Jak wytresować Wikinga?

By FumikoTakeshi

26.9K 2K 396

Schyliłam głowę, by nie przydzwonić w lodową ścianę, a za sobą usłyszałam jęk i ciche, zniekształcone przekle... More

I
II
III
IV
VI
VII
VIII
IX
X
Specjal
XI
XII
Prośba
XIII
XIV
XV
Informacja
XVI
Specjal 01
XVII
No ten...
XVIII
XIX
Specjal 02
XX
XXI
XXII
XXIII
zawieszenie

V

1.1K 86 6
By FumikoTakeshi

Od teraz kursywą zaznaczony jest język smoków.


Perspektywa Czkawki

- Dlaczego my zawsze musimy wpakować się w coś, co kończy się w taki sposób?!- biadoliła Selian, kiedy zatrzymaliśmy się na noc na jakiejś małej wysepce. Minęły dobre dwadzieścia cztery godziny odkąd opuściliśmy Berk. Miałem wyrzuty sumienia, że zostawiliśmy tam Johanna, ale jeśli ktokolwiek potrafiłby wyjść obronną ręką z takiej sytuacji, to tylko Kupczy.- Zawsze albo musimy uciekać, albo walczyć!- zatoczyła jeszcze jedno kółko wokół naszego prowizorycznego obozowiska i usiadła, opierając się o Electro i burcząc pod nosem.

- Panikara.- skwitował Sczerbatek.

- Nawet nie wiesz jaka.- przyznałem mu rację, zarabiając chmurne spojrzenie Selian.

- Dlaczego mam wrażenie, że mnie obgadujecie?- fuknęła, mierząc mnie podejrzliwie zmrużonymi oczami. Jako jedyna z mieszkańców Sanktuarium nie znała smoczego.

- Bo to robią?- Electro zaśmiał się po swojemu, wygodniej układając się na trawie.- A teraz się przymknij, bo chcę spać.

- Nie wiem, co tam sobie mruczysz, smoku, ale nie podoba mi się twój ton.- oznajmiła i krzyknęła krótko, kiedy strzelił ją ogonem.- Ty przeklęty gadzie!

- Zachowują się jak dzieci.-burknął mój smok, owijając mnie ogonem.- Dobranoc, Czkawka.

- Śpij dobrze, Szczerbo.- oparłem się o niego wygodniej, również przysypiając. Usłyszałem jeszcze, jak Selian grozi Electro, że go wymieni, jak nie zacznie jej szanować, i odpłynąłem.

Pierwszym, co poczułem po przebudzeniu, był ciepły, mokry język Mordki. Z jękiem odepchnąłem łeb smoka i zacząłem ścierać z siebie lepką ślinę. Obrzydlistwo. Całe się lepi i jeszcze nie chce zejść. Szczerbatek obserwował moje zmagania, śmiejąc się po swojemu. Wciąż było ciemno,a nieboskłon zdobiły gwiazdy.

- Bardzo śmieszne.- prychnąłem sarkastycznie i spojrzałem w kierunku ogniska. Selian już nie spała, grzebiąc długim patykiem w stosie opału. Wyglądała na nieobecną duchem.- Wszystko gra?- zapytałem, siadając obok. Wzdrygnęła się.

- Wstałeś już?- spróbowała się uśmiechnąć, ale za dobrze ją znałem.- Martwię się o Johanna. Zwialiśmy, zostawiając go na pastwę losu.

- Nie panikuj, na pewno nic mu nie jest.- zapewniłem, kładąc jej rękę na ramieniu. Posłała mi wymowne spojrzenie.- Znasz go przecież, nie z takich opresji wychodził cało.

- Może i masz rację.- westchnęła, trącając kijem jedno z drew. Iskry wystrzeliły w górę, a Selian uśmiechnęła się lekko.- Pamiętam, że kiedy byłam mała, tata zawsze wieczorem siadał przy ognisku, brał mnie na kolana i opowiadał stare legendy. Szkoda, że żadnej już nie pamiętam.- oparła brodę na kolanach, zwijając się w kłębek.

- Ty przynajmniej znałaś ojca.- mruknąłem z niechęcią, a ona jakby dopiero zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.- Ja nic o swoim nie wiem. Nie wiem kim jest, co robi, ani nawet jak ma na imię.- złapałem jakiś kamyk i cisnąłem nim w dal.- Nie mam pojęcia czy w ogóle żyje.

- Przepraszam, Czkawka.- powiedziała cicho, opierając się o mnie.- Wiem, że cię to drażni. Powinnam czasem ugryźć się w język.- trąciła mnie zaczepnie łokciem, starając się poprawić mi humor.

- Myślałaś kiedyś jakby wyglądało nasze życie, gdyby nie Smocze Sanktuarium?- zapytałem nagle, zupełnie ją zaskakując.

- Wiesz...- zamyśliła się na chwilę, patrząc w horyzont.- Myślę, że żylibyśmy wtedy tak jak ci wszyscy Wikingowie. Zajęci swoim małym światem, nie wiedząc jak piękne może być życie bez ograniczeń.- zamilkła na moment, skrzywiła się i stwierdziła:- Zanudziłabym się na śmierć. Za bardzo kocham wolność.

- Ta.- przyznałem jej racje. Nie potrafiłbym teraz zmienić stylu życia i zrezygnować z tego, co mam. Z wolności, lotów ze Szczerbatkiem, czy złośliwości siostry. Za bardzo to kochałem.

- Jeny!- krzyknęła nagle dziewczyna, wybuchając śmiechem.- Atmosfera zrobiła się jak na jakiejś stypie.

- To nie w naszym stylu.- podniosłem się i podszedłem do Mordki, drapiąc go pod brodą.- Powinniśmy ruszać dalej.

- Uwielbiam to.- zamruczał z zadowoleniem, przytulając się do moich dłoni.- Ale i tak wolę latać!- zaśmiał się, kiedy wskoczyłem na siodło, rozkładając sztuczną lotkę. Wystartowaliśmy, niemal od razu zostawiając Electro i Selian w tyle.

Po kilkunastu godzinach dotarliśmy do domu. Szczerbatek wylądował ciężko, zmęczony długą podróżą i naszymi szaleństwami. Po chwili obok opadł Electro, a Sel zsunęła się z siodła i przeciągnęła. Zrobiłem to samo, czując jak zesztywniałe kości zaczynają już boleć.

- Od razu lepiej.- mruknąłem cicho, kiedy coś strzyknęło mi w karku.

- Gdzie wyście byli tyle czasu?!- znikąd pojawiła się moja mama, wyraźnie niezadowolona.- Martwiłam się, że coś się stało! Nie jesteście ranni? Nie straszcie mnie tak więcej.- mówiła, jednocześnie ciesząc się, złoszcząc i martwiąc.

- Zeszło nam dłużej niż myślałem.- przyznałem, próbując ją jakoś udobruchać.- Przepraszam.

- Po prostu nie znikajcie więcej na tak długo bez ostrzeżenia.- westchnęła i przytuliła nas do siebie.

- Postaramy się.- obiecała Selian z szerokim uśmiechem.- A teraz przepraszam, ale jestem padnięta.- oznajmiła i ruszyła w kierunku, zajmowanych przez nią grot.- Jeśli obudzicie mnie bez powodu przed jutrzejszym południem, rozpętam tu piekło.- zastrzegła.

Ja pogadałem jeszcze chwilę z mamą, unikając tematu naszej nieobecności. Nie lubiłem jej okłamywać, ale gdyby dowiedziała się, że znowu niewiele dzieliło nas od śmierci, mógłbym pożegnać się z lotami na naprawdę dłuuugi czas. W końcu zawołałem Szczerbatka i poszedłem w ślady siostry.

Następne kilka tygodni wypełniała rutyna. Ja spędzałem czas w kuźni, próbując poprawić swój kostium do latania i budując nowe protezy dla Szczerbatka. Z naszym talentem do wpadania w tarapaty, lepiej było mieć ich w zapasie. Selian tymczasem niemal nie opuszczała swojej pracowni, z której co jakiś czas dochodziły nas nieduże eksplozje i jej przekleństwa. Jedyną odskocznią były godziny spędzone ze Szczerbem w chmurach. Ćwiczyliśmy nowe sztuczki, sprawdzaliśmy, jaką szybkość możemy osiągnąć z różnymi ustawieniami nowych lotek, szaleliśmy w przestworzach. W końcu uznałem, że mam dosyć siedzenia w domu. Jeszcze tego samego dnia poinformowałem o tym mamę i siostrę przy kolacji.

- I gdzie zamierzasz lecieć?- zapytała Selian, ostrożnie dźgając widelcem jedzenie. Mama nie była najlepszą kucharką.

- Chciałem wrócić na trochę na Smoczy Skraj. Sprawdzę jak sytuacja z Łowcami Smoków, może odwiedzę Obrońców Skrzydła.- stwierdziłem w zamyśleniu.

- Jak dla mnie bomba!- zielarka natychmiast się ożywiła.- Nie myślałeś chyba, że cię puszczę samego.- prychnęła, widząc moje zaskoczenie.

- Znowu będę musiała się o was martwić.- westchnęła Valka, ale uśmiechała się z rozczuleniem.- Wiem, że nie potraficie siedzieć z długo w jednym miejscu.- powiedziała, zanim się odezwałem.- Rozumiem to. Jesteście młodzi, ciekawi świata. Chcecie odkryć wszystkie jego sekrety. Nie mogę wam tego zabronić.- pogłaskała mnie lekko po policzku.- Ale wyślijcie mi czasem Straszliwca z wiadomością.- zastrzegła, próbując przybrać groźna minę.

Perspektywa Astrid

Siedziałam na schodach przed Twierdzą, ostrząc swój topór. Od kilku tygodni ciężko było mi się na czymkolwiek skupić. Cały czas zastanawiałam się nad tą dwójką, która uważała, że smoki można oswajać. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Gdyby nie to, co pokazał tamtej nocy Czkawka zapewne w ogóle bym mu nie uwierzyła. Wraz z ich zniknięciem ustały też ataki smoków. Te przebrzydłe gady zostawiły naszą wyspę w spokoju.

- Astrid!- poderwałam głowę, słysząc swoje imię. W moja stronę biegł Śledzik, wyraźnie czymś podekscytowany. Zatrzymał się kilka stopni niżej i pochylił, łapiąc oddech. Nie poganiałam go.- Wódz wzywa nas do swojego domu. Ciebie, mnie, bliźniaki i Sączysmarka.- oznajmił.

Po piętnastu minutach całą piątką stawiliśmy się w chacie wodza. Stoick siedział przy stole pochylony nad jakimiś papierami. Odkąd opowiedziałam, co widziałam, często chodził zamyślony. Według Pyskacza rozmyślał o żonie i synu, ale nikt o to nie pytał. A raczej nie miał odwagi pytać. Zawsze dosyć gwałtownie reagował na wspomnienie o nich, ale wszyscy to rozumieli. Tyle czekał, a smoki w jednej chwili odebrały mu wszystko, co kochał.

- Wzywał nas wódz?- odezwałam się w końcu cicho. Mężczyzna uniósł głowę i zmierzył nas poważnym spojrzeniem.

- Dostaliśmy propozycje podpisania sojuszu z Wyspą Łupieżców.- oznajmił, a ja i Śledzik wymieniliśmy zdziwione spojrzenia. Sączysmark i bliźniaki, jak zwykle nie rozumieli, o co się rozchodzi. Łupieżcy byli najzagorzalszymi wrogami Berk. Ciągle knuli przeciw nam, a teraz nagle proponują sojusz. Wódz musiał domyślić się, co nas martwi.- Mi również wydaje się to podejrzane, ale jeśli istnieje choćby mała szansa, że Albrecht chce zawrzeć z nami sojusz, nie można jej lekceważyć. Dlatego właśnie wasza piątka popłynie tam i wybada, o co chodzi.

Byłam podekscytowana. Po tylu latach nieustannych treningów, wódz wreszcie dał mi szansę by się wykazać. Nie zamierzałam jej zmarnować. Musiałam udowodnić, że nie bez powodu ludzie mówią, że jestem najlepsza. To sprawa honoru. I chyba nie tylko ja tak myślałam. Wszyscy bez wahania zgodziliśmy się na tę wyprawę.

- Tylko uważajcie na siebie, dzieciaki.- usłyszałam jeszcze, kiedy zamykałam drzwi do chaty. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyłam, aby spakować się na podróż.

- Śledzik, daleko jeszcze?- zapytałam przyjaciela drugiego dnia podróży. Nienawidziłam długiego siedzenia w jednym miejscu. Zaczynało mi już brakować zajęć. Bo ileż można ostrzyć topór?

- Przy dobrych wiatrach dwa dni.- odpowiedział, a potem wskazał na horyzont.- Ale my chyba nie będziemy mieli takiego szczęścia.

- Co?- zabrałam mu lunetę i sama spojrzałam, o co chodzi. W oddali kłębiły się ciemne chmury i nic nie zapowiadało, aby sztorm miał nas ominąć.

Niestety, nie pomyliłam się. Burza dopadła nas następnego dnia. I nie pozostawiła żadnych nadziei, że uda nam się dotrzeć do celu. Fale szarpały naszą łodzią, jak małą zabawką, a pioruny co i raz rozświetlały niebo. Razem z pozostałymi próbowałam jakoś zapanować nad łajbą, ale bezskutecznie. W duchu błagałam Njorda, Thora i Odyna by pozwolili nam przeżyć i bezpiecznie wrócić do domu. Bałam się. Ja, nieustraszona Astrid Hofferson z TYCH Hoffersonów, bałam się o swoje życie. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że jesteśmy zdani na siebie. Nie było wodza, Pyskacza, czy kogokolwiek innego, kto przyszedł by nam na pomoc. Miałam ochotę płakać z bezsilności. Za każdym razem, kiedy myślałam o wezwaniu pomocy, pamięć podsuwała mi wspomnienie zielonych oczu. JEGO oczu.

- Astrid, uważaj!- usłyszałam krzyk Sączysmarka. Obejrzałam się i gwałtownie rzuciłam w bok, w ostatniej chwili uciekając przed złamanym masztem.

- Trzymać się czegokolwiek!- krzyknęłam do pozostałych, z całych sił chwytając się burty. Pozostało tylko mieć nadzieje, że bogowie posłuchają naszych błagań i pozwolą to przeżyć.


Continue Reading

You'll Also Like

2.3K 282 20
Po wojnie Harry Potter ma dość bycia „Wybrańcem". Zdesperowany, by zachować anonimowość, stara się uciec od przeszłości, ale ona dopada go nawet tysi...
2.4K 153 13
"𝐭𝐨 𝐡𝐞𝐚𝐥 𝐚 𝐰𝐨𝐮𝐧𝐝 𝐲𝐨𝐮 𝐧𝐞𝐞𝐝 𝐭𝐨 𝐬𝐭𝐨𝐩 𝐭𝐨𝐮𝐜𝐡𝐢𝐧𝐠 𝐢𝐭"
133K 12.2K 72
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
13.9K 1K 59
- Wiedziałaś? - zapytał marszcząc brwi. - Lloyd ja - zawachałam się. Nie miałam pojęcia co mu powiedzieć. Miałam przecież być z nim szczera. - No ta...