Budzę się podobnie jak zawsze, jasne promienie słońca na podłodze - jeszcze bardziej niebieskie niż żółte - wskazują na około godzinę szóstą. Biały sufit nade mną sprawia, że przez chwilę myślę, że jestem w domu. Chwila zapomnienia przynosi ulgę lecz znika zdecydowanie zbyt szybko.
Mrużę oczy patrząc na pęknięcie sufitu po lewej stronie blisko drzwi powoli wracając myślami do poprzedniego dnia. Biorę głęboki oddech, próbując powstrzymać przemożną chęć rozdrapania sobie twarzy ze zirytowania.
Kiedy wreszcie przechodzi, wracam do gapienia się w sufit, odtwarzając w głowie kolejne piosenki. Promienie słoneczne wydłużają się kiedy przekręcam się na bok.
I wtedy ją widzę.
Tuż na wprost mych oczu, trochę dalej niż na wyciągnięcie ręki. Czarna torba sportowa spogląda na mnie kpiąco ze swojego miejsca.
Wstaję gwałtownie i (tym razem najpierw upewniając się czy nic nie jest do mnie przyczepione) opadam na kolana przed nią. Odsuwam zamek. W środku wszystko jest ładnie poukładane, tak by wszystko zasuwało się bez problemów.
Tylko dwie osoby pakowały mi torbę dokładnie w ten sposób - myślę wyciągając wszystko, jak w jakimś amoku. Na ziemi obok koszulek i spodni zaraz lądują bluzy, ręczniki i wszystkie inne ubrania; każde jedno coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie.
Przygryzam wargę, próbując tym powstrzymać zbierające mi się w oczach łzy. W końcu na dnie nie zostaje nic poza sparowanymi skarpetkami, klapkami do kąpieli i małą torbą z bielizną i kosmetykami. To wyklucza Miko, ona zawsze pakuje je oddzielenie - myślę gorączkowo. Widok dna przynosi poczucie czegoś ostatecznego, podjętej już decyzji.
Szukam jakiejś kartki, listu, cokolwiek co tłumaczyłoby to wszystko. Czuję jak boli mnie głowa, nadgarstki i kolana od klęczenia. Ciało mnie swędzi jak gdyby było całe w mrówkach. Automatycznie zaciskam dłonie na spodniach od piżamy, próbując się uspokoić.
Ale to znowu nie chce działać. W końcu odsuwam się, uderzając głową w bok łóżka. Chłód metalowej ramy i krótki ból w skroni po części przywracają mnie do rzeczywistości. Robię tak jeszcze raz, potem drugi uspokajając się odrobinę.
Wtedy słyszę skrzypienie i zamieram prostując się w miejscu. Paznokcie wbijają mi się w skórę ud. Jednak to nie on - przypominam sobie, gdzie jestem.
Ku mojemu zdziwieniu naprzeciwko mnie pojawia się zielonowłosy chłopiec. Nie patrząc na mnie siada na kolanach i zbiera moje ubrania z podłogi. Składa rzuconą byle jak bluzę i odkłada ją na spód torby.
Robi to samo z kolejnymi dwoma bluzami nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Dezorientuje mnie to na tyle że czuje jak wszystkie - mniej lub bardziej logiczne - myśli uciekają z mojego umysłu.
Jedynie się na niego patrzę. Znów ma na sobie ciemne spodnie w gwiazdki i za dużą bluzę, tym razem w innym kolorze. Zaczyna układać spodnie w mojej torbie a ja wciąż na niego patrzę. Oddycha głęboko, trochę w przesądzony sposób, lecz zaczynam go naśladować.
Wdech nosem, zatrzymaj na chwilę powietrze w płucach, wydech ustami. Wdech, zatrzymaj, wydech. Wdech, zatrzymaj, wydech. Wdech, zatrzymaj, wydech. Wdech.. rozluźniam dłonie, spuszczając wzrok na prawie całkowicie zapakowany bagaż. Oddycham jeszcze raz w ten sposób, po czym powoli wracam do normalnego oddechu.
On kończy. Pakuje ostatnią koszulkę, lecz nie zasuwa torby, choć mógłby. Nic nie wystaje, wszystko mieści się idealnie - sztuka, której nigdy w pełni nie opanowałem. Podnosi się, wciąż nie poświęcając mi spojrzenia i kieruje się w swoją stronę bez słowa.
- Hej..! - mówię, chcąc go zatrzymać. Wstrzymuje się na chwilę. W końcu, nie wiedząc co powiedzieć, mruczę tylko ciche - ..dziękuję.
Nie odzywa się, kiwa jedynie lekko głową (a może wcale nie i tylko mi się przewidziało?) i wraca do siebie. Sprężyny cicho skrzeczą a potem wraca cisza. Mrugam parę razy i powoli podnoszę się z klęczek by też wrócić na łóżko.
Nie zasypiam. Leżę z zamkniętymi oczami, lecz moje myśli pozostają spokojne, mimo całej absurdalności sytuacji.
(˚₊‧✩ੈੈ✩‧₊˚)
Nie wiem ile czasu mija, nim po korytarzu rozniesie się niezbyt donośny dzwonek, lecz to on wyciąga mnie z leniwego letargu w, którym się znajdowałem. Podnoszę się i pocieram oczy. Czekam minutę, potem dwie, trzy i pięć ale zza zasłony nie wydobywają się wcale dźwięki porannej krzątaniny.
W końcu wstaję i niepewnie ją odsuwam. Bystre oczy patrzą na mnie przez sekundę zanim odwracam wzrok w stronę okna, by nie naruszać prywatności współlokatora.
- Dzień dobry.. nie wstajesz? - pytam, a gdy wybrzmiewa to z moich ust słyszę jak bardzo przypominam jakieś zagubione w galerii dziecko. A może to wcale nie był dzwonek na dzień dobry? Albo każdy ma inną godzinę pobudki? Chociaż w sumie nie spał.. Jak wygląda dzień w.. takim miejscu.. i dlaczego do cholerki żadna z pielęgniarek nic mi nie wyjaśniła??? Chociaż-
- Nie, dziś niedziela - odpowiada on ochrypniętym głosem, tak jakby to wszystko wyjaśniało. Otwieram usta i zamykam je równie szybko. Wzrusza ramionami poprawiając koc. - Możesz iść się myć czy coś, Pipi.. znaczy pani Petit będzie tu najwcześniej za kwadrans. - mówi jeszcze i zbywa mnie ruchem ręki.
Kiwam głową w podziękowaniu i puszczam materiał. Próbuje dojrzeć jeszcze jego imię na karcie pacjenta ale jedyne co widzę z tej odległości to gruba kreska (tym razem niebieskiego) markera. Cofam się do siebie i w zamyśleniu siadam przed torbą by wyciągnąć świeże ubrania. Mimo wszystko kąpiel nie zaszkodzi.
Kiedy, już gotowy, otwieram łazienkę z końca pokoju dobiega mnie krótkie "Nie więcej niż piętnaście". Nie rozumiejąc za chuja o co chodzi, wchodzę do pomieszczenia, a chwilę potem - wprost do kabiny.
Wtedy ogarniam o co mogło mu chodzić. Zamiast normalnej rączki, w ścianie zamontowany jest dziwny przycisk. Po kliknięciu go na moje plecy spada fala lodowatej wody, powodująca natychmiastową gęsią skórkę... Możliwe też że spowodowała mało męski pisk, ale do tego się nie przyznaję.
Po chwili woda ociepla się (niestety w żaden sposób tej temperatury nie da się kontrolować) a dosłownie dziesięć sekund później przestaje lecieć. Zdziwiony mrugam ale naciskam przycisk jeszcze raz i zaczynam się szybko myć, w myślach dla pewności odliczając ile razy klikam srebrną tarczę.
Wszystko to bardzo niezręczne, bo próbuje nie zmoczyć bandaży. Dodatkowo staram się nawet na nie nie patrzeć a nawet nie patrzeć w ogóle, na tyle na ile to możliwe. W domu jest łatwiej - zanurzam się po prostu w wannie pełnej ciepłej wody z pianą i zamykam oczy. Zwykle siedzę dopóki woda nie wystygnie.
W końcu, po dwunastym kliknięciu kończę i zaczynam się wycierać ciemnoczerwonym ręcznikiem. Robię wszystko automatycznie pogrążając się w myślach. Ciekawe do którego z nas ma zaraz przyjść pielęgniarka?
Cała kąpiel zajmuje mi mniej więcej dwadzieścia minut. Z łazienki wychodzę przebrany w ciemne spodnie i jedną z bluz, które zapakował pan Matsuo. Jest ciemnozielona i zdecydowanie pochodzi z szafy z ubraniami od ojca - jest akurat w rozmiarze, a nie o kilka miejsc w rozmiarówce większa, jak wolę. W dodatku zrobiona jest z niezbyt wygodnego materiału. Krzywię się lekko; cóż jeden dzień przeżyje - myślę, spychając kilka głosów przypominających o torbie, poczuciu ostateczności i rozwijającej się dyskusji na bok.
˚₊‧✩ੈੈ✩‧₊˚
________________________________________
──────────── ⋆⋅☆⋅⋆ ───────────
Witajjcie 🫶 szybka notka bo zaraz zniknie internet;-;
Rozdział miał oryginalnie 2300 słów ponad więc jest pocięty na dwie części ^^
Sprawdzę jeszcze czy nie ma błędów jutro!
Byye, dbajcie i siebie morelcie<33