Mama obudziła mnie około godziny 9 twierdząc, że mam dzisiaj jeszcze dużo do zrobienia i jak zwykle miała rację. Szybko zjadłam płatki z mlekiem oraz ubrałam się. Założyła czarną koszulkę, krótkie rybaczki oraz ukochany sweterek. Posprzątałam odrobinę w pokoju i łazience co graniczyło z cudem. Kiedy moja rodzicielka to zobaczyła zaniemówiłal i uśmiechnęła się pod nosem z dumą w oczach. Zgarnęłam stare ciuchy do kosza na pranie, a te wyjęte tylko po to żebym mogła się zastanowić czy je założę założyłam w kostkę i włożyłam do szafy stojącej prostopadle do biurka. Gdy zbliżała się godzina 1 po południu zagrzałam zupę po czym spożyłam trochę rosołu. Wrzuciłam do małego plecaczka telefon, słuchawki i portfel, pożegnałam się z mamą i wyszłam z mieszkania. Po drodze pokonywałam po kilka stopni schodów na raz. Sam kończy lekcje za jakieś 5 minut, ale zanim wyjdzie trochę minie czyli mam jakieś 10 minut na dotarcie. Odrobinę przyśpieszyłam i przeszłam przez bramki do metra. Kolejke miała za chwilę więc nie opłacało misię siadać. Sprawdziłam jeszcze raz godzine na telefonie, było bardzo dobrze. Kilkasekund potem jechałam już w stronę szkoły. Nie mając soczewek czułam się oniebo wygodniej ale trochę dziwnie bo ludzie pokazywali mnie sobie palcami. Matka kultury nie nauczyła?! Olałam ich odrobine kurcząc się w sobie oraz słuchając muzyki. Cała droga mi tak minęła, nie narzekam.
Szybkim krokiem wyszłam z wagonika i wysunęłam na powierzchnię. Po chwili jużstałam przed tym jakże wspaniałym budynkiem któryjedt skarbnicą wiedzy dla naszych spragnionych umysłów. Poprawiłam sznureczek od plecaczko-worka na plecach i przeszłam przez bramę. Minęłam woźnego i kilka sprzątaczek, apozatym to nikogo bo wszyscy kisili się w klasach. Poszłam w stronę mojej szafki, musiałam zabrać kilka rzeczy. Na kłudce wykręciłam kod i odchyliłam drzwiczki. Na wewnętrznej stronie widniały zdjęcia moje i Sama, mojego starego chomika który niestety już dokonał swego żywota. Odkleiłam je delikatnie przy okzaji kożystając ze zdolności zdematerializowałam taśme klejącą. Z wnętrza wyjęłam zeszyty przedmiotowe, luźne kartki ikilka innych dupereli które zapchały mój jakże pojemny wór. Kilka sekund przed dzwonkiem skończyłam ogarnianie więc zatrzasnęłam metalową puszke i poszłam pod salę od zajęć plastycznych. Przepchnęłam się zniemałym trudem przez tłum tych gimbusów do tego jakże wspaniałego miejsca. Wychyliłam głowę do środka gdzie dojrzałam smutnje pakującego się mojego przyjaciela. Weszłam pocuchutku do sali i podeszłam do niego.
- Hej Sammi.
-Oh, Mad. Przyszłaś się pożegnać co? Mogłaś mi powiedzieć, a tak pozatym muszę Ci coś pokazać- chwycił mnie za łokieć i pociąganął Bóg wie gdzie. Popychaliśmy bezkarnych uczniów którzy pokazywali nas sobie palcami. Kiedy byliśmy na drugim końcu budynku, który miał z 50 lat i nikogo tutaj nie było w końcu mnie puścił. Odwrócił się w moją stronę i dokładnie przypatrzył mojej twarzy, jakby to było to co zobaczy przed śmiercią.
- Nie tylko ty jesteś mutantem, może nie jestem tak potężny jak ty ale jednak jestem - wysunął ręce do przodu na co delikatnie się cofnęłam dając mu pole do manewru. Z jego palcy u dłoni wysunęły się sznureczki które w miarę długości zaczęły się kręcić i zawijać. W końcu przed sobą miałam prawdziwego lalkarza. Linki zbiłysięw masę i utworzyły bezwładne postacie, wyglądały jak te ze sklepu dp szkicowania tylko nie miały niczego wbitego w odbyt. Poruszy jedym członkiem od kończyny górnej i ludzik powturzył ten ruch. Zmarczyła brwi skupiając się na swoim zadaniu i postać przybrała wyraźniejszy kształt. Przedstawiał dupka Metthewa, napakowanego dekiela nie ogarniajjącego niczego oprucz tego jak nabić. Zaprosił mnie ruchem ręki do okna skąd rochodził się widok na boiska. Trenowała tam drużyna besbolowa właśnie z tym bęcwałem. Wykonał sekwencję ruchów które wykonywała już nie tylko matinetka. Cfel zaczął skakać i klaskać w dłonie, kilka osób zebrało się wokuł patrząc co on odwala. Mój przyjaciel nie jest słaby, skąd wogule u niego takie przekonanie?! Na jego twarzy zagościł przyjacielski uśmiech, albo zachęcający.
- Teraz twoja kolej, pokarz co ty potrafisz- Aha, czyli to oznaczał ten skurcz na jego ryju. Szybciutko wygrzebałam z plecaka paczke chusteczek higienicznych. Na początku podniosłam ja siła woli i obracałam kilka razy wokół własnej osi poczym wyjęłam jedną. Przysunęłam do niej oby dwie ręce, ułorzyłam palce według inpulsu, schematu z moje głowy, intynktu ( tak jak Wanda w filmie ,, Czas Ultrona''- do. aut.). Biały materiał ,obtoczyła czarna mgiełka wydobywająca się z koniuszków, zaczął się rozpadać, rozsypywać w coraz to mniejsze sześciany które koniec końców zatopiły się czerni. Podniosłam wzrok na Samma, nie widziałam w nim strachu czy objaw paniki. Zachowywał pełny spokój, jakby to było całkowicie normalne.
- Przepisz się ze mną do tamtej szkoły, poznamy lepiej swoje zdolności. Mam gdzieś przy sobie ulotke, a nawet jeżeli nie t-to wyśle Ci nazwe ośrodka. Proszę, a tak pozatym nie jesteś słaby! Masz potężne zdolności, możesz kontrolować każdego!
- Chciałbym ale nie mogę, zostaje z Jamim. Jakbym zmienił szkołę zaraz po tobie,nie wyglądało by to podejrzanie? - uśmiechnął się zawadiacko poczym ,,rozpuścił" marionetki w mgiełkę barwy jasnego drewna sosnowego. Opuścił mnie tam w tym korytarzu dając chwilkę na przemyślenie kilku rzeczy. Niedługo po nim i tak wróciłam. Od razu poszłam do wyjścia, nie oglądałam się za siebie. Po drodze do podziemi zaczepiały mnie różne osoby żegnając się. Kiedy myślałam że już jestem bezpieczna zaczepił mnie matematyk, pann Stone.
- Czy mogę panne na chwilkę prosić?
- Przepraszam ale ja mu...
- Naprawdę tylko na chwilkę
Zrezygnowana poszłam za nim do jego sali. W połowie drogi do swojego biurka przystanął i odwrócił w moją stronę.
- Widzę że jednak się nie myliłem, mój pracodawca będzie zadowolony. Pójdziesz ze mną.
- Lol, jaki pracodawca? Poza tym, nigdzie nie idę!
Zaśmiał się kpiąco, a z jego rąk zaczęły wyrastać stalowe łańcuchy. Jego aura diametralnie się zmieniła, z pogardliwej na stanowczą, chłodną oraz nie znoszącą przeciwu. Zrobiłam krok do tyłu w kierunku drzwi, ale on jedynie zrobił zamach przez co bicz minął mnie o kilka centymetrów. Przekaz był jasny, ale dlaczego nikt nic nie widzi ?! Zaczęłam piszczeć na cały głos, wrzeszczeć ale nikt nie otworzył nawet drzwi.
- Dzięki moim sprzymierzeńcom nikt Cię nie usłyszy, Mystiq! Light!
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wparowała kobieta o niebieskiej pokrytej jakby łuskami nie mając na sobie ubioru i mężczyzna z włosami postawionymi na irokeza ubrany w granatową bejsbolówkę oraz zwykłe jeansy. Stanęli obok wykładowcy i odwrócili w moją stronę. Odwróciłam głowę w stronę wyjścia, na korytarzu wszyscy leżeli nieprzytomnie.
- Spokojnie, nic im nie jest. Tylko trochę sobie pośpią - facet z wysoką fryzurą odpowiedział na moje nieme pytanie.
- Bierzcie, chcę jeszcze dzisiaj ją mieć na miejscu.
Niezadowolona najwyraźniej z przymusu do pracy kobieta zaczęła się domnie zbliżać. Starszy człowiek z pomarszczoną twarzą stwierdził że nie chce mu się tu stać i opuścił pomieszczenie, zostałam z nowo ,, poznaną" dwójką. Nigdy nie musiałam walczyć, tym bardziej z porywaczami. Z mamą często śmiałyśmy się z takich sytuacji, teraz nie było mi do śmiechu. Wyciągnęłam głęboko powietrze i obniżyłam na kolanach. Naturalistke obtoczyła chmura, moje tatuaże delikatnie zaświeciły wątłym blaskiem, nie zawsze to robiły. Niespodziewanie od czubka głowy po rudowłosej zaczęła spływać warstwa coś jakby piór. Zmieniały one kolor i ona sama także, teraz stała przede mną moja matka.
- Mamo? -mój głos załamał się w połowie, o co tutaj do jasnej cholery chodzi?! Uśmiechnęła się do mnie pszepraszająco i wyciągnęła ku mnie dłonie. Rozluźniłam mięśnie i już chciałam do niej podbiec kiedy zawachałam się. To jest pojebane, moja mama by tu nie przyszła, ona nie jest mutantem. Podniosłam wzrok na wysokość postaci, to wszystko jestt zbyt popierdolone.
- Nie jesteś moją matką, pierdol sie!
Przychyliłam głowę na lewą stronę i za pomocą telekinezy wywaliłam przez okno niebieskoskórą. Odwracając wzrok mężczyzny zabrałam wokół siebie smoliste obłoki. Wysłałam je w jego strone, otoczyły go z każdej strony zasłaniając pole widzenia. Potem usłyszałam jego krzyk, rozpada się na atomy, bardzo wolno, dość boleśnie. Wszystko wokół mnie zaczęło rozpad, ławki, krzesła, ściany i podłoga. Lewitowałam w miejscu aż usłyszałam wołanie, ktoś krzyczał moje imię. Odwróciłam się w stronę dźwięku. W odległości około 10 m stała ta bialowłosa kobieta od łysola, Storm. Automatycznie oprzytomniałam i próbowałam zaprzestać destrukcji. Niestety zostałam jakby zamknięta we wlasnym ciele, nie mogłam nic zrobić. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, krzyk rozdarł moje gardło. Podciągnęłam kolana pod brode i spojrzałam na kobiete oraz mężczyzne który pojawił się niewiadomo skąd. Nie widziałam jego twarzy ale na głowie miał coś świecąego na czerwono. Przesunął rękę do czoła a w moją stronę błysnęło czerwone światło. Zmniejszało się w miarę odległości rozbijając w cząsteczki. Jednak jakąś część do mnie dotarła, prawie cała połowa. Kiedy dotknał mojej skóry poczułam straszny ból jakby ktoś przyłożył mnie do ognia. Siła uderzenie odrzuciła mnie do tyłu i pozostawiła bez świadomości opadająca w dół.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przebłyski świadomości, światła, zarysy kształtów i dźwięki. Jedyne co łapałam, co mój mózg był wstanie przetworzyć. Do tego jeszcze dzwonienie w uszach, ból ciała który momentami zdawał się rozrywać ciało. W końcu po jakimś czasie który dla mnie był wiecznością nastał spokój. Moje myśli poukładały się, nie przyjemne odczucia zmalały chociaż nie zniknęły. Odzyskiwałam coraz to bardziej pełną świadomość siebie i ciała ale nie czasu. Jednak po jakimś czasie wszystko trafiło we mnie ze zdwojoną, wspomnienia się wyostrzyły a zmysły odebrały prawdziwe tsunami doznań. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrze, płuca jakby nowe i nie używane zaskoczone moją reakcją na chwilkę przestały działać. Otworzyłam oczy suche jak Sahara rażone ostrym światłem i ilością barw odmówiły posłuszeństwa. Podniosłam się do siadu co poskutkowało tylko mroczkami przed oczami oraz zawrotami głowy. Ktoś próbował mnie połorzyć na początku delikatnie, potem siłą. Zamazane obrazy nie ułatwiały mi wtedy życia, ja potrzebowałam tlenu a nie leżenia. Druga postać wbiła mi coś w plecy pomiędzy żebra, od razu odetchnęłam głęboko. Przymknęłam powieki i uspokoiłam serce. Ten ktoś kto chciał mnie położyć puścił i odszedł kilka kroków. Po dłuższej chwili podniosłam zmęczone powieki. Znajdowałam się w jakiejś metalowej puszce podłączona do aparatury. Stało tutaj dwoje ludzi, jakaś ruda kobieta w kitlu mająca około 35 lat z okularami na nosie i mężczyzna którego wieku nie byłam w stanie określić. Nosił biały podkoszulek z nazuconą na to kraciastą koszulą. Przeżuciłam nogi na drugą stronę metalowego łoża które stosuje się w weterynarii i zrzuciłam okrywajacą mnie warstwe materiału. Ktoś założył na mnie zwykłe szpitalne papierowe ciuchy.
- Gdzie jestem bo na szpital to nie wygląda- zapytałam ochrypniętym głosem.
- Jesteś w szkole im. Charlesa Xwiera dla uzdolnionych- ruda odpowiedziała na moje pytanie. Uśmiechnęła się delikatnie w moją stronę i podeszła do mnie. Wyjęła z mojej ręki igły oraz odczepiła wszystkie inne aparatury. Dała mi do picia szklankę wody w której rozpuściła jakąś tabletke, chyba myślała że tego nie zauważyłam. Facet chyba się znudził i wyszedł, nie dziwię mu się. Jak osoba delikatnie nadpobudliwa ja bym wyszła nawet odrobinę wcześniej. Kobieta wyjęła z komody obok białą koszulkę i szare dresy no i oczywiście bielizne które podała mojej osobie.
- Poczekaj, nie wstawaj sama. Na brzuchu masz dużą ranę, straciłaś w tamtym miejscu czucie. Pomo...
- Nie trzeba, poradze sobie sama- nacisnęłam na ostatnie słowo, zawsze sobie poradze sama. Podniosłam swoje ciało i ubrania leżące obok siłą woli.
- Gdzie m-mam to prz-przenieść?- mój głos załamał się ze zmęczenia. Koszulka zaczęła zabarwiać się szkarłatem. Opadłam na ziemie, kobieta podniosła mnie i posadziła na wózku.
- Podejrzewałam że tak to się skończy- oparła zrezygnowana i popchnęła pojazd w kierunku jakiś bocznych drzwi. - A tak wogule, to jaki jest dzisiaj dzień tygodnia?
- Sobota, spałaś 5 dni.
- Kto mnie tu przywiózł? No bo w końcu to nie jest 5 minut drogi.
- Storm, Scott i Logan oraz kilku innych Cię tu przywieźli Blackbirdem. Logan to ten co tutaj wcześniej był, a Storm już znasz.
- Skąd wiedzieli żeby przyjechać, przecież powinni być w drodze do tutaj.
- Profesor Xwier jest najpotężniejszym na telepatą i wyczuł że coś się dzieje. Koniec pytań na teraz, zostawię Cie a ty się przebierz i ogarnij.
Mówiąc to zostawiła mnie w metalowym pudle zwanym łazienką z automatycznymi drzwiami. Pojechałam do umywalki z lustrem gdzie się przejrzałam. Nic nie zmieniło uległo zmianie, nawet włosy mi się nie przetuściły albo mnie wykąpali (oby nie). Odkręciłam kurek i przemyłam wodą twarz. Podwinęłam koszulkę do góry i zobaczyłam brzuch w bandarzach i gazach które delikatnie. Drżącym palcem dotknęłam materiału, nic nie poczułam. Nacisnęłam jeszcze mocniej, znowu to samo. Lekarka nie pomyliła się, straciłam czucie. Zakładam że mam uszkodzone nerwy, albo mam martwice czy coś takiego. Za pomocą telekinezy przebrałam ciuchy starając się zabardzo nie zmęczyć. Były one zaskakująco dopasowane wraz z bielizną licząc, ale są to mutanci więc co się dziwić? Ogarnęłam ciało, włosy spięłam w kucyka, rzadko to robiłam. Zbliżyłam się do drzwi, otworzyły się automatycznie.
- Przepraszam, nie mają tutaj Państwo mutanta o uzdrowicielskich zdolnościach?
Lekarka drgnęła, musiała o czymś intensywnie myśleć.
- Mamy, niestety jego zdolności nic nie mogą zdziałać w twoim przypadku - uśmiechnęła się krzywo- dlatego musimy Cię leczyć tradycyjnymi metodami. Skoro już jesteś gotowa to zawołam Kurta. Przeteleportuje Cię do twojego pokoju, narazie będziesz tam sama. Poczekaj sekundę.
Szybkim krokiem wyszła, znowu zostałam sama. Spróbowałam się podnieść, niestety skończyło się na przeszywającym bólu. Chwilę potem do pomieszczenia weszła ta w kitlu i mutant o niebieskiej skórze w wypalone wzorki i ogonem.
- Guten Tag! Jestem Kurt - wyciągnął ku mnie trójpalczastą dłoń którą uścisnęłam- więc w droge.
Posłał mi ostatni usmiech i wokół nas zapadła ciemność zmieszana z czerwienią, która nagle przetrwało światło dzienne padające z okna. Znajdowaliśmy się w niewielkim pokoju na poddaszu, sądząc po opadajacym w dół suficie. Ściany były jasno szare, a meble z jasnego drewna. Stało tutaj łóżko z białą pościelą, stoliczek nocny, biurko i dość duża szafa. Podjechałam do szyby i wyjżałam na zewnątrz. Widziałam zielone połacie, drzewa i pięknie świecące słońce. Inni uczniowie biegali, grali w kosza albo siatke, niektórzy siedzieli pod ogromnymi drzewami w cieniu chowają się przed ostrymi promieniami słonecznymi. Jednak najbardziej zachwyciło mnie to że nikt nie chował swoich zdolności, każdy je pokazywał. Jakiś chłopak latał po niebie za pomocą wielkich, białych skrzydeł, jakaś dziewczynka leżała na trawie, a wokół niej rozrastał się co większe kwiaty. W rozgrywkach niektórzy wykorzytywali możliwość rozciągania kończyn, bardzo wysokiego skakania albo np. klonowania. Uśmiechnęłam się pełna podziwu dla tego miejsca, lecz po chwili posmutniałam na wskutek jednej myśli. Przecież ja potrafię jedynie niszczyć, oni tworzą piękno. Poprawiłam kitke z włosów i odwróciłam się mężczyzny, uśmiechnęłam się szczutcznie, co odebrał za szczere wyznanie, nie dziwię mu się bo zbyt dobrze go umiem robić. Wtem przypomniałam sobie o tej jednej ważnej osobie, mamie. Przecież nie wie gdzie jestem, prawdopodobnie jej nie powiedzieli że tu jestem.
- M-mogę zadzwonić do mamy? Chyba nie wie że tu jestem i zapewne się martwi.
- Spokojnie, z tego co wiem to dzisiaj ma przyjechać za jakąś godzinkę i wie o całej sytuacji- odparł z niemieckim akcentem i pożegnał się nastepnise zostawiając mnie samą. Zostało mi tylko czekać na moją rodzicielke.