.

Starzec niechętnie spojrzał jej prosto w oczy. Przez dłuższy czas nic się nie działo. Mijały sekundy, a jego twarz najpierw poszarzała, a potem zastygła z przerażenia.

– Pani żąda ofiary! – wykrzyczał. – I pojutrze ją dostanie.

Twój głód Pani jak stos nienasycony.

łakniesz krwi, poświęcenia i korony.

Nasza boleść i cierpienie

to dla ciebie ukojenie.

Chwalimy cię matko ciernista.

Chwalimy cię pani wszechmocna.

Pragniemy twojej łaski i odkupienia

Przez krew naszych mężów

Przez powolne konanie

Obdarz nas łaskami o Pani...

Ania ujęła głowę mamroczącego starca i jeszcze raz spojrzała mu prosto w oczy. Duchowny zamilkł w pół modlitwy.

– Pani nie pragnie krwi. Nigdy jej nie pragnęła. – Ania mówiła powoli tak, by każde jej słowo trafiło do zmurszałego umysłu księdza. – Jedyne czego pragnie, to prawdziwa i nieokiełznana miłość, której ty nigdy nie zaznałeś i którą nigdy nikogo nie obdarzyłeś.

– Pani! – kocham cię! Twój lud cię kocha.

Duchowny wyrwał się z rąk dziewczyny i runął na podłogę uderzając głową o deski podłogi. Z niewielkiego rozcięcia na skroni starca potoczyło się kilka ciemnych kropel krwi, które na moment zawisły na jego krzaczastej brwi, a potem upadły na deski, tworząc trzy, ciemnoczerwone kleksy. Z każdym rozpryskiem, po kościele roznosił się głuchy, potężny łomot, tak jakby ktoś walił młotem w ścianę wiekowego budynku.

Adam zerwał się z przyklęku rozglądając zaskoczony wokoło. Naraz do jego uszu dobiegł znajomy głos.

– Ojcze Anzelmie! Ojcze Anzelmie!

Ponowny łomot przeszył ciszę kościoła. Ale ten brzmiał już jakoś inaczej.

I wtedy, w pamięci Adama pojawił się obraz ogromnych, żelaznych pierścieni zamocowanych na drzwiach kościoła. Przestrzeń, nagle jakby się skurczyła, a znajomy głos stał się głosem konkretnej osoby.

– Ojcze Anzelmie! Proszę mnie wpuścić! Ja już tak nie mogę... Błagam, ojcze Anzelmie. Nie powinnam była przychodzić do Pani z tą prośbą. Nie takim kosztem.

Adam podszedł do zamkniętych drzwi i przez szparę pomiędzy skrzydłami wyjrzał na zewnątrz. Gdzieś głęboko w sercu poczuł ogromny smutek, gdy w wąskiej szczelinie dostrzegł opartą tyłem głowę z pięknymi długimi lokami, w kolorze ciemnego miodu.

– Ojcze Anzelmie... – płaczliwy głos Bożenki dochodził zza drzwi, mimo że dziewczyna co rusz siąkała nosem obrócona w przeciwną stronę.

– Odprowadzę go do jego matki... Tylko nie róbcie mu krzywdy. Błagam. On nic nie powie. Przecież ojciec wie, że nie powie. Ja znajdę sobie chłopaka – sama, innego, młodszego. Błagam, niech Pani nie zabiera Łukaszka.

Odległy krzyk właścicielki sklepu sprawił, że Bożenka bezradnie podniosła się z progu i poczłapała przygnieciona brzemieniem w jej stronę.

– O co chodziło?! – Adam dopadł do księdza i łapiąc obiema rękami za przód spłowiałej sutanny prawie uniósł go w powietrze.

Ojciec Anzelm oprzytomniał nieco, ledwo dotykając podłogi czubkami butów.

– Przyszła tu kiedyś, żeby pomodlić się do Pani o łaskę. Gówniara jedna. – splunął gęstą plwociną gdzieś w ciemny kąt. – Miała czelność prosić Panią o powodzenie w miłości... – sarknął złośliwie.

– Przecież ona nie ma żadnego chłopaka. – zdumiał się Adam.

– Oj Adaś, Adaś. – wtrąciła się nagle Ania.

Jadowity uśmiech wypłynął na usta zawieszonego w powietrzu księdza, mimo że jego pozycja zaraz mogła gwałtownie ulec zmianie.

– O ciebie jej chodziło... – żachnął się klecha. – Przybiegła zapłakana i rzuciła mi się do nóg, żebym jej pomógł, żeby Pani przegnała tę... – Nagle obrócił twarz w stronę Ani i przestraszył się słów, które cisnęły mu się na usta.

– A ty zażądałeś ofiary... – dopowiedział Adam.

– Pani zażądała! – krzyknął przejęty, ale zmitygował się po chwili, widząc morderczy wzrok obojga i zamilkł.

– Gdzie jest twój brat i co zrobił z chłopcem?

Ojciec Anzelm nagle obwisł, tracąc wszelki rezon, gdy Ania podeszła i nie swoim głosem powiedziała – odpowiesz na wszystkie pytania jakie ci zada.

Wydawało się, że ciśnienie wokół gwałtownie wzrosło, naciskając boleśnie na bębenki. Wszystkie dźwięki płynące z otoczenia, w jednej chwili umilkły, jakby cały kościół otoczyła niewidzialna bariera. Nie było słychać kompletnie nic. Ustało nawet natrętne brzęczenie owadów uwięzionych przez rozświetlone witraże okien. Tylko łapczywy oddech przerażonego księdza docierał do uszu Adama.

– On poszedł na cmentarzysko... – wydusił z siebie ksiądz, dziwiąc się niepomiernie, że słowa prawdy same wylały się z jego ust.

– Gdzie jest to cmentarzysko?

– Daleko stąd na południe, ale do tego miejsca nie ma dostępu z zewnątrz.

Dłonie starca zacisnęły się na ustach i gardle, ale nie powstrzymało to potoku słów, który popłynął niepowstrzymany.

– Jedyna droga, która tam wiedzie to tunel pod ziemią.

– Czy to miejsce znajduje się za białym murem w lesie? – zapytał Adam.

– Tak! – oczy księdza mało nie wyszły z orbit, gdy próbował się przeciwstawić poleceniu.

– Czemu składacie ofiarę z mężczyzn? – zapytał nagle wiedziony niezrozumiałym impulsem Adam.

– Pani nam każe.

– Kłamca!!! – okrzyk Ani zawibrował z taką mocą, że kolorowe szkiełka witraży rozprysły się na miliardy okruchów, a ze szczelin w deskach podłogi uniósł się kurz spowijający wszystko nieprzeniknionym całunem szarego pyłu.

Adam puścił księdza i czym prędzej dopadł do drzwi, by po chwili szarpania się z solidną dębową zasuwą otworzyć na oścież oba skrzydła i wybiec na zewnątrz. Wypluł na ziemię czarną od piachu ślinę, nabrał w płuca haust świeżego powietrza i powstrzymując kaszel ruszył z powrotem do środka, by odnaleźć Anię.

Nim jednak przekroczył próg świątyni, w wejściu ukazała się postać dziewczyny. Pasma pyłu wirowały wokół niej, jak opiłki metalu poddawane wariacjom pola magnetycznego. Omijały ją o kilka centymetrów, aż powstały po otwarciu drzwi przeciąg zassał wszystko w górę ku rozbitym oknom i z niezwykłą prędkością wyssał na zewnątrz.

– Aniu! – wszystko dobrze?

Ciepły uśmiech rozlał się na twarzy dziewczyny.

– Tak skarbie. Teraz już wszystko dobrze. – powiedziała i tak jak stała, klapnęła tyłkiem na próg.

Głupawy uśmiech zastąpił ten dotychczasowy, pełen matczynego ciepła.

– Ojej. Przewróciłam się?

Jej zdziwienie było tak autentyczne, że Adam aż zdębiał.

– Nic ci nie jest? – spytał zatroskany.

– Nic. A co? Gdzie ksiądz?

Adam spojrzał ponad jej ramieniem do wnętrza kościoła, rozświetlonego bielą promieni słońca. Na podłodze, pomiędzy rzędami ławek, w miejscu, w którym go puścił, leżał niczym worek z wodą, z grubsza ludzki kształt.

Ania obróciła głowę za siebie i widząc rozpłaszczone i porozciągane w dziwaczny sposób kończyny nagle zzieleniała na twarzy.

– Nie patrz na to! – Adam delikatnie obrócił jej głowę w swoją stronę. – Jeśli ci słabo, to włóż głowę między kolana i oddychaj spokojnie. Ja zobaczę, czy mogę mu udzielić pomocy.

Wszedł do środka, ale już z odległości tych kilku kroków widział, że żadna pomoc nic tu nie da.

Ciało ojca Anzelma chociaż z pozoru nie uszkodzone, miało zgruchotane na proch wszystkie możliwe kości. Groteskowa mina w jakiej zastygła jego twarz nagle złagodniała, a potem jej struktura zapadła się jak cienka gumowa maska, pozbawiona sztywnego podparcia.

Tymrazem to Adamowi podeszło do gardła wszystko co miał w żołądku. Powstrzymał sięjednak ostatkiem woli i chwiejnie wyszedł z kościoła, a następnie dołączył doAni z głową między kolanami.

Continue Reading

You'll Also Like

93.6K 2.9K 29
Sophia Carter nigdy nie pałała sympatią do Ashera Ravencrofta. W jej oczach był już spalony. Próżny, emocjonalnie zdystansowany, nieznoszący przegryw...
90.1K 5.8K 20
Pierwsza wersja Śmierci Motyla z 2018 roku. Aktualnie pisany jest remake. W 2045 roku spokój zwykłych szarych ludzi został zakłócony. Nieznana dotąd...
36.4K 1.8K 40
Mówi się...Ostatnia kropla nadziei. Czy dla Hani jest jeszcze chociaż jedna taka kropelka... Czy odkryje wszystkie tajemnice jakie pochowane zostały...
88.7K 1.7K 37
!!!SERIO, NIE CZYTAJ TEGO, JEŚLI JESTEŚ MŁODY. TREŚCI ZAWARTE KSIĄŻCE MOGĄ BYĆ DEMORALIZUJĄCE, DADDY ISSUES PEŁNĄ PARĄ!!! "Z wielkim niepokojem odkry...