Słońce poranka skradało się po panelach, przez uchylone okna miasto śpiewało swoją serenadę klaksonów i szurania podkładów tramwajów o szyny.
Laurenty i Felix jeszcze spali, kiedy malarz odział się w swój kombinezon do tworzenia sztuki i z pustym żołądkiem zasiadł do pracy.
Rano i wieczorem pracowało mu się najlepiej, chociaż teraz i tak mu nie szło.
Postanowili z Katherine, że oboje nie będą się śpieszyć i spróbują podejść do swoich spraw w sposób rozważny i naturalny.
Ona miała spróbować wyciągnąć dziewczynę na kawę, a on miał zadzwonić do Bertranda i uzgodnić miejsce spotkania.
Nie czuł się jednak na siłach, wariat mu nie wychodził, czuł się w środku pusty i nie miał ochoty na randkowanie.
Postanowił sobie, że jak tylko skończy Wariata, to zadzwoni do olbrzyma.
Jednak nie zapowiadało się na to.
Z westchnieniem zdjął ze stelażu kolejną spieprzoną wersję prostego autoportretu.
Pamiętał dokładnie jak ten wyglądał, nie potrafił pojąć dlaczego szło mu tak źle.
Westchnął jeszcze raz, ciężko, czując jak niemoc miesza się z irytacją.
Nienawidził, kiedy dłonie i umysł były mu nieposłuszne, przeklinał wtedy, że był już związany ze sztuką tak mocno.
Po tylu latach szlifowania umiejętności nie było po prostu opcji, aby odpuścić, zająć się czymkolwiek innym.
I chyba właśnie to było tak frustrujące.
Być kiepskim w jedynej rzeczy jaką się potrafi może wyprowadzić z równowagi.
Nabrał już powietrza w płuca, by ponownie westchnąć ciężko nad swoim losem, kiedy na piętro wszedł zaspany Felix.
- Idziesz na śniadanie? - spytał nieco ochrypnięty, pocierając lewą powiekę, by po chwili ziewnąć potężnie, pokazując wszystkie zęby.
- Yhm, zaraz zejdę - odpowiedział malarz z rezygnacją się podnosząc.
- Super, bo musimy pogadać - sapnął jeszcze na odchodnym, idąc już na dół, bez słowa wyjaśnienia.
Parchate serce malarza na chwilę przystanęło.
Nie było chyba słów, które brzmiałyby bardziej niebezpiecznie od "musimy pogadać"
Może Felix w końcu oprzytomniał i każe mu się wynosić?
Na dół zszedł jak na ścięcie, bojąc się niemiłosiernie, że naprawdę będzie musiał się wyprowadzić i zamieszkać z znerwicowanym Jasperem, z którym dzielił go nawyk chodzenia nago.
W salonie jednak nie panowała cisza przed burzą, Laurenty leżał na kanapie półprzytomny i oglądał bajki z kamienną miną, jakby go ktoś do tego zmuszał.
Felix stał w kuchni i przygotowywał śniadanie dla siebie i brata, nucąc sobie coś cicho.
- Co jest...? - spytał niepewnie niebieskooki, idąc do czajnika, który histerycznym wyciem sygnalizował, że już zagotował wodę.
- Muszę dzisiaj iść do pracy i prawdopodobnie wrócę dopiero wieczorem. Przydzielili mi nowego i podobno jest jakaś awaria systemu. Zabrałbyś Laurentego na basen? I ogólnie zajął się nim?
Felix pracował jako informatyk, czy ktoś w tym stylu. Próbował wyjaśnić swoje obowiązki już kilkukrotnie, ale artystyczna głowa malarza nie mogła zabsorbować żadnej z tych informacji.
Więc według Leona jego starszy brat był hakerem, a teraz musi opiekować się młodszym hakerem, wykonując przy tym swoje hakerskie zadania.
Wszystko jasne.
Pokiwał głową, tak jakby doskonale wszystko rozumiał i westchnął przy tym z ulgą.
- Mogłeś tak od razu powiedzieć, a nie rzucać tekstem "musimy porozmawiać" prawie się zesrałem - mruczał z wyrzutem, zalewając dwie kawy i herbatę owocową.
Felix zarechotał szyderczo.
- Musiałem zasiać ziarenko niepewności.
Malarz parsknął cicho, słodząc swoją kawę.
- Chuj - mruknął pod nosem, żeby nie usłyszał tego ani Laurenty, ani Felix.
- Ciota.
Jednak usłyszał.
Odstawił cukierniczkę i obrócił się przodem do brata, strzelając kostkami.
- Chcesz się bić? - spytał unosząc brwi.
Felix obrócił się przez ramię, zakasując rękawy koszulki w kaczuszki.
- A ty? - odbił piłeczkę przywdziewając podobny wyraz twarzy, już unosząc jedną rękę, pewnie przygotowując się do założenia dźwigni, bo zawsze był mocny tylko w mordzie i nie umiał się bić.
Kiedy malarz przypomniał sobie, że podczas takich zabaw zawsze kończył z bolącą szyją i huraganem na głowie, nagle pożałował, że w ogóle się odezwał.
Jednak nie mógł się już wykręcić, Felix szedł w jego stronę uśmiechając się szeroko, rozkładając ramiona jeszcze szerzej.
Uratowało go jednak pukanie do drzwi.
- Dzisiaj ci daruję - zaśmiał się Felix i tak tarmosząc mu włosy, by następnie ruszyć do drzwi.
Mężczyzna westchnął z ulgą, kończąc robienie kawy.
Po chwili Felix wrócił, idąc o wiele szybciej niż wcześniej, zgarnął swoje kanapki i składając je poleciał do pokoju, odprowadzony zmieszanym wzrokiem malarza.
- Izydor przyszedł! - krzyknął z sypialni. - Zapomniałem, że mieliśmy jechać razem.
Malarz z góry założył, że blondyn mówi o nowym koledze, którego mu przydzielili.
I nic nie odpowiedział, niosąc bratankowi herbatę i śniadanie.
- Napiszę ci wszystko na kartce! - wołał Felix z pełnymi ustami. - Adres i godzinę!
- Yhm! - mruknął wracając po swoją porcję, kiedy Laurenty podnosił się powoli, chyba nadal nie do końca przytomny.
Pokrewieństwa nie można było im odmówić.
Kiedy Felix ubierał się w pośpiechu, trzymając Izydora za drzwiami, malarz dosiadł się do małego blondyna i zagapił się na telewizor, oglądając kolorowe bajki z większym entuzjazmem niż czterolatek, który gryząc niemrawo, gapił się głównie na niego.
A jakiś kwadrans później zostali już sami z kartką zostawioną przez Felixa na stole.
Zapowiadał się dzień pełen wyzwań, bo malarz jeszcze nigdy nie spędził z bratankiem całego dnia.
Na szczęście ten zasnął po śniadaniu, więc blondyn miał moment by pomyśleć nad tym co właściwie mógłby z nim robić do godziny drugiej, kiedy powinien być już na basenie.
__ __
Okazało się, że Laurenty wcale nie potrzebuje jakiś większych rozrywek. Wystarczyło, że blondyn włączył mu bajki, a mały całkowicie się wyłączył.
Te które leciały później musiał lubić bardziej od tych porannych.
Chwała mu za to.
W tym czasie mężczyzna zniósł na dół swój szkicownik oprawiony w czarną, syntetyczną skórę i zaczął bazgrać bez większego celu, czasami wydłubując farbę spod paznokci.
Dopiero po maratonie bajek Laurenty trochę drgnął i zaciągnął malarza do układania klocków.
Trudno mu było przyznać się przed samym sobą, że świetnie się bawił składając plastikowe elementy.
O wpół do drugiej byli już w tramwaju, Laurenty w ładnych dresach w misie, malarz tak, jakby jechał na czyiś ślub.
Może swój z wodą, bo miał do niej naturalną awersję i basen był ostatnim miejscem w jakim chciałby się znajdować.
Nie był w sumie pewien dlaczego, kiedy on i Felix byli jeszcze dziećmi, niejednokrotnie zrobili sobie nawzajem krzywdę, ale nigdy nie w wodzie. Blondyn nigdy go nie podtapiał, ani nie wrzucał do jeziora, nie miał więc pojęcia skąd mu się to wzięło, ale od zawsze było tak, że najgłębszym zbiornikiem wodnym, do którego mógł wejść była wanna.
Ale czego się nie robi dla bratanka.
Chłopiec siedział bokiem w granatowym fotelu, ściskając w dłoni materiał spodni blondyna, który z kolei stał i trzymając plecak chłopca wpatrywał się w adres.
Tramwajem trochę kołysało, w środku było sporo ludzi i jakiś elegancko ubrany facet patrzył na malarza i Laurentego z zmarszczonymi brwiami.
Prawdopodobnie panu prezesowi zepsuł się samochód i teraz cierpiał, ze musi jechać z plebsem, a jeszcze bardziej musiało wkurzać go to, że dziecko siedzi, a nie on.
Więc malarz trzymał karteczkę tak, aby zupełnym przypadkiem pokazywać facetowi środkowy palec.
- Zaraz wysiadamy - powiedział w końcu chowając kartkę, a chłopiec pokiwał zgodnie.
Mężczyzna naprawdę się cieszył, że trafił na jeden z jego cichych dni.
Kilkukrotnie pytał mu się czy wszystko jest w porządku i czy nic go nie boli, ale chłopiec za każdym razem odpowiadał, że jest dobrze, uśmiechając się nawet.
A w końcu dziecko nie kłamałoby, gdyby coś było nie tak.
Chyba po prostu się nie wyspał, sam malarz miał w takie dni podobny humor, więc doskonale go rozumiał.
Tramwaj się zatrzymał, a blondyn wziął bratanka na ręce i wysiadł rozglądając się, by mniej więcej załapać gdzie są.
Dzień był dość ładny, z błękitnego nieba wylewało się ciepłe złoto przylegające do skóry i oczu.
Nawet delikatny wiatr nie przeszkadzał.
Gdyby nie te szare nudne bloki byłoby naprawdę ładnie.
Byli gdzieś bliżej obrzeży, w kompleksie blokowisk pomiędzy którymi stały kolorowe place zabaw.
A kilkanaście metrów dalej budynek, który najbardziej ze wszystkich przypominał basen.
Instynktownie ruszył więc właśnie w tym kierunku.
Kiedy weszli do środka naprawdę waliło chlorem i gumowymi klapkami.
Teraz to Laurenty przejął dowodzenie i łapiąc blondyna za rękę ruszył we właściwym kierunku.
Korytarz był dość szeroki i jasny, wyłożona kafelkami porządnie umyta, a błękitne ściany nawet zachęcały, by wejść dalej.
A w tej oddali słychać było plusk wody i okrzyki dzieci.
- Fajne w ogóle są te lekcje? - spytał malarz, dopiero teraz zdejmując okulary przeciwsłoneczne.
- Baldzo - chłopiec pokiwał z entuzjazmem, którego brakowało mu od rana.
Może chlor działał na niego stymulująco.
- A macie nauczyciela czy nauczycielkę?
- -Nauczyciela
- Fajnego? - dopytywał dalej.
- Baldzo.
Surre naprawdę miał nadzieję, że instruktor będzie baldzo fajny i będzie miał na co popatrzeć.
Kiedy dotarli pod drzwi właściwej przymierzalni chłopiec zabrał swój plecak i po prostu wszedł nie prosząc o pomoc, chyba biorąc sobie do serca stwierdzenie malarza, ze jest już prawie dorosły.
Malarz był szczęśliwy, że jego bratanek jest tak samodzielny.
Chociaż po dziesięciu minutach i tak musiał wejść z nim do łazienki i pomóc mu się przebrać, bo założył majtki tyłem na przód.
We właściwej sali z basenem już nie śniedziało, a wręcz cuchnęło chlorem i gumą.
Część rodziców siedziała już pod ścianą na niskiej ławce, patrząc jak ich dzieci się rozgrzewają.
Laurenty szedł grzecznie, trzymając dłoń wuja, który rozglądał się na boki.
- Który to wasz trener? - spytał widząc kilku mężczyzn w czerwonych kąpielówkach, jak i kilka kobiet w równie czerwonych kombinezonach.
- Tamten - odpowiedział chłopiec wskazując największego faceta na hali.
Wysoki, umięśniony, w japonkach, czerwonych szortach i szarej bluzce z krótkim rękawem, która komplementowała mięśnie opalonych ramion.
Mięśnie wszystkiego, bo nogi też miał cholernie ładnie zbudowane.
Włosy w kolorze zboża, zielone oczy i szok a następnie uśmiech na ich widok.
Jebany Jack Bertrand we własnej osobie.
No kto by pomyślał.
____________________________________________
Skarby moje najdroższe, chciałam Wam tylko podziękować, za już ponad tysiąc głosów, to tak cholernie dużo.
Dziękuje Wam wszystkim ślicznie, nie wiem co mogłabym więcej napisać, jest mi po prostu strasznie miło i czuję, że to co sobie założyłam i rozwijam ma jednak jakiś sens i to daje ogromną motywację do pisania i kontynuowania tego wszystkiego, dziękuję po prostu <3