Adeline leżała rozbudzona w łóżku i odtwarzała wspomnienia odrzucenia, którego doświadczyła kilka dni temu. Następnego dnia próbowała go szukać w jego zwykłych kryjówkach, sprawdzając stołówkę podczas śniadania, obiadu i kolacji. Posunęła się nawet do pukania do jego kwatery, ale nie dostała odpowiedzi. Następnego dnia powtórzyła proces, ale nadal nic. Unikał jej, czy po prostu gdzieś poszedł?
Było to dla niej z pewnością niezwykłe. Trzy dni bez kontaktu, to mógł być ich nowy rekord, odkąd zaczęli spędzać razem więcej czasu.
Pomimo wysiłków, by otrząsnąć się ze strachu, nie mogła powstrzymać się od ponownego odtwarzania pocałunku w myślach, próbując rozeznać każdą milisekundę. Myśląc wstecz, przypomniała sobie, że nie odepchnął jej od razu, przez krótki czas wydawał się być częścią ich wymiany. Mówiąc realistycznie, prawdopodobnie był to po prostu szok. Adeline otrzymała odpowiedź, nie był zainteresowany. Tak jak podejrzewała, nigdy nie zrobiłby nic, co zagroziłoby jego pozycji historyka w szkole.
Kiedy w milczeniu zanurzała się w wannie, przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Być może w żaden sposób jej nie lubił. Adeline nabrała zwyczaju ciągłego zawstydzenia siebie, czy to podczas omdlenia, upadku, czy po prostu powiedzenia niewłaściwej rzeczy. Poza tym nie była najpiękniejszą kobietą w swojej klasie, nie mówiąc już o szkole - zwyczajna laska - pomyślała. Spojrzała na swoje mokre ciało, gdy wypełniły ją te myśli, szczypiąc w grubszych obszarach brzucha. Uniosła dłonie do twarzy, skanując na niej cienką skórę.
Adeline westchnęła ciężko, wyciągnęła korek z wanny, wstała i otuliła ciało grubym bawełnianym ręcznikiem. Bez nauczyciela zdała sobie sprawę, jak bardzo czuła się samotna. Żadnych przyjaciół, żadnej rodziny... pogrążała się w ciemnym miejscu.
Świadoma kierunku, w jakim zmierzają jej myśli, zdecydowała się odwiedzić jedne miejsce w szkole, które ją uspokajało. Dach.
. . . . . . .
Ubrana w grube warstwy Adeline udała się na dach. Postanowiła szybko pójść do stołówki, aby zjeść kanapkę i zabrać ją ze sobą. Wchodząc do pomieszczenia, usiadła na chwilę, aby przygotować sobie przekąskę.
— Borchett, nie wiedziałem, że zostajesz na ferie, dlaczego nie mówiłaś!
Conrad.
Naprawdę nie miała cierpliwości, żeby go dzisiaj zabawiać.
— Oh, cześć — powiedziała cicho, stając z nim twarzą w twarz.
— Chodź, Borchett, pójdziemy na spacer — powiedział, kładąc ręce na jej dłoniach, powstrzymując ją od zrobienia kanapki. Spojrzała na niego, wcale nie rozbawiona. Chociaż kim ona była, żeby być wybredną. Adeline rozumiała jego intencje, ale czy naprawdę tak złe było iść z kimś na spacer? Przez trzy dni z nikim nawet nie rozmawiała.
— Masz pół godziny — westchnęła, odgryzając kęs kanapki, którą zamierzała zabrać ze sobą na dach. Była szczęśliwa mogąc z nim spacerować, ale nie było mowy, żeby pokazała mu, dokąd chodzi, kiedy chciała mieć ciszę i spokój.
— Wspaniale Borchett, wiedziałem, że w końcu się zgodzisz — uśmiechnął się, chwytając udko kurczaka i jedząc je po chamsku.
Kiedy już skończył, ruszyli w stronę holu wyjściowego, wydawało się, że zmierzają w stronę boiska... Adeline zwolniła, odwróciła się do niego z uniesionymi brwiami, cicho pytając, dokąd idą.
— Po prostu mi zaufaj — mrugnął. — Myślę, że ci się spodoba.
Conrad poprowadził ją przez boisko, zatrzymując się, gdy dotarli do obszaru siatkówki. Szperając po szopie, wyszedł ponownie z piłką.
Pokręciła gwałtownie głową i odwróciła się, by wrócić do internatu.
— Daj spokój, Borchett. Pamiętam, jak grałaś w pierwszej klasie, dostałaś w twarz piłką i nigdy już nie grałaś w siatkówkę. Musisz popracować nad tymi umiejętnościami, będzie fajnie — zaśmiał się, chwytając Adeline za ramię, aby powstrzymać ją przed odejściem.
— Wszelkie złamania kości którejkolwiek ze stron idą jako twoja wina, Conrad — odpowiedziała bez rozbawienia.
— No dobrze, Borchett. Wszystko, co musisz zrobić, to odbić piłkę, proste, prawda? — uśmiechnął się, przygotowując się do rzucenia w nią okrągłą szmacianką.
Pokiwała głową, starając się utrzymać wzrok na przedmiocie w jego dłoniach.
Oboje grali w siatkówkę przez około piętnaście minut, ale niedługo potem wróciła klasyczna Adeline, wyciągając ramiona, aby odbić piłkę, chybiła i straciła równowagę, upadając na ziemię.
Conrad podbiegł do niej ze śmiechem. — No dalej, Borchett, wszystko git, wracaj do gry.
— Mówiłam, że pół godziny, prawda? — zaprotestowała, wycierając brud z tyłu płaszcza i rzucając mu piłkę.
— Okej, okej — powiedział szybko, upuszczając piłkę na podłogę.
— Poodbijajmy trochę na siedząco. Poprawisz trochę koordynację, co? — zasugerował, unosząc pełne nadziei brwi. Westchnęła ciężko, przypominając sobie, że nie ma nic lepszego do roboty, i w końcu skinęła głową.
Rzucali się piłką przez kolejny kwadrans, zanim naprawdę miała dość sportu. W końcu Conrad zgodził się iść i odprowadzić ją do pokoju.
Podróż wypełniła jedynie głos Millera, który opowiadał o swoim bogactwie, przechwalał się licznymi osiągnięciami, a na koniec opowiadał jej o swoich podróżach po świecie. Skrzywiła się, ale postanowiła nie komentować swojej niechęci do jego postawy.
Przechodzili obok kuchni niedaleko jej pokoju. Conrad zanurzył się w środku i wziął ciasto z jednego z blatów. Adeline patrzyła, jak pani gotująca sapnęła.
— Dziękujemy i przepraszam za niego — powiedziała szybko, zawstydzona. Kucharka ukłoniła się jej i uśmiechnęła.
— Miller — szepnęła głośno, goniąc go — nie powinieneś...
— Jesteś całkiem ładna, wiesz o tym, prawda — powiedział nagle, przeżuwając duży słodki poczęstunek.
Otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale ponownie je zamknęła. Niezależnie od tego, jak bardzo go nie lubiła, nie mogła ukrywać, że miło było usłyszeć od kogoś komplement. Nauczyciele zawsze byli bardzo skryci.
— Przyznaj, Borchett. Mogłoby nam wyjść — powiedział, uśmiechając się, kładąc ramię na jej ramionach i prowadząc ją bliżej jej pokoju.
Gdy dotarli do drzwi, nagle się na nią rzucił. Jego mokre usta odnalazły ją tak szybko, że nie mogła nawet zaprotestować. Adeline zamknęła oczy, próbując cieszyć się pocałunkiem. Ale to było niechlujne, wymuszone – nie, nie podobało jej się to. Conrad objął ją za szyję i plecy, kierując na oślep. Zanim zdążyli się wywrócić, cofnęła się, łapiąc powietrze.
— Conrad, n-nie. Jestem zmęczona, proszę — powiedziała, usiłując wyrwać się z jego uścisku.
— Borchett, dlaczego taka jesteś — powiedział, próbując dodać kolejny pocałunek. Ale ta przesunęła twarz, więc zamiast tego dotknął jej policzka.
— Przepraszam, to był po prostu długi dzień. To było... miło było cię zobaczyć, Conrad.
Cofnęła się lekko i szybko otworzyła za sobą drzwi, przeskakując przejście, gdy się otworzyło, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej.
. . . . . . .
Poprzedniego wieczoru Adeline kilka razy przepłukała usta płynem do płukania jamy ustnej i wzdrygnęła się na myśl o ustach Conrada dotykających jej. Dlaczego uznała, że spędzenie z nim czasu będzie dobrym pomysłem. Potrząsnęła głową, próbując oczyścić głowę z kłębiących się myśli. Szła po schodach, uważając, żeby nie poślizgnąć się na lodzie. Tego ranka Adeline otrzymała słodką pocztówkę od swoich przyjaciół, na której napisali, że za nią tęsknią i dziękują za prezenty, które im podarowała; w zamian zrobiła już trzy świąteczne pocztówki do swoich przyjaciół, musiała je tylko wysłać. Mimo, że pocztówki szkolne musiała kupić i nadać, a zawsze mogła wysłać zwykłego SMS'a, to chciała poczuć klimat świąt, przynajmniej dzięki temu.
— Borchett — zagrzmiał donośny głos, przerażając dziewczynę. Odwróciła się powoli i zobaczyła Conrada stojącego naprzeciwko niej z ogromnym uśmiechem na twarzy. — Teraz mnie śledzisz — zaśmiał się, podchodząc bliżej niej.
— Chciałam tylko wysłać kilka pocztówek — odpowiedziała cicho, próbując skierować się w stronę drzwi.
— Hej. Słuchaj... — Conrad obrócił się powoli — jesteśmy sami, a ty wyglądasz, jakbyś spadła z nieba. Może kontynuujmy od tego, na czym skończyliśmy.
Zanim zdążyła otworzyć usta, żeby odpowiedzieć, jego usta znalazły się na jej szyi i złożyły na niej zimne, mokre pocałunki. Pchnęła go przez ramiona, ale on kontynuował swoją czynność, prowadząc ich w stronę ściany za nią.
— Conrad, przestań. Nie jestem zainteresowana — zaprotestowała, uderzając go w ramiona i klatkę piersiową, podczas gdy on kontynuował niechlujny pocałunek. Zamknęła oczy, wściekła i lekko zaniepokojona.
W mgnieniu oka ją zostawił. Uśmiechnęła się lekko, wdzięczna, że w końcu jej wysłuchał. Otworzyła oczy i była zszokowana, widząc wpatrujące się w nią czarne źrenice, które tak dobrze znała.
Profesor Mikaelson, ubrany w swój zwykły strój – jedyną różnicą był szary szalik, który owinął wokół szyi. Jego oczy zwęziły się, ale szybko zwrócił uwagę na Conrada; właśnie zdała sobie sprawę, że mocno trzymał go za ramię, musiał go od niej odciągnąć. Musiała przyznać, że był to mile widziany ratunek.
— Czy rozumiesz znaczenie słowa zgoda — zapytał ze złością.
— Proszę pana, oboje się tylko wygłupialiśmy, my...
— Nie okłamuj mnie, Miller. Dostajesz uwagę — odepchnął lekko Conrada, puszczając jego ramię. — A teraz wracaj do szkoły — powiedział przez zaciśnięte zęby. Conrad odwrócił się i szybko zbiegł po schodach obok nich. Odetchnęła z ulgą i ruszyła w stronę nauczyciela, żeby mu podziękować. Przyglądał się jej z zaciekawieniem.
— Dziękuję, proszę pana. Chciałam tylko powiedzieć, że przepraszam za wczorajszy dzień, ja...
— Nie musisz mi dziękować. Po prostu wykonuję swoją pracę. Miłego dnia, panno Borchett — nagle odwrócił się, by wyjść. Myślała o pogoni za nim, ale czuła, jak łzy piekły jej oczy, gdy usłyszała odmowę. Emocje Adeline zmieniły się z podekscytowania na jego widok w przerażenie, że straciła połączenie z nauczycielem.
Dziewczyna osunęła się o okno, czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek.