Przed Wami ponad 7300 słów. Miłego czytania.
— Przecież to niemożliwe! — uniosła się Biedronka. — Możliwe?
— Hej, spokojnie. — Czarny Kot uspokajał swoją towarzyszkę.
Od ich pierwszej misji minęły lata. Obecnie bohaterowie mają po dwadzieścia trzy lata i każde z nich obrało — jak sami myśleli — właściwą życiową drogę. Jako zwyczajni ludzie Marinette i Adrien nie widują się zbyt często, ale za to jako paryscy bohaterowie spotykają się niemal każdej nocy. Marinette poświęciła się studiom, a Adrien praktycznie ciągle jest w trasie. Młody mężczyzna został pełnoetatowym szermierzem odnoszącym niemałe sukcesy na arenie międzynarodowej. Sporadycznie też bierze udział w pokazach. Po kupnie mieszkania i wyprowadzce z domu kontakt z Gabrielem mu się urwał.
Relacja między dwójką bohaterów jest dość skomplikowana. Odkąd Marinette pogorszyły się relacje z Adrienem, to właśnie Czarny Kot zaczął zajmować miejsce Agreste w jej sercu. Adrien nadal kochał Biedronkę, ale kiedy nie widział się z Marinette, czuł dziwną pustkę gdzieś w głębi. Był rozdarty pomiędzy dwoma tak bardzo podobnymi, jednak tak bardzo innymi kobietami. Jego głupie serce nie potrafiło wybrać pomiędzy żadną z nich.
Najczęściej spotykali się w mieszkaniu Alyi i Nina, którzy zaraz po zakończeniu szkoły średniej zamieszkali razem, a w poprzednie lato się pobrali. Od tamtej pory raz na jakiś czas spotykają się we czwórkę w mieszkaniu państwa Lahiffe. Czasem nie ma chwili, żeby młode małżeństwo rzucało w stronę bohaterów jakimiś bardziej lub mniej sugestywnymi aluzjami. Któregoś razu Alya zapytała wprost o to, kiedy zaczną wreszcie ze sobą chodzić, przez co Marinette speszyła się do tego stopnia, że nie bacząc na nic, wyszła z ich mieszkania pod pretekstem zaprojektowania kolekcji na zaliczenie semestru. Od tamtej pory subtelnie wyplątywała się z każdego spotkania, które para aranżowała.
— Niestety to możliwe, moi drodzy. — Mistrz Fu potwierdził swoje wcześniejsze słowa.
Biedronka i Czarny Kot zostali pilnie wezwani do Mistrza Fu. Strażnik miał im przekazać ważną wieść , dotyczącą ich największego wroga — Władcy Ciem. Otóż jego aktywność od kilku miesięcy znacząco spadła. Już od wiosny zaczął wysyłać stopniowo mniej Akum. Ciemny motyl aktywowany był przynajmniej raz na tydzień. Taka tendencja utrzymywała się aż do późnego lata, kiedy to z dnia na dzień przestał je wysyłać. Wtedy to zaniepokoiło strażnika. Nastał grudzień, a po Władcy Ciem i jego Akumach nadal nie było ani śladu.
Przez cały październik, listopad i większość grudnia Fu wraz ze swoim kwami próbowali wyczuć złoczyńcę. Udało im się to dopiero w grudniu niecały tydzień przed świętami, o czym teraz rozmawiał z dwójką obrońców Paryża.
— Mistrzu, ale czy to znaczy, że go znalazłeś? — zapytał blondyn.
— Tak. — starzec wstał od stołu. — Pójdę zaparzyć więcej herbaty.
Gospodarz zostawił bohaterów samych w niewielkim salonie. Oboje zastanawiali się, co takiego na temat Władcy Ciem ma im do przekazania Strażnik. Cisza, która panowała między nimi, dla mężczyzny była trochę nieznośna, dlatego bohater postanowił ją przerwać.
— Biedronko… — zaczął.
— Już jestem, kochani. — powiedział wesoło Fu, pojawiwszy się w salonie. — Proszę, to dla was. — postawił przed swoimi gośćmi kubki z gorącym naparem.
— Mistrzu, siedzimy tu od dobrych trzech godzin, a wiemy tylko tyle, że Władca Ciem wyjechał z Francji. — Biedronka była już trochę zmęczona całą tą sytuacją i niewiedzą.
— Pośpiech, moja droga, nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, zapamiętaj to sobie. — walnął jakimś chińskim przysłowiem.
Marinette nie miała czasu na takie bezsensowne pogawędki, przecież egzaminy same się nie zdadzą, więc chciała szybko wracać do domu. Czarny Kot uważnie obserwował, jak zmienia jej się mimika twarzy. Po tylu latach współpracy znał ją na wylot i gdy tylko zerknął na nią przez ułamek sekundy, wiedział, że dłużej nie wytrzyma. Postanowił interweniować.
— Mistrzu, powiedz nam, po co nas tu ściągnąłeś.
— Eh, z wami nie ma żadnej zabawy. — mruknął niezadowolony. Razem z Wayzzem odkryliśmy kryjówkę Władcy Ciem. — kontynuował. — Zaszył się gdzieś na północy Europy, a dokładniej w Laponii. Nie mam pojęcia, po co on tam wyjechał, już wasza w tym głowa, żeby się tego dowiedzieć.
— Mistrzu chcesz powiedzieć, że my mamy się tam udać? — zapytała dziewczyna.
— Tak, ale zanim to zrobicie, to musicie sobie zaufać w stu procentach. — starzec spojrzał po nich. — Musicie poznać swoje prawdziwe imiona.
Strażnik mógł przysiąc, że przez ich ślepotę osiwiał jeszcze bardziej. To, jak się mijali, doprowadzało go do frustracji jeszcze bardziej, niż to, że to właśnie przez jego głupotę Broszki Pawia i Motyla zostały skradzione ze świątyni. Już nie raz czy dwa byli blisko odkrycia swoich tożsamości, ale wtedy zawsze coś szło nie tak albo któreś z nich tchórzyło. Teraz jednak poniekąd ich do tego zmusił. Obserwował, jak blada twarz bohaterki robi się jeszcze bledsza, a oczy powiększają się do nadnaturalnych rozmiarów. Natomiast, gdy zerknął na Czarnego Kota, młody mężczyzna uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
— Ale… — Biedronka chciała podać jakiś argument, żeby tego nie zrobić.
— Żadnych ale! — Opiekun twardym głosem uciął zbędną dyskusję. — Tak, jak mówiłem, musicie sobie zaufać bezgranicznie.
Bohaterowie wstali od stołu i stanęli naprzeciwko siebie. Gdyby myśli Marinette miały być z wizualizowane, to nad jej głową właśnie zawisłby kłębek czarnych wstążek, oznaczających to, że nie była na to gotowa. W głowie blondyna również huczało. Chaotyczne myśli gnały w stronę zamaskowanej dziewczyny. Po niemal dekadzie wspólnych działań nareszcie miał się dowiedzieć, kim jest jego ukochana Biedronsia. Co prawda już od dłuższego miał pewne podejrzenia odnośnie do tego, która z dziewczyn ukrywa się pod kropkowaną maską, jednak nikim się z tym nie dzielił, nawet z Plaggiem. Tak więc był prawie pewien, że gdy opadnie jej maska, nie zawiedzie się, a wręcz przeciwnie.
— Tikki, odkropkuj. — szepnęła nerwowo z mocno zamkniętymi oczami.
— Plagg, schowaj pazury. — wyrecytował w tym samym czasie co jego partnerka.
Kiedy tylko Marinette poczuła specyficzne mrowienie w okolicach oczu, wiedziała, że już jest za późno na odwrót. Jej oddech przyspieszył, podobnie jak serce, które usilnie próbowało przebić się przez żebra. Jej powieki nadal były mocno zaciśnięte. To normalne, że bała się jego reakcji.
— To ja zostawię was na chwilę samych.
— Mistrz Fu wycofał się z salonu, pozostawiając młodych bohaterów samych sobie.
Adrien na widok tak dobrze znanej mu twarzy uśmiechnął się półgębkiem. Blondyn podszedł do niej i delikatnie ją przytulił. Marinette nieznacznie spięła się na ten gest, jednak po chwili rozluźniła się, czując ciepłe dłonie mężczyzny sunące wzdłuż jej kręgosłupa. Adrien westchnął, ucieszony, tym, że to właśnie panna Dupain — Cheng okazała się jego Biedronką.
— Marinette… — szepnął jej tuż przy uchu.— Mari, spójrz na mnie. — namawiał.
— N-nie. — przecząco pokręciła głową.
Adrien bezskutecznie próbował ją namówić, na to, żeby na niego spojrzała, ciemnowłosa zdawała się z każdym jego słowem zaciskać powieki jeszcze bardziej.
— Usiądźcie, muszę wam coś jeszcze przekazać. — Mistrz Fu niczym duch pojawił się z powrotem w salonie.
Marinette w końcu otworzyła oczy i spojrzała na stojącego przed nią Adriena. Sama nie wiedziała, co takiego czuje na wieść, że to właśnie Agreste jest Czarnym Kotem. Z jednej strony cieszyła się, z drugiej jednak poczuła lekkie ukłucie w sercu, bo przecież on kochał Biedronkę, a nie Marinette. Skąd mogła wiedzieć, że tak naprawdę on kocha je obie.
Zajęli swoje poprzednie miejsca przy stole. Marinette położyła swoje dłonie na udach, wystukując palcami jakiś nieskoordynowany, chaotyczny, nieznany jej rytm i z zaciekawieniem spojrzała na starca. Adrien chciał położyć swoją wielką, niezgrabną dłoń na jej delikatnej dłoni. Chciał spleść ich palce ze sobą, jednak kobieta delikatnie wyswobodziła swoją rękę spod jego, sprawiając mu tym samym zawód.
— Tak więc, o co chodzi? — blondyn nie dał po sobie nic poznać.
— Wasze Miracula nie są przystosowane do niskich temperatur i srogiej zimy panującej w fińskiej Laponii, dlatego dostaniecie ode mnie nowe.
— Jak to? — zdziwiła się dziewczyna.
Opiekun nic jednak nie odpowiedział, tylko podszedł do swojego wiekowego gramofonu, który również pełnił funkcję skrytki na bezcenną biżuterię. Starszy mężczyzna wcisnął kilka czerwonych guziczków znajdujących się na obudowie, tworząc kod dostępu znany tylko jemu i Wayzzowi. Kilka przekładni przeskoczyło, a chwilę później ukazała się ciemnobrązowa szkatułka ze złotymi zdobieniami. Wyciągnąwszy je z głębi urządzenia, starzec podszedł do stołu.
— Tak, jak mówiłem, dostaniecie inne Miracula. — mężczyzna odwrócił puzderko do góry dnem i je otworzył.
Oczom bohaterów ukazały się — jak oboje sądzili — inne Miracula, niż te, które dotychczas były im znane. W środkowej części znajdowały się dwa. Były to spinka do włosów z białym piórkiem oraz bransoletka z pięciu rzemyków. Otaczały je platynowy pierścionek z pięcioma czerwonymi kamieniami, medalion na łańcuszku z grawerunkiem ptaka, kolczyki z pięcioma srebrnymi łańcuszkami zakończonymi błękitnymi kamieniami, broszka przedstawiająca dużego kota oraz naszyjnik z parą białych skrzydeł.
— Myślałam, że jest ich tylko siedem. — zdziwiła się dziewczyna.
— Są ich setki. — sprostował. — A ja mam pod opieką jedynie czternaście Oprócz znanych wam kamieni Biedronki, Czarnego Kota, Pawia, Motyla, Lisa i Pszczoły mam jeszcze Pierścień Żurawia, Medalion Orła, Kolczyki Meduzy, Broszkę Lwa i Naszyjnik Łabędzia. — wskazywał po kolei na każde Miraculum. — A te dwa — wskazał na przedmioty pośrodku szkatułki. — dorównują mocą waszym, jednak są one o tyle lepsze, bo wytrzymują bardzo niskie temperatury. Tobie, Marinette powierzam Spinkę Śnieżnej Sowy, a tobie, Adrienie, pod opiekę wręczam Bransoletkę Renifera. — wyciągnął oba przedmioty ze szkatułki i wręczył je zdezorientowanym bohaterom.
— A co z naszymi starymi Miraculami? — zapytał blondyn.
— Musicie je u mnie zostawić. — rzekł stanowczo.
Oboje ściągnęli swoją magiczną biżuterię i oddali ją Mistrzowi. Marinette nie potrafiła rozstać się z Tikki; przez te lata współpracy bardzo się z nią zżyła i dlatego, gdy wyjmowała z uszu kolczyki, w jej oczach pojawiły się łzy. Adrien nie miał takich problemów; po słowach Plagga, który stwierdził, że w ogóle nie będzie za nim tęsknił, ściągnął swój pierścień i z prychnięciem oddał go Opiekunowi.
Mistrz już się z nimi pożegnał, wykręcając się tym, że musi porozmawiać z Tikki i Plaggiem. Młodzi wyszli z mieszkania głównymi drzwiami, a nie — tak, jak przyszli — balkonowymi. Co prawda Adrien przyjechał pod kamienicę Strażnika samochodem, ale ukrył go gdzieś w uliczce i czekał na Biedronkę na dachu nieopodal.Będąc już na chodniku, kobieta rzuciła krótkim cześć i już chciała odchodzić, ale dłoń Adriena ją powstrzymała.
— Marinette, poczekaj, odwiozę cię. — zaoferował. — Jesteśmy na przedmieściach, a o tej godzinie nie ma żadnego połączenia do centrum.
Kobieta przez chwilę zastanawiała się nad propozycją przyjaciela, by finalnie się zgodzić.
— No dobrze. — uległa.
Adrien powiedział chwilę, żeby poczekała, a sam pobiegł w stronę samochodu. Marinette, oczekując na blondyna, przestępywała z nogi na nogę, żeby się trochę rozgrzać; tamtym momencie nie marzyła o niczym więcej jak o dużym kubku gorącej herbaty z imbirem i goździkami.
Kiedy tylko Adrien podjechał swoim sportowym autem pod zmarzniętą kobietę, wyszedł z pojazdu i otworzył przed nią drzwi od strony pasażera.
— Przepraszam za bałagan, ale byłem na treningu, kiedy Plagg powiedział, że Mistrz mnie wezwał. — tłumaczył się z lekkiego rozgardiaszu panującego w tylnej części samochodu.
— Nie szkodzi. — uśmiechnęła się do niego słabo.
— Wiesz, w przyszłym roku startuję w pierwszych moich seniorskich mistrzostwach świata. — usprawiedliwiał się.
Cała droga pod dom Marinette milczeli. Blondyn głowił się nad tym, co takiego jej zrobił, że traktuje go tak ozięble, a ona natomiast myślała tylko o tym, że Agreste kocha Biedronkę. Adrien zaparkował pod piekarnią i zanim ciemnowłosa opuściła auto, chciał ją pocałować na dowidzenia w policzek. Na nieszczęście dla niego, Marinette go uprzedziła.
— Dobranoc, Adrienie. — pożegnała się z nim i wyszła z pojazdu.
W mieszkaniu było już ciemno i pusto, dlatego wiedziała, że rodzice już dawno śpią, co ją nigdy nie dziwiło, bo przecież para piekarzy swój dzień zaczyna już o czwartej rano.
Prześlizgnęła się po cichu do swojego pokoju, pomimo tego, że ma już dwadzieścia trzy wiosny, nie wyprowadziła się z rodzinnego domu, bo dla biednej studentki tak jest lepiej. Praca u rodziców ma swoje plusy, chociażby przez to, że zmiany w piekarni ustala sobie z nimi, jak tylko jej pasują.
Po długiej i gorącej kąpieli przebrała się w piżamę i z kieszeni spodni wyjęła mahoniowe pudełeczko z nowym Miraculum. Po chwili namysłu stwierdziła, że otworzy je nazajutrz. To był zdecydowanie ciężki dzień. Apogeum wszystkiego było to, że jej wieloletni partner w walce — Czarny Kot — okazał się chłopakiem, w którym już od gimnazjum się podkochiwała, a on jednak wolał jej zamaskowane alterego.
Adrien wszedł do swojego niezwykle pustego apartamentu. Ściągnął buty, a swój czarny płaszcz wrzucił niedbale do szafy w przedpokoju. Wszedł w głąb mieszkania i z lodówki wyjął butelkę z piwem. Tak zaopatrzony, usiadł na kanapie i zaczął przeskakiwać przez wszystkie kanały, jakie miał w telewizji. Nie mógł się jednak na niczym skupić, bo myślami był przy Marinette. Przez cały czas wydawało mu się, że oboje mają się ku sobie, ale to, jak go potraktowała u Mistrza, a potem w jego samochodzie przyprawiło go o pewien rodzaj zamyślenia. Czy to możliwe, iż jemu po prostu się jedynie zdawało, że ona darzyła go innym uczuciem niż przyjaźń?
Musiał się z tym przespać. Przed snem jednak obejrzał dokładnie pudełeczko ze swoim nowym Miraculum Renifera. Był ciekaw, jakie będzie jego nowe kwami. Głowił się czy będzie taka samo żarłoczne i nieprzyjemne jak Plagg. Z tą myślą zasnął.
❄❄❄
Następnego dnia, gdzieś tak późnym popołudniem, gdy słońce powoli zachodziło za horyzont, Marinette chciała poznać swoje nowe kwami. Niestety wieczorek zapoznawczy skończył się, zanim się w ogóle zaczął, a wszystko przez pukanie dochodzące z górnej klapy do jej pokoju. Kobieta wystraszyła się na tyle, że puzderko ze Spinką wyleciało jej z rąk i potoczyło się po puchatym, białym dywaniku gdzieś pod łóżko.
Marinette zdziwiła się tym niecodziennym zjawiskiem, bo kto mógłby do niej się dobijać od góry. Z cichym westchnieniem podniosła się z materaca i weszła po drabince, żeby zobaczyć, kogo przywiało.
— Adrien? — pisnęła zdziwiona, gdy zobaczyła przed sobą nieco rozbawioną i bardzo przystojną twarz blondyna. — Jak tu wszedłeś?
— Po schodach przeciwpożarowych. — odpowiedział, jakby było to oczywistym, że normalny człowiek znajduje się na dachu dwupiętrowej kamienicy. — Musimy porozmawiać.
— Nie mogłeś zadzwonić? — przewróciła oczami.
— Dzwoniłem z piętnaście razy. — żachnął się.
Marinette wyjęła telefon z tylnej kieszeni spodni i ze zdziwieniem zauważyła, że na matrycy urządzenia wyświetlają się dwadzieścia trzy nieodebrane połączenia od Agreste i cztery wiadomości, które również były od niego.
— Przepraszam, wyciszył mi się. — odparła speszona.
— Dasz się namówić na spacer? — zapytał, drapiąc się nerwowo w kark. — Chciałbym ci coś powiedzieć.
— Poczekaj za piekarnią, zaraz przyjdę. — zaproponowała.
— Jak sobie życzysz, Księżniczko. — ukłonił się nisko tak, jak miał to w zwyczaju, gdy był pod przemianą.
Marinette zniknęła w otworze, zamykając za sobą klapę, zostawiając Adriena na swoim tarasie. Blondy jednak zszedł po stromych schodkach i w umówionym miejscu czekał na wybrankę swojego serca i — jak miał nadzieję — na przyszłą panią Agreste.
Marinette w tym czasie wczołgała się pod łóżko, skąd wyjęła puzderko z Miraculum. Ubrała się ciepło; środek grudnia nie rozpieszczał nikogo wysokimi temperaturami. Młoda kobieta była pewna, że przyjaciel chce omówić ich wyjazd do Laponii.
— Wychodzę, tato! — dała znak rodzicowi, że opuszcza dom.
— Tylko nie wróć za późno. — martwił się.
Adriena spotkała w uliczce za piekarnią. Mężczyzna powitał ją szarmanckim uśmiechem i złożył na jej zimnej dłoni czuły pocałunek.
Spacerowali po ciemnych już ulicach stolicy, rozmawiając o wszystkim i o niczym, idąc przed siebie, a ich podróż nie miała obranego celu.
— Przemieniałaś się już? — zagadnął, zmieniając temat.
— Jeszcze nie. — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — A ty?
— Ja też. — również odpowiedział zgodnie z prawdą. — Marinette… — teraz albo nigdy, pomyślał. Zatrzymał ją i spojrzał jej głęboko w oczy. Gdy tylko to uczynił, rozpłynął się przez widok jej pięknych, niespotykanych tęczówek. — Ja… ja chcę, żebyś o czymś wiedziała. — wziął głęboki oddech. —Ja cię kocham, Mari. — wyznał, prawie trzęsąc się ze stresu.
Marinette posmutniała nieco na to wyznanie. Spuściła wzrok na swoje buty.
— Nie, Adrien, ty kochasz Biedronkę, a nie mnie. — jej oczy powoli zaczęły zachodzić łzami.
Blondyn potrzebował chwili, by przyswoić sobie to, co do niego przed chwilą powiedziała. Kiedy już przetrawił każde słowo, które wydostało się spomiędzy jej kształtnych, malinowych warg, zaniósł się gromkim śmiechem.
— Ty tak na serio? — wydusił. — Och, Mari. — przytulił ją. — Kocham was obie. — pocałował ją w czubek głowy. — Już dawno zauważyłem ciebie w Biedronce, a Biedronkę w tobie. Już dawno chciałem ci to wszystko powiedzieć, ale ty mnie unikałaś.
— Adrien… — zaczęła. — ja sama już się w tym wszystkim pogubiłam.
— Jak mam ci to udowodnić? — położył dłonie na jej policzkach. — Mam to wykrzyczeć na cały Paryż, a może mam paść przed tobą na kolana i błagać?
— Co? — zapytała zdezorientowana.
Adrien zrobił to, o czym mówił. Uklęknął przed nią i złapał jej dłonie w swoje.
— Marinette Dupain — Cheng, kocham cię i tylko ciebie. Błagam o to, żebyś pozwoliła mi być przy tobie. — wyznał.
— Adrien, wstawaj. — pociągnęła go do góry, ale on nadal uparcie przed nią klęczał. — Adrien, wstawaj z tego błota. Pobrudzisz sobie całe spodnie. — kobieta była lekko zażenowana tą całą szopką.
— To nie jest ważne. — odpowiedział szybko, niemal wchodząc jej w słowo. — Wstanę tylko wtedy, gdy zgodzisz się zostać moją dziewczyną.
— Nie rób przedstawienia. — rzekła, gdy rozejrzała się wokoło i zobaczyła, że kilkanaście par oczu należących do przechodniów zwrócone są ku nim.
— Odpowiedz. — zażądał z głupkowatym uśmiechem.
Kobieta tak w zasadzie była postawiona przed faktem dokonanym. Przecież ona już dawno oddała swoje serce temu durnemu sierściuchowi, a wypowiedzenie tego jednego, twierdzącego słowa było tylko formalnością.
— Wstawaj, doskonale znasz odpowiedź. — przewróciła oczami. Widząc jednak, że Adrien nawet nie drgnął, westchnęła ciężko. — Tak, zostanę twoją dziewczyną. — mruknęła z uśmiechem.
Pochyliła się i pocałowała go. Nie przerywając pocałunku, Adrien wstał, podniósł ją i zaczął okręcać wokół własnej osi, ciesząc się jak wariat.
— Kocham cię, Moja Pani. — kolejny raz tego dnia wyznał jej szczerze swoje uczucia.
— Też cię kocham. — wyznała równie szczerze. — To, co teraz? — zapytała.
— Idziemy do mnie? — zaproponował. — Przetestujemy nowe Miracula albo obejrzymy coś, możemy też siedzieć w ciszy i nic nie robić, cokolwiek tylko chcesz. Teraz jesteś skazana na moje towarzystwo i tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
— Nie mam zamiaru. — uśmiechnęła się półgębkiem.
❄❄❄
— Masz Ultra Mecha Strike VII? — zdziwiła się kobieta. — Przecież u nas wychodzi dopiero w przyszłym roku na jesień.
— Niedawno byłem na mistrzostwach w Japonii i tam kupiłem. — odparł, wchodząc do salonu z butelką wina i dwoma kieliszkami. — W sumie to miał być prezent dla ciebie na święta.
— Naprawdę? — zdziwiła się.
— Oczywiście, przecież wiem, jak bardzo lubisz tę grę. — zaczął nalewać żółtawy alkohol do szkła. — Jak chcesz, to możemy zagrać teraz, ale ostrzegam, że jestem w tym mistrzem. — wypiął dumnie pierś.
Marinette zaśmiała się głośno, powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza. Adrien odpalił grę na konsoli i zaczęła się zabawa. Szli głowa w głowę, atak za atak. Pasek pokazujący, ile życia pozostało zawodnikom, kurczył się w równym tempie u obojga. Adrien dwoił się i troił, żeby dorównać swojej dziewczynie, ona natomiast atakowała go praktycznie jedną ręką, w drugiej trzymając już prawie pusty kieliszek z białym winem.
— Przegrasz, Agreste. — powiedziała pewna swego.
— To ty przegrasz, Agreste. — z jednej strony była to tylko zagrywka, a z drugiej strony doskonale wiedział, że kiedyś tak do niej będzie mówił.
— C-co? — spojrzała na niego wielkimi oczami.
Ta chwila dezorientacji wystarczyła Adrienowi, żeby zgładzić jej postać. Pocałował szybko jej lekko uchylone usta, po czym zadał cios ostateczny.
— Ha! Wygrałem, Księżniczko. — uśmiechnął się triumfalnie.
— To było nie fair! — oburzyła się.
— No już, nie gniewaj się. — przeprosił.
Położył ją na obitej w białą tkaninę kanapie i zaczął delikatnie całować. Marinette dała się ponieść chwili, jednak gdy jego ciepłe wargi zaczęły muskać jej szyję, oprzytomniała.
— Adrien, bo my Miracula, no wiesz… — nie potrafiła się wysłowić.
— Tak, pamiętam. — odsunął się od niej niechętnie.
Para postawiła na szklanym blacie stolika na kawę oba podarunki od Mistrza i spojrzeli po sobie. W tej samej chwili uchylili wieczka puzderek, a ogromny salon w apartamencie Agreste rozjaśnił się poprzez jaskrawe światło wydobywające się z pudełek. Kiedy tylko w pomieszczeniu zapanował półmrok i pokój dzienny był oświetlany jedynie przez wolno stojące lampy, ujrzeli dwa kwami.
Kwami, które opiekowało się Spinką Śnieżnej Sowy, było białe pokryte czarnymi plamkami i tego samego koloru małym dziobem. Oczy były jaskrawo żółte.
Drugie kwami było jasnobrązowe, brzuszek miał koloru kawy z mlekiem. Pod szyją miał puszystą i gęstą grzywę. Brązowe oczka były wlepione w jego nowego podopiecznego, a z główki wystawała para uszek i rogów, w czym nie ma nic dziwnego, bo przecież jest to opiekun kamienia Renifera.
— Cześć! — przywitała się radośnie miniaturowa sowa. — Jestem Striggi.
— A ja Raangi. — drugie kwami również się przedstawiło.
Biała istotka podleciała do twarzy kobiety i uważnie się jej przyjrzała.
— Masz jagody? — zapytała piskliwym głosem.
— Przepraszam, nie miałam pojęcia czym się będziesz żywić. — wytłumaczyła się.
— Na szczęście twój genialny chłopak kupił rano babeczki z jagodami w piekarni teściów. Mam nadzieję, że takie mogą być. — sowa pokiwała twierdząco główką.
Teściów?
— Ja chcę marchewkę! — zażyczył sobie nowy opiekun Adriena.
Blondyn wstał z kanapy, żeby przynieść im jedzenie. Marinette nadal siedziała na swoim miejscu i wpatrywała się w oddalającą sylwetkę ukochanego. Szybko wrócił z jedzeniem, a kobieta przerzuciła szybko swoje spojrzenie na magiczne istoty.
— Nareszcie nie będę śmierdział Camembertem. — szepnął na ucho swojej dziewczynie. Pocałowała go w policzek.
— Tak w ogóle, to ja jestem Marinette, a to Adrien. — wskazała po kolei to na siebie, to na blondyna.
Oboje założyli swoje nowe Miracula; Marinette wpięła srebrną spinkę z białym piórkiem we włosy z boku głowy, tuż za prawym uchem, a Adrien założył rzemykową bransoletkę na lewy nadgarstek.
— Jeśli chcesz się przemienić, musisz wypowiedzieć: Striggi, rozłóż skrzydła. — zaczęła wyjaśniać. — Twoją mocą jest Diamentowy Pył, a bronią dwa czakramy. Natomiast zaklęcie do zdjęcia przemiany to Striggi, złóż skrzydła. — Marinette słuchała uważnie instrukcji, notując w głowie każde słowo wypowiedziane przez kwami. — Możesz też latać, wystarczy, że o tym pomyślisz.
— Ty, Adrienie, przemieniasz się, wypowiadając następujące słowa: Raangi, pokaż rogi. — zaczął wyjaśniać. — Twoja broń to dwa łańcuchy. Jeden z nich służy do ofensywy, a drugi do defensywy. Twoim zaklęciem specjalnym jest Niebiański Łańcuch, a przemianę cofasz słowami: Raangi, zrzuć rogi.
— Wszystko jasne. — Adrien dał znać, że zapoznał się z całą instrukcją. — Czas na pierwszą przemianę. Kochanie, chcesz być pierwsza?
Marinette zarumieniła się, stwierdzając, że będzie musiała się przyzwyczaić do tych słodkich i czułych słówek, które jej chłopak — TEN Adrien Agreste — będzie kierował teraz pod jej adresem. Co prawda, jako Czarny Kot, czasem nazywał ją Księżniczką, Skarbem, czy Kochaniem, ale to nie to samo. Wtedy myślała, że tylko się zgrywa, a wszystko, co mówi, jest żartem. Oczywiście od pewnego czasu marzyła, żeby częściej tak do niej mówił. Teraz miała go tylko dla siebie. Ich obu. Adriena i Czarnego Kota.
Dla Adriena te kilka ostatnich godzin było prawdziwym cudem; zyskał wymarzoną kobietę, a jego szare i nijakie życie znów nabrało barw. Odkąd tylko Marinette zgodziła się zostać jego dziewczyną, uśmiech nawet na sekundę nie schodził z jego ust. Obiecał sobie, że zawsze będzie przy niej i nigdy jej nie zawiedzie, ani nie opuści. Będzie dbał o nią i o to piękne uczucie, które między nimi rozkwitło.
— No dobrze. — podniosła się z sofy i stanęła na środku salonu. — Striggi, rozłóż skrzydła. — wypowiedziała ciut niepewnie.
Kobieta zniknęła w rozbłysku białego światła, tylko po to, by pojawić się na nowo przed Adrienem w bohaterskim uniformie.
Marinette, jako Śnieżna Sowa wyglądała jeszcze piękniej niż jako Biedronka. Jej biały strój pokryty był drobnymi, czarnymi plamkami. Śnieżna biel jej stroju przechodziła w smolistą czerń od łokci i kolan, a mieniąca się na srebrzysto maska podkreślała jej rumiane policzki i malinowe usta. Jej ciemne włosy splotły się w warkocz, a na piórku przytwierdzonym do Spinki pojawiło się pięć czarnych kropek. Do bioder — tak, jak mówiła Striggi — miała przyczepione dwa czakramy, wykonane z przezroczystego materiału; przypominały coś na kształt wyrzeźbionych, lodowych obręczy.
— Wyglądasz… wow… — Adrien nie potrafił się składnie wysłowić.
Marinette uśmiechnęła się do niego słodko, a po chwili zamknęła oczy i pomyślała o tym, że chciałaby polecieć. Wtedy usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Spanikowana, odwróciła się w stronę dźwięku, gdzie na jasnym drewnie pokrywającym podłogę zauważyła roztrzaskaną, szklaną nagrodę Adriena za jakieś mistrzostwa. Gdy tylko odwróciła się do niego, znów usłyszała ten sam dźwięk, co chwilę temu. A wszystkiemu winne były olbrzymie, ptasie skrzydła o rozpiętości prawie dwóch metrów, które wyglądały identycznie, jak u puchacza śnieżnego.
— Przepraszam. — pisnęła i zakryła twarz dłońmi.
— Hej, wszystko jest dobrze, tak? — Adrien przytulił ją i pocałował w skroń. Marinette uspokoiła się przez ten czuły gest, a skrzydła zniknęły, pozostawiając po sobie niemałe zniszczenia. — To teraz moja kolej. Raangi, pokaż rogi. — wypowiedział pewnie i donośnie.
Rozbłysk światła świadczący o przemianie rozpłynął się, a zamiast Adriena, przed Marinette stał teraz Renifer.
Marinette musiała zamrugać kilkakrotnie powiekami, żeby uwierzyć w to, co widzi. Agreste miał na sobie jasnobrązowy strój z beżową grzywą pod szyją, zakrywającą całą klatkę piersiową blondyna. Jego przedramiona oplatały złote łańcuchy; prawy był zakończony ostrym grotem i służył do ataku, a lewy — służący do obrony — zakończony był kulą. Kobieta mierzyła wzrokiem sylwetkę swojego chłopaka. Jego ukryte za brązową maską zielone oczy uważnie śledziły jej reakcję, a kiedy tylko zaczęła się śmiać, stracił orientację.
— Jak ty uroczo wyglądasz. — wytarła łzy rozbawienia cieknące po jej policzkach. — Jeszcze te… hahaha… te… — nie mogła nic z siebie wydusić.
— Coś nie tak? — przeczesał włosy palcami i natrafił na coś twardego, co wyrastało mu z głowy. Podszedł do dużego lustra w przedpokoju i sam zaczął się śmiać. Oprócz pary uszu miał jeszcze poroże. — No proszę, mam dziewczynę dopiero od czterech godzin, a już mam rogi.
— Ej! — oburzyła się. — Jesteś okropny! — odwróciła się od niego. Jej obraza jednak nie trwała długo, bo minęła w tym samym momencie, w którym poczuła po bokach swojego ciała jego ciepłe, czułe i nadzwyczaj delikatne dłonie. Oparła się policzkiem o jego klatkę piersiową i westchnęła. — Milutkie masz to futerko.
— Trzeba jeszcze zobaczyć, jakie mamy moce. — zaproponował. — Niebiański Łańcuch. — wypowiedział, a łańcuch zakończony ostrym grotem zaczął emanować olbrzymią energią i przeciął białą sofę Adriena na dwoje.
— Mogliśmy to zrobić gdzieś na jakimś odludziu. — mruknęła.
— I tak miałem ją wymienić. — wzruszył ramionami.
— Może uda mi się to naprawić. — zamyśliła się. — Mistrz mówił, że to są najsilniejsze Miracula, a skoro ty potrafisz niszczyć, to może ja potrafię naprawiać? — Marinette odczepiła od biodra jeden czakram i obejrzała go dokładnie z każdej strony. — Um, Niezwykła Sowa? — to bardziej zabrzmiało jak pytanie. Wyrzuciła obręcz pod sam sufit i czekali na to, co się stanie. Broń zaczęła wirować, a wydobywające się z niej kryształki lodu przywróciły salon Adriena do ładu, scalając sofę i zbite trofea. — To działa! — ucieszyła się.
Oboje z powrotem przemienili się i z braku lepszego zajęcia, zaczęli robić sobie kolację z tego, co blondyn miał w lodówce, a nie było tego za wiele. Z tego wszystkiego wyszło coś na kształt sałatki.
Po posiłku z powrotem przenieśli się do salonu. Siedzieli chwilę w ciszy. Adrien wygodnie umościł swoją głowę na jej kolanach. Marinette przeczesywała swoimi zgrabnymi palcami bujne, złote kosmyki włosów swojego faceta.
— Może coś obejrzymy? — zaproponował.
— Jest już późno, powinnam wracać. — powiedziała z nutą smutku w głosie.
— Nie zostawiaj mnie. — przytulił się do jej brzucha.
— Muszę, powiedziałam tacie tylko, że idę na spacer. Pewnie już się martwią. — westchnęła.
— Kotek będzie smutny. — Adrien starał się przybrać najsłodszy wyraz twarz, na jaki było go stać. On stanąłby na włosach, żeby tylko ją przy sobie zatrzymać.
Marinette nie mogła wytrzymać już tych wielkich, błagających, zielonych oczu jej chłopaka.
— Och, no niech ci będzie. — burknęła niezadowolona, iż wystarczyło tylko jedno, jedyne spojrzenie i dała się mu przekabacić. — Będę cię musiała chyba wytresować. — zaśmiała się.
W nocy zza zamkniętych drzwi sypialni Adriena było słychać śmiech, rozmowy i inne odgłosy. Było trochę wspomnień, trochę planów na przyszłość, tę niedaleką i tę bardziej odległą. A przede wszystkim było dużo miłości i szczęścia.
❄❄❄
Następnego ranka ubrała na siebie jego koszulkę, której zapachem się zaciągnęła. Czyli to jednak nie był sen, że ona i Adrien zostali parą. Ucieszyła się z tego, bo wczorajsze wydarzenia wydawały się jedynie marą senną.
Przeciągnęła się i leniwym krokiem wyszła z sypialni, tylko po to, żeby go znaleźć w kuchni przy kuchence. Mężczyzna pichcił coś, nucąc pod nosem. Marinette oparła się plecami o futrynę wejścia i bacznie go obserwowała. Adrien był w samych bokserkach, więc miała na czym oko zawiesić. Z błyskiem w oczach sunęła tęczówkami w górę jego sylwetki. Przygryzła wargę, zatrzymując się na chwilę na jego wysportowanych pośladkach, a na widok jego pleców ozdobionych czerwonymi zadrapaniami jej autorstwa, szkarłatne rumieńce wykwitły na jej twarzy na wspomnienie tego, w jakich okolicznościach powstały te ślady.
— Zrób zdjęcie, zostanie na dłużej. — powiedział, strasząc ją.
— Mówiłam ci kiedyś, że nie jesteś zabawny? — zapytała retorycznie, nawet nie oczekując odpowiedzi. Podeszła do niego i przytuliła się do jego pleców, całując go w prawą łopatkę.
— Ciągle mi to powtarzasz. — mruknął. — Siadaj, zaraz będzie śniadanie.
Marinette zamiast do stołu, usiadła na blacie obok kuchenki i patrzyła co pichci Adrien. Blondyn skończył gotować i posadził swoją upartą — niczym małe dziecko — dziewczynę na krześle przy stole, a sam podał śniadanie i usiadł naprzeciwko niej.
— Mmm, nie wiedziałam, że tak dobrze gotujesz. — zachwyciła się tostami francuskimi, które przygotował.
— Wiesz, po seksie ponoć wszystko smakuje lepiej. — uśmiechnął się zadziornie, puszczając do niej oczko.
— Wiesz, nadal nie jesteś zabawny. — odgryzła się.
— Zamieszkaj ze mną. — zaproponował, zmieniając temat.
— Słucham? — zdziwiła się.
— Wprowadź się do mnie. — powtórzył.
— Jesteśmy parą od wczoraj, a ty chcesz, żebyśmy zamieszkali razem? — musiała się upewnić, czy dobrze go zrozumiała. — Zwolnijmy trochę.
— Kiedy ja chcę cię mieć przy sobie. — zrobił minę obrażonego pięciolatka.
— To może od razu weźmy ślub? — odpowiedziała retorycznie. — Kochanie, ja…
— Zgoda. — odparł.
— Na co się zgadzasz? — ściągnęła brwi, nie rozumiejąc całej tej sytuacji.
— Ożenię się z tobą, choć mogłabyś się bardziej postarać. — patrzył na nią zadziornie. — Nie pogardziłbym bukietem czerwonych róż i platynowym pierścionkiem z jakimś dużym kamieniem, którego dobór pozostawiam tobie. Chociaż skłaniałbym się ku szmaragdowi, pasowałby mi do oczu.
— Jesteś durny. — skwitowała jego wypowiedź, rzucając w jego twarz zmiętą serwetkę, przed którą nie zdążył się uchylić. — O nie! — spanikowała. — Już jedenasta? Zaraz spóźnię się na uczelnię. — poderwała się do biegu.
Adrien śledził uważnie jej ruchy, nie mogąc się nadziwić jaka ta kobieta jest roztrzepana, co było też cholernie urocze.
— Księżniczko, ale dziś jest sobota. — przypomniał.
❄❄❄
Sobotnie popołudnie para postanowiła spędzić na absolutnym nic nierobieniu. Po bardzo długich namowach kobieta zgodziła się zostać u niego jeszcze trochę. Co prawda Adrien miał trening szermierki, ale dla Marinette zrezygnował z tego. Chciał się nią nacieszyć.
Leniwe chwile spędzali w ogromnym i nieziemsko wygodnym łóżku blondyna, oglądając bez większego zainteresowania jakiś film lecący w telewizji. Bardziej niż film zaabsorbowała ich rozmowa na temat unieszkodliwienia Władcy Ciem. Ustalili, że wyruszą do Laponii zaraz po świętach, tuż przed Nowym Rokiem.
— Dziękuję. — szepnął i złożył czuły pocałunek na jej czole, uprzednio odgarniając z niego grzywkę.
— Za co? — podniosła głowę z jego ramienia i spojrzała ze zdziwieniem w zielone oczy blondyna. Usiadła na nim okrakiem.
— Za to, że jesteś. — podparł się na łokciach i ją pocałował. — I za to, że mnie kochasz.
— Zawsze będę. — zadeklarowała. — Masz jakieś plany na święta? — zagadnęła.
— Pewnie spędzę je przy butelce piwa i jakimś śmieciowym żarciu. — wytłumaczył bez emocji.
— Nie ma mowy! — oburzyła się. — W tym roku spędzisz je ze mną i moimi rodzicami. — to nawet nie była prośba, czy propozycja, a rozkaz.
— Nie chcę wam przeszkadzać. — odmówił grzecznie.
— No ty chyba sobie żartujesz? — uniosła się. — Jeśli nie przyjdziesz, z nami koniec. — postawiła sprawę jasno.
— Osz ty mała szantażystko. — zrzucił ją z siebie i przyszpilił jej nadgarstki do materaca. — Naprawdę chcesz, żebym do was przyszedł?
— No jasne, głuptasie. — posłała mu uroczy uśmiech. — Święta powinno się spędzać z najbliższymi, więc jeśli mnie kochasz, to przyjdziesz. Moi rodzice się ucieszą. — zapewniła. — A poza tym, trzeba im kiedyś powiedzieć, że jesteśmy razem, a to będzie najlepsza okazja ku temu.
— Dla ciebie wszystko. — pocałował ją, co od razu oddała.
— Dobra, koniec tych czułości. — odsunęła go od siebie. — Muszę wracać do domu.
— Zostań jeszcze na jedną noc. — poprosił.
Znów zaczął nią manipulować za pomocą mimiki twarzy. Tym razem, zanim znów mu uległa, minęło pięć sekund dłużej.
— Nienawidzę cię za to. — burknęła.
— Też cię kocham. — mruknął zadowolony z siebie.
Ułożył wygodnie głowę na jej piersiach, a rękami ciasno oplótł jej ciało.
❄❄❄
Przedświąteczny tydzień minął bardzo szybko. Dla Marinette był to najbardziej nerwowy tydzień w całym jej życiu. Wszystko przez to, że denerwowała się tym, jak jej rodzice zareagują na to, że jest w związku z Adrienem. Co prawda nigdy nie spotkała równie życzliwych i tak wspaniałych osób, jak Tom i Sabine, ale obawiała się, że mogą postawić wybranka serca swojej córki w jakiejś niezręcznej sytuacji.
Wigilijny wieczór był jeszcze bardziej nerwowy niż poprzedzające go dni. Usłyszawszy dzwonek do drzwi, zerwała się z miejsca, uprzedzając przed otworzeniem swojego tatę.
— Witaj, kochanie. — przywitał ją słodkim całusem, zaraz po tym, gdy otworzyła mu drzwi.
Blondyn trzymał w rękach trzy prezenty, a sportową torbę ze swoimi rzeczami miał zawieszoną na ramieniu. Marinette kazała mu zabrać ze sobą jakieś ubrania, bo powiedziała, że przez całe święta nie wypuści go od siebie.
— Cześć. — uśmiechnęła się. — Wchodź. — wciągnęła go do środka.
— Dobry wieczór, państwu. — przywitał się kulturalnie z rodzicami swojej dziewczyny.
— Dobry wieczór, Adrienie. — powitał go gospodarz.
— To dla państwa. — wręczył parze prezenty, które pomogła mu wybrać fiołkowooka.
— Niepotrzebnie się kosztowałeś. — odparła Sabine.
— To drobiazg, proszę pani. — odrzekł.
— Mamo, tato, bo… ja… my… Adrien… — plątała się, bawiąc się nerwowo rękawem swojego wełnianego swetra.
— Jesteśmy razem. — oznajmił dumnie blondyn.
Przyciągnął ją do siebie w zaborczym, aczkolwiek kochającym geście i oparł swój policzek o czubek jej głowy. Marinette czuła, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak czerwona.
— No nareszcie. — ucieszyła się Sabine. — A już myślałam, że z wami coś nie tak.
Kolacja wigilijna minęła w wyśmienitym nastroju i niezwykłej atmosferze pełnej domowego ciepła i rodzinnej miłości, czyli czegoś, co Adrienowi już od dawna niedane było zakosztować.
Dzwony w katedrze Notre Dame zaczęły bić, oznajmiając wszystkim mieszkańcom Paryża, że wybiła godzina dwudziesta. Rodzice Marinette, jak co roku o tej porze wyszli na swój coroczny, świąteczny spacer, zostawiając młodych samych sobie.
Marinette zrobiła gorącą czekoladę dla siebie i swojego chłopaka. Zakochani i szczęśliwi, siedząc na sofie w salonie prowadzili rozmowę na luźne tematy, ciesząc się obecnością tej drugiej, ukochanej osoby.
— Może masz ochotę na spacer po dachach? — zaproponował.
— Chętnie. — przytaknęła.
— Panie przodem. — przepuścił ją na schodach, kiedy zaczęli iść na dach.
Na tarasie nad pokojem dziewczyny przemienili się w Śnieżną Sowę i Renifera.
— Na serio uroczo w tym wyglądasz, Rudolf. — uśmiechnęła się do niego uroczo.
— Rudolf? — powtórzył po niej. — teraz tak będziesz do mnie mówić?
Marinette tylko przytaknęła i odleciała na swoich sowich skrzydłach w stronę wieży Eiffla. Adrien, używając swoich łańcuchów, przemieszczał się za nią.
Dotarłszy na sam szczyt Żelaznej Damy, wylądowała lekko na tarasie widokowym i oparła się o barierkę. Chwilę potem usłyszała za sobą kroki stawiane przez Adriena. Mężczyzna przytulił ją od tyłu, a brodę oparł na jej ramieniu.
— Ten widok nigdy mi się nie znudzi. — szepnęła.
❄❄❄
Święta minęły jeszcze szybciej niż przyszły. Adrien był szczęśliwy, że mógł spędzić te chwile z jedyną osobą, którą kochał i jedyną osobą, która kochała jego.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni tak wiele się zmieniło. Marinette dawała mu każdego dnia tyle szczęścia i miłości, ile nie zaznał w ciągu całego swojego życia od ojca. To zadziwiające, jak jedna drobniutka osoba potrafi wywrócić całe dotychczasowe życie do góry nogami.
Dwudziestego dziewiątego dnia grudnia byli już w drodze do Laponii. Pociąg, którym przemieszczali się przez gęsty, sosnowy las Finlandii, ugrzązł w zaspie śnieżnej. Konduktor oznajmił, że pomoc szybko nie nadejdzie, przez co spędzą noc pośrodku głuszy. Bohaterowie nie mogli sobie pozwolić na taki przestój. Wyszli ze środka transportu i brnąwszy przez zaspę śniegu, sięgającą Adrienowi do pasa, schowali się w gęstwinie zarośli, by nałożyć na siebie przemiany.
Już jako Śnieżna Sowa i Renifer przemieszczali się w kierunku domniemanej kryjówki Władcy Ciem. Marinette leciała ponad wierzchołkami dwudziestometrowy sosen. Adrien natomiast skakał z gałęzi na gałąź i próbował nadążyć za nią.
O tej porze roku na dalekiej północy przez niemal całą dobę wszystko spowite jest mrokiem, a to za sprawą panującej przez sześć miesięcy Nocy Polarnej. Porywisty wiatr targał zielone igły drzew na wszystkie strony, a przeszywający ciało i kości mróz pokonałby niejednego. Na szczęście dla pary, ich nowe stroje dawały im komfort termiczny. Pod postacią Biedronki i Czarnego Kota już dawno staliby się lodowymi posągami.
— Szybciej, Rudolf! — krzyknęła Marinette do Adriena, będącego kilkanaście metrów za nią.
Blondyn owinął lewy łańcuch wokół smukłej talii swojej kobiety. Zaskoczona Marinette pisnęła głośno, gdy poczuła delikatne pociągnięcie w dół. W drodze na ziemię zderzyła się z Adrienem, przez co strąciła go z gałęzi, na której stał. Oboje runęli w miękką, śnieżną zaspę, amortyzującą ich upadek.
Marinette leżała na puchu, a Adrien zawisł nad nią. Odgarnął jej grzywkę, która zakryła jej niesamowite oczy, w których zakochiwał się każdego dnia coraz bardziej. Pomimo panującej ciemności w jej tęczówkach dostrzegł rozbawienie i miłość skierowaną ku jego osobie. Schylił się i złożył delikatny pocałunek na jej ustach.
— Tylko przy tobie czuję, że jestem na swoim miejscu, tylko przy tobie czuję się potrzebny i kochany i tylko przy tobie jestem w pełni szczęśliwy. — wyznał szczerze. — Wyjdź za mnie. — oświadczył się na poważnie.
— Adrien… ja… nie mówię nie, ale proszę, daj mi czas. — poprosiła. — Obiecuję ci, że jak już będzie po wszystkim, to udzielę ci odpowiedzi.
— Zaczekam tyle czasu, ile będzie trzeba. — zadeklarował.
Adrien wstał i pomógł to samo zrobić Marinette, wyciągając do niej pomocną dłoń. Pozbywszy się śniegu ze swoich bohaterskich uniformów, chcieli ruszać w dalszą drogę, jednak coś im przeszkodziło. Tym czymś był dziwny dźwięk, coś jak odwirowywany w pralce gruz. Postanowili to sprawdzić.
Schowali się za drzewem i obserwowali to, co dzieje się kilkadziesiąt metrów od nich. Jakieś ognisko i pochodnie, głośny krzyk i czterech mężczyzn. A wszystko to w dzikiej głuszy. Tyle wystarczyło, żeby zaniepokoić Marinette.
— Trzeba to sprawdzić. — oznajmiła twardo.
— Hej, poczekaj. — stojący za nią Adrien, powstrzymał ją, kładąc dłoń na ramieniu. — To pewnie tylko jakaś kapela kręci teledysk. — zapewnił.
❄❄❄
Stanęli na rozdrożu dróg, zupełnie nie mając pojęcia, którą z nich wybrać. Wtedy też łańcuch Adriena zakończony ostrym grotem niespokojnie się poruszył, wskazując drogę, którą powinni obrać. Postanowili zaufać broni blondyna i wybrali tę ścieżkę, którą wskazała.
Jakiś czas później stali przed wejściem do jaskini, które częściowo było zasypane śniegiem.
Długa wędrówka po krętych korytarzach, gdzie unosił się zapach stęchlizny i wilgoci, zaowocował tym, że znaleźli się w grocie oświetlonej kilkoma pochodniami.
— Nie kazaliście na siebie długo czekać. — rozniosło się echem po grocie. — To bardzo miłe z waszej strony.
Ze spowijającego połowę jaskini cienia wyszła dobrze znana im postać w srebrnej masce i ciemnofioletowym garniturze. Mężczyzna oparł się o swoją laskę i uśmiechnął do nich złowieszczo.
Adrien ścisnął dłoń Marinette, by dać znać, że wspiera ją i przy niej jest. Była mu za to niezwykle wdzięczna.
— To już twój koniec Władco Ciem! — powiedział groźnie blondyn. — Oddaj nam swoje Miraculum, a nic ci nie zrobimy.
— Jesteście zabawni. — zaśmiał się gorzko antagonista.
Zaczął kręcić laską nad swoją głową, a z kryształowej gałki zaczął wydobywać się piorun, który po chwili utworzył elektryczny bat; mężczyzna wypróbował go, strzelając nim kilkakrotnie w powietrzu.
Następne chwile wydarzyły się dla Marinette w zwolnionym tempie. Władca Ciem wycelował swoim elektrycznym biczem prosto w klatkę piersiową niczemu nieświadomego Adriena. W przeciwieństwie do swojego chłopaka Marinette zareagowała od razu, stając przed nim i popychając go. Chwilę później po całej grocie rozniósł się przeraźliwy krzyk bólu kobiety, która oberwała od wroga przez całe plecy. Doznanie było tak gwałtowne i silne, że ciało Marinette zwiotczało i upadło obok blondyna.
— Mari? — ułożył jej głowę na swoich kolanach. — Marinette! — zaczął klepać jej policzki, żeby ją ocucić, kompletnie mając gdzieś to, że właśnie zdradził jej imię przed najbardziej poszukiwanym w Paryżu złoczyńcą. — Kochanie, proszę, obudź się. — wyłkał, przytulając jej ciało do swojego. — Nie zostawiaj mnie, mam tylko ciebie. — jego głos z każdym wypowiadanym przez niego słowem łamał się coraz bardziej.
— Oj, nie płacz, już niedługo spotkasz się z ukochaną, ale w zaświatach. — zakpił z niego.
Adrien wziął Mainette na ręce i odstawił ją pod ścianą, i w furii ruszył na zabójcę swojej Księżniczki. Miał tylko ją. To ona go wspierała. To ona go kochała. I to z nią planował przyszłość. W ciągu świąt spędzonych w jej rodzinnym domu udało mu się przekabacić jej rodziców do tego, żeby przekonali ją do tego, by zamieszkała razem z nim. A teraz to wszystko zostało mu odebrane.
— Zapłacisz mi za to! — ryknął wściekle, ruszając na niego.
Łzy w oczach zamazywały mu pole widzenia, mimo to parł naprzód. Jednym łańcuchem się osłaniał, a drugim atakował.
Marinette leżała na boku. Przez ten silny ból, pulsujący od jej głębokiej rany na plecach, ledwo otworzyła oczy. Bolał ją każdy mięsień, o którym miała pojęcie, zresztą, te, o których nie miała pojęcia, też ją bolały, a raczej potwornie piekły. Nie mogła złapać oddechu i z niebywałym trudem utrzymywała świadomość. Czuła, że to jej koniec. Żałowała, że tak to właśnie się skończy. Chciała powiedzieć Adrienowi to jedno, głupie tak, od którego zaczęłoby się ich wspólne życie, jednakże na to było już za późno.
Przepraszam, ukochany, że to się tak skończyło, pomyślała.
Pomyślała też o tym, że może jeszcze uda jej się odkręcić to wszystko. Resztką sił sięgnęła do biodra po czakram.
— N-niezwykła Sowa. — szepnęła i wyrzuciła swoją broń na niecałe pół metra.
Nie sądziła, że to zadziała, ale już po kilku sekundach zaczęły ją otaczać smugi wiatru z zawieszonymi w nich kryształkami lodu, dzięki którym jej głęboka i poharatana rana na plecach zaczęła się zasklepiać, a świadomość zaczęła powracać.
Wstała, podpierając się o ścianę i bardzo chwiejnym krokiem posuwała się do przodu ku Adrienowi.
— Zabiję cię! — wrzeszczał blondyn. — Zabiję cię, rozumiesz? — jego łańcuch zaciskał się coraz mocniej na krtani posiadacza Miraculum Motyla, odbierając mu tym samym dostęp do życiodajnego tlenu. — Zrobię to tak samo, jak ty jej! Zabiłeś jedyną osobę, którą kochałem! — emocje znów wzięły nad nim górę.
— Adrien, uspokój się. — powiedziała spokojnie, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Adrien spiął się pod wpływem tego znajomego i subtelnego niczym płatek kwiatu dotyku. Był mu tak znany. Węzły na szyi antagonisty się rozluźniły. Mężczyzna padł na kolana, łapiąc spore hausty powietrza. Adrien natomiast odwrócił się i przyciągnął jej ciało do swojego, tuląc jak nigdy dotąd.
— Jak? — szepnął jej do ucha.
— Magia. — odparła, ciesząc się, że to jednak nie jest koniec. Westchnęła głęboko, wciągając jego woń. — Tak. — wypowiedziała słowo niby wyrwane z kontekstu.
— Nie rozumiem. — zdziwił się.
— Tak. — powtórzyła, a zielonooki zrozumiał, o co jej chodzi.
Wszystko wokół przestało dla niego istnieć, bo znów miał ją — tę jedną jedyną jemu przeznaczoną. Tę jedyną kobietę, która zgodziła się właśnie zostać jego żoną. Zniknęły wszystkie lęki i obawy, bo od teraz miało się zacząć ich nowe wspólne życie.
— Synu? — odezwał się ochrypłym głosem Władca Ciem.
Adrien sądził, że ma jakieś omamy słuchowe. Bo niby dlaczego ten chory psychicznie człowiek go tak nazywa? Co to ma znaczyć. Drżącą dłonią sięgnął po Miraculum Motyla przypięte tuż pod jego szyją i zerwał je zdecydowanym ruchem.
— Ty… — wypowiedział z obrzydzeniem, kiedy jego maska opadła.
— Adrien… Synu… — zaczął.
— Straciłeś prawo tak do mnie mówić, kiedy prawie zabiłeś jedyną osobę, którą kocham. — powiedział twardo głuchym tonem.
Dla Gabriela te słowa były niczym sztylety, które z każdą chwilą siekały jego serce na drobne kawałki, niczym kawałek wołowiny na tatar.
❄❄❄
Od tamtych wydarzeń minął już miesiąc. Gdy tylko wrócili do Paryża, udali się do Mistrza Fu, któremu oddali Miracula Motyla, Renifera i Śnieżnej Sowy, a odebrali swoje, te, które należały już do nich.
O Gabrielu słuch znowu zaginął, czym blondyn się raczej nie przejął.
Adrien oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie poprosił ją o rękę tak, jak należało. Platynowy pierścionek z pokaźnym szafirem, bukiet fioletowych róż i romantyczna kolacja na szczycie wieży Eifla sprawiły, że ponownie usłyszał z jej ust odpowiedź twierdzącą.
Życie tych dwojga płynie spokojnie i po właściwym torze. Swój związek pielęgnowali i dbali o niego, jak tylko potrafili. Przygotowania do ślubu ruszyły powoli, kiedy tylko Adrien wrócił z mistrzostw świata, na których zdobył złoty medal. Oczywiście teraz nadszedł czas na rozdanie zaproszeń. Najbardziej obawiali się reakcji swoich przyjaciół. Poza rodzicami Marinette nikt nie wiedział o ich związku, a tym bardziej o ślubie. Stali właśnie przed drzwiami do ich mieszkania i bali się ich reakcji. Bardziej bali się tego, jak Alya zareaguje na to, że za pół roku będzie uczestniczyć w wielkim wydarzeniu, które rozpocznie ich wspólną drogę.
— Boję się. — szepnęła Marinette.
Adrien zapukał do drzwi.
— Teraz już za późno. — odparł z delikatnym uśmiechem.
Nie musieli długo czekać, żeby im ktoś otworzył. Nino zaprosił ich do środka i usiedli w salonie, a chwilę później dołączyła do nich Alya, która powitała ich równie miło, jak jej mąż.
— Już dawno nie było u nas waszej dwójki w tym samym czasie. — powiedziała podejrzliwie szatynka. — Wy coś kombinujecie. — przymrużyła oczy.
— Chcieliśmy wam tylko coś dać. — Marinette odparła głosem niewiniątka.
Ze swojej torebki wyjęła niewielką, białą kopertę, którą wręczyła mężczyźnie. Nino otworzył kopertę, a ze środka wyjął lawendowa kartkę ze srebrnymi zawijasami w rogach, którą zaczął czytać. Jednak zanim skończył, Alya wyrwała mu ją z rąk.
— Bierzecie ślub?! — wykrzyknęła.
Świat przed oczami Lahiffe zaczął wirować, a chwilę później straciła z nim kontakt, mdlejąc.
— Alya! — krzyknęła przerażona Marinette.
— To chyba dla niej za wiele. — powiedział Nino, podnosząc ją z ciemnego dywanu.
👹👹👹
Ahoj!
Dotrwaliście?
Żyję!
Pisałam to przez cały czas, kiedy mnie nie było, a żeby nic mnie nie rozpraszało odinstalowałam Wattpasa z telefonu.
Jestem tu już rok i bardzo chciałam Wam za ten czas podziękować. Uwielbiam Was i gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tu.
Ta historia powstała w mojej głowie już rok temu, a wszystko dzięki jednemu teledyskowi. Co prawda miała to być opowieść nie o Adrienette, a o innych ludziach, ale jest jak jest.
Pojawią się tu też inne oneshoty związane z pozostałymi porami roku. Nie wiem, kiedy je napiszę, ale będą. Historie nie będą ze sobą powiązane
💜💜💜