If I Could Fly

By Calendulla

329K 28.7K 23K

Jessie ma przyjaciela i mnóstwo klientów. Ma siniaki na plecach, blizny i złe myśli. Rowan ma pustkę w sercu... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Nowa opowieść
Epilog

Rozdział 8

12.1K 1.1K 1.2K
By Calendulla

- Jessie, to nie jest dobry pomysł - powtarza po raz tysięczny Seth, ponuro spoglądając w niebo przez okno taksówki.

- Coś już o tym wspominałeś - prycham i sprawdzam godzinę na telefonie.

Jeśli wierzyć informacjom jakie uzyskałem od Josha, mieliśmy wyjechać o osiemnastej. Na dotarcie do domu Connollych miałem jeszcze dobre pół godziny, ale i tak bałem się spóźnić. Nie dlatego, że tak bardzo chciałem jechać i nie mogłem się doczekać sterczenia w jednej pozycji przez tydzień, ale dlatego, że z domu wyszedłem wrzeszcząc, a moja walizka wylądowała na parterze zrzucona z wysoka przez nowego faceta cioci. Wcześniej całkiem porządnie dostałem od niego kolanem w brzuch. Nie miałem dokąd wrócić, gdyby postanowili pojechać beze mnie tylko dlatego, że się spóźniłem.

- Proszę cię, zostań. Ta rodzina nie jest normalna, wiesz przecież - odwraca głowę od szyby i spogląda na mnie błagalnie.

Naprawdę się martwi, a nie lubię martwić go bez powodu. Uśmiecham się tak szczerze, jak tylko mogę i wzdycham.

- Wiem. Ale... - ściszam głos, by taksówkarz nie mógł usłyszeć moich słów. - Jeśli Rowan skończy szybciej obraz, wszystko się uspokoi. Poza tym w Londynie nie jest bezpiecznie, widziałeś te esemesy, Za miastem nic mi nie grozi, tak?

Seth wywraca oczami i bezsilnie opiera głowę o zagłówek.

- Tu też nic ci nie grozi. Nie obraź się Jesse, ale pracując w ten sposób musisz być gotowy na takie sytuacje. Jeden psychopata więcej lub mniej w twoim otoczeniu to nie jest nic nowego. Spotykasz ich cały czas - znacząco spogląda na moje odkryte przedramiona, na których wciąż widnieją blade siniaki. - Dramatyzujesz.

Wytrzeszczam na niego oczy, bo okej, nigdy nie spodziewałbym się, że to on oskarży mnie o dramatyzowanie. To Seth od zawsze był tym, który się o mnie martwił, tym, który urządzał sceny i był nadopiekuńczy, a teraz, kiedy wydaje się mi grozić może nico irracjonalne, ale wciąż niebezpieczeństwo, wydaje się zupełnie to ignorować. On, który zaledwie kilka dni temu siedział ze mną na kanapie i przytulał, bym nie trząsł się jak osika. Co mnie ominęło?

- Och, świetnie. Dawno się nie widzieliśmy, a ty stajesz się dupkiem - krzywię się.

Seth milczy przez chwilę, po czym mówi coś, czego zdecydowanie nie powinien mówić.

- Może jedziesz tam, żeby mieć dostęp do pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- Przepraszam, kurwa, co? - gdybym mógł zerwałbym się za równe nogi.

Chłopak wpatruje się we mnie jakby przestraszony moją reakcją, ale nie próbuje odwołać swoich słów. Jasne włosy opadają mu na twarz, a on tylko patrzy na mnie, ja patrzę na niego, jakbyśmy próbowali zobaczyć osoby, które umarły setki tysięcy lat temu.

- Jesteś zazdrosny? - pytam, a mógł głos łagodnieje, sam nie wiem dlaczego. Chciałbym potrafić krzyczeć na niego dłużej. - Seth porozmawiaj ze mną, widzę, że coś jest nie tak.

On jednak tylko kręci głową i zaciska szczęki. Wiem, że kiedy tak robi szanse na wydobycie z niego czegokolwiek są marne, dlatego po prostu odpuszczam, choć wiem, że pewnie nie powinienem. Zdaję sobie sprawę z tego, jak wyglądają ostatnie tygodnie i dni, że widuję go sporadycznie w szkole, kiedy na przerwach spisuję od niego zadania domowe, równocześnie przesiadując godzinami u Rowana, czasami u Josha. Ja to wszystko wiem, ale nie mam pojęcia, co mógłbym zrobić, żeby to zmienić. Nawet jeśli Rowan ostatnimi czasy odrobinę mi odpuścił... Wciąż wisi nade mną groźba tego, że cała szkoła dowie się o tym, że jestem dziwką. Nawet jeśli Rowan już mnie nie nienawidzi, wciąż jest Rowanem, wciąż uparcie dąży do celu.

Skończy obraz i wszystko będzie jak dawniej.

Resztę drogi spędzamy w absolutnej ciszy.

Kiedy samochód hamuje przed domem Connollych wyskakuję z niego jak oparzony, nie oglądając się na Setha, który powoli gramoli się swoimi drzwiami. Wyciągam walizkę z bagażnika i płacę taksówkarzowi, a on taksuje mnie spojrzeniem jakby pierwszy raz widział człowieka. Zaczynam się zastanawiać, ile z naszej małej wymiany zdań usłyszał, ale zanim udaje mi się zapytać, on odjeżdża z piskiem opon.

Przez chwilę stoję w miejscu przed bramą wjazdową, wyczekująco wpatrując się w drzwi. Nie mam najmniejszej ochoty wdrapywać się z bagażami do środka, a osiemnasta na którą byliśmy umówieni powinna wybić za dokładnie sześć minut. Mój oddech zamienia się w kłęby pary, pocieram o siebie ręce. Seth podchodzi bliżej, ale bardzo ostrożnie, jakby bał się, że mogę go ugryźć.

- Wziąłeś rękawiczki? - pyta w końcu, a ja mięknę, bo o Boże, tylko on mógł spytać o coś takiego kilka minut po kłótni.

- Pewnie. Takie od Burberry. Josh dał mi ekstra kasę za sado-maso - odpowiadam ze stoickim spokojem, wyciągając z kieszeni telefon.

Oczywiście nie mam zamiaru z nikim się kontaktować. Przesuwam palcem po ekranie menu, przerzucając strony, tylko po to, by nie musieć na niego patrzeć.

- Jessie... - jęczy Seth i znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że robi cierpiętniczą minę.

- Oczywiście, że nie wziąłem. Nie noszę takiego gówna - mruczę bardziej do siebie niż do niego, ale wiem, że słyszy, bo wzdycha.

Na szczęście nie musimy już więcej rozmawiać, bo drzwi domu otwierają się i wychodzi Rowan. Jest ubrany w długi, czarny płaszcz i jest jeszcze bledszy niż zwykle, sprawia wrażenie kogoś, kto nie spał od dobrych kilku dni. Jego włosy są ściągnięte w kucyk na karku, a w ręce trzyma teczkę w kratę. Kiedy mnie zauważa na jego ustach natychmiast pojawia się wredny uśmieszek.

Zbiega po schodach i widzę, że Seth marszczy brwi. On sam nigdy nie rozmawiał z Rowanem, zna go tylko z moich opowieści i pewnie zastanawia się teraz ile było w nich prawdy. Chłopak tymczasem otwiera bramę i podchodzi bliżej.

Przez chwilę mierzą się z Sethem wzrokiem. Nie bardzo rozumiem, dlaczego patrzą na siebie aż z taką niechęcią, ale z drugiej strony nie wiem jak inaczej ktoś mógłby patrzeć na Rowna. W końcu to on decyduje się na przerwanie milczenia i wyciąga rękę w kierunku Setha.

- Rowan Connolly - mówi tak chłodno, jak jeszcze nigdy w mojej obecności.

- Seth - odpowiada po chwili chłopak, ale nie rusza się z miejsca. - Szantażujesz mojego przyjaciela, nie podam ci ręki.

Rowan przez chwilę stoi jakby go zamurowało, ale kiedy w końcu dochodzi do siebie, z uznaniem kiwa głową. Widzę nutkę podziwu w jego zimnych, niebieskich oczach i czekam, aż jakoś się odetnie. Sam nie wiem co sądzić o zachowaniu Setha, bo może i było dziecinne, ale za to szczere i pewnie powinienem być mu wdzięczny. Wydawał się pamiętać o tym, co właściwie robi mi Rowan lepiej ode mnie.

- W porządku. To twój wybór - czarnowłosy wzrusza ramionami i mierzy nas uważnie spojrzeniem. - Te blond włosy to jakiś klub? Można dołączyć?

- Zapisy zamknięte - odpowiadam szybko, nie chcąc, by Seth zrobił to pierwszy. - Gdzie mogę odłożyć walizkę?

- Wsadzimy ją do bagażnika, poczekaj chwilę, tata powinien zaraz wyprowadzić samochód z garażu - Rowan spogląda w kierunku domu, ze zniecierpliwieniem przestępując z nogi na nogę.

Od razy zauważam różnicę w sposobie w jaki mówi o swoim ojcu w stosunku do tego, w jaki wyraża się o mamie, ale nie komentuję tego. Nie sądzę, bym miał prawo. Mogę być dupkiem, ale chamskie żarty z relacji rodzinnych nie są na miejscu nawet w moim mniemaniu.

Wtedy słyszymy kroki i wszyscy jednocześnie spoglądamy w kierunku drzwi. Josh ostrożnie schodzi po schodach, dźwigając pod pachą wielką sztalugę Rowana i nie ma w sobie ani odrobiny z gracji brata. Za nim z dumnie uniesioną głową idzie pani Connolly w futrze, które musiało kosztować więcej, niż samochód mojej ciotki plus koszty wszystkich jego napraw i z jasno czerwoną torebką, pomalowana i uczesana jakby wybierała się przynajmniej na bal noworoczny. Pochód zamyka mężczyzna, którego nigdy w życiu nie widziałem, a który kiedy tylko odwraca się twarzą do nas sprawia, że zapominam jak się oddycha.

Trudno o nim powiedzieć coś konkretnego. Podobnie jak Rowan jest cały ubrany na czarno, ale ścięty na krótko i szeroki w barach, a jego twarz jest najsurowszą jaką w życiu widziałem. Jego wzrok przeszywa mnie na wskroś, kiedy zasuwa pod szyję kurtkę i przekręca klucz w drzwiach. Mam wrażenie, że w kilka sekund poznał wszystkie moje sekrety.

Podświadomie cofam się o krok, a Seth najwyraźniej to zauważa, bo przysuwa się do mnie i kładzie dłoń na tyle moich pleców. Czuję w tym ruchu napięcie, obydwoje zwróciliśmy uwagę na tego mężczyznę i żałuję, że nie mogę z nim o tym szczerze porozmawiać. Ogarnia mnie niepewność jakiej nie czułem już od dawna, ale staram się nie dawać po sobie tego poznać. Rowan nigdy by mi nie darował, gdyby dowiedział się, że boję się jego ojca właściwie bez powodu.

Przyciśnięty do Setha czekam, aż reszta rodziny Connollych do nas dołączy i w duchu cieszę się, gdy ojciec Rowana skręca w kierunku garażu.

- Cześć Jessie, hej Seth - mówi Josh z uśmiechem, kiedy jest na tyle blisko, by mógł mówić do mnie bez podnoszenia głosu. - Dawno się nie widzieliśmy.

Tym razem Seth ma na tyle przyzwoitości by choć unieść do góry kąciki ust i kiwnąć głową. Ja natomiast nie robię nic, zgodnie ze swoim postanowieniem, by z nim nie rozmawiać.

To nie tak, że jakoś bardzo zabolało mnie jego zachowanie w stosunku do Rowana, bo nie było tak. Po prostu zszokowało mnie to, co powiedział, do czego był zdolny z zazdrości, co chciał zrobić własnemu bratu. Wiedział, jak zareaguje, wiedział, że go to zaboli, a mimo to wspomniał o Thetis i to w jakiś dziwny, szczególny sposób, którego ja nie byłem w stanie zrozumieć, a który wywołał u Rowana zachowanie tak bardzo do niego niepodobne. Nie lubię takich ludzi, nie lubię celowego okrucieństwa i tej dziwnej formy psychicznej przemocy. Zbyt często się z nią stykam, by móc ją tolerować.

- Dobrze cię widzieć, Jesse - pani Connolly jest nieco bardziej stonowana w radości jaką okazuje na mój widok, ale wydaje mi się, że w jakiś dziwny sposób udało mi się wzbudzić jej sympatię. - Dawno cię u nas nie było.

Kiwam głową, bo faktycznie ma rację. Kiedy zgodziłem się jechać z Rowanem do Rogate urwał kontakt ze mną na kilka dni. Nie żeby jakoś bardzo mi to przeszkadzało, miałem wreszcie czas, by zająć się własnym życiem i zarobić trochę grosza. Tydzień był wyjątkowo spokojny, klienci w większości normalni, a ciotka trzeźwa częściej niż czasami. Taki układ to dla mnie jak wakacje.

- Nie zakochaj się - prycha Rowan do matki, wciskając wolną dłoń do kieszeni.

- Kto wie? - wzdycha kobieta, wzruszając ramionami - Twój ojciec nie jest już taki młody.

Syn piorunuje ją spojrzeniem, a Josh wybucha wymuszonym serdecznym śmiechem, co sprawia, że mam ochotę kopnąć go w jaja. Nienawidzę zbędnego hałasu. Odwracam się do Setha, czując, że na mnie patrzy i dostrzegam w jego oczach nieme błaganie.

- Spokojnie - szepczę, zbliżając twarz do jego ucha. - Osobno są normalniejsi. Naprawdę.

- Jesteś pewien? - unosi brew i mocniej ściska mnie w talii. - Ostrzegam cię, że jeśli nie będziesz dzwonił przynajmniej raz dziennie, to wezwę policję.

- Nie znasz adresu.

- To go poznam, Jezu - wywraca oczami i stuka czołem o bok mojej głowy. Czuję jego zapach, który tak dobrze znam i mam ochotę się w niego wtulić, mimo wszystkiego, co dzisiaj powiedział. - Uważaj na siebie, proszę. Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało.

Ciepło rozlewa się po moim ciele, jakbym napił się gorącej czekolady w mroźny dzień. Ciągle zapominałem jak bardzo ten chłopak się o mnie martwi, a on przypominał mi o tym w kółko i w kółko i jeszcze raz, aż do znudzenia. Był jedyną osobą z którą czuję się absolutnie bezpiecznie i z którą mogę normalnie porozmawiać. Nawet jeśli chwilami nas ponosi i lądujemy w łóżku, to nie muszę się martwić o to, że się we mnie zakocha. Rozmawialiśmy o tym tysiące razy i dochodziliśmy do tego samego wniosku. Jesteśmy przyjaciółmi, może nawet trochę braćmi, jeśli nie brzmi to jak kazirodztwo. Seth jest dla mnie najważniejszy na świecie. Trochę mnie to przeraża.

- Trochę cię kocham - mówię tak, żeby nikt poza nim nie usłyszał, wbijając wzrok w swoje buty, bo kurwa, nie mogłem sobie znaleźć lepszego momentu na dramatyczne wyznania.

Seth otwiera szerzej oczy, jakbym uderzył go czymś ciężkim, ale ostatecznie parska śmiechem i zwracając na nas uwagę Rowana i pani Connolly mówi półgłosem:

- Wiem. Ja ciebie też. Ale tylko troszkę.

Po czym bardzo dyskretnie przyciska usta do mojego policzka, pozostawiając na nim motyli pocałunek.

W tym samym momencie słyszymy odgłos zmykającej się bramy garażowej i Range Rover Rowana toczy się ospale w naszą stronę. Korci mnie, żeby zapytać chłopaka dlaczego jego samochód prowadzi ktoś inny od niego, ale się powstrzymuję, bo nie chcę wdawać się z nim w dyskusje kiedy w pobliżu jest jego ojciec. Nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać.

Nagle mam ochotę kurczowo przytrzymać się Setha, albo uciec jak najdalej stąd. Zgodziłem się na tygodniowy wyjazd z ludźmi z którymi w normalnych okolicznościach nie zamieniłbym nawet słowa. Nie mam pojęcia, jak to się stało.

- Kurwa - mruczę cicho. - Nie chcę.

- Dasz radę. Tydzień i będzie po wszystkim - Seth pociera pocieszająco moje plecy.

Josh bierze stojącą obok mnie walizkę i otwiera bagażnik, po czym wrzuca ją do środka. Odnajduję rękę Setha i ściskam ją krótko. Mocno. Dawka pozytywnej energii na tydzień cierpień - to brzmi logicznie. Przez chwilę zastanawiam się, gdzie zgubił rękawiczki, przecież jeszcze przed chwilą je miał, ale mam poważniejsze problemy.

- Jessie, do cholery, czy mógłbyś nas zaszczycić swoją obecnością? - Rowan wychyla się z samochodu, podczas gdy uświadamiam sobie, że nawet nie wiem, kiedy do niego wsiadł.

Puszczam Setha i machając mu, podbiegam do auta. Moja podręczna torba boleśnie obija się o posiniaczone żebra, ale jestem zbyt spięty, by się tym przejmować. Wskakuję na swoje miejsce i zatrzaskuję za sobą drzwi.

W środku jest o wiele cieplej niż na dworze, a z głośników sączy się jakaś stara piosenka, idealnie pasująca do ohydnie bogatych ludzi.

- Jessie, hm? - odzywa się głęboki głos, którego nie słyszałem nigdy wcześniej. W lusterku zauważam, że ojciec Rowana wpatruje się we mnie z półuśmiechem. - Oryginalne imię.

Kiwam głową, bo nie mam pojęcia, co innego mógłbym zrobić w takiej sytuacji. Chciałbym mu wypomnieć, że to nie ja w tym towarzystwie mam najdziwniejsze imię, ale naśmiewanie się z jego dzieci nie wydawało mi się w tej chwili odpowiednim pomysłem. Rowan nie zwraca uwagi na to, co mówi jego ojciec i przegląda Instagrama, więc szukam pomocy za oknem, uparcie wpatrując się w machającego mi z nieszczęśliwą miną Setha. Mam ochotę przycisnąć dłoń do szyby i płakać.

- Nie zostaliśmy sobie należycie przedstawieni - wzdycha mężczyzna, nie odrywając ode mnie wzroku. - Jestem Henry. Nazwisko znasz.

Ostatnie zdanie wypowiada takim tonem, jakby oczekiwał, że wszyscy znają jego nazwisko. W odpowiednich kręgach może i było to uzasadnione, ale kiedy rozmawia z dziwką, której przechodzenie z klasy do klasy zależy od dobrej woli jej najlepszego przyjaciela, dla której jedynymi znanymi bogaczami pozostają Bill Gates i Steve Jobs nie powinien oczekiwać cudów.

- Miło mi - wymuszam uśmiech i ponownie spoglądam w okno, ale tym razem Setha już tam nie ma.

Tylko droga i rozmyte pod wpływem prędkości drzewa. Wzdycham, bo zapowiada się długa i nudna podróż. Sięgam do torby po słuchawki, podłączam je do telefonu i już po paru chwilach jestem całkiem odcięty od świata.

Świadomość, że oddalam się od Londynu i od wszystkich problemów jakie w nim pozostawiłem nieco poprawia mi nastrój. Jednocześnie jednak zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie pakuję się w nowe, nawet jeśli nie równie niebezpieczne, to przynajmniej trzy razy bardziej uciążliwe. Jeden Connolly mnie nie lubi, drugi lubi mnie za bardzo. Sam nie wiem, którego z nich obawiam się bardziej.

Nerwowo sprawdzam telefon, oczekując telefonu od ciotki, ale nie ma nieodebranych połączeń. Być może jej nie doceniłem i nawet rzygając do miski przyjęła do wiadomości, że wyjeżdżam ze znajomymi na miasto. Nie pytała, bo nigdy tego nie robiła, ale wolałem, żeby wiedziała, że nie porwali mnie handlarze żywym towarem. Jej teorie spiskowe bywały niedorzeczne, szczególnie te wymyślone po pijaku, a jej faceci mięli dziwną tendencję do wierzenia w nie. Policja szukała mnie po mieście już przynajmniej trzy razy, tylko dlatego, że ciotka przespała dwa dni i wydawało jej się, że uciekłem z domu.

Po jakiejś godzinie niemal usypiam w akompaniamencie starego rocka i z drzemki wyrywa mnie dopiero kopniak wymierzony w kostkę. Podskakuję na swoim miejscu i już otwieram usta, by ogłosić wszem i wobec co myślę na temat metod pobudki Rowana, ale szybko je zamykam. Przez okno dostrzegam dom.

Dom, a właściwie dworek, posiadłość, która wygląda jakby zatrzymała się w czasie jakieś sto lat temu i za nic nie chciała stać się nawet odrobinę nowoczesna. Drewniane okiennice, winorośl porastająca mur od frontu. Dach pokryty czerwoną, nieco już pociemniałą dachówką, kolumienki na werandzie i sama weranda, to wszystko robi na mnie takie wrażenie, że nie wiem, jak powinienem się zachować. Nigdy nie widziałem podobnego budynku. Dookoła jest po prostu nic, pole i trawy oraz niebo, tak błękitne, jakiego w Londynie nie można było zobaczyć nawet przy najszczerszych chęciach.

- Ślinisz się - mówi oschle Rowan.

- Przestań! - fuka na niego pani Connolly. - Wiesz, że dom robi wrażenie. Miałeś dokładnie taką samą minę kiedy zobaczyłeś go po raz pierwszy...

Ojciec Rowana parska śmiechem.

- To prawda. Obydwoje z Thetis mięliście dokładnie takie same, jakbyście nagle trafili do nieba.

Jestem ciekawy reakcji Rowana na wspomnienie siostry, ale on tylko wywraca oczami i przeciąga się z cichym miauknięciem. Josh wychyla się przez oparcie swojego fotela i szczerzy się do brata w najbardziej bezczelny sposób, ale on wydaje się nie zwracać na to uwagi. Schyla się po swoją teczkę, którą cały czas trzymał pod nogami i daje mi kuksańca.

- Wysiadaj, nie będziemy to czekać całego dnia - rozkazuje, tym razem ciszej i mniej złośliwie, jakby w obawie, że jego rodzice mogliby ponownie stanąć w mojej obronie.

Wyskakuję z auta, ciągnąc za sobą torbę. Reszta też wysiada, Josh kieruje się do bagażnika i wraz z ojcem zaczyna wyciągać bagaże, a pani Connolly opiera się o maskę samochodu i z uśmiechem spogląda w niebo. Wygląda na tak zakochaną w tym miejscu, że z trudem powstrzymuję się przed zrobieniem jej zdjęcia. Stałbym się sławny. Może nawet tak bogaty jak oni.

- To dom dziadków Rowana? - pytam, zdobywając się na odwagę, a mój zaspany głos jest wciąż ochrypły.

Kobieta kiwa głową.

- Tak, to dom moich rodziców. Kiedy przenieśliśmy się tu ze Szwecji był potwornie zapuszczony, ale wciąż był domem. Po latach mieszkania w pałacyku wydawał się czymś najcudowniejszym na świecie - mierzy budynek krytycznym spojrzeniem. - Teraz widzę błędy logiczne w rozplanowaniu przestrzeni, bo skończyłam architekturę, ale nie potrafię być do końca krytyczna. Ten dom to moje dzieciństwo - spogląda w kierunku swoich synów krzątających się przy samochodzie. - Ich z resztą też.

Również zerkam w tamtym kierunku, akurat po to, by zobaczyć jak Rowan wyrzuca ręce wysoko w powietrze i wrzeszczy na Josha ile sił w płucach, podczas gdy starszy ze stoickim spokojem wyciąga z bagażnika kolejne walizki.

- Jeżdżą konno? - pytam ze szczerej ciekawości.

- Tak, choć Josh tego nienawidzi - wzdycha ciężko, jakby zawiedziona synem. - Za to Rowan, Boże, poczekaj, aż zobaczysz go w siodle. Trudno się nie zakochać.

- Och, będę ostrożny - zapewniam ją marszcząc brwi, bo uświadamiam sobie, że pewnie powinienem iść po swoją walizkę.

Kobieta wybucha szczerym śmiechem.

- Jest trudny to prawda, ale jeśli się postarasz pewnie się dogadacie. Musisz znaleźć sposób - odpycha się od maski samochodu i staje o własnych siłach. - Niosą nasze walizki, dobrze. Księżniczki nie powinny pracować - puszcza mi oczko i rusza prosto w stronę werandy, a ja nie wiem, czy jej ostatnie słowa miały mnie obrazić, czy może wręcz przeciwnie.

Mimo wszystko czekam, aż chłopcy i pan Connolly nas dogonią i razem z nimi ruszam za nią. Drewniane schodki skrzypią, kiedy na nich staję i przechodzą mnie ciarki. Chcę odebrać swój bagaż od Josha, ale on kręci głową i bez słowa wnosi go po schodkach na samą górę. Ogarnia mnie irytacja, bo jeśli postanowiłem być na niego obrażony, to powinien to uszanować i pozwolić mi być samodzielnym. Samodzielnym i obrażonym. Ludzie na których jestem obrażony nie powinni być dla mnie mili.

Rowan kilkukrotnie uderza z całej siły pięścią w drzwi. Wygląda to bardziej na próbę wyważenia ich, niż pukanie, ale nikt poza mną nie wydaje się zaskoczony. Chłopak cofa się, zakładając ręce na piersi i czeka. Wszyscy czekamy. Chcę spytać, czy jest absolutnie pewien, że jego dziadkowie żyją, ale wtedy słyszmy dźwięk odsuwanych zasuwek i przekręcanego zamka, a drzwi otwierają się na oścież, ukazując małą, zgarbioną osóbkę.

- Kochanie - mówi kobieta spoglądając na Rowana, zupełnie ignorując całą resztą i wyciąga ręce w kierunku wnuka.

Nie wygląda jak babcia. Oczywiście, jest stara i pomarszczona, jak to starsi ludzie, ale jej włosy nie są ścięte na krótko, tylko zaplecione w długie, grube warkocze, takie, za jakie każda kobieta mogłaby zabić. Ma na sobie za dużą, flanelową koszulę poplamioną czymś, co, jak odkrywam z przerażeniem, może być farbą i czarne legginsy. I co dziwne - nie wyglądają na niej źle. Prawdę mówiąc całkiem dobrze. Łapię się na ocenianiu figury starszej pani i szybko odwracam wzrok, mając szczerą nadzieję, że nie gapiłem się zbyt długo.

Tymczasem Rowan podchodzi bliżej i ją obejmuje. Stoją tak przez kilka chwil, zanim ona przypomina sobie, że chłopak nie jest jedyną osobą w okolicy i wypuszcza go z objęć.

Zerkam na Josha, czy przypadkiem nie zabolała go taka ignorancja ze strony babci, ale on nie wydaje się zdziwiony. Z uśmiechem podchodzi do niej i pochyla się, by ją przytulić, a ona klepie go po plecach bardziej jak znajomego, niż wnuka. Panią Connolly ogląda z góry na dół zanim w ogóle się do niej odzywa, jakby sprawdzała, czy ma wszystkie kończyny, a na zięcia jedynie zerka kątem oka i chłodno kiwa głową. Potem spogląda na mnie i uświadamiam sobie, że przyszła moja kolej.

- Dzień dobry - próbuję wyglądać jak porządny młody człowiek. Wyciągam dłonie z kieszeni, prostuję się i odchrząkuję. - Miło panią poznać.

- Po pierwsze ani ty, ani ja się jeszcze się sobie nie przedstawiliśmy. Po drugie, to się jeszcze okaże - posyła mi krzywy uśmiech, tak bardzo podobny to mojego, że niemal tracę grunt pod nogami. Wyciąga do mnie rękę - Polly Munro.

Ściskam ją, wciąż bez słowa.

- Twoje imię chłopcze - przypomina mi tym samym, onieśmielającym głosem.

- Jessie - jąkam, po czym reflektuję się, że podałem zdrobnienie i natychmiast się poprawiam. - Jesse. Jesse Owens. To dla mnie przyjemność.

Tym razem obchodzi się bez żadnych komentarzy, więc wzdycham z ulgą. Czy cholerne babcie nie powinny być miłe? Nie powinny być uśmiechnięte, z kotem na rękach i kieszeniami pełnymi cukierków? Ona sprawia wrażenie kogoś, kto w kieszeniach trzyma kawałki lukrecji.

Oglądam się na Rowana, a on posyła mi lekko rozbawione spojrzenie. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego ta dwójka się dogaduje.

- Zawsze taka jest? - pytam cicho, nachylając się w jego stronę, podczas gdy Josh zamyka za nami drzwi.

- Nie - chłopak kręci głową. - Myślę, że cię nie lubi.

- Dla twojego ojca też nie była szczególnie serdeczna - zauważam, rozglądając się po wyłożonym boazerią przedpokoju. Może staram się trochę usprawiedliwić. Nie każdy byłby zdolny do zniechęcenia do siebie staruszki już przy pierwszym spotkaniu. Nawet jeśli ta staruszka jest babką Rowana.

- Taty też nie lubi.

- A Josha? - dopytuję dalej, rozpinając płaszcz.

Rowan odwiesza ubrania na ozdobne haczyki i zabiera się za ściąganie butów. Nie przeszkadza mu to jednak w rzuceniu mi podejrzliwego spojrzenia.

- Toleruje - odpowiada w końcu po krótkim zastanowieniu. - Czy nasze relacje rodzinne to coś ciekawego?

Wzruszam ramionami. Bo szczerze mówiąc nie wiem. Moje relacje rodzinne były tak popieprzone, że wolałem o tym nie myśleć. Z drugiej strony może to dobrze? Gdybym miał babcię, pewnie i tak wolałaby Jules, tak jak pani Munro woli Rowana. Wzdycham i idę za nim w głąb domu.

Podłoga skrzypi nam pod nogami, kiedy kierujemy się do pomieszczenia, które po krótkich oględzinach okazuje się kuchnią. Stary piec kaflowy stoi w kącie i jest nagrzany tak mocno, że po kilku sekundach stania obok muszę się odsunąć. Duży stół jadalny jest przykryty kraciastym obrusem, wazon ze świeżymi kwiatami jest porcelanowy i odnotowuję sobie w pamięci, by trzymać się od niego z daleka. Gdybym go stłukł Rowan miałby kolejny pretekst do szantażowania mnie - wątpię, bym kiedykolwiek mógł oddać jego równowartość w gotówce.

Chłopak nie wygląda na kogoś, kto jeszcze kilka dni temu niemal błagał mnie żebym przyjechał tu z nim i zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie wrócić piechotą do Londynu. Osiemdziesiąt kilometrów to nie tak dużo - pokonałbym je w maksimum tydzień, przy odrobinie szczęścia nikt nie dowiedziałby się o moim taktycznym odwrocie, a to oszczędziłoby mi dużo wstydu. Prosta matematyka.

- Przyjechaliście wcześniej niż się spodziewałam, dlatego obiad nie jest jeszcze gotowy. Idźcie do swoich pokoi, rozgośćcie się - pani Munro macha ręką i wtedy jej wzrok spoczywa na mnie. Dostrzegam błysk w jej strasznych oczach i opadają mi ręce, bo kurwa wydaje mi się, że wiem, co za chwilę powie. - Co z tym chłopcem?

- Ja tu jestem - mruczę, pewien, że mnie nie usłyszy.

Usłyszała.

- Widzę. Do szczupłych nie należysz - cedzi patrząc mi w oczy i opiera dłonie na biodrach, po czym zwraca się znów do córki. - Co z nim?

- Może spać ze mną - mówią Josh i Rowan w tym samym momencie i nie wiem kto jest bardziej zaskoczony, ja, czy ich rodzice.

Oni natomiast spoglądają na siebie z taką niechęcią, że jedynie siłą woli powstrzymuję się przed wyjściem z kuchni. Gdzie się podziała braterska więź?

Rozumiem, że Rowan może chcieć spać ze mną w pokoju, ponieważ jak przypuszczam, tu również pozostało wolne łóżko po Thetis, poza tym to minimum wiedzy, jakie miałem na jego temat pozwoliło mi stwierdzić, że nie przegapi żadnej okazji, żeby zrobić bratu na złość. Jeśli może zrobić na złość jednocześnie jemu i mnie - raj. Motywacje Josha pozostają dla mnie tajemnicą, bo przecież dosyć jednoznacznie dałem mu znać, że nie mam ochoty się z nim zadawać. Tym bardziej dziwi mnie jego propozycja. I przeraża to, jak bardzo jestem ubezwłasnowolniony w towarzystwie tych ludzi.

- Josh, u ciebie nie ma miejsca - pani Connolly lekko kręci głową. - A ty, Rowan? Jesteś pewien, że chcesz spać z kimś w pokoju?

- Przepraszam, czy ty coś sugerujesz? - Rowan przechyla głowę jakby chciał poszukać lepszego punktu do wbicia noża w jej tchawicę. - Tak, jestem pewien. Muszę go namalować. Byłoby miło, gdybym nie musiał zbiegać z poddasza na pierwsze piętro za każdym razem, kiedy...

- Wykluczone - chłodny głos przerywa dyskusję. Henry opiera się o stół i taksuje Rowana lodowatym wzrokiem. Josh wykluczony z dyskusji przygryza wewnętrzną stronę policzka i nie mogę się pozbyć wrażenia, że za chwilę kogoś uderzy. - Nie będą spać razem.

Zapada cisza.

Wydaje mi się, że właśnie jestem świadkiem początku kolejnej rodzinnej awantury, której nie będę w stanie zrozumieć, ponieważ Rowan cofa się o krok, mając ten wyraz twarzy i pani Connolly opadają ręce. Kąciki ust Josha lekko się unoszą. A ja tylko patrzę i czekam na rozwój sytuacji. Czekam na jakieś słowo klucz, które pozwoli mi zrozumieć. Na cokolwiek. Nie wiem, czy problem leży we mnie, czy może w Rowanie, może jeszcze gdzieś indziej, zupełnie poza nami i moim wyobrażeniem sytuacji. Ale cała piątka tylko milczy i patrzy.

Patrzą na siebie i trochę mnie to przeraża. Pięć charakterów, z których, jak już zdążyłem się zorientować, każdy jest tak silny, że można byłoby o tym pisać eseje, pięć osób i pięć różnych opinii. W końcu odzywa się pani Munro.

- Będą, jeśli ja im na to pozwolę, mój drogi - w jej głosie pobrzmiewa fałszywa słodycz.

- To moje dziecko - ojciec Rowana mruży oczy.

- Ale mój dom - spogląda na córkę. - Masz coś przeciwko?

- Nie, nie mam - pani Connolly spuszcza oczy, a mąż piorunuje ją wzrokiem, lecz ona wydaje się nie zwracać na to uwagi. Wyciąga dłoń do Rowana, ale on się odsuwa. Smutnieje. - Nie możemy tego robić. Jest wolnym człowiekiem.

- Jest moim synem! - uderza pięścią w stół, a ja niemal podskakuję. Ten konflikt wydaje mi się tak bezsensowny, że trudno mi podchodzić do niego poważnie, ale widzę, że ma podłoże, o którym nie mam pojęcia. - Nie pozwolę... - urywa, kiedy nasz wzrok się spotyka. - Po prostu nie.

Pani Munro wybucha śmiechem i kręci głową, odwracając się do nas plecami. Podchodzi do kuchenki i przez chwilę miesza coś w garnkach, mimochodem rzucając:

- Właśnie, że tak. Radziłabym iść ci się przewietrzyć. A wy wszyscy - pokazuje na nas palcem. - Idźcie gdziekolwiek. Byle szybko. Mam was dość, a jesteście tu zaledwie kwadrans - wyciera dłonie w ścierkę przewieszoną przez ramię. - Poza tobą, młodzieńcze. Z tobą muszę sobie porozmawiać.

Nawet przez chwilę nie mam wątpliwości, że zwraca się do mnie, nie czyni to jednak sprawy prostszym. Mam ochotę wykrzyczeć w niebogłosy, że nie na to się zgadzałem, że to miał być spokojny wyjazd za miasto połączony z pozowaniem dla nieletniego malarza socjopaty, a nie uczestnictwo w dramacie rodem z brazylijskiej telenoweli. Rzucam błagalne spojrzenie w stronę Rowana, ale on nie chce na mnie spojrzeć. Patrzy na swoją babcię z niemym ostrzeżeniem, może nawet prośbą.

Rozlega się trzask drzwi zamykających się za panem Connolly, który faktycznie wyszedł na zewnątrz i to wyrywa z zamyślenia wszystkich innych, jakby ktoś nagle przywrócił czasowi bieg. Josh odwraca się na pięcie i bez słowa wychodzi, tym razem już tylko ze swoją torbą, pani Connolly obejmuje Rowana ramieniem, a kiedy ten protestuje niemal siłą wywleka go za fraki. Wszyscy wydają się bezkrytycznie słuchać poleceń potwornej staruszki i choć bardzo nie chcę tego robić, silniejsza wydaje się niechęć do zdenerwowania jej bardziej, niż już to zrobiłem.

Przestępuję z nogi na nogę, czując się bardzo nie na miejscu sam na sam z tą kobietą, ale nic nie mówię. Głównie dlatego, że nie bardzo wiem co.

- Chodź tu bliżej, usiądź. Nie pogryzę cię - wzdycha pani Munro.

- Proszę pani... - zaczynam najgrzeczniej jak potrafi, ale ona zbywa mnie machnięciem ręki.

- Mów mi Polly. Tylko nie mów temu snobowi, że ci pozwoliłam - domyślam się, że chodzi o ojca Rowana i nawet trochę się uśmiecham. - Cholerny dupek. Utknął w średniowieczu.

Wzruszam ramionami.

- Jeśli chodzi o mnie, to mogę spać gdziekolwiek - mówię całkiem szczerze, czując nagły przypływ ciepłych uczuć do tej kobiety. - Sypiałem w dziwnych miejscach.

- Och, nie wątpię - opiera się o blat kuchenny i mierzy mnie wzrokiem. - Ale skoro jesteście razem...

- Słucham? - udaje mi się wydukać tylko tyle.

Kobieta unosi jedną brew do góry, jakby nie rozumiejąc mojego problemu.

- Wolisz chłopców prawda? To nie problem, jeden z moich synów też ich woli. Po części was rozumiem, sama nie zniosłabym kobiet - krzyżuje ręce na piersi. - Są okropne.

Chcę powiedzieć, że nie, wcale nie, nie są, bo przecież moje preferencje nie są do końca sprecyzowane, ale nie potrafię wydobyć z siebie głosu. Moje myśli krążą wokół stwierdzenia, że ja i Rowan jesteśmy razem i za nic nie chcą się ruszyć w inną stronę. Gapię się za nią z półotwartymi ustami i chyba w końcu zauważa, że coś jest nie w porządku, bo mina jej rzednie. Zakłada kosmyk siwych włosów za ucho.

- Nie jesteście razem - stwierdza. - Boże, ty nawet nie wiedziałeś, że on...

- Na to wygląda - przyznaję niepewnie.

Nie chcę, by dostała zawału serca.

- Jestem najgorszą babcią na świecie! - wyrzuca ręce w górę, w geście bezsilności, a ja czuję się zobowiązany ją uspokoić.

- Moja nie żyje - rzucam zanim w ogóle dobrze to przemyślałem. - To chyba gorsze.

Plus jest taki, że przez chwilę nie zadaje żadnych pytań.

- Faktycznie, nie moglibyście być razem - mówi po chwili. - Naprawdę nie wiedziałeś?

- Nie, nie wiedziałem - kręcę głową. - Nie śpieszył się ze mną o tym rozmawiać. Nie sądzę, by mnie lubił, szczerze mówiąc.

- Gdyby cię nie lubił, nie byłoby cię tu.

Pozostawiam to bez komentarza.

W ogóle trudno mi się teraz coś mówi. Wszystko nagle staje się trzy razy bardziej niezrozumiałe niż wcześniej. Zaczynam rozumieć zazdrość Josha, ale przestaję pojmować uprzedzenie Rowana do czułości, jaką okazywał mi jego brat. Nie rozumiem jego niemal dziecinnie ciekawych pytań o moją orientację i całej reszty tego gówna, jaką mi zaserwował. Uświadamiam sobie, że teraz to ja mogę grozić mu, jeśli tylko okażę się na tyle zdesperowany, by upaść do jego poziomu. Mógłbym go zniszczyć. Zniszczyć mu życie. Wtedy on zniszczyłby moje.

Sytuacja patowa.

Jestem zaskoczony, że nie domyśliłem się wcześniej, ale nie dawał mi powodów, bym mógł sądzić, że woli chłopców. Nie zauważyłem niczego, co by mogło na to wskazywać, a zazwyczaj nie miałem z tym problemu. Bycie kurwą zobowiązuje.

- Jesteś zaskoczony, cóż, ja też byłam. Trudno - wzdycha. - Nie wymarzę ci pamięci, ale proszę, nie wspominaj o tym przy jego ojcu. Jest... Wrażliwy na tym punkcie.

- Oczywiście. Postaram się - zapewniam ją i rozglądam się dookoła. - Mogę już iść?

- Tak, idź. Rowan ma pokój na poddaszu - informuje, skupiając się na naczyniach stojących na kuchence.

- Kurwa mać - syczę, zanim udaje mi się powstrzymać.

Wizja wdrapywania się po schodach przyćmiewa mój zdrowy rozsądek. Zastygam w miejscu, obawiając się jej reakcji, ale ona nawet się nie odwraca.

- W rzeczy samej. Musisz przejść trzy piętra i... Jessie? - zatrzymuje mnie w pół kroku.

- Tak?

- Jesteś do niej bardzo podobny - mówi i tylko przez chwilę wydaje mi się, że jej oczy są wilgotne.

- Naprawdę? - pytam niemrawo, domyślając się, że chodzi o Thetis. Powoli zaczynałem mieć dość porównywania mnie do nieboszczyków.

- Tak - kiwa głową. - To największy komplement, jaki możesz usłyszeć od kogokolwiek. Więc nie złam mu serca, dobrze? - wzdycha. - Nie pozwól, żeby płakał. Patrzenie jak płacze...

Przytakuję, choć nie wiem dlaczego i idę w kierunku schodów. Bardzo chciałbym obmyślać w tym momencie jakiś plan, zemstę, może nawet dobrym pomysłem byłaby rozmowa z ojcem Rowana i opowiedzenie mu o kilku sytuacjach, ale jedyną rzeczą o której mogę myśleć, są słowa Polly.

Nie pozwól, żeby płakał. Patrzenie jak płacze...

Nie dokończyła.

A ja tylko modlę się, bym nigdy nie musiał się przekonać, co miała na myśli.

* * *

Heej, nowy rozdział, nowi ludzie, nowe życie i tak dalej. Mam nadzieję, że przynajmniej troszkę wam się podobał, chociaż kolejna przejściówka, ale cóż - była potrzebna.

Mam nadzieję, że weekend minął wam dobrze, bo ja nie odpoczęłam ani odrobinę i jutro rano pewnie umrę. Ale no cóż. Bywa i tak.

Jeśli macie ochotę to głosujcie i komentujcie, jeśli nie to nie, co ja wam będę truć

Dbajcie o siebie! Dobrej nocy wszystkim!

All my love, Call

Continue Reading

You'll Also Like

266K 7.3K 37
18- letnia Layla Davies wyjeżdża do swojego starszego brata na studia, nie wie jednak, że z jej bratem mieszka jego najlepszy przyjaciel - Anton Aris...
14.8K 1.5K 9
Spin off blade - można czytać bez znajomości blade, jednak z racji na przeskok czasowy, zawartość spojlerów jest nieunikniona:) Liliana Smith jest am...
643K 27.4K 71
Ariadna Pastorini urodziła się we włoskiej rodzinie mając w domu bezdusznego ojca despotę, który brał czynny udział w zajęciach sycylijskiej mafii. ...