- Powiesić te kurtki razem? - zapytałam starszą kobietę, sięgając z pod blatu po numerki.
- Tak, mogą być razem - odparła, a ja wręczyłam jej jedną karteczkę z numerkiem i skierowałam się w stronę wieszaków, szukając odpowiedniej liczby i wieszając kurtki.
Przyznam, że najmniej lubianym przeze mnie zajęciem, była właśnie zmiana w garderobie. Szczególnie na parterze. Było głośno i chaotycznie, a ja musiałam zadbać o to, aby wszystko było na miejscu i nie stracić przy tym nerwów.
- Jedna kurtka? - Uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą Harry'ego, którego próbowałam pozbyć się od niemal trzech dni ze swoich myśli. Jednak on widocznie nie miał zamiaru odpuścić i pozostać w mojej głowie na dłużej.
- Cześć - powiedział, szczerząc sie od ucha do ucha. Miałam ochotę wywrócić oczami, widząc jego zadowolenie, ponieważ wciąż obwiniałam go za to, że wzbudził we mnie złudne nadzieje. Wiem, że nie powinnam, ale czułam się z tym lepiej, niż gdybym miała przyznać się do własnego błędu. O ile zapytanie mojego ojca o dodatkowe zajęcia było błędem.
- To będzie jedna kurtka? - powtórzyłam, a szatyn zmarszczył czoło i niepewnie przytaknął.
Podałam mu numerek i zawiesiłam jego kurtkę, a kiedy wracałam, widziałam, że przepuścił kolejne osoby i stanął przy ścianie, ale wciąż mi się przyglądał. Sięgnęłam po płaszcz, który położyła przede mną kobieta, nie spuszczając wzroku z Harry'ego, chcąc zobaczyć jak długo zdoła wytrzymać moje chłodne spojrzenie. Sięgnął po kartkę z obsadą na dzisiejszy wieczór i przygryzając wargę odwrócił wzrok. Uśmiechnęłam się pod nosem i wręczyłam czekającej kobiecie karteczkę z numerkiem. Odnalazłam odpowiedni wieszak i kiedy powiesiłam jej płaszcz, wróciłam na swoje miejsce za blatem.
Powtarzałam ten proces przez dłuższy czas i dopiero tuż przed rozpoczęciem pierwszego aktu, wszystko zaczęło się uspokajać. Spojrzałam na zegarek na swoim nadgarstku i odetchnęłam, opierając się o blat i spuszczając głowę.
- Zrobiłem coś nie tak? - usłyszałam nad sobą głos szatyna i fuknęłam cicho pod nosem. Uniosłam głowę i ujrzałam go, opierającego się o blat tak, że nasze spojrzenia znalazły się na tej samej wysokości.
- Zaraz zacznie się przedstawienie - wtrąciłam, widząc, że jest jedyną osobą, która jeszcze nie jest na sali.
- Widziałem je już ostatnim razem. Niczego nie przegapię - powiedział i uniósł brwi. - Odpowiesz na moje pytanie?
- Nie powinniśmy rozmawiać. Jestem w pracy - odparłam, stając prosto i odsuwając się o krok od dzielącego nas blatu. Chłopak także się uniósł, górując nade mną o dobre dziesięć centymetrów.
- Amadea. - Skrzyżował ramiona, nie dając sobie oraz mi spokoju.
- Proszę mów mi Dea - wtrąciłam, nienawidząc tego jak moje imię brzmiało z jego ust. Dwa dni temu tak jeszcze nie myślałam, ale w tej chwili kojarzyło mi się jedynie z niezadowoleniem moich rodziców. Używali mojego pełnego imienia tylko wtedy, kiedy byli na mnie źli lub mną zawiedzeni. - Jeżeli już mamy ze sobą rozmawiać, to po prostu Dea.
- Bogini - powiedział półszeptem, na co zmarszczyłam czoło. Aż miałam wrażenie, że specjalnie próbuje mnie zirytować. Oparłam dłonie na swoich biodrach, układając usta w cieńką linię.
- Dea to po łacinie bogini - dodał z cwaniackim uśmiechem na ustach. - Twoi rodzice chyba jednak nie wybrali twojego imienia bezmyślnie. Absit invidia.
- Absit co?
- Absit invidia. Coś na zasadzie „bez urazy" - tłumaczył, zaskakując mnie swoją znajomością łaciny.
- Dlaczego znasz martwy język? - zdziwiłam się.
- Powiedziała fanatyczka Mozarta - Uniósł jedną brew.
- Miał interesujące życie - stwierdziłam, broniąc się. - Po prostu zaciekawiła mnie jego postać.
- Cóż, a mnie zaciekawiła w ten sam sposób łacina - Wzruszył ramionami, chowając ręce do kieszeni czarnych spodni. - Ale tak między nami, znam tylko parę słów i zwrotów, jednak wystarczająco aby zaimponować innym. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale ludzi łatwo jest zabawić. Wystarczy nauczyć się czegoś kompletnie niepotrzebnego i już wszyscy mają cię za geniusza.
- To prawda - przyznałam, zastanawiając się nad jego słowami. Uniosłam wzrok, uśmiechając się. - Mnie też nabrałeś.
- Nie do końca - powiedział, kręcąc głową. - To ty dałaś się nabrać.
- Cóż, jestem prostym człowiekiem - odparłam i sięgnęłam po koszyczek z składką, stawiając go pod blat. W tym samym momencie drzwi na salę zostały zamknięte, ale kiedy spojrzałam na Harry'ego, zdawał się tym nie przejmować. Przyglądał mi się tak, jak to robił ostatnim razem, a ja zawstydzona spuściłam wzrok. Nie lubiłam, kiedy ktoś mi się zbyt długo przypatrywał.
- Jesteś zła, bo powiedziałem, że jesteś uparta? - zapytał nagle, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie - odpowiedziałam i potrząsnęłam głową. - Nie jestem na ciebie zła.
- To co się stało? - Pochylił się nad blatem, opierając na nim dłonie.
- Po prostu mam gorszy dzień - powiedziałam, wzruszając ramionami. Nie chciałam mu mówić prawdy, ani zamęczać go swoimi problemami.
- Jesteś pewna? - Przechylił głowę na lewy bok, wyglądając na zmartwionego.
- Tak. - Przytaknęłam, a w tle rozbrzmiała orkiestra, rozpoczynając pierwszy akt. Harry skierował swój wzrok w stronę zamkniętych drzwi i przygryzł wargę. Wydawał mi się być do kogoś strasznie podobny, ale nie potrafiłam skojarzyć do kogo. Już ostatnim razem miałam wrażenie, że go znam, ale zaprzeczył temu, więc o tym nie rozmyślałam. - Przypominasz mi kogoś.
- To całkiem możliwe, zważając na to, że podobno siedem osób na świecie wygląda tak jak ja - stwierdził.
- Naprawdę w to wierzysz? - zapytałam, uśmiechając się.
- Sam nie wiem - odparł. - Raczej nie.
Skinęłam głową, spuszczając wzrok, ponieważ nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale to nie tak, że nie miałam nic do powiedzenia, po prostu życie nauczyło mnie, że lepiej nie mówić zbyt wiele. Właśnie tej zasady się trzymałam i starałam się zignorować potrzebę wygadania się komuś, bo wiedziałam, że będę tego później żałowała.
- Odprowadzę cię na salę - zaproponowałam. - Pokaż mi swój bilet.
- Przepraszam. Powinienem pójść wcześniej - powiedział, podając mi bilet, o który go poprosiłam. - Będziesz tu później?
- Powinnam być - odparłam, opuszczając swoje miejsce zza blatu. Stanęłam obok Harry'ego, zastanawiając się, gdzie na sali jest jego miejsce i jak się tam dostać, tak aby nie zwrócić na siebie zbyt wiele uwagi.
- Pozwolisz mi się dzisiaj znowu odprowadzić? - zapytał. Podniosłam zaskoczona wzrok z nad biletu.
- Poczekałbyś na mnie? - Zazwyczaj opuszczam teatr dopiero półgodziny po przedstawieniu i to najwcześniej. Zwłaszcza kiedy mam zmianę w garderobie i muszę wszystkim rozdać ich ubrania. Niestety zajmuje mi to trochę więcej czasu niż bym chciała.
- Jasne - stwierdził z uśmiechem.
- Dam ci swój numer, gdybym z jakiegoś powodu musiała zostać dłużej niż zwykle - oznajmiłam, pochylając się nad blatem i sięgając pod niego, szukając długopisu.
- Nie musisz się martwić. Na pewno będę. - Usłyszałam za sobą, zanim odwróciłam się z tryumfialnym uśmiechem na twarzy, trzymając w prawej ręce długopis.
Wciąż miałam bilet szatyna, który próbowałam wcześniej odcyfrować, więc nie zwlekając, zapisałam na jego tyle swój numer. Sprawdziłam jeszcze raz, czy wszystkie liczby się zgadzają i podałam bilet Harry'emu.
- Chodź, musimy wejść bokiem. - Wróciłam do poprzedniego tematu i ruszyłam w stronę bocznych drzwi. - Masz szczęście, że nie siedzisz w samym środku.
- Wiem, jaki wybierałem bilet - stwierdził, idąc za mną.
Pchnęłam lekko drzwi, wchodząc na salę. Spojrzałam za siebie, aby upewnić się, że Harry jest za mną i przyłożyłam palec do ust, pokazując mu, że ma być cicho. Kiedy lekko przytaknął, zaczęłam iść przed siebie, szukając rzędu, w którym było jego miejsce. Reszta ludzi na sali była na szczęście skupiona na przedstawieniu.
Zatrzymałam się przy piątym rzędzie i wszystko się zgadzało. Miejsce Harry'ego było wolne. Wskazałam na nie, pokazując chłopakowi, że to tutaj. Rzucił okiem na swój bilet, gdyż widocznie chciał się upewnić, że go dobrze zaprowadziłam. Następnie usiadł, unosząc na mnie wzrok i uśmiechając się delikatnie.
Przyglądając się mu, miałam wrażenie, że mogłabym powierzyć mu wszystko, co w sobie dusiłam. Może dlatego, ponieważ wciąż miałam wrażenie, że jest mi obcy, chociaż nie rozmawiałam z nim dzisiaj po raz pierwszy, a obcej osobie łatwiej jest się zwierzyć. Mój wzrok w prawdzie częściej uciekał od jego wzroku, niż się z nim spotykał, ale nic nie mogłam na to poradzić, że pomimo tego wolałam mówić o uczuciach przy nim, niż przy kimkolwiek innym. Byłam też pewna, że dobrze o tym wiedział.
Gdyby nie wiedział, nie wziąłby w tamtej chwili mojej dłoni w swoją i przyłożył do swoich warg, muskając nimi moją skórę. Przyznam szczerze, że stałam nad nim jak z kamienia, zapominając na krótką chwilę, jak się oddycha, a był to tylko niewinny pocałunek, złożony na grzbiecie mojej dłoni.
Szybko jednak się ocknęłam i zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Wyrwałam swoją rękę z jego i onieśmielona spuściłam wzrok. Schowałam dłonie za siebie, rzucając szatynowi ostatnie spojrzenie i jak najszybciej opuściłam salę.
liczba słów: 1346