-Macie ją znaleźć choćbyście musieli wywrócić każde miejsce do góry nogami! Chuj mnie obchodzi że nie potraficie! – krzyk przepełniał opustoszone korytarze i pomieszczenia, a garstka ludzi trzęsąc się ze strachu potakiwała tylko głowami – Namierzcie jej telefon, macie czas do jutra inaczej wypierdolę was wszystkich na zbity pysk!
Trzask tłuczonego szkła był idealną odpowiedzią na pytanie, jak bardzo zirytowany był. Uciekła bez słowa mimo że stał tam i bronił jej przed tym pieprzonym Felipe i jego obrzydliwymi łapami. Pisał, dzwonił i nic. Głucha cisza, zero odpowiedzi, zero jakiegokolwiek znaku czy wszystko w porządku. Uciekła, a on z godziny na godzinę coraz bardziej się zamartwiał i to uczucie doprowadzało go do szału. Jeszcze nigdy nie był tak bezradny, potrafił poradzić sobie z każdym złym człowiekiem a jedna mała kobieta była nie do opanowania. Co się z nim działo?
Zirytowany do granic możliwości trzasnął drzwiami, kierując się prosto ku schodom prowadzącym na dolne piętro, do piwnicy.
Musiał się wyżyć.
W pomieszczeniu panował półmrok, a jedyny oświetlony punkt był dzięki zwisającej z sufitu jarzeniówce. Szybkim ruchem przysunął składane krzesło pod jedną ze znajdujących się tam celi.
Chrząknął głośno, uderzając pięścią w kraty. Sygnet który znajdował się na palcu zabrzęczał głośno.
-Znasz ją jak nikt inny, gdzie chodzi jak jej źle?
-Wielki Serrano zgubił swoją nową zabawkę? – charczenie wybrzmiało z ciemności doprowadzając bruneta do jeszcze większego zdenerwowania – Skąd mam wiedzieć? W dupie miałem czy było jej źle czy nie. Teraz to twój problem.
-Zapierdolę cię i tak i tak, lepiej ze mną współpracuj śmieciu – krzyknął, ponownie uderzając w kraty – Pamiętaj że w każdej chwili mogę otworzyć te drzwi i cię stamtąd wywlec!
-Skończ grozić i lepiej idź znajdź swoją zgubę, bo znając ją może już być w zupełnie innym miejscu daleko od ciebie.
Śmiech który rozchodził się po ścianach był nie do wytrzymania i Serrano wiedział, że jego cierpliwość się kończy. Próbował po dobroci, ale najwidoczniej nie ma takiej opcji. Z ogromną siłą szarpnął zamkiem prawie wyrywając drzwi z zawiasów.
Dawał mu szansę ale ten idiota podjął złą decyzję.
Nie wkurwia się Mateo Serrano.
Siła, z jaką rzucił ciało pokiereszowanego mężczyzny dodawała mu pewności siebie. To on miał władzę nad tym miastem, nad ludźmi i nad całym syfem który się wylewał. Żaden gnój nie będzie go wyśmiewał.
-Mam cię dosyć, przygłupie. Uprzykrzałeś życie Dianie przez tyle lat, znęcałeś się nad nią więc teraz czas, aby tobie ktoś zrobił krzywdę. Zalegasz mi tu bezsensownie, czas się ciebie pozbyć. – uśmiech wpełzł na jego usta, widząc błysk przerażenia w oczach przeciwnika. Nie pamiętał kiedy był tak bardzo zdenerwowany jak w tym momencie. Nikt nie miał prawa ranić jego kobiety a ten śmieć robił to od bardzo dawna. Pierwotnie, mieli go tylko nastraszyć i wypuścić ale sprawy się skomplikowały. Domenique drwił z nich i prowokował, sprawdzając jaką mają wytrzymałość. Nie mógł sobie na to pozwolić. Znajdzie ją z jego pomocą lub bez, to tylko kwestia czasu.
Obyś była bezpieczna
Nie czekając dłużej przycisnął ciało drugiego mężczyzny do ściany, zaciskając przy tym dłonie na jego posiniaczonej szyi.
-Co, zabijesz mnie? A co powiesz Dianie? Chcesz żeby widziała w tobie takiego samego potwora jak we mnie? – charknął, spluwając śliną wymieszaną z krwią. Serrano drgnął, mocniej zaciskając ręce.
-Diana cię nienawidzi, śmieciu. Na pewno sama by cię zabiła jakby miała wystarczająco siły. Nie waż się nawet o niej pomyśleć, zabiję każdego kto ją skrzywdzi lub krzywo na nią spojrzy. – warczał wściekły mrużąc nerwowo oczy. – Ja cię nie zabiję, mam od tego ludzi. Nie będę sobie brudził garnituru na taką padlinę jak ty. Twój czas dobiegł końca, Domenique. Jeśli nie znajdę jej w ciągu dwóch dni, będziesz martwy.
-Pierdol się – blondyn zaśmiał się nerwowo, ukazując rząd zakrwawionych zębów.
Serrano westchnął i już po chwili młodszy mężczyzna leżał nieprzytomny na brudnej ziemi.
Nie zadzieraj ze mną.
*
-Szefie, mamy trop. Jak tylko powiedzieliśmy o pieniądzach to oddzwonił do nas właściciel motelu, podobno Diana wynajęła u niego pokój wczoraj rano. Od tamtej pory jej nie widział, najprawdopodobniej siedzi zamknięta w środku.
-Gdzie to jest?
-Około czterysta kilometrów stąd.
-Sam po nią pojadę, kolejne spotkanie z Alonso umówcie na piątek. Na pierwszym nic konkretnego nie powiedział tylko badał teren, mam wrażenie że coś kombinuje. Przyjrzyjcie mu się.
-Robi się. A co z tym facetem z piwnicy?
Kąciki ust mimowolnie podniosły mu się ku górze.
-Już z nim dzisiaj rozmawiałem. Jak się ocknie, powiedz mu że ma szczęście i pożyje kilka dni dłużej.
-Szefie, ten facet z motelu był jakiś dziwny. Jak tylko usłyszał o zapłacie to zaczął ochoczo rozmawiać, myślę że lepiej będzie jak pojedzie szef z kimś zaufanym. Oglądałem opinie i zdjęcia, wygląda jak speluna dla narkomanów.
-Wątpisz w moje umiejętności, Rico? – zaśmiał się gardłowo jednak doceniał swoich pracowników. Byli dla niego jak rodzina, martwił się o nich tak samo jak oni o niego. – Dobrze, wezmę ze sobą Pavlo.
-Pavlo wygląda jak niedźwiedź ze wścieklizną, nikt was nie zaczepi.
Serrano uśmiechnął się na to porównanie, przytakując. Wyjął z biurowej szafy czarny dres, ubrał chustę która zasłaniała mu nos wraz z ustami i naciągając kaptur na głowę, podał klucze od biura jednemu z pracowników.
-Rico, pilnuj ich aby nie zaginęły. Jakbyś czegoś potrzebował, to wchodź i bierz. Wrócę najpóźniej za kilka dni.
Blondyn był jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi. Współpracowali od samego początku, nigdy nie nagiął zaufania ani nie zrobił nic podejrzanego. Był jak młodszy brat który potrafił radzić sobie sam.
Pożegnał się z pracownikami i wyszedł przed budynek, od razu kierując kroki w stronę samochodu.
Jadę po ciebie, moja mała.
*
Podjeżdżając pod wskazany adres, skrzywił się mimowolnie. Jechał prawie trzy godziny, wielokrotnie przekraczając dozwoloną prędkość ale gdyby wiedział w jakim miejscu przebywa Diana, dojechałby w godzinę.
Budynek wyglądał jakby był w trakcie rozbiórki. Okolica również nie zachęcała, połamane gałęzie, stare, pordzewiałe ogrodzenie i towarzystwo które się kręciło dookoła sprawiało, że normalny turysta od razu by zawrócił. Skupiając się na swoim celu miał nadzieję na szybkie załatwienie sprawy, jednak w głowie cały czas miał słowa swojego pracownika o podejrzanym właścicielu.
-Niech spróbuje kombinować to nas popamięta – Pavlo jakby czytając mu w myślach zacisnął dłonie na kierownicy. Serrano skinął głową potwierdzając te słowa.
-Pójdę sam, jak nie wrócę za godzinę to wchodź.
-Tak jest szefie.
Wysiadł, naciągając chustę jeszcze bardziej na twarz tak, że było widać tylko jego oczy. Planował po prostu wejść, zabrać co jego i wrócić do samochodu. Z Dianą porozmawia później.
-Dzień dobry, podobno jest tu moja zguba. Przyjechałem ją odebrać.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego spod byka, lustrując od góry do dołu. Wyglądał jak jeden z oprychów, którzy tracą życie przez jego chłopców. Sięgnął po księgę gości i przerzucając kartki, przytaknął.
-Diana Guierra, zameldowała się czternastego grudnia tego roku. Zapłaciła z góry za tydzień. Nie powinienem ujawniać danych moich mieszkańców, sam pan rozumie.
Brunet zmrużył niebezpiecznie oczy, zaciskając dłoń w pięść.
-Gówno mnie to interesuje, albo podasz mi numer pokoju albo wejdę do każdego. Nie masz pojęcia z kim rozmawiasz i lepiej aby tak zostało, szanuj swoje życie.
-Niestety, pańskiej towarzyszki nie ma w pokoju. Jakby to powiedzieć, gdy usłyszałem że przyjedzie po nią ktoś, kto jest w stanie zapłacić każdą cenę, dałem jej lepsze lokum.
Nieprzyjemny śmiech wybrzmiał w holu, doprowadzając Serrano do granicy wytrzymałości. A więc z pazerności ukrył ją i liczył, że ten rzuci mu miliony na blat. Jego niedoczekanie.
Wtargnął za wyspę hotelową na której stał komputer i dokumenty, nie czekając na dalszy rozwój rozmowy.
-Albo w tym momencie powiesz mi gdzie ona jest, albo rozpierdolę ci łeb. Moi chłopcy czekają w aucie na znak.
-Dwieście tysięcy. Poczekaj, jednak nie. Czterysta tysięcy. Ty nie zbiedniejesz a ja będę mógł godnie żyć. – charknął, wypluwając ślinę prosto na jego buty co jeszcze bardziej rozwścieczyło bruneta. Dopiero rano szarpał się z jakimś frajerem w celi, a teraz miał powtarzać to samo czterysta kilometrów od domu?
-Dam ci nawet milion, pytam ostatni raz. Gdzie ona jest?
Podekscytowany mężczyzna klasnął w dłonie, złapał jeden z kluczy i ruszył w stronę schodów prowadzących na niższe piętra. Schodzili dobre kilka minut ciasnymi korytarzami, oświetlonymi jedynie latarką z telefonu właściciela przez co Serrano miał złe przeczucia co do stanu zdrowia brunetki.
Gdy jego oczom ukazał się pokój zamknięty na dwa zamki, miał ochotę zrobić komuś krzywdę.
-Ślicznotko, masz towarzystwo
Wszedł do środka i z wściekłości wbił sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Leżała tam na pożółkniętym, śmierdzącym od moczu materacu a jej skulone ciało nawet nie drgnęło. W pomieszczeniu stało jedynie stare, metalowe wiadro i talerz z podejrzanie wyglądającą papką.
Ciemnowłosy podszedł do niej wolnym krokiem, nie chcąc robić żadnych gwałtownych ruchów, których mogłaby się wystraszyć. Kucnąwszy przy materacu, odgarnął brudne włosy z bladej twarzy dziewczyny, dostrzegając przy tym zadrapania i siniaki.
-Coś ty jej zrobił, śmieciu?! – wrzask odbił się po ścianach, sprawiając że w końcu kobieta ocknęła się z letargu.
-Szefie, bez nerwów. Nie chciała iść po dobroci to musiałem jej pomóc, była pod dobrą opieką, jedzenie jest, spać gdzie ma, wszystko w porządku!
Wyciągnął telefon dając znać Pavlo aby przyszedł czym prędzej do piwnicy i zajął się właścicielem, po czym sam złapał Dianę pod kolanami i uniósł.
-Jestem, już nikt cię nie skrzywdzi. Dlaczego uciekłaś, maleństwo? Wiesz jak się martwiłem? Wiesz co ja przeżywałem? Nie wybaczyłbym sobie jakbyś zniknęła na zawsze. – wtuliła się w jego ciepłe ciało, nie mówiąc ani słowa ponieważ sama do końca nie znała odpowiedzi na zadane chwilę wcześniej pytania. Był tu, przyjechał po nią. Dlaczego?
-Szefie, to jak będzie z pieniędzmi? Wolałbym gotówkę...
Przełożył kobietę w jedną rękę, drugą z całej siły uderzając właściciela motelu. Potykając się, upadł na ten sam materac na którym ostatnie kilkanaście godzin spędziła jedna z jego lokatorek. Bił bez opamiętania, nie zwracając uwagi na to co się dzieje dookoła. Cierpliwość zniknęła wraz z wejściem do tej obskurnej budy.
-Szefie, jestem. Co się dzieje?!
-Pavlo, zajmij się panem właścicielem a ja zabiorę Dianę do samochodu. Śmieć nie dostanie nawet jednego euro.
Nie czekając na odpowiedź, złapał kobietę obiema rękami i wyniósł prosto na świeże powietrze. Widział, że nie czuła się najlepiej. Gdy już bezpiecznie usiedli w samochodzie, uniósł jej podbródek zmuszając aby odwzajemniła spojrzenie.
-Diano, powiedz coś. Co się stało? Czemu uciekłaś? Diano, zamorduję każdego kto choćby cię dotknął, ale musisz mi w tym pomóc.
-Ja... Byłam zła że nazwałeś mnie swoją kobietą bez mojej zgody... Nawet nie zapytałeś, poczułam się jak rzecz którą można wziąć bez słowa.
-Diano – palce delikatnym ruchem przeczesywały jej ciemne włosy, próbując uspokoić nerwy i natłok myśli. Wiedział, jak dotyk na nią działał, wiedział jak bezpiecznie czuła się w jego pobliżu. Był plastrem na sączące się rany. – Nie uciekaj więcej. Powiedziałem tak, bo to prawda. Wariuję przez ciebie, gdy zobaczyłem że ten idiota próbuje cię siłą zmusić do kolejnego spotkania i rozmowy to coś we mnie pękło. Wiem, jak cierpiałaś w przeszłości i nie pozwolę abyś ponownie coś takiego przechodziła. Od x czasu zabiegam o ciebie, staram się jak potrafię najlepiej, myślisz że ten wyjazd to był normalny weekend jaki spędzam z pracownicami? Gówno prawda. Chciałem być blisko ciebie, chciałem patrzeć jak śpisz, jak chodzisz bez makijażu ubrana w piżamę. Do dzisiaj dziękuję losowi że się zgodziłaś, bo gdybyś była sama w domu a ten czub by cię znalazł... Nawet nie chcę myśleć co by się stało. Wiem, że dla ciebie to dzieje się zbyt szybko, jestem idiotą bo nawet nie zapytałem czy w jakikolwiek sposób ci się podobam. Jestem od ciebie starszy o dziesięć lat, Diano, na pewno wolałabyś kogoś w swoim wieku. Wiedz, że ze mną jesteś bezpieczna. Jesteś taka piękna – szept przeszył jej ciało na wskroś, poczuła jak nogi stają się coraz bardziej miękkie a serce dudni szalonym rytmem. Nie trzeba było więcej słów, kolejny raz przyjemne dreszcze przeszły od kręgosłupa zahaczając przy tym wszystkie narządy. Spoglądali sobie w oczy nie mówiąc nic, po prostu ciesząc się swoją obecnością. To była pierwsza osoba, przy której milczenie mu nie ciążyło.
Nie czekając na zaproszenie Diana przysunęła twarz do twarzy mężczyzny, zsuwając przy tym chustę na szyję. Pocałunek złączył ich na kilka długich chwil a ona napierała swoim ciałem na niego jakby bojąc się że za chwilę zniknie i znów zostanie sama. Nie poznawała siebie. Pozwoliła aby wsunął język zaczynając tym samym walkę o dominację. Poddała się od razu, chciała aby to on dominował. Teraz i zawsze.