LaPolski ma dziś urodziny moi drodzy! Jako iż moje pomysły nie są oryginalne, ten rozdział jest dla Ciebie. Dużo wcześniej niż zwykle. Składajcie życzenia temu staremu korniszonkowi!
Buziaki!
~~~~
Harry założył ręce na piersi. Nie miał zamiaru po raz kolejny pozwolić na to, żeby Alexander go zdominował. Nie tym razem. Był współwłaścicielem tej kancelarii i miał do nie takie same prawo, jak jego były mąż. Nie pozwoli, by znowu nim pomiatał.
- Kochanie, potrzebujemy pieniędzy... - Westchnął Alexander, opierając się wygodnie o fotel. Coś zagotowało się w kędzierzawym, ale starał się trzymać emocje na wodzy.
- Nie mów do mnie kochanie. – Pokręcił głową. Ton jego głosu był spokojny, ale stanowczy. To był pierwszy raz od dawna, kiedy mówił do Alexandra w ten sposób, i sądząc po szeroko otwartych oczach byłego męża, on także to zauważył. Miał dosyć tego mężczyzny i jego idiotycznych pomysłów, dlatego nie mógł się zgodzić na wzięcie tego zlecenia. – Ta sprawa zrujnuje nam reputację.
- Reputację da się odbudować. – Zakpił, wracając do swojego tradycyjnego bycia dupkiem. Harry wzniósł oczy ku niebu. Boże, widzisz i nie grzmisz?
- Słyszysz się w ogóle? – Harry spojrzał na niego ze złością. – Nie zgadzam się. Nie ma mowy.
- Ale...
- Nie. – Harry odwrócił się z zamiarem wyjścia z pomieszczenia. Postawił sprawę jasno i musiał się tego trzymać. Nie zrujnuje swojej ciężkiej pracy dla sprawy, która pochłonie kolejne fundusze, ponieważ będą bronić gwałciciela.
Sięgnął po złotawą klamkę, myśląc o tym, jak bardzo nie znosi przebywać w gabinecie Alexandra. Ich gabinety były kompletnymi przeciwieństwami. Podczas gdy Harry wolał nowoczesne, jasne meble, z jaskrawymi akcentami, jak wielkie żółte fotele, Alexander stawiał na ciemne drewno i krzesła z zielonymi obiciami. Były drogie i niewygodne. Nienawidził ich z całego serca. Pokoje dzieliła recepcja, ale czasem miał wrażenie, że był to wielki kanion.
Nigdy do siebie nie pasowali. Dlaczego Harry był taki ślepy?
- Zaufaj mi, Harry... - Alexander westchnął, pocierając twarz. Patrzył na niego swoimi niebieskimi oczętami, które jeszcze niedawno zwalały Harry'ego z nóg. Dziś jednak wszystko było inaczej. Harry był silniejszy i mógł patrzeć na niego z pogardą. Cieszył się z tego.
- Jedyne, co wyniosłem po tylu latach małżeństwa z tobą, to to, że nie mogę ci ufać. – Powiedział zimno. Odwrócił się z powrotem do drzwi, próbując zakryć swoją satysfakcję, gdy zobaczył szok wymalowany na twarzy Alexandra.
Szach Mat.
- Co się stało? – Harry zmarszczył się i odwrócił, posyłając mu pytające spojrzenie.
– Coś się zmieniło. – Kontynuował Alexander, uważnie go lustrując. Najpierw twarz, każdy najmniejszy jej skrawek. Potem idealnie ułożone włosy, które tego dnia były wyjątkowo puszyste. Powoli sunął spojrzeniem po jego ramionach, klatce piersiowej i dłużej zatrzymał się na nogach, odzianych w garniturowe spodnie, które uwierały Harry'ego w tyłek. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, dlatego nie rozumiał, dlaczego Alexander tak mu się przygląda. Serce zielonookiego przyspieszyło swój bieg, mając złe przeczucia. – Zmieniłeś się. Jesteś jakiś inny.
Harry przełknął ślinę, kiedy Alexander znowu wrócił spojrzeniem do jego twarzy. Miał nadzieję, że mężczyzna nie wyczyta z niego wszystkiego, co Harry próbuje ukryć od jakiegoś czasu. Alexander nie może się o niczym dowiedzieć.
O niczym.
- Idę do siebie. – Odparł głośno, uważając, by jego głos nie zabrzmiał zbyt piskliwie. Otworzył drzwi, ale słowa Alexandra znowu wbiły go w ziemię, nie pozwalając się ruszyć nawet o krok.
- Spotykasz się z kimś?
Harry poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Mrugał, wpatrując się w drewniane drzwi, próbując uspokoić swoje galopujące serce. Myśli wirowały mu w głowie, próbując znaleźć swoje miejsce. Jak? Skąd? Dlaczego? Co powinien odpowiedzieć? Poza salą sądową nie działał najlepiej pod presją. Do rozpraw się przygotowywał, ale z relacjami, zwłaszcza ze swoim mężem, nigdy sobie nie radził. Zawsze jakimś cudem udawało mu się go zaskoczyć.
- Muszę iść. – Powiedział jedynie, prędko wychodząc z gabinetu. Minął zdziwioną Danielle, która siedziała na swoim miejscu i pracowała na komputerze. Chciała coś powiedzieć, jednak Harry nie słyszał tego, wpadając do swojego gabinetu i trzaskając drzwiami. Oparł się o nie i zamknął oczy.
Alexander nie może się dowiedzieć o Louisie.
Nie dlatego, że Harry się go wstydzi. Jego wzrostu, czy wyglądu. Zrozumiał, że mu to nie przeszkadza. Louis jest najwspanialszym człowiekiem na ziemi i nie chciałby go opuszczać. Problemem był sam Alexander i jego chorobliwa zazdrość o każdego mężczyznę, który pojawia się obok Harry'ego. Nawet, jeśli Harry nie planował z nikim związku, Alexander jakimś sposobem sprawiał, że potencjalny kandydat znikał szybciej, niż się pojawił.
Nie mógł dopuścić do tego, by to samo stało się z nim i Louisem.
Nie teraz.
Nie, kiedy jego serce bije tym samym rytmem, co drugiej osoby. Nie, kiedy motyle w jego brzuchu zaczynają tańczyć, gdy tylko Louis się odezwie. Nie, kiedy jedyne o czym marzy, to spędzenia reszty życia z Louisem.
Nie mógł dopuścić do tego, by Alexander się dowiedział.
Nie teraz.
2**
Westchnął, podpisując ostatnie papiery. Normalnie dawno byłby już w domu, ale dziś postanowił zostać dłużej i prosto po pracy spotkać się z Louisem. Louis miał po niego przyjechać i mieli razem pójść na jakąś imprezę. Nie do końca wiedział, gdzie się ona odbędzie i kto ją organizuje, ale to nie było ważne. Nie wtedy, gdy Louis był obok niego.
Spojrzał w kierunku szafy, w której znajdował się strój na dzisiejszy wieczór. Louis kazał mu ubrać się wygodnie, tak jak lubił. Serce Harry'ego zabiło szybciej, gdy pomyślał o różowej, lekko prześwitującej koszuli. Postanowił zaszaleć. A wszystko przez niebieskookiego. Nigdy by nawet nie pomyślał o tym, by ubrać się w bardziej jaskrawe kolory, a tu proszę. Louis zmienił jego spojrzenie na świat. Czuł się podekscytowany i chciał wiedzieć, jak mężczyzna zareaguje.
Usłyszał pukanie do drzwi. Zmarszczył brwi, spoglądając na zegarek. Było już późno i większość osób dawno wyszła z firmy. Przez myśl przemknęło mu, że to Louis przyjechał wcześniej, by zrobić mu niespodziankę. Dotknął swoich ust, które zaczęły mrowić, przypominając sobie uczucie pocałunku.
- Proszę! – Krzyknął, poprawiając włosy. Jego mina zrzedła, gdy zauważył osobę, której najmniej się tutaj spodziewał. Od kiedy w zasadzie Alexander pukał do jego gabinetu?
- Hej.. – Powiedział blondyn, opierając się o framugę. Wyglądał dziwnie. Trochę niepewnie. To było zupełnie niepodobne do jego typowej postawy.
- Cześć? – Bardziej zapytał, niż powiedział Harry, wracając do papierów. Starał się nie dać po sobie poznać, że był zdziwiony obecnością mężczyzny. – Coś się stało? – Zapytał, czując na sobie natarczywe spojrzenie.
- Um... - Alexander podrapał się po nosie. To był jego nerwowy tik. Robił tak za każdym razem, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli. Harry miał ochotę się zaśmiać. Czyżby w końcu jego były mąż zrozumiał, że ich relacja już się kończy? Że Harry nie będzie zachowywał się już jak płochliwa myszka? I że teraz to on ustala zasady?
- Nie mam czasu, więc gdybyś mógł... - Kędzierzawy machnął ręką i z satysfakcją patrzył, jak uszy Alexandra powoli różowieją.
Szach Mat.
- Danielle już poszła? – Zapytał, ewidentnie grając na zwłokę. Harry chciał parsknąć. Powstrzymał się jednak.
- Tak, ma terapię. Jak co piątek, pamiętasz?
- Oh.. – Alexander pokiwał głową. Nie ruszył się jednak z miejsca. Harry westchnął i zaczął stukać palcami o blat stołu. Wytrzymał spojrzenie, które wbijał w niego mężczyzna.
- Coś jeszcze? – Warknął rozdrażniony. Za pół godziny miał przyjść Louis, a Harry był jeszcze nie gotowy. Może faktycznie lepszym pomysłem byłoby pojechanie do domu wcześniej? Ale to bez sensu. Musieliby jechać dwa razy dłużej.
- Może... - Alexander uśmiechnął się, skanując go uważnie. – Skoro jest wieczór... Piątkowy... To może gdzieś razem wyjdziemy?
Harry zakrztusił się śliną. Łzy zaczęły cieknąć z jego oczu. Czy on mówił poważnie?
- Słucham? – Powiedział w końcu, ocierając wilgotne policzki. – Wybacz Alexander, ale jestem już umówiony.
- Tak? – Mężczyzna pokiwał głową i uśmiechnął się. – W takim razie okej.
Kędzierzawy ze zdziwieniem patrzył, jak Alexander wychodzi. Ogarnęło go dziwne uczucie, którego nie potrafił wyjaśnić. Nie chciał, by blondyn się wtrącał, ale odpuszczenie tak szybko mu się nie podobało. Zazwyczaj Alexander wypytywał o wszystko, nie dając mu spokoju. Dlaczego więc tym razem wszystko poszło tak gładko?
Harry wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Ważne, że ma go z głowy i może przebrać się na imprezę. Louis zaraz powinien po niego przyjechać. Wstał i wręcz w podskokach dotarł do szafy. Wyciągnął wyprasowaną, różową koszulę i ciasne dżinsy. Przyłożył wieszaki do piersi i westchnął. Miał wrażenie, że uśmiechał się jak szaleniec.
Ale szczęśliwy szaleniec.
3**
Piętnaście minut później, pożegnał się z ochroniarzem i zbiegł po schodach. Tuż przed wejściem stał samochód, za kierownicą którego siedział Louis. Harry przygryzł wargę i poprawił włosy. Był szczęśliwy. Otworzył drzwi i wskoczył do środka. Zapach perfum Louisa otumanił go i nie mógł się powstrzymać, dlatego pierwszym, co zrobił, było mocne pocałowanie zaskoczonego Louisa. Żaden z nich się nie skarżył. Całowali się, zapominając o całym świecie. Harry położył dłoń na jego szyi i przyciągnął go bliżej siebie. Pragnął tych ust od wieków.
Ale nie wszyscy wydają się być szczęśliwi.
Ktoś stojący po drugiej stronie ulicy bacznie ich obserwował. Na nosie miał ciemne okulary, a ręce trzymał w kieszeniach. Mrużył oczy i zaciskał pięści. Ten ktoś nie chciał, by Harry był szczęśliwy. Ten ktoś chciał namieszać w tej relacji i zrobi to, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
Kopnął kamień i odprowadził spojrzeniem samochód, który w końcu ruszył i zniknął gdzieś miedzy alejkami.
4**
Harry rozglądał się po ognistej okolicy. Dosłownie. Cały budynek mienił się i wyglądał, jakby płonął. To było niesamowite. Drzewa wyglądały, jakby za chwilę miała z nich wypłynąć lawa. Stali na kamiennej ścieżce, która prowadziła wprost do drzwi wejściowych. Gdzieniegdzie rozstawione były puste donice.
- Zamknij buzię, bo ci mucha wleci. - Zaśmiał się Louis, układając dłoń na dole jego pleców.
- Gdzie my jesteśmy? - Pisnął kędzierzawy, odskakując od płomienia, który pojawił się znikąd. To znaczy nie do końca znikąd. Z jednej donicy, obok której stali. Harry z oczarowaniem patrzył, jak każda kolejna wyrzuca z siebie płomień, by za chwilę zgasnąć i pozostawić za sobą jedynie unoszące się w powietrzu cienkie niteczki dymu,.
- Obiecałem ci przecież cztery żywioły, prawda? - Louis był całkowicie rozbawiony. Harry zorientował się, że ich relacja właśnie tak wygląda. Louis zabiera go do najdziwniejszych miejsc, śmiejąc się z jego nieporadności. Koniec końców Harry wszystkie te spotkania uważał za najwspanialsze na świecie. Najlepiej spędzony czas w całym swoim życiu. Być może dostanie zawału w młodym wieku, ale przynajmniej jego życie będzie dużo ciekawsze, niż przez ostatnie kilka lat małżeństwa z Alexandrem.
- Więc dziś pora na ogień? - Zapytał, powoli idąc ognistym korytarzem, który nijak się miał do takiego domowego. Wchodząc przez ogromne drzwi miało się wrażenie, jakby postawili stopy w ogromnej grocie. Ciepło smagało jego policzki, a światło raziło go w oczy. Czuł, że do jego koszuli powoli zaczynają przyklejać się kropelki potu.
- Dzisiaj pora na ogień. - Potwierdził ze śmiechem Louis. - Zostanie nam woda...
- Masz już na nią pomysł? - Harry zarumienił się, spoglądając w dół na Louisa, który jedynie zaśmiał się i wzruszył ramionami. Wyglądał tak, jakby planował już coś wielkiego. Harry wręcz zadrżał z podekscytowania, chociaż nie przeszedł jeszcze przez ognistą randkę. Wiedział jednak, że wszystko co wymyśli Louis, mu się spodoba. (W końcu).
Korytarz się skończył, ukazując ogromny taras. Gdzieniegdzie ustawione były ogromne tuby z palącymi się w środku płomieniami. Cały teren ogrodzony był czymś, co przypominało donice, z których buchał ogień. Dokładnie takie same, jakie widzieli przed budynkiem. Harry zapisał sobie w głowie, by nie pojawiać się obok nich za często. Nie miał ochoty zginąć. Biorąc pod uwagę jego pecha oraz kiepską koordynację ruchową, było to całkiem możliwe.
Jego głowa samoistnie zaczęła ruszać się w rytm głośnej muzyki, lecącej w tle. Spojrzał w bok na parkiet, który wyglądał, jakby pękał, a pod nim żarzyła się lawa. Pomarańczowe kryształki mieniły się w blasku zachodzącego słońca oraz wiszących u góry lampkach. Tańczący na nim ludzie na nim śmiali się i podskakiwali, wyśpiewując słowa piosenek. Harry też miał ochotę to zrobić, chociaż częściowo bał się, co pomyślą o nim inni. Wyrzucił to jednak z głowy. Nie odważy się wyjść na parkiet, a co dopiero zaśpiewać przed publicznością. Nie miał ochoty się zbłaźnić.
Rozejrzał się jeszcze raz, mając wrażenie, że wszystko wokół nich się mieniło. Wszędzie było ciepło, pomarańczowo i tak bardzo... ogniście..
- Wow - Powiedział tylko, nie mogąc znaleźć w swojej głowie odpowiednich słów. Zazwyczaj nie miał z tym problemu, ale przy Louisie... przy Louisie wszystko było inne. Louis był inny. Nietuzinkowy. Wyjątkowy. Oryginalny.
- Masz ochotę na drinka? - Louis wskazał na bar. Kilkoro ludzi siedziało tam na wysokich stołkach. Po drugiej stronie lady barmani robili istne show z robienia drinków. Rzucali butelkami, jakby były tylko małymi piłeczkami. Kręcili nimi i potrząsali w rytm muzyki, tworząc choreografię, jakiej Harry nigdy wcześniej nie widział, ani nigdy w życiu nie udałoby mu się opanować. Zielonooki był pewien, że gdyby miał zrobić jakikolwiek trik, na wzór tych barmańskich, skończyłoby się to skaleczeniem i zmarnowaniem drogiego alkoholu.
- Zaskocz mnie. - Harry uśmiechnął się, delikatnie przejeżdżając palcami po ramieniu Louisa. - Pójdę zająć nam gdzieś miejsca.
Nie patrząc na mężczyznę, ruszył do stolików, mieszczących się po drugiej stronie tarasu. Wybrał takie miejsce, by Louis nie musiał przeciskać się przez zajęte krzesełka, ani długo szukać go wzrokiem. Postarał się usiąść tak, by zachować chociaż trochę prywatności, mieć dobry widok na parkiet i bar, oraz znaleźć się jak najdalej od ognistej donicy.
Rozglądając się, zauważył Nicka, stojącego przy barze w towarzystwie innego mężczyzny. Nie widzieli Harry'ego, ale kręconowłosy pomyślał, żeby później ich znaleźć, by się przywitać. Polubił go i chciał utrzymywać z nim jakiś kontakt. W pewnym momencie mężczyźni zaśmiali się i obejmując się, zniknęli gdzieś za gałęziami palmy.
- Kogo tak namiętnie wypatrujesz? - Usłyszał głos obok siebie i spojrzał na Louisa, który położył na stoliku dwa, kolorowe drinki.
- Chyba widziałem Nicka. - Powiedział, przyglądając się jak Louis wskakuje na swoje krzesło i automatycznie rozgląda, mrużąc delikatnie oczy.
- To możliwe. Pewnie poszli do jacuzzi. - Louis przysunął w jego stronę długą szklankę z alkoholem. Nikt nie powinien być zaskoczony, że były ogniście czerwone. - To dla ciebie.
- Wygląda pięknie. - Harry wyszczerzył się, opuszkami palców dotykając zimnej powierzchni, na której tworzyły się bąbelki - Mam nadzieję, że smakuje równie dobrze.
- Na pewno nie lepiej niż ty. - Harry zamrugał, spoglądając na Louisa. On wyglądał jednak dość niewinnie, rozglądając się po całym tarasie. Albo udawał, że niczego nie powiedział, albo naprawdę nic nie powiedział, tylko Harry sobie to wymyślił. Jego wyobraźnia czasem go przerażała.
- Skąd znasz to miejsce? - zapytał Harry, przykładając do ust grubą słomkę. Louis w ciszy obserwował go, mrużąc przy tym oczy. Coś ciepłego pojawiło się w nim, dodając mu nieco odwagi. Zassał słomkę, patrząc mu prosto w oczy. Długie westchnienie, które wydał z siebie Louis, było dla niego największą nagrodą.
- To tajemnica zawodowa. - Louis odchrząknął, wracając spojrzeniem do jego oczu. Z satysfakcją zauważył, że uszy Louisa stały się interesująco czerwone.
- Znasz tyle świetnych miejsc. Musisz mi powiedzieć! - Harry oparł się wygodniej o krzesło, lecz nie poprawił koszulki, wiedząc, że zsunęła się odrobinę, ukazując jego ciało. Zacisnął szczękę, gdy Louis twardo patrzył w jego oczy.
- Możesz je odkryć wraz ze mną, jeśli tylko chcesz. - Louis przysunął do siebie swojego drinka, uśmiechając się lekko. Jeśli błysk w oku był jakąś wskazówką, to Harry ma zapewnione kilka kolejnych spotkań.
Kilka gorących spotkań.
Harry potrzebował zrobić coś szalonego.
Rozmawiali, popijając kolejne drinki. Alkohol buzował w jego żyłach, tak, jak jeszcze nigdy. A może to nie był tylko alkohol? Może to była mieszanka wybuchowa? Alkohol, ogień i Louis. Harry nie wiedział, ale potrzebował znaleźć ujście temu palącemu uczuciu. Noga podrygiwała mu pod stołem, odkąd tylko usiedli w tym miejscu. Spocone ciała na parkiecie wirowały, zapraszając go do zabawy. Czuł się sfrustrowany, bo Louis wyglądał, jakby Harry i jego odsłonięta koszula, trzepotanie rzęsami i lekkie dotyki nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Zachowywał pokerową twarz, chociaż Harry widział, jak ręce go świerzbią, a nadgarstek czerwienieje od ciągłego, nerwowego drapania.
Chociaż ten czas był świetny, spędzony na rozmowie i śmiechu, to Harry potrzebował czegoś więcej. Potrzebował całkowicie ognistej randki. Od a do z. Jeśli Louis chce z nim grać, to proszę bardzo. Harry jest w stanie się bardziej postarać.
- Czy to Katy Perry? - Z hukiem odłożył pustą szklankę i wstał, odrobinę chwiejąc się na nogach. Louis uniósł brew.
- Co... - Nie zdążył dokończyć, ponieważ Harry pochylił się nad nim, mówiąc swoim głębokim głosem.
- Zatańczysz ze mną, czy wolisz się przyglądać? - Jego nos delikatnie przejechał po szyi Louisa, powodując u niego wstrzymanie oddechu. Uśmiechając się, dotknął drugą ręką policzka Louisa i zaczął gładzić jego zarost. Wziął głęboki oddech, a do jego nozdrzy dotarł cudowny zapach jego perfum. Miał ochotę jęknąć i rzucić się na niego, ale nie chciał złamać swojego postanowienia. Musnął ustami miejsce pod uchem szatyna, zaciskając palce u stóp, by opanować drżące ciało.
- Patrz na mnie i tylko na mnie. - Wyszeptał, odsuwając się od niego powoli. Louis pokiwał głową i odprowadził go wzrokiem, aż na parkiet. Harry szedł tyłem, cudem nie wpadając na ludzi i ogniste doniczki. Cały świat jest z nim.
- Ignite the light and let it shine... - Harry uśmiechnął się, ruszając ustami razem z remixem, który grał dj. - Just own the night like the Fourth of July.
Powoli uniósł ręce w górę i przymknął oczy. Pozwolił, by to muzyka mówiła za niego. Czuł gorąco na policzkach, gdy powoli zaczął kręcić biodrami. Jego głowa bujała się, a ręce z każdą chwilą nabierały szybkości. Miał wrażenie, jakby parkiet dudnił pod jego stopami, a melodia była coraz głośniejsza.
- 'Cause baby, you're a firework; come on show them what you're worth - Śpiewał, czując jak mgła powoli zaczyna przysłaniać jego umysł. Energia kłuła jego ciało od środka, próbując się wydostać. Ruchy stały się coraz bardziej gwałtowne, jakby Harry nie panował już nad ciałem. Jego oddech przyspieszył, a usta wykrzywiły się w uśmiechu. Dokładnie tego potrzebował. Był to rodzaj wolności, o której zapomniał.
Wspomnienia nawiedzały jego umysł. Łączyły się w całość, której on wcześniej nie widział. Cofnął się w czasie do Alexandra i tego, jakim się przez niego stał. Cofnął się do tych wszystkich chwil, kiedy Alexander śmiał się z niego, gdy tylko chciał oddać się muzyce. Zatańczyć i zapomnieć o problemach. Zawsze łapał go za rękę i przytrzymywał przy stoliku, gdzie rozmawiali ze znajomymi. A Harry nudził się, przyglądając tylko parom, które wywijały na parkiecie do kawałków z lat dziewięćdziesiątych. Ponieważ tylko wtedy była dobra muzyka, jak mówił Alexander.
Ale teraz... Teraz nie ma przy nim Alexandra. Teraz jest wolny. Może tańczyć. A wszystko to dzięki jednemu chłopakowi. Wielkiemu Małemu Mężczyźnie, który siedział teraz przy stoliku i podziwiał go. Harry czuł na sobie ten wzrok. Uśmiechał się, bo to było właśnie to. Tego cały czas pragnął. To było mu potrzebne, by zmienić coś w swoim życiu.
By zmienić siebie.
Piosenka się zmieniła, ale Harry nie przestawał tańczyć. Zamknął oczy, nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. Wiedział, że patrzyli, ale szum w głowie pozwolił mu o tym zapomnieć. Nie chciał by na niego patrzyli. Nie oni. Chciał tylko, by Louis na niego patrzył.
Louis.
Patrzył i podziwiał.
Ale gdy otworzył oczy, fala rozczarowania spłynęła po jego ciele. Louisa nie było w miejscu, w którym widział go po raz ostatni. Nie siedział wygodnie na krześle i nie przyglądał się mu z przechyloną na bok głową. Miejsce było puste, szklanki stały na stoliku. W pobliżu nie było nikogo.
Harry zatrzymał swoje ruchy i rozejrzał się.
Nie dostrzegł nigdzie szatyna. Widocznie Harry musiał przesadzić. Może jednak nie był seksowny, a emocje, które nim targały, zbyt przytłaczające. Przestraszył Louisa. Albo go zniesmaczył. Właśnie dlatego go zostawił.
Jego serce opadło gdzieś na dno żołądka. Jeszcze raz rozejrzał się po tarasie i miał ochotę uciec. Uciec jak najdalej stąd. Odwrócił się i zobaczył Nicka, który przyglądał mu się w zamyśleniu. Harry automatycznie schylił głowę i schował się za włosami, by udawać, że nic się nie stało, a jego serce wcale się właśnie nie kruszyło. Pociągnął nosem i wszedł między ludzi, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego piekła, kiedy poczuł dotyk na nadgarstku.
- Dokąd się wybierasz, księżniczko? - Zapytał Louis, marszcząc się odrobinę. Studiował czerwoną od zażenowania twarz Harry'ego. - Źle się czujesz? Noc jest jeszcze młoda.
- Nie... - Harry pokręcił głową, unikając jego wzroku. A może Louis się tylko nad nim litował? - Gdzie byłeś? - Zapytał w końcu.
- Oh. U didżeja. - Louis puścił mu oczko, przybliżając do siebie, powodując mrowienie całego jego ciała. - Zamówiłem ci piosenkę.
- Mi? - Harry pochylił głowę, by ich oczy się spotkały. Odsunął od szyi mokre loki, by chociaż odrobinę pozbyć się gorąca.
Louis mrugnął do niego i złączył razem ich palce. Harry uśmiechnął się lekko i dał się poprowadzić Louisowi w tańcu. Musieli wyglądać śmiesznie. W tle leciał jeden z kawałków Pitbulla, do którego wszyscy wokół wykrzykiwali tekst. Tylko oni bujali się powoli, patrząc w swoje oczy. Harry spoglądał w dół, trzymając ręce na ramionach Louisa. Palce Louisa delikatnie dotykały jego bioder. Zadzierał głowę do góry, ale nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało. Byli tam razem. Spokojni i szczęśliwi.
Mogliby zostać tak na zawsze? Wybudować dom w tym uczuciu.
Piosenka się skończyła. Louis ścisnął mocniej jego biodra, a w jego oczach pojawił się błysk. Harry zaśmiał się głośno, odchylając głowę, gdy usłyszał pierwsze takty zamówionej piosenki.
- Zamówiłeś dla mnie Sex on Fire?
- Być może. - Wyszczerzył się Louis, robiąc krok do tyłu. - Być może nie miałbym nic przeciwko....
Oczy Harry'ego zapłonęły jasnym blaskiem. W gardle pojawiła się suchość. Serce przyspieszyło. Powoli zaczął się ruszać, nie spuszczając Louisa z oczu. Louis także tego nie robił. Patrzył wygłodniałym wzrokiem, jak Harry zaczyna się ruszać.
Zmysłowo, kusząco. Chciał tego. Chciał, by Louis na niego patrzył. Chciał, by pożerał go wzrokiem. Sunął spojrzeniem od butów, przez uda schowane za opiętymi spodniami. Chciał przyciągać jego wzrok. Chciał kusić.
Chciał uwodzić.
Jego usta były rozchylone, a ręce sunęły powoli po całym ciele. Co rusz zahaczał o dół swojej koszuli, by unieść ją chociaż odrobinę. Drżał na chłód, który się pojawiał w tym miejscu, a z drugiej strony Louis...
Louis patrzył na niego w ten jeden sposób. W ten intensywny, najbardziej gorący sposób. Jęknął, przygryzając swoje wargi, gdy mężczyzna przybliżył się do niego, kładąc rękę na jego brzuchu. Harry zapomniał, jak się oddycha.
- Nie miałbym nic przeciwko... - Zaczął powoli, przesuwając dłoń wyżej, na klatkę piersiową. Ich ruchy spowolniły.. Harry'emu było tak gorąco. - Ale ten guzik powinien być zapięty.
Zdusił w sobie westchnienia i jęki, kiedy małe palce Louisa powoli zapinały koszulę. Jego skóra paliła od tego dotyku. Chciał więcej, więcej i więcej..
- Louis... - Wysapał, bezczelnie się o niego ocierając. Popatrzył na niego swoimi zamglonymi oczami, bojąc się, że znowu coś spieprzy, ale Louis wydawał się zrozumieć.
W tle piosenka się kończyła, a Louis złapał go za rękę i pociągnął przez parkiet, wprost do wyjścia. Przed oczami mignął mu Nick, ale nie odwrócił się, by go przywitać. Potulnie szedł za Louisem, który pospiesznie wchodził po schodkach, trzymając mocno jego rękę.
Harry chichotał.
We're the ones, just transpire...
4**
W aucie panowała cisza. Louis nie włączył radia, nie odezwał się. Harry też tego nie zrobił, będąc zbyt pochłoniętym szczęściem i palącym pragnieniem, by móc się nad tym zastanawiać. Ukrywając swój uśmiech za lokami, wyglądał przez okno i patrzył na bezchmurną noc. Gdyby jakaś gwiazda spadła teraz na jego oczach, nie wiedziałby, czy potrzebowałby wypowiedzieć życzenie.
Był szczęśliwy. Nie potrzebował niczego.
Niczego i nikogo.
Nie, dopóki Louis był obok niego i spokojnie prowadził.
Jego idealnie nieidealny mężczyzna.
Ktoś, kogo potrzebował przez całe życie.
Ktoś, kto był jego dopełnieniem.
Ktoś, kto był najlepszym materiałem na życiowego partnera.
Ale Harry nie powinien dać wymknąć się wyobraźni.
Jeszcze nie teraz.
Jeszcze nie dzisiaj.
Jechali w ciszy, dopóki nie wjechali do miasta, a Louis się zatrzymał. Harry spojrzał na niego niepewnie. Nie miał pojęcia, dlaczego stanęli na tym jednym, nic nie znaczącym skrzyżowaniu. Harry nie był nawet pewien, czy wie, gdzie dokładnie się znajdował.
Louis wyglądał, jakby bił się z myślami. Kiedy w końcu się odezwał, jego głos był cichy. Zupełnie nie podobny do tego głośnego Louisa, do którego przywykł.
- To skrzyżowanie jak każde inne, ale to właśnie tutaj może być podjęta bardzo ważna decyzja. - Harry oparł głowę o siedzenie i lekko się zaczerwienił. Jego oczy błyszczały, a serce nie chciało zwolnić ani na chwilę. - Jeśli skręcę w prawo, odwiozę cię do domu, pocałuję cię, a wieczór będzie skończony. - Harry przymknął oczy, wyobrażając sobie Louisa, który właśnie to robi. Jak prawdziwy gentleman, odprowadza go pod same drzwi i czeka, aż Harry zniknie za drzwiami swojego mieszkania. To byłaby miła opcja...
- Ale jeśli skręcę w lewo... - Harry otworzył swoje błyszczące oczy, kiedy Louis odwrócił się w jego kierunku. - ... Pojedziemy do mnie i wtedy... - Mężczyzna poruszył znacząco brwiami, powodując szczery śmiech ich obojga. Napięta atmosfera, która wcześniej unosiła się nad nimi, teraz zniknęła.
Harry wpatrywał się w błękitne oczy szatyna, doszukując się jakiegokolwiek znaku. Nie chciał, by decyzja, którą podjął w swojej głowie, nie spodobała się Louisowi. Harry czuł jednak, że nieważne co powie, Louis przyjmie to i spełni jego życzenie. Nie będzie naciskał.
Dał mu wybór i Harry z niego skorzysta.
Pochylił się nad skrzynią biegów i przyłożył usta do uszu Louisa. Powoli wypowiedział opcję, którą wybiera, a następnie pocałował go w policzek. Delikatnie, dłużej trzymając wargi na skórze pokrytej zarostem. Nie przeszkadzało mu lekkie kłucie, które ów zarost powodował.
Z tyłu, ktoś wypuścił fajerwerki. Zrobiło się głośno. Huk rozbrzmiewał w całej okolicy. Kolorowe iskry migotały na niebie, tworząc piękne konstelacje. Deszcz złotych iskierek spadał na nich. Zaśmiali się, spoglądając na barwne niebo. Jakby te fajerwerki zostały wypuszczone specjalnie dla nich. By uczynić tę noc idealną.
Kiedy się odsunął, Louis uśmiechnął się do niego lekko i włączył kierunkowskaz. Harry zagryzł wargi i zamknął oczy.
A jego głowie ciągle brzmiała melodia Kings Of Leon.
~~~~
Skręcili w lewo czy w prawo? ;)